Powered By Blogger

środa, 14 grudnia 2022

Fiasko misji „Mars-96”

 

Lądownik Mars-96 - jak widać w swej budowie był bardzo podobny do lądowników typu Łuna, które z powodzeniem osiadły na Księżycu...

Jedną z najbardziej widowiskowych porażek rosyjskich misji kosmicznych był nieudany lot sondy Mars-96 w 1996 roku. Wikipedia tak podaje na ten temat:

16 listopada 1996 roku sondę Mars 96 wystrzelono w kosmos. Sonda miała wejść na orbitę wokół Marsa we wrześniu 1997 roku. Jej głównym celem było fotografowanie planety zarówno z orbity, jak i z powierzchni. Jednak po starcie nastąpiła awaria (nie włączył się ostatni stopień rakiety) i sonda Mars 96 rozbiła się 17 listopada w nieznanym miejscu na obszarze o długości 320 km i szerokości 80 km obejmującym zarówno fragment Oceanu Spokojnego, jak również terytorium Chile i Boliwii. Na jej pokładzie znajdowała się aparatura wartości 200 milionów dolarów, będąca rezultatem wielu lat pracy naukowców i inżynierów z dwudziestu krajów.

 

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie ten właśnie passus, że „sonda rozbiła się w nieznanym miejscu w rejonie Pacyfiku oraz pograniczu Chile i Boliwii”. Oczywiście podniósł się niesłychany rwetes, bowiem Amerykanie oskarżyli Rosjan o to, że na pokładzie sondy znajdować się miało ogniwo elektryczne zawierające radioaktywny i toksyczny pluton-238. A tak widzi to Roger Bourke z Mars Exploration Directorate:

 

Długo oczekiwana misja Mars-96 zakończyła się tragicznym niepowodzeniem wkrótce po wystrzeleniu w nocy 16 listopada 1996 roku. Zakres Mars-96 nie został powszechnie doceniony. Misja ta, ważąca 6,7 tony metrycznej, była najcięższą i prawdopodobnie najbardziej ambitną misją planetarną, jaką kiedykolwiek rozpoczęto w jakimkolwiek kraju. Była to ostatnia z długiej serii rozczarowujących sowieckich, a teraz rosyjskich prób dotarcia na Marsa, datowanych na rok 1960. Połączony statek kosmiczny składał się z orbitera (z ponad 20 instrumentami naukowymi), dwóch lądowników (każdy z siedmioma instrumentami) i dwóch penetratorów (po 10 narzędzi każdy). Strata nie ograniczała się do Rosji. Kilka krajów europejskich miało na pokładzie ważne instrumenty naukowe, w tym bardzo wysokiej jakości niemieckie kamery i francuski spektrometr obrazujący. Same Niemcy, Francja i Finlandia wydały na tę misję ponad 200 milionów dolarów, co jest ogromną sumą w stosunku do wielkości ich budżetów kosmicznych. Stany Zjednoczone też miały swój udział: Mars Oxidant Experiment (MOx) miał zostać dostarczony na powierzchnię Marsa przez dwa lądowniki, zwane „małymi stacjami”. Ale światowa społeczność zajmująca się naukami o kosmosie była największym przegranym. Mars-96 posiadał unikalne oprzyrządowanie, które prawdopodobnie nie zostanie powtórzone w najbliższej przyszłości. Nigdy się nie dowiemy, czego nie nauczyliśmy się z Marsa-96.

Co się stało? Mars-96 został wystrzelony niezawodną rakietą nośną Proton z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie o godzinie 23:49 MSK, dokładnie zgodnie z planem. Obecnych było wielu zagranicznych obserwatorów, w tym kilku Amerykanów. Najwyraźniej start przebiegał normalnie przez pierwsze odpalenie IV stopnia, wprowadzając połączony stopień i statek kosmiczny na orbitę parkingową. Drugie odpalenie czwartego etapu, zaprogramowane na kilka minut, miało nastąpić nad Zatoką Gwinejską, na południowy zachód od Afryki. Z wciąż nieznanych przyczyn drugie odpalenie zakończyło się już po 4 sekundach. Statek kosmiczny oddzielił się od rakiety nośnej i zgodnie z zaprogramowaniem uruchomił własny silnik; miało to zapewnić Marsowi ostateczne kopnięcie. Ale ponieważ IV stopień pozostawił statek kosmiczny na niskiej orbicie parkingowej i w nieoczekiwanej orientacji, ostateczne odpalenie spowodowało jedynie wyższe apogeum i perygeum w górnej atmosferze na wysokości 70 km. Po trzech orbitach statek kosmiczny uderzył w pobliżu wybrzeża Chile, na morzu lub w Chile lub Boliwii. IV stopień spadł 17 listopada na Pacyfiku w pobliżu Wyspy Wielkanocnej.

 

Konfiguracja lotu Mars-96

 

Nieprecyzyjne dane na temat tego, co się stało, doprowadziły do ​​wielkiego zamieszania. Żadne statki śledzące nie zostały wysłane na południowy Atlantyk, więc odpalenia ostatniego IV stopnia nie zaobserwowano bezpośrednio. Statek kosmiczny znalazł się w polu widzenia rosyjskiej stacji śledzącej go w Eupatorii na Krymie i odebrano część danych telemetrycznych. Po wykryciu pewnych anomalii Rosja zwróciła się o pomoc do Dowództwa Kosmicznego USA, aby lepiej zrozumieć status swojej misji. Ponieważ na pokładzie małych stacji i penetratorów znajdowała się niewielka ilość plutonu, istniały pewne obawy co do tego, gdzie statek kosmiczny może wylądować. Dowództwo Kosmiczne śledziło zużyty IV stopień, myśląc, że był to statek kosmiczny lub połączony statek kosmiczny i stopień, i przewidział punkt uderzenia na półkuli południowej, prawdopodobnie w Australii. Ta błędna prognoza została przekazana Radzie Bezpieczeństwa Narodowego (NSC), która zaalarmowała Prezydenta na Hawajach. Prezydent Clinton, na mocy alarmu NSC, zadzwonił do premiera Australii, aby ostrzec go, że statek kosmiczny Mars-96 może spaść w jego kraju. Właściwie statek kosmiczny już spadł. Rosja przewidziała punkt i czas uderzenia na wschodnim Pacyfiku i ogłosiła je następnego ranka po starcie. Po fakcie kierownictwo Space Command potwierdziło wcześniejsze rosyjskie zapowiedzi. Było kilka obserwacji zjawisk na niebie w Chile i niepotwierdzonych doniesień o obiektach na ziemi, ale jak dotąd ostateczne miejsce spoczynku Marsa-96 jest nadal nieznane.

Co się potem dzieje? Jak wspomniano powyżej, Europa pokładała prawie wszystkie nadzieje związane z Marsem na Marsie-96. Wcześniej w tym roku Europejska Agencja Kosmiczna postanowiła nie realizować misji lądowania w ramach programu 2003, InterMarsNet; stąd była to ostatnia znacząca okazja dla europejskiej nauki na Marsie. Porażka wyklucza Europę z gry o Marsa do następnej okazji (2005). Podobnie w Rosji nie zatwierdza się żadnych innych misji planetarnych. Następnym przedsięwzięciem w dziedzinie nauki o kosmosie jest zaprogramowana seria misji astrofizycznych Spektr. Rosja mówi o skromniejszym programie marsjańskim, opartym na statku  Mołnia, podobnej w swojej klasie do amerykańskiej Delty. Na stole znajduje się wstępny plan Mars Together 2001, w którym Rosja wystrzeli łazik Marsochod na Mołni, a Stany Zjednoczone zapewnią ścieżkę powrotu danych za pośrednictwem orbitera. Jak dotąd Rosja nie odpowiedziała na tę propozycję.

Rosja ma kilka ważnych pytań: czy w ogóle będą kontynuować eksplorację planet? Jeśli tak to jak? Czy zrezygnują z Marsa, będącego celem zainteresowania od prawie 40 lat?

Doświadczenie Mars-96 zawiera pewne lekcje dla wszystkich. Kiedy w jednym koszyku jest wiele jajek, wiele jajek może się stłuc. To powinno wzmocnić determinację, by podzielić nasze zakłady i pozostać przy strategii Mars Surveyor obejmującej kilka mniejszych misji, po dwa starty na okazję. Spadło zaufanie do Rosji. Wielu szukało Marsa-96, aby zwiększyć pewność siebie; miało to odwrotny skutek. Przyczyną problemu są rosyjskie trudności w wypełnianiu zobowiązań wobec Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Śledzenie zasięgu podczas krytycznych zdarzeń może być bardzo ważne, nawet jeśli są to zdarzenia rutynowe. Pewne planowanie awaryjne przed podjęciem ryzykownego kroku jest lepsze niż brak planowania awaryjnego. Nikt związany z Marsem-96 nie był przygotowany na niepowodzenie startu i nikt nie wiedział, co robić, kiedy to nastąpi. Eksploracja kosmosu to ryzykowny biznes, o którym zbyt często nam się przypomina.

 

Katastrofa misji Mars-96

I jeszcze głos z Chile, clou całego zagadnienia:

 

Na północy Chile znajdowałby się pluton rosyjskiego pojazdu kosmicznego MARS-96.

Statek kosmiczny MARS-96 zdeorbitował i rozpadł się po wejściu w ziemską atmosferę. Problem w tym, że jako źródło energii miał 200 gramów plutonu, bardzo niebezpiecznego materiału radioaktywnego, wszystko wskazuje na to, że spadł on na niewielką północ Chile, mimo że jego szczątków nie odnaleziono.

Podczas biwakowania w północnych Andach Chilijskich John van der Brick i jego żona Katrina byli świadkami niezwykłego wydarzenia. Późną nocą zobaczyli na niebie jasny, wolno poruszający się meteoryt, przesuwający się poziomo od lewej do prawej, 10 stopni nad linią horyzontu.

- Obiekt był jaśniejszy od Syriusza i pozostawił za sobą ogon o długości 5 stopni - wspomina Van der Brick. Widział nawet, jak niektóre fragmenty się od niego odrywają. Świecący obiekt zniknął za górami za prawie minutę.

Van der Brick jest specjalistą od elektroniki w Europejskim Obserwatorium w pobliżu La Serena i było dla niego jasne, że to, co zobaczyli, nie było zwykłym meteorytem. Nie mieli wątpliwości, że odpowiada to pozostałościom jakiegoś satelity. Wydaje się, że faktycznie odpowiadały one wejściu na Ziemię rosyjskiego statku kosmicznego Mars-96. Problem polega na tym, że ten statek przewoził około 200 gramów plutonu, wysoce radioaktywnego pierwiastka dostarczającego energię. 238Pu* jest jedną z najbardziej szkodliwych znanych substancji. W niepowołanych rękach może posłużyć do stworzenia prawdziwej broni terroru.

Obecnie nikt dokładnie nie wie, gdzie ten pluton spadł. Rządy wolą myśleć, że znajduje się na dnie Pacyfiku, ale istnieje coraz więcej dowodów opartych zarówno na relacji Van der Bricka, jak i 20 innych osobach, które widziały to samo zjawisko, że spadło w Andach, między Chile a Boliwią. Niestety, wydaje się, że nikt się nim zbytnio nie interesuje.

W „New Scientist” z 6 marca 1999 r. (s. 39) cytowany jest dr Luis Barrera, dyrektor Instytutu Astronomii Uniwersytetu Katolickiego, który zbiera dowody na ten fakt. Jest zaniepokojony, ponieważ okres półtrwania plutonu-238 wynosi 87,7 lat, a wraz z upływem czasu wzrastają szanse na narażenie kogoś na jego niebezpieczne promieniowanie.

 

Co się stało?

 

Rosjanie nie zauważyli na czas, co dzieje się ze statkiem, ponieważ nie mają stacji namierzających. Z jakiegoś niejasnego powodu wszedł na orbitę eliptyczną i zaczął być przyciągany w kierunku Ziemi. To amerykańskie Centrum Monitorowania Przestrzeni Kosmicznej podniosło alarm: „pluton powraca na Ziemię”.

Następnego dnia obliczono miejsce ponownego wejścia na Ziemię i wyglądało na to, że celem będzie Australia. Alert osiągnął punkt maksymalny. Prezydent Clinton osobiście zadzwonił do premiera Australii Johna Howarda, aby powiedzieć mu, że ma ich pełne poparcie dla zainicjowania jakiejkolwiek strategii poszukiwań. Wreszcie dane wskazywały, że pojazd wpadnie do Oceanu Spokojnego, między Wyspą Wielkanocną a lądem. Dzięki temu byli bardzo spokojni.

Zaledwie dwa tygodnie później przyznano, że pojazd kosmiczny rozbiłby się w Chile. Ale tym razem ani Stany Zjednoczone, ani Rosja nie przedstawiły żadnych planów awaryjnych.

 

Ryzyko ukryte

 

Gdy tylko dane stały się znane, dr Barrera zaczął zbierać dowody, odwiedzając miejsca obserwacji i przesłuchując naocznych świadków. Dzięki tym informacjom obliczył prawdopodobną trasę obiektu, dochodząc do wniosku, że rzeczywiście eksplodował nad morzem, aby kontynuować swoją trajektorię w kierunku chilijskiego wybrzeża.

Według badań satelitarnych NASA, obiekt wszedł w ziemską atmosferę, rozbijając się na wysokości 80 kilometrów po zetknięciu z nim. Poruszając się z prędkością 7 kilometrów na sekundę, fragmenty z łatwością pokonały kolejne 200 kilometrów, ostatecznie wpadając na terytorium Chile.

Według Otto Raebe z Instytutu Technologii i Zdrowia Środowiskowego Uniwersytetu Kalifornijskiego, jeśli pojemniki z bateriami plutonowymi wytrzymają siłę uderzenia, ktoś zbliżający się do nich może odnieść obrażenia w wyniku ekspozycji na neutrony, promienie gamma lub cząstki alfa. Więcej niż kilku miejscowych, jeśli go znajdą, uwierzy, że to ręczny piecyk i zatrzyma go przy sobie. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby ją zniszczyli, szukając w środku czegoś cennego. Tak stało się już w Brazylii, kiedy cztery osoby zmarły po otwarciu jednostki radioaktywnej zawierającej 100 gramów cezu-137.

Chociaż 270 gramów plutonu nie jest w stanie wyprodukować bomby atomowej, eksperci ostrzegają, że terroryści wiedzą, jak używać go do produkcji broni konwencjonalnej, na przykład swobodnie rozrzucając jego proszek po mieście. Był powód, dla którego rząd niemiecki włożył ostatnio tyle wysiłku w konfiskatę 350 gramów plutonu, który próbowano przemycić do kraju.

A więc mamy ładunek bardzo niebezpiecznego, toksycznego i radioaktywnego, gorącego radioizotopu 238Pu* w ilości 200 g, który stwarza niebezpieczeństwo dla tego, kto go znajdzie. Na szczęście jeszcze nikt go nie znalazł, ale to nie znaczy, że tak będzie zawsze. Na dobrą sprawę jest to kolejna katastrofa nuklearna z kosmosem w tle.

Ale to nie wszystko, bowiem również do dziś dnia nie wyjaśniono, co odłączyło się od Marsa-96 i poleciało w kierunku Australii? Mówi się, że był to III stopień napędowy rakiety nośnej Proton-K. No i znowu: mówi się, ale nikt nie jest tego pewien.

A może było tak: kiedy Ufiaści zorientowali się, że Mars-96 spadnie na Ziemię z ładunkiem niebezpiecznego plutonu na pokładzie, to po prostu przechwycili go w najwyższych warstwach atmosfery, zabrali pluton i puścili pusty już wrak na Amerykę Południową tak, by nikomu nie zrobić krzywdy. A czemużby nie?  

 

Źródła:

·        Wikipedia

·        Roger Bourke of the Mars Exploration Directorate

·        „Creces Magazine”, sierpień 1999

Przełożył i opracował - ©R.K.F. Sas – Leśniakiewicz