Powered By Blogger

piątek, 14 lipca 2023

COVID i inne: spadały z nieba?

 


Zacznę od przypomnienia pewnych faktów, które już zostały zapomniane przez te 35 lat względnego pokoju na świecie, a które należy przypomnieć w związku z niebezpieczną sytuacją panującą za naszymi wschodnimi granicami, i tak:

 

Czytelnik doinformowany wie, że SDI czyli Strategic Defense Initiative - po polsku Inicjatywa Obrony Strategicznej powstała po telewizyjnym wystąpieniu amerykańskiego prezydenta Ronalda Reagana w dniu 23 marca 1983 roku. Ci lepiej poinformowani wiedzą, że to pierwszymi byli Rosjanie, którzy wysłali na orbitę wokółziemską bojowe satelity z laserową bronią radiacyjną - (dalej LBR) na pokładach, a rozwój LBR w byłym ZSRR zaczął się znacznie wcześniej i wyłożono nań więcej pieniędzy, niż w USA... A kiedy w „Deklaracji o współpracy w przestrzeni kosmicznej” podpisanej w dnia 27 stycznia 1967 roku obie strony dogadały się, że nie będą umieszczały we Wszechświecie Jądrowe czy inne BMR, sowiecka polityka w praktyce dowiodła, że LBR nie jest ani jednym, ani drugim - przeto Rosjanie rozkręcili na pełne obroty zbrojenia w najbliższym sąsiedztwie Ziemi. Jak to pokażę dalej, nie był to pierwszy nieszczęsny pomysł, który narodził się w chorych mózgach mieszkańców Ziemi w przeszłości.

Historia wojskowych satelitów zaczyna się już w połowie lat 50., kiedy to USAF zainstalowały na orbicie satelitarny system MIDER, który miał ochronić Stany Zjednoczone przed atakiem radzieckich ICBM. Wkrótce przemianowano go na system DSP - Deep Space Platform, o którym wiele mówiło się w czasie Wojny w Zatoce Perskiej, kiedy to satelity DSP lokalizowały irackie SCUD-y zaraz po ich starcie z wyrzutni.[1] W rzeczywistości siedem satelitów DSP krąży na wysokości (a raczej w odległości) 38.000 km nad Ziemią i monitoruje 100% jej powierzchni.[2]

Aż do końca XVIII wieku wszystko, co poruszało się na niebie i wymykało się doświadczeniom codzienności było nazywane kometą - z łaciny: cometes, stella crinita.

 

Najciekawszym jest to, że od początku komety miały jak najgorszą opinię i zawsze wspominało się o nich - czy wręcz pisało - jako o powodzie wystąpienia morowej zarazy czy  morowego powietrza. I nie jest to jedynie produkt fantazji mieszkańców średniowiecznej Europy - jeszcze w 1829 roku, angielski lekarz G. Forster napisał opasłą księgę, w której detalicznie opisał niszczycielskie dokonania co najmniej pół tysiąca komet. Pisał on tedy o komecie, która przywlokła do Fryzji pomór bydła, w Szkocji zaś się objawiła meteorytem, który uderzył w kościelną wieżę i uszkodził zegar, a także wspomina kometę z 1668 roku, po której w Westfalii masowo wymierały... koty!

 

Nasuwa się tu uwaga, że właśnie coś podobnego obserwuje się w Polsce, gdzie zwierzęta te umierają wskutek zarażenia wirusem grypy aH5N1, który pojawił się u nas… no właśnie, znikąd. To jest to morowe „powietrze”, o którym śpiewa się w kościołach: „od powietrza, głodu, ognia i wojny…”

 

Słowa „meteoryt” czy „kometa” powinniśmy pisać właściwie w cudzysłowie, bowiem mamy podstawę sądzić, że nie wszystkie te ciała niebieskie możemy identyfikować z informacjami, które mamy teraz o „prawdziwych” meteorytach i kometach.

A zatem zapamiętajmy sobie, że nie wszystkie te „komety” były w przeszłości kometami sensu stricto - na ten temat będzie jeszcze dużo w tej książce. Innymi słowy mówiąc - nasza wiedza o BMR umożliwia nam zrekonstruować to, co tak naprawdę stoi za tradycją, która obwinia komety o grzech rozsiewania Czarnego Moru.

Kiedy wraz z Robertem poszliśmy ciernistą drogą w poszukiwaniu wskazówek istnienia Wielkiego Konfliktu, czy nawet całej ich serii, w przeszłości Ziemi, znaleźliśmy wspólny mianownik, spiritus movens, całkiem nieoczekiwanie w naszej współczesnej kosmonautyce.[3]

Jestem przekonany, iż powszechnie wiadomo o tym, że efektem kosmicznej technologii rozwijanej w czasie Zimnej Wojny pomiędzy Wschodem a Zachodem muszą być sztuczne satelity Ziemi, które już dawno spełniły swoją rolę. Już mniej znanym jest fakt, że około 8.000 „martwych satelitów” zagraża naszej planecie spadkiem na jej powierzchnię i ta groźba wstępuje w swe finalne stadium. To, że owe satelity pozostają na swych orbitach, zawdzięczają swej ogromnej prędkości wynoszącej VI ≥ 7,9 km/s, jednakże po kilkunastu latach taki satelita zamienia się w bombę zegarową.

- W każdej chwili może przyjść nieszczęście - twierdzi amerykański ekspert ds. satelitów inż. Gabriel Heller na marginesie sprawy spadku na Ziemię chińskiego satelity fotozwiadowczego FSW-1, który w dniu 13 marca 1996 roku około godziny 05:00 GMT wpadł w wody Wszechoceanu, nawet dokładnie nie wiadomo, gdzie... Amerykanie twierdzą, że FSW-1 wpadł do Pacyfiku u wybrzeży Chile, zaś Rosjanie twierdzą, że do Atlantyku u wybrzeży Argentyny. Wszyscy zaś są zadowoleni, że FSW-1 wpadł w głębiny, a nie na ląd.[4]

Ten chiński kosmiczny szpieg wymknął się spod kontroli w 1993 roku i od tej poru w sposób nieobliczalny poruszał się po nieprzewidywalnej wokółziemskiej orbicie. Jego spadek był czymś niekontrolowanym i nieodwracalnym. Jest zatem udowodnione, że prawdę o „martwych satelitach” się ukrywa przed społecznością światową. Idzie tu o dość realne ryzyko - już w latach 60. wypalony człon amerykańskiej rakiety spadł na gęsto zamieszkałą część stanu Iowa i zatłukł na śmierć kilka sztuk bydła.

Jeszcze większą plamę dała NASA w styczniu 2002 roku, kiedy to zapowiedziała, że jeden z jej satelitów badawczych ultrafioletowego promieniowania Słońca - EUVE[5] wystrzelony w 1992 roku, ma spaść na obszar pomiędzy Australią a Florydą. EUVE faktycznie spadł... w wody Zatoki Perskiej, w dniu 31 stycznia 2002 roku. Wielka to zaiste dokładność, z jaką sprowadzane są tego rodzaju obiekty kosmiczne na Ziemię!!! A przecież uczeni z pewnością w głosie twierdzili, że wszystko jest absolutnie pod kontrolą!...[6]

 

Te słowa napisał dr Miloš Jesenský jeszcze pod koniec lat 90-tych XX wieku, kiedy wydawało się, że wszystko idzie ku lepszemu. Niestety – myliliśmy się wszyscy – na Ukrainie trwa bratobójcza wojna Słowian ze Słowianami ku uciesze autentycznych faszystów i neohitlerowców, a w Europie po 70 latach względnego spokoju i pokoju znów zaczyna pachnieć prochem… W Azji quasi-komunistycznym Chinom Ludowym zachciało się wojny o Tajwan i pogróżek w kierunku Japonii. I tak dalej i temu podobnie. Oczywiście w przypadku rozszerzenia się konfliktu na Ukrainie – Rosja zacznie używać kosmicznych BMR, podobnie jak USA. Wojna wkroczy już na full w Kosmos…

I znów się wszystko powtórzy, co usiłowałem przedstawić w mojej powieści pt. „Bractwo Zielonego Smoka” – takiej parodii „Kantyczki dla Leibovitza” Waltera M. Millera i osiemnastu kanonicznych opowiadań hyboryjskich Roberta E. Howarda, która po bólach może wreszcie ukaże się w Polsce. Stawiam tam tezę, że każda ziemska cywilizacja – a było ich kilka – po osiągnięciu pewnego etapu rozwoju ginie w płomieniach kolejnej wojny wszechświatowej, a na tych zgliszczach powstaje nowa… I tak na nowo w koło Macieju ab ovo

A teraz w oczekiwaniu na kolejny Armagedon, wciąż mamy do czynienia z resztkami pozostałymi po atomowych wojnach bogów-astronautów z poprzedniej cywilizacji.

Ale powiedzmy coś o COVID i szczepionkach przeciwko niemu.

 

Przeczytałem wstępniaka red. Anny Ostrzyckiej-Rymuszko w przedostatnim numerze „Nieznanego Świata”. Przyznaję się do tego, że nie wierzyłem w te wszystkie głosy protestu przeciwko szczepieniom na COVID-19. Niestety musiałem zmienić punkt widzenia i chciałbym się podzielić z Czytelnikami z moimi doświadczeniami z tym paskudztwem.

Najpierw zaszczepiłem się dwoma dawkami szczepionki AstraZeneca. Musiałem to zrobić, bo bez tego nie mógłbym wyjechać za granicę. Najzabawniejsze jest to, że nikt, dosłownie nikt mnie o te szczepienia nie zapytał. No ale mniejsza o to. Po zastrzyku trochę bolała mnie lewa ręka i przez dwa dni miałem stan podgorączkowy. Potem wszystko powróciło do normy.

Trzecią dawkę szczepionki zaaplikowano mi w czerwcu ub. roku. Tym razem nie była to AstraZeneca ale Pfizer. No i się zaczęło. Znów ból lewej ręki, gorączka, które minęły po dwóch-trzech dniach. I wszystko wydawało się, że będzie OK., aliści po kilku dniach zaczęły się schody. Najpierw zaczęły pokazywać się przed oczami jakieś mroczki – czarne plamy, które latały mi w polu widzenia. Do tego dołączyły się jakieś dziwne stany lękowe i nieuzasadnionego niepokoju: coś złego czaiło się w ciemności, to coś emanowało chłodem i powodowało zimne dreszcze. Poza tym pojawiły się stany lękowe na widok odbić światła słonecznego na np. maskach samochodowych czy opakowaniach plastykowych… Po pewnym czasie do tego dołączyły się nocne koszmary, po których budziłem się mokry od zimnego potu, choć w sypialni było +20°C.

Ale nie to było najgorsze. Do wyżej wymienionych objawów dołączyło się jeszcze zjawisko deja vú. To było bardzo ciekawe i męczące zarazem. Zaczynało się od lodowatego dreszczu i uczucia strachu. Potem następowało kilka rzeczy naraz: odczuwałem coś w rodzaju uderzenia w splot słoneczny i falę mdłości, a jednocześnie przed moimi oczami pojawiała się wizja. Jakieś krajobrazy przypominające niemieckie landszafty przedstawiające zachód słońca w górach, a ja widziałem jakąś miejscowość w dolinie, której domy zaczynały rozbłyskać światłami. Raz widywałem tą dolinę, innym razem jakąś pustynię czy coś jakby równinę z wypaloną trawą aż po horyzont i oświetloną jakimś upiornym światłem zamglonego słońca na zachodzie… Po ułamku sekundy wizja znikała, a ja pokrywałem się potem i znów czułem przerażenie. Wszystko to trwało kilka sekund i było męczące. Po tych wszystkich sensacjach wszystko wracało do normy, tylko przez parę minut serce łomotało jak szalone…

Trwało to wszystko do września czyli 3 miesiące – deja vú się skończyły, mroczki przestały latać i koszmary powróciły do zwyczajnej normy. Pozostał mi tylko męczący kaszel, co zwaliłem na alergię, a który trwał aż do kwietnia tego roku.

Wszystko to mógłbym złożyć na karb mojego wieku, ale przepytywałem moich znajomych, którzy też się zaszczepili i niemal wszyscy opowiedzieli mi dokładnie o takich samych dziwnych objawach, które stały się i moim udziałem. Oczywiście jedni odczuwali je mocniej inni słabiej – to chyba zależało od indywidualnej odporności na szczepionkę. Przekonałem się zatem, że poza szczepionką w tych zastrzykach było jeszcze coś innego, co działało na mózg. No i zwracam honor przeciwnikom szczepień na COVID-19 – tam rzeczywiście coś było! Jakiś depresor albo halucynogen i to o długotrwałym działaniu. Wszystkie te niepokojące objawy pojawiły się u mnie po zaszczepieniu szczepionką Pfizera.

Jest jeszcze druga strona tego medalu, a mianowicie – wszystkie moje przeżycia dziwnie kojarzyły mi się z opisami tego, co widzieli ludzie Średniowiecza i Odrodzenia w czasie wielkich epi- i pandemii różnych Czarnych i Czerwonych Morów, grypy, czerwonki, cholery, rozmaitych infekcji bakteryjnych i wirusowych. Te wszystkie znane z kronik mamidła, diabły pukające do drzwi domostw, morowe dziewice, demony rażące chorobami, etc. etc. – to wszystko mogło być wytworem porażonych przez wirusy czy bakterie mózgów ludzkich. Szczepionki Pfizera mogły być takim wyzwalaczem tego, co trzęsie katakumbami naszej podświadomości – tego ID.

 

Info z ostatniej chwili:

 

Zaszczepieni dwukrotnie Pfizerem nie będą spać spokojnie. – twierdzą naukowcy z Oksfordu…

Naukowcy ujawnili nowe, ale tym razem bardzo niepokojące informacje na temat skuteczności szczepionki Pfizer. Osoby, które przyjęły obie dawki jednak nie będą spać spokojnie.

Uniwersytet Oksfordzki pozbawił złudzeń zaszczepionych Pfizerem

Wariant Delta koronawirusa jest już dominującym na świecie. Jest wyjątkowo zjadliwy i atakuje osoby młodsze. Często też omija przeciwciała, które powstały w wyniku szczepień lub po przechorowaniu. W dodatku okazało się, że nawet zaszczepieni roznoszą wirusa w społeczeństwie.

Te niepokojące informacje podważają sens szczepień i burzą nadzieje, że kiedykolwiek uda się wygrać z koronawirusem. O odporności zbiorowej tez chyba można pomarzyć. Takie są ostatecznie wnioski z opublikowanych 20 sierpnia badań. Przeprowadzono na Uniwersytecie Oksfordzkim.

Naukowcom z Oksfordu udało się przebadać aż 2,5 mln testów przeprowadzonych u ponad 700 tys. osób mieszkających w Wielkiej Brytanii. Do tej pory to największe tego typu badanie wykonane na świecie.

Szczepionki były skuteczne, ale na wariant alfa?

Kiedy na świecie szalał wariant Alfa, wspomniane szczepionki były wyjątkowo skuteczne. Niestety wariant ten został już wyparty przez Deltę. Szczepionki mają o wiele mniejszą zdolność do powstrzymywania tego wirusa. W dodatku nawet osoby po szczepieniu dwiema dawkami mogą zostać zakażone i zakażają pozostałych.

Skuteczność Pfizera w nowym badaniu wyniosłą 85 proc., co jest mimo wszystko o wiele lepszym wynikiem, niż w przypadku preparatu AstraZeneca (68 proc.). Niepokojące jest jednak to, że skuteczność Pfizera spadała w szybszym tempie z biegiem czasu. Kolejną złą informacją jest to, że u osób, że poziom wirusa Delta w organizmach zaszczepionych i niezaszczepionych osób może być bardzo zbliżony.

W przypadku wariantu Delta prawdopodobnie niemożliwe będzie osiągnięcie odporności zbiorowej i naukowcy tym badaniem potwierdzają ten fakt. – Fakt, że osoby te mogą mieć wysoki poziom wirusa sugeruje, że ludzie, którzy nie są jeszcze zaszczepieni, mogą nie być tak chronieni przed wariantem Delta, jak mieliśmy nadzieję – wskazała prof. Walker z Uniwersytetu Oksfrodzkiego.

Preparaty – zgodnie z nowymi badaniami – mimo wszystko chronią przed ciężkim przebiegiem choroby oraz śmiercią, dlatego warto się szczepić.

Oficjalny koniec epidemii koronawirusa w 2023?

– Jestem przekonany, że w 2023 roku będziemy mogli ogłosić, że pandemia Covid-19 zakończyła się i przestała stanowić zagrożenie dla zdrowia publicznego na skalę globalną – ogłosił w poniedziałek 13 marca dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia Tedros Adhanom Ghebreyesus.

 

*

 

I co z tego wynika? Ano to, że poprzednia cywilizacja stworzyła broń B, która przetrwała do naszych czasów i stała się przyczyną niejednej epidemii czy epizootii. My to tylko powtarzamy – na swoją zgubę. Co więcej – te wszystkie mikroby czają się w lodach wiecznej marzłoci na Dalekiej Północy i pod lodami Najdalszego Południa. Postęp zmian klimatycznych związanych z EGO doprowadzi do uwolnienia się letalnych mikrobów i co za tym idzie – do powstania nowych-starych infekcji, które będą roznoszone przez „migrantów” na cały zamieszkały świat. Efekt może być tylko jeden – albo zagłada Ludzkości, albo jej regres do czasów przedcywilizacyjnych. I wszystko wskazuje na to, że tak właśnie być może.     

 

Źródło: https://buzzday.info/pl/2023/03/20/zaszczepieni-dwukrotnie-pfizerem-nie-beda-spac-spokojnie-naukowcy-z-oksfordu/?utm_medium=cpc&utm_source=mgid.com&utm_campaign=buzzday_pln_desk&utm_term=57707089s3731763360&utm_content=15755950&adclid=c75aa6a54434e3b699ab54767fb6ca00            



[1] Dlatego też dyktator Iraku Husajn Saddam w 1991 roku postawił na projekt pod kryptonimem Mały Babilon i Wielki Babilon, które de facto były powtórką hitlerowskiego programu V-3 Tausendfüßler. Były to ogromne działa o kalibrze 500 i 1000 mm i o zasięgach 800-1200 km. Pociski wystrzelone pod odpowiednim kątem mogły strącić satelitę lecącego na LEO i razić cele na terenie całego Izraela, który był celem numer jeden w tej wojnie - przyp. tłum.

[2] W czasie Wojny w Zatoce Amerykanie stracili ponoć 5 satelitów, z czego 4 były satelitami szpiegowskimi a 1 telekomunikacyjny - przyp. tłum.

[3] Zob. R. K. Leśniakiewicz - „Czarna Zaraza spada z nieba?...” w „Wizje Peryferyjne” nr 4,1996, ss. 15-19.

[4] Radość ta jest spowodowana głównie faktem, że na pokładzie satelity znajdował się generator energii elektrycznej napędzany wysoce toksycznym i radioaktywnym izotopem 239Pu+IV - przyp. tłum.

[5] Extreme UltraViolet Explorer.

[6] M. Jesensky – „Bogowie atomowych wojen”, Bratysława 1998.