12. Statek kosmiczny
I wreszcie dochodzimy do sedna
sprawy.
12.1. Wiedza czy fantazja?
W kwietniu 1968 roku, w radzieckim
czasopiśmie „Sputnik” nr 1/1968, opublikowano artykuł pod tytułem „Wiedza czy
fantazja?”, którego autorem był językoznawca z AN Białoruskiej SRR w Mińsku dr
Wiaczesław Zajcew. Jeszcze bardziej dziwnym, niż tekst artykułu, była
ilustracja. Byli na niej ukazani dwaj astronauci i latające urządzenie, które
przypominało latający talerz. Najwidoczniej szło o pozaziemski kosmolot.
Rysunek ten był kopią malowidła naskalnego, odkrytego w okolicach Fergany w
Uzbekistanie – jak twierdził podpis. Dla każdego niezorientowanego Czytelnika
musiało to być jasne i logiczne: jeżeli malowidło naskalne było autentyczne, to
zawierało ono bezpośredni dowód na często odrzucane twierdzenie o
niegdysiejszej wizycie Pozaziemian na naszej planecie.
W artykule nie było żadnej
wskazówki na to, skąd Zajcew wziął tą ilustrację. Obraz ten mogliśmy widzieć w
filmie dokumentalnym Ericha von Dänikena
pt. „Wspomnienia z Przyszłości”, a jego komentarz wskazywał dr Zajcewa
jako źródło informacji.
Dla mnie to było wszystko czarną
magią. Bez chwili wahania zasiadłem do maszyny do pisania i wystukałem list do
dr Zajcewa. Nie miałem do niego adresu, więc zaadresowałem list po prostu na AN
BSRR w Mińsku, a zakończyłem go następująco:
[...] Na zakończenie chciałbym
Pana zapytać o fotografię tego rysunku naskalnego z uzbeckiej Fergany, którą
reprodukowano w >>Sputniku<< nr 1/1968. Takie zdjęcie przyczyniłoby
się do zniknięcia wszelkich wątpliwości, co do prawdziwości jego źródła.
Za dwa miesiące, ku mojemu
zdumieniu i radości, otrzymałem list od dr Zajcewa. Jego odpowiedź od razu
sprowadziła rzecz do właściwego wymiaru:
[...] Rysunek ten, który
opublikowało czasopismo >>Sputnik<< z 1968 roku nie jest w żadnym
wypadku kopią fergańskiego fresku. Jest to współczesny obraz, namalowany przez
pewnego współczesnego artystę malarza, a zatem odradzam Panu uważanie tego
obrazu za autentyk.[1]
Dlaczego zamieściłem opis tego
przypadku na początku rozdziału? Ano dlatego, że wielu autorów przytoczyło
bezkrytycznie fergański rysunek w swych pracach, bez jakiejkolwiek weryfikacji
jego źródła. Przyznaję, że ja też go chciałem przytoczyć Czytelnikowi jako
oczywisty dowód – ale niestety...
Dr Wiaczesław Zajcew - uczony,
który napisał tak fantastyczny artykuł nie musiał dementować niczego, a to
dlatego, że – jak się potem dowiedziałem – na początku lat 70. poszedł w odstawkę
i leczono go w klinice psychiatrycznej. Podobna metoda wobec opornych była
stosowana często w ZSRR – czego potwierdzenie zyskaliśmy dopiero za rządów
Sekretarza Generalnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaiła
Siergiejewicza Gorbaczowa. W dodatku do gazety „Komsomolskaja Prawda” autor
z rozbrajającą szczerością przyznaje, że w jego kraju każdy zdrowy człowiek
może zostać uznany za schizofrenika i umieszczony w zakładzie psychiatrycznym.
Szczególnie dotyczy to obywateli, którzy wykazują negatywne nastawienie do
marksizmu-leninizmu, wykazują niezdrowe zainteresowanie religią i naukami z
tzw. „pogranicza”.
Dr Zajcew – który tymczasem zmarł
– był przede wszystkim uczonym. Z benedyktyńską cierpliwością zajmował się
problemami istnienia życia pozaziemskiego i przyjmował to za wysoce
prawdopodobne, że jakaś kosmiczna Inteligencja już swego czasu odwiedziła
Ziemię. Tym sposobem wszedł on w konflikt z oficjalna marksistowsko-leninowską
doktryną, która była odporna i „nieprzemakalna” na takie nowatorskie idee, zaś
Zajcew nie miał najmniejszej ochoty zdradzić swe poglądy i koncepcje.
Kosztowało go to stanowisko w AN BSRR i zaprowadziło do szpitala psychiatrycznego.[2]
12.2. Wizyta u Kazancewa.
Czyżby więc należało wszystkie
domysły i spekulacje o wizytach Kosmitów w przeszłości i teraźniejszości
odłożyć ad acta? Czy oznacza to, że ich nigdy nie było?
Jednym z tych, którzy to
przeświadczenie popierają swym autorytetem jest inż. Aleksander Kazancew. Kiedy tego popularnego pisarza
odwiedziłem w jego mieszkaniu przy Prospekcie Łomonosowa, to był on bardzo
otwarty:
Długo już gromadzę ślady, które
świadczą o tym, że naszą Ziemię w przeszłości odwiedzali międzyplanetarni
astronauci – tak rozpoczął on naszą rozmowę. Na dowód
tego stwierdzenia wyjął on z witryny dwie brązowe statuetki i postawił przede
mną. W Japonii nazywa się je „dogu” i dostał on je od swych przyjaciół z Dalekiego
Wschodu. Te i inne artefakty były wykonane w Kraju Kwitnącej Wiśni czyli Kraju
Wschodzącego Słońca. „Dogu” mojego rozmówcy były różnej wielkości – największa
mierzyła 60 cm wzrostu.
W tych rzeźbach zwracały uwagę
przede wszystkim hełmiaste nakrycia głowy zakrywające twarze. Ich oczy były
zasłonięte wielkimi okularami, które przypominały narciarskie gogle. Kazancew
na moje pytanie o nie odpowiedział, że najwidoczniej istoty te musiały chronić swój
wzrok przed promieniami naszej gwiazdy dziennej, jako że mogły one pochodzić z
innych układów gwiezdnych, o innych składowych promieniowania gwiazdy (gwiazd)
dziennych.[3] Także
odzież noszona przez tych ludzi (???) przypominała bardziej skafandry nurków,
lotników czy astronautów/kosmonautów/taikonautów, niż normalne ubrania. Widać
było jakieś urządzenia do oddychania i słuchawki na uszach. Czyż nie byli to
przedstawieni jako dogu pozaziemscy astronauci, którzy kiedyś wylądowali
w Japonii???... To też była zagadka podobna do tej, jaka leżała mi na wątrobie
– tunguska katastrofa z 1908 roku! Kazancew dał mi do zrozumienia, że będzie
mówił wprost i otwarcie:
Początkowo sądziłem, że masakrę
tajgi w okolicach Podkamiennej Tunguskiej spowodował radioaktywny meteoryt, ale
po zbadaniu wszystkich okoliczności musiałem od tego poglądu odstąpić. Dowód
jest więcej, niż oczywisty: uran-235 jest bardzo rzadko spotykanym izotopem, a
pluton w przyrodzie w ogóle nie występuje.[4]
A jednak ta potężna eksplozja w tajdze była przez nie spowodowaną. Wybuch odpowiadał
swą energią wybuchowi 500 bomb atomowych lub kilku wodorowych – a jak
powszechnie wiadomo – zawierają one także uran-235 i pluton-239.[5]
Jasnym jest, że przy tej eksplozji nie doszło do przemiany energii kinetycznej w
termiczną, jak to ma miejsce w przypadkach wpadnięcia meteoroidów do atmosfery.
Jednoznacznie pojawiło się uwolnienie energii jądrowej. By spowodować eksplozję
235U czy 239Pu należy spełnić dwa warunki: materiał musi
być nadzwyczaj czysty chemicznie i musi go być w wystarczającej ilości. Żaden z
tych warunków nie został spełniony w sposób naturalny w przypadku eksplozji tunguskiej
– ergo masa krytyczna czystego materiału rozszczepialnego musiała być uzyskana
w sposób sztuczny. Kto na Ziemi, na początku XX wieku był w stanie wyprodukować
czysty chemicznie uran lub pluton w ilości potrzebnej do wywołania reakcji łańcuchowej
i eksplozji jądrowej? Oczywiście n i k
t !!!
12.3. Co doprowadziło do
katastrofy?
Zatem jaka mogła być przyczyna
tunguskiego wybuchu?
Kazancew: Nie chodziło wcale o
bombę, jakbyśmy sądzili na początku. Chodzi tutaj o katastrofę pozaziemskiego
aparatu latającego z załoga na pokładzie. Radioaktywne paliwo z nieznanego
powodu eksplodowało ponad Ziemią. Moją hipotezę udowadniam i tym, że las w
epicentrum nie został obalony i nigdy nie znaleziono szczątków nieznanego
obiektu. Ze względu na to, że wybuch miał miejsce na dużej wysokości, drzewa
nad PUNKTEM ZERO nie zostały zwalone przez podmuch – czyli falę uderzeniową –
spadający na nie z góry. Straciły one korę i gałęzie, ale nie zostały one wyrwane
z korzeniami. Natomiast wszędzie tam, gdzie fala udarowa uderzała pod ostrym
kątem – drzewa były wywracane i powstawały wykroty.
Na dowód tych twierdzeń Kazancew
pokazał mi książkę. Jej autorem był geofizyk – dr Aleksiej Zołotow, który
urodził się na Uralu. Tytuł jego naukowej pracy brzmiał: „Problemy tunguskiej
katastrofy z 1908 roku”. Zołotow wydał ją w 1969 roku w Mińsku. Kazancew
pośpieszył z wyjaśnieniem:
Aleksiej przez całe 5 lat
prowadził ekspedycje, które poszukiwały w tajdze śladów meteorytu i intensywnie
zajmował się szczegółowymi badaniami tunguskiej katastrofy.
Od 1959 roku, byli to przede
wszystkim młodzi ludzie z Syberii, Uralu, Moskwy i Leningradu, którzy szli tam
na własną rękę za swe własne oszczędności, w ciemne labirynty tej syberyjskiej
tajemnicy. Organizowali oni swe ekspedycje w czasie swych urlopów z wielkim
zaangażowaniem, przeczesywali teren eksplozji i jego bezpośrednie otoczenie.
Temu badawczemu entuzjazmowi zawdzięczamy to, że klasyczne hipotezy o
katastrofie tunguskiej z 1908 roku m u
s i a ł y być zweryfikowane!
Nadmieniłem, że przecież od
początku badań istniały kontrowersyjne poglądy na to wydarzenie, a Kazancew na
to, że:
To oczywiste, że były poglądy
znacznie różniące się od siebie. Istniały trzy grupy badawcze, które udały się
do krytycznego miejsca: I.Grupa z Tomska, którą kierowali Giennadij
Plechanow i Nikołaj Wasiliew – wyznawała ona pogląd, że Tunguski
Meteoryt składał się z kosmicznego pyłu. Był to pogląd, którego nie podzielała
II. Grupa, kierowana przez dr Zołotowa z W-UFIBG AN ZSRR, a którego popierało
Ministerstwo Geologii i Surowców Mineralnych, a nade wszystko
vice-przewodniczący AN ZSRR – prof. Boris Konstantinow. Obydwaj doszli do
wniosku, że w 1908 roku doszło do wybuchu jądrowego na wysokości 10 km nad
tajgą. Koncepcja ta stała się fundamentem publikacji Zjednoczonego Instytutu
Badań Jądrowych w Dubnej pod Moskwą, którą w 1967 roku wydał akademik prof.
Władimir Mechedow, a którą zatytułowano >>O radioaktywności różnych
gatunków drzew na obszarze tunguskiej katastrofy<<.
Istniała także III. Grupa,
kierowana przez inż. Grigoriewa, która cieszyła się poparciem...
Komunistycznego związku Młodzieży![6]
Grupie tej dano największe poparcie i mogła ona publikować swe prace na łamach
rządowego dziennika >>Izwiestia<<.
Ale jak przebiegała ekspedycja,
którą kierował Zołotow?
Kazancew wrócił i do tego:
Aleksiej i jego koledzy znaleźli
na obszarze eksplozji drzewo, które wprawdzie zostało zniszczone w momencie
katastrofy, ale nie wywrócone. Dokładne badanie wykazało, że to drzewo znajdowało
się najbliżej epicentrum i trajektorii obiektu, co wiodło do dwóch wniosków:
drzewo było eksponowane na wpływ fal balistycznych i podmuchu eksplozji – fala
balistyczna powstała dzięki naddźwiękowej prędkości ruchu obiektu.
W 1959 roku, w kręgach naukowych
powszechnie panował pogląd, że obiekt ów leciał z V = 40 km/s, aczkolwiek nie
było żadnych przesłanek, by tak twierdzić. Zołotowowi udało się ją wyliczyć
poprawnie na podstawie badań gałęzi drzew oderwanych podmuchami eksplozji i
falami balistycznymi obiektu. Okazało się, że obiekt leciał z V = 4...5 km/s. A
to jest nieco przymało, jak na naturalne ciało niebieskie i wystarczająco dużo,
jak na podchodzący do lądowania statek kosmiczny[7]-
Kazancew rzekł to z dziwnie szyderczym uśmieszkiem...
12.4. Cechy wspólne.
Jest czymś nader interesującym,
że wyniki badań Zołotowa pokrywają się z wynikami badań prominentnych
radzieckich ekspertów lotniczych. Inż.
A. J. Monozkow – uznany lotniczy konstruktor i renomowany
aerodynamik, który doszedł do świetnych rezultatów w rozwoju bezsilnikowych
samolotów, nie może być nazwany „fantastą” czy „marzycielem”, jak swego czasu
(przed niemal czterema dziesięcioleciami) nazywali uczeni z AN ZSRR swych oponentów.
Człowiek, jakim był Monozkow,
należący do grupy konstruktorów lotniczych zespołu inż. Antonowa i który był w ekipie inż. Tupolewa – pracując nad nowymi typami samolotów o
napędzie odrzutowym – był stuprocentowym specjalistą i nie dawał się ponieść
jakimś fantasmagoriom. Problemem tunguskim zajął się na własną rękę,
zainteresowany falą publikacji i polemik.
Monozkowowi udało się przede
wszystkim znaleźć naocznych świadków, którzy w 1908 roku widzieli lot
olśniewającego obiektu i widzieli jego wybuch. Ich zeznania i dokładna analiza
ich relacji pozwoliła temu specjaliście na sporządzenie dokładnej mapy, na
której ukazano trajektorię meteorytu i punkty oznaczające stanowisko świadka w
czasie obserwacji.
Wypowiedzi Ewenków umożliwiły mu
na obliczenie prędkości ruchu zagadkowego obiektu latającego tuz przed
wybuchem. Opublikowane przezeń dane spowodowały gorące dyskusje w całym ZSRR,
bo i było nad czym dyskutować! Z obliczeń Monozkowa wynikało bowiem, że ów
zagadkowy obiekt wyraźnie wytracał
swą prędkości i to tym intensywniej, im bardziej obniżał swój lot
zbliżając się do tunguskiej tajgi! A teraz najważniejsze: tuż przed wybuchem
jego v = 0,7 km/s!!![8]
Dla kręgów naukowych wyznających
teorię meteorytową powyższe było nie do przyjęcia. Dla nich taka prędkość lotu
była zupełnie niemożliwa! Z taką prędkością wynoszącą 700 m/s latały ówczesne
radzieckie samoloty odrzutowe. Meteoryt, którego uderzenie w Ziemię dałoby
takie niszczące efekty musiałby mieć średnicę co najmniej 1 km i masę
1.000.000.000. ton!!! W takim przypadku w dorzeczu Jeniseju musiałby powstać
ogromny astroblem. Ten wszakże nie istniał, a zatem t o
n i e m ó g ł b y ć
meteoryt. W publikacji Monozkowa pisze się wyraźnie już o tym, że
wszystkie objawy wskazują na to, że w dniu 30 czerwca 1908 roku, eksplodowała
tam atomowa jednostka napędowa sztucznego obiektu latającego, czyli
mówiąc po ludzku – KOSMOLOTU – przy czym obiekt ten został w czasie
hamowania nad Syberią doszczętnie zniszczony. Monozkow wskazuje dalej na to, że
szkody poczynione w Wanawarze i jej okolicy nie mogły być spowodowane tylko
energią termiczną, która uwolniłaby się w czasie kolizji nieznanego obiektu z
Ziemią; wydaje się, że zniszczenia spowodowała niszczycielska siła energii
jądrowej.
Członkowie AN ZSRR zareagowali
negatywnie. Większość z nich oczywiście zanegowała osiągnięcia Monozkowa i
stwierdziła, że dowód o nadmiernym promieniowaniu trawy i drzew w centrum
eksplozji w tym przypadku musiałby przynieść test przeprowadzony in situ.
12.5. Podwyższona radioaktywność.
Dowód ten udało się uzyskać w
1959 roku Giennadijowi Plechanowowi i jego wyprawie: w krytycznym obszarze była
podwyższona radioaktywność!!! – co stwierdzono bezsprzecznie! Grupa
Aleksieja Zołotowa odkryła dalsze ślady, które wstrząsnęły teoretyczną konstrukcją
członków AN ZSRR, jak np. Fłorieńskiego i Fiesienkowa. Uwagę Zołotowa i jego
kolegów nie przyciągnęły leżące i uschłe drzewa, ale także te, które ten
kataklizm przeżyły. Następnie przebadano te drzewa, które rosły w najbliższym sąsiedztwie
epicentrum. Jedno z nich było powalone.
Był to modrzew.
Po przecięciu w poprzek jego pnia
można było ustalić wiek przy pomocy słoi rocznego przyrostu masy drzewnej.
Uczeni stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że modrzew mógł pochwalić się
godnym podziwu wiekiem – 300 lat życia. Ale nie to było piorunującym odkryciem
– bowiem Zołotow i jego towarzysze stwierdzili mianowicie to, że słoje stały
się gęstsze – u modrzewi słoje rocznego przyrostu rzedną z
wiekiem – co oznaczało, że po 1908 rzeczony modrzew po prostu o d m ł o d n i a ł !!! Jego słoje przyrostu były wielokrotnie
silniejsze, niż w warstwach przed katastrofą!
Kazancew tak to fachowo
skomentował:
Przyśpieszony rozwój drzew na
obszarze katastrofy zainteresował już badaczy ekspedycji meteorytycznej z 1958
roku, aliści wszyscy uspokajali się faktem, że ocalałe drzewa miały więcej
światła i dostawało się im do gleby więcej soli mineralnych z powalonych drzew.
Zołotow wykazał, że wniosek ten jest całkowicie błędny. Jego ekspedycja z 1960
roku zbadała drzewa i w obszarze, i poza obszarem zniszczeń z 1908 roku, gdzie
warunki środowiska się nie zmieniły. Przy tym odkryto, że młode modrzewie były
tak wielkie, jak 150-letnie drzewa!
Co w takim razie było przyczyną
tak burzliwego wzrostu drzew w tajdze?
Zołotow na podstawie badań słoi
przyrostu rocznego wykazał, że po eksplozji doszło do znacznego wzrostu
produkcji drewna. Przed rokiem 1908 słoje były szerokie na 0,4...2,0 mm, zaś po
wybuchu ich szerokość zwiększyła się do 5...10 mm! – czyli o 500%! Drzewa,
które wyrosły już po eksplozji, powinny mieć w 1959 roku wysokość 7...8 m, de
facto miały 16...22 m!!! U drzew, które przeżyły wybuch zwiększył się
4-krotnie obwód w stosunku do drzew spoza zasięgu wybuchu. Kazancew sądzi,
że: Możliwe, iż w glebie tego obszaru istnieją jakieś nowe związki
chemiczne, które mają związek z wybuchem jądrowym.
Radioaktywne związki chemiczne,
które przyspieszyły wzrost. Stymulatory wzrostu.
Aleksiej Zołotow poszedł jeszcze
dalej w swych badaniach i wpadł na pomysł zbadania każdego słoja przyrostu na
radioaktywność. Jeżeli w roku 1908 doszło do jądrowej eksplozji, to musiało
również dojść do radioaktywnego opadu[9],
który spadł wraz z popiołem na rośliny. Badania takie mogłoby to przypuszczenie
potwierdzić.
W
laboratoriach W-UFIBG trwała praca po zakończeniu ekspedycji Zołotowa. Na
przecięciu powalonego modrzewia zaznaczył on trzy historyczne lata: 1700, 1812
i 1908. Liczniki GM wykazały w dwóch pierwszych słojach zero radioaktywności –
nie udało się znaleźć śladów wybuchów jądrowych za czasów Iwana IV Groźnego czy
inwazji Napoleona I na Rosję. Inaczej to wyszło w roku 1908. Dokładny pomiar
wykazał, że w 1908 roku zwiększyła się radioaktywność słoja przyrostu i to
znacznie. Wszystkie symptomy świadczyły za obecnością radioizotopu strontu-90 –
90Sr. Półokres jego zaniku wynosi 28 lat, co pozwala sądzić, że po
upływie połowy stulecia musiało tam znajdować się jeszcze ponad 10% nierozpadłego
strontu-90.[10]Wymieniony
tutaj radioizotop mógł powstać w czasie wybuchu atomowego.[11]
Zołotowowi
i jego kolegom udało się w roku 1960 wykazać aż 5-krotnie wyższą radioaktywność
drzew w stosunku do promieniowania tła. Geofizykowi z Kalinina bardzo przy tym
pomogły rejestraty barografów z 1908 roku, przechowywane w Królewskim
Obserwatorium Astronomicznym w Greenwich, które przejrzał. Wykresy zmian
ciśnienia atmosferycznego były przy tym nader podobne do analogicznych
wykresów, powstających w czasie testów jądrowych na wysokości 5 km nad ziemią.
Już
Leonidowi Kulikowi rzuciło się w oczy zwęglenie drzew na obszarze wybuchu,
dlatego też jego współpracownik i przyjaciel Krinow zwrócił uwagę na to, że
silne i słabe gałęzie były jednakowo zwęglone i połamane na końcach, co
oznaczało, że do podpalenia drzew musiało dojść błyskawicznie, i w żadnym
przypadku nie można mówić o zwykłym pożarze lasu. Wedle Krinowa wszystko
wskazuje na to, że przyczyną tego stanu rzeczy mógł być tylko wybuch.
Podejrzenia Zołotowa dopełnił swym domysłem, że na danym obszarze występują spalone
i nie spalone połacie lasu, a na jednym i tym samym drzewie mogą występować
jednocześnie spalone i nie ruszone przez wysoką temperaturę gałązki!...
Baxter
i Atkins doszli w swej książce pt. „Jak drugie Słońce” do następującego
wniosku:
Najbardziej
przekonywującymi przesłankami wskazującymi na słuszność teorii o wybuchu
atomowym są szkody, które poniosła miejscowa flora i fauna. Spostrzeżenia
poczynione przez członków ekspedycji w latach 20. i 30. świadczą o tym, że
rośliny i zwierzęta zostały wystawione na ekspozycję silnego promieniowania γ o
mocy porównywalnej z tym w Hiroszimie.
Zołotow
nie bał się po ekspedycjach w latach 1959 i 1960 wystąpić z niezwykłym
wyjaśnieniem tunguskiej katastrofy. Ten
o w a l n y kształt krytycznego
obszaru wywału drzewostanu wynikał z tego, że eksplodujące ciało miało kształt
cylindra, co spowodowało eliptyczny rozsył fali uderzeniowej i promieniowania
oraz rozlot ewentualnych odłamków. Również E. L. Krinow, który na początku nie
podzielał poglądów Zołotowa, w czasie tunguskiej wyprawy w 1959 roku, zwrócił
uwagę na nieprawidłowy kształt badanego miejsca. Wykorzeniony las zajmuje – jak
później powiedział – wyraźnie owalną powierzchnię, której wielka półoś przebiegała
z SE na NW.
12.6.
Niewyjaśnione...
Nie
tylko dla Kulika i Krinowa, ale także dla innych badaczy zajmujących się tunguską
zagadką, tajemnicą pozostaje kształt strefy zniszczenia. Wszyscy się liczyli z
tym, że będzie ona miała kształt koła.
W roku
1965, Aleksiej Zołotow przedstawił wyniki swych badań przed pracownikami ZIBJ w
Dubnej. Na początku opowiedział im o poglądach akademika Kiriłła Fłorieńskiego,
który w wywiadzie dla tygodnika „Tydzień” nazwał ideę nuklearnego wybuchu w
tajdze mianem „fantastyki, nie mającej z nauką niczego wspólnego”. Fłoreńskij w
tej sprawie zajął podobne stanowisko w stosunku do laureatów Nagrody Nobla:
Libby’ego i Cowana i do koncepcji fizyka Atluri’ego Stellunga. Według
niego, przyczyna katastrofy tunguskiej była najprawdopodobniej antymateria.
Zołotow
poważył się na zakwestionowanie poglądów Fłoreńskiego, a najgłówniejsze
antytezy przedstawił on następująco:
v Anormalny
wzrost drzew i innych roślin jest ograniczony do obszaru o średnicy od 10 do 15
km, ze środkiem w epicentrum katastrofy, a zatem pod PUNKTEM ZEROWYM;
v W
większej odległości od epicentrum wzrost nie był tak widoczny, ale skutki
pożaru, większego dostępu do światła, przewrócenie drzew, itd. itp. są niemal
takie same, jak w centralnej strefie zniszczenia;
v Na NW – gdzie las nie jest tak zniszczony, a
znajdował się blisko miejsca eksplozji zagadkowego obiektu – także stwierdzono
anomalny wzrost. Tego nie da się wytłumaczyć takimi przyczynami, jak opad
żyznego popiołu czy lepszy dostęp światła ze względu na wywrócenie się starodrzewu!
v
Drzewa w tamtych warunkach rosną
w tempie 5...15 cm/rok, ale w miejscach anomalnego wzrostu wartości te wynoszą
aż 35...45 cm/rok. Średnica modrzewia zwiększała się przed katastrofą od
0,3...0,5 mm/rok, natomiast w ciągu 45 lat po eksplozji ów współczynnik wzrósł
do 50...60 mm/rok!!! Między nimi były drzewa w wieku 250...300 lat;
v Czynnik
wzrostu zaczął działać natychmiast i jego działanie trwa już kilka
dziesięcioleci;
v Największa
intensywność anomalnego wzrostu była odnotowana w epicentrum, a zmniejszała się
w kierunku peryferii strefy eksplozji;
v Czynnik
wzrostu stopniowo się zmniejsza od momentu katastrofy.
Hipotezę
o wybuchu nuklearnym popierał nie tylko Zołotow. Tym, który przeciwstawił się
całemu radzieckiemu naukowemu establishmentowi AN ZSRR był także astronom – dr
Feliks Zigel. Już od roku 1948, dr Zigel dał wyraz swej sympatii do
hipotezy o wybuchu atomowym na pokładzie kosmolotu nad tajgą. W czasopiśmie
„Znanie-siła” nr 6/1959 pisze on tak:
W
rzeczywistości hipoteza A. N. Kazancewa jawi się jako jedyne realistyczne
wyjaśnienie braku astroblemu i eksplozji zagadkowego ciała niebieskiego w
atmosferze.
12.7.
Raporty naocznych świadków.
W dwa
lata później dr Ziegel w innym czasopiśmie zdefiniował następstwa błysku
świetlnego i fali rozpalonego powietrza przy tunguskiej katastrofie. Opierał
się on o relacje dwóch geodetów, którzy w momencie katastrofy znajdowali się w
odległości około 50 km od epicentrum katastrofy. S. P. Siemionow i P.
P. Kosołapow w tym czasie przebywali w faktorii Wanawara. Pierwszy z nich
stwierdził, że dosłownie z niczego zrobiło się takie gorąco, iż koszula
przylepiła mu się do ciała i przez moment miał wrażenie, że się zaraz na nim
zapali. Kosołapow, który był w pobliżu domu Siemionowa oświadczył, że żar mu
przypalił uszy i musiał je przykryć rękami. Pisze Zigel:
Aby
wywołać w odległości od hipocentrum wynoszącej około 60 km uczucie gorąca, to
musiało dojść do uwolnienia energii w ilości 0,6 cal/m2. Mieszkańcy
wioski Kieszma, oddalonej o 125 km od epicentrum katastrofy, opisywali
nienormalne światło w czasie wybuchu. Eksplozje wywołały tak silne błyski
świetlne, że przedmioty przez nie oświetlone rzucały wyraźny cień, mimo słonecznego
dnia...
Klucz
do rozwiązania tunguskiej katastrofy spoczywa w prędkości ruchu obiektu. Zrazu
szacowano ją na kilkanaście km/s i jedynym argumentem >>za<< było
to, że energia wolno poruszającego się ciała nie może się wyładować w sposób
wybuchowy. Tak było, póki zakładano, że jedynym rodzajem energii może być w tym
przypadku energia kinetyczna...
Badanie
drzew ze strefy zniszczenia dowiodły, ze najsilniej działały tu fale
uderzeniowe powstałe w momencie wybuchu ciała, a nie fale balistyczne – które
nie były w stanie złamać nawet najmniejszej gałązki!
Zołotow
obliczył, że zagadkowe ciało musiało poruszać się w końcowej fazie lotu z v
< 3 km/s i dlatego wytwarzało ono tak słaby podmuch balistyczny. Feliks
Zigel tak odniósł się do tego problemu:
Jest
jeszcze jedna metoda, jak obliczyć prędkość ciała w ruchu. Im ciało szybciej
się porusza, tym silniej przed sobą spręża powietrze – które z kolei się
rozgrzewa. Naoczni świadkowie katastrofy twierdzą, że obiekt w locie świecił
intensywniej od Słońca, a co za tym idzie i wynika ze wzorów aerodynamiki,
ciało to poruszało się z v < 4 km/s. Dalsze badania doprowadziły do tego, że
świadkowie lot tego obiektu widzieli i słyszeli, co jest możliwe wtedy i tylko
wtedy, gdy obiekt porusza się z v < 0,33 km/s – czyli poniżej bariery 1 Ma.
Gdyby obiekt poruszał się z v = 50...60 km/s, jak dawniej zakładano, to naoczni
świadkowie najpierw widzieliby przelot ciała, a potem usłyszeli jego dźwięk.
I
dalej:
Ciało
lecące z prędkością kilkudziesięciu km/s wyglądałoby, jak ognista krecha na
niebie – a naoczni świadkowie w takim przypadku nie mogliby nawet opisać
kształtu obiektu. A przecież wiadomo, że opisywano je jako >>ognistą
kulę<< czy >>ogniste jajo<<.
Wszystko
to sprowadza się do wniosku, że obiekt w momencie eksplozji leciał z v <
4...5 km/s - oznacza to, że energia kinetyczna tego ciała była zbyt mała, by
spowodować taką eksplozję, i nie odpowiada to rozmiarom katastrofy przy tak
niskiej prędkości.
12.8.
Skąd i dokąd?
Poglądy
Kazancewa – podobnie jak Zigel czy Monozkow – przyswoił sobie także radziecki
specjalista rakietowy prof. Boris
Ljapunow. Według jego poglądów, szło także o obiekt latający
sztucznego pochodzenia – dokładniej mówiąc o kosmolot – który uległ katastrofie
w atmosferze ziemskiej. Ljapunow doszedł do tego studiując prace Monozkowa.
Zgadzali się w tym zupełnie, że kosmolot po wejściu w atmosferę zachowywał się,
jak zwykły naddźwiękowiec – czyli zupełnie inaczej, niż jakiekolwiek naturalne
ciało kosmiczne.
Interesujące
było jednak to, że istniała rozbieżność pomiędzy wyliczeniami Kazancewa a
relacjami naocznych świadków. A. W. Wozniesienskij – były dyrektor
Obserwatorium Astronomicznego w Irkucku, etnograf I. M. Susłow i członek AN
ZSRR – I. S. Astapowicz byli pierwszymi ekspertami, którzy próbowali zrekonstruować
przedziwną trajektorię Tunguskiego Meteorytu na podstawie relacji naocznych
świadków. Wszyscy oni doszli do zgodnego wniosku, że meteoryt nadleciał z
kierunku S-SE i skierował się na N-NW. Leonid Kulik sądził, że meteoryt ten
leciał z południa na północ, natomiast jego przyjaciel Krinow zakładał, że
bolid ten leciał z SE na NW – poszedł on jeszcze jeden krok do przodu: postarał
się zrekonstruować początek trajektorii bolidu w kierunku powierzchni Ziemi;
jej początek znajdował się dokładnie nad północnym brzegiem jeziora Bajkał.
Do
innych rezultatów doszedł Kiryłł Fłorieńskij – wprawdzie na wiele lat po
eksplozji tunguskiej doszedł on do wniosku, ze ciało to leciało z kierunku E-SE
na N-NW... Z tym poglądem zgodził się także uczony W. G. Konieczkin.
Tymczasem Aleksiej Zołotow badając kierunki padania fal uderzeniowych doszedł
do wniosku, że obiekt nadleciał z kierunku SW...
I
gdzież leży tu prawda???
Zapytałem
o to Aleksandra Kazancewa, który tak to ujął:
To
oczywiste, że większość naocznych świadków podała tor lotu z południa na północ
– zaś z drugiej strony wywrócone drzewa wskazują jednoznacznie na to, że obiekt
musiał na miejsce katastrofy nadlecieć ze wschodu.
Czy
przypadkiem o b y d w a kierunki lotu są prawidłowe?
Gdyby
tak było, to nieznany obiekt musiałby dokonać samodzielnie korekty kursu!
– co w przypadku naturalnego ciała kosmicznego, jakim jest meteoroid czy kometa
jest absolutnie wykluczone!!!
Dr Igor
Zotkin wyłuszczył mi własną wersję przebiegu inkryminowanego zdarzenia:
Wraz
z mym kolegą – dr Zikulinem – zbudowaliśmy w laboratorium makietę tunguskiej
tajgi w skali 1 : 10.000, na której to płaszczyźnie ustawiliśmy modele drzew
odpowiedniej wielkości, i to tak, by przewróciły się od najlżejszego podmuchu
powietrza. Następnie nad makietą umieściliśmy lont detonujący z miniaturowym
ładunkiem na końcu. Markował on trasę lotu bolidu, zaś mikroładunek – wybuch
Tunguskiego Bolidu. Po kilkunastu próbach z różnymi katami i wysokościami
odpalanego ładunku wyszło nam, że kąt trajektorii do płaszczyzny horyzontu
musiał wynosić 27-30o, by obraz powalonych drzewek był nieomal
identyczny z tym, co widzimy w tajdze. Obliczenia dowiodły, ze do tej eksplozji
doszło na wysokości około 8 km nad ziemią.
O pożytkach
płynących z tak zrekonstruowanej katastrofy nie ma sensu dyskutować.
Wątpliwości jednak wzbudzają wypowiedzi tych, których uznano za świadków
jeszcze w 1908 roku, i którzy te zagadkowe wydarzenia przeżyli. Prof. Pietrow i
niektórzy członkowie AN ZSRR uważają te oświadczenia za niewiarygodne. Pietrow
uznał wszystkie protokolarne zapisy zeznań za „pogłoski”, a świadków za
beznadziejnie naiwnych.
No cóż,
teraz, kiedy świadkowie już nie żyją – nie mogą bronić swej racji i całe
zastępy takich Pietrowów mogą udowadniać, co im się żywnie podoba...
Mieszkańcy
Wanawary pamiętali potworny wybuch, ale nie pamiętali przelatującego obiektu,
natomiast mieszkańcy wsi Preobrażenko – znajdującej się w odległości 350 km na
wschód od Wanawary widzieli dokładnie oślepiająco jasne ciało kosmiczne
przelatujące przez atmosferę, zaś po eksplozji ujrzeli oni obłok w kształcie fontanny
bijącej prosto w niebo. To wszystko wiemy, dzięki pracy badacza tego fenomenu
I. S. Astapowicza z 1933 roku. Wszystkie wypowiedzi sprowadzały się do tego, że
zaobserwowano wtedy gęsty wypiętrzający się obłok, albo też chmurę
czarnego pyłu. To godna uwagi zbieżność, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie
fakt, iż świadków rozdzielały setki kilometrów.
12.9.
Ognisty słup w kształcie oszczepu.
Nie
tylko widziano tam fontannę pyłu. Inni świadkowie widzieli tam np. ognisty
słup podobny do oszczepu czy słup ognia, który zaraz zniknął.
Astapowicz doszedł do wniosku, że ogień, dym i pył dosięgły wysokości 29 km,
przy czym był on nachylony w stosunku do horyzontu pod kątem 16-20o
i był widoczny z odległości 450-500 km od epicentrum. Astapowicz pisał o
grzybie atomowym z Hiroszimy, w roku 1951 roku, że był on wysoki na 12-15 km. Z
nieukrywanym podziwem pisał on, że: Obłok nad Tunguską miał kształt grzyba
atomowego znad Hiroszimy.
Jeszcze
w 1938 roku, Leonid Kulik przepytywał naocznego świadka nazwiskiem Brjuchanow.
Ten rolnik pracował na swym polu rankiem 30 czerwca 1908 roku, w osadzie
Narodina, o 6 km na E od Kieszmy. Kieszma leży o 210 km na S-SW od epicentrum eksplozji.
Brjuchanow wspominał:
Prawie
usiadłem do śniadania obok pługa, kiedy usłyszałem oddalone detonacje, jakby
kanonadę salw dział artylerii dużego kalibru. Koń upadł na kolana, zaś na
północy nad lasem ukazał się płomień. Najpierw pomyślałem, że to wojna. W
następnym momencie miałem wrażenie, że słyszę wrzenie bitwy. Potem ujrzałem,
jak jodłowy bór zaczyna się giąć pod podmuchami silnego wiatru. Sądziłem, że
zaczyna się wichura i złapałem się pługa, by mnie wiatr nie porwał. Uderzenia
wiatru były tak silne, że odwalały z powrotem skiby na polu (!!!) Potem wichura
przyniosła ścianę wody, którą zdmuchnęła na Angarze. Wszystko to widziałem
bardzo dokładnie, a to dlatego, ze moje pole znajduje się na stoku góry.
W 9 lat
później badaczka Wostrikowowa przepytywała innego świadka , który przez
przypadek też nazywał się Brjuchanow. Dowiedziała się od niego o następujących
wydarzeniach:
Prawie
skończyłem kąpiel i nie byłem jeszcze zupełnie ubrany, kiedy usłyszałem
dudnienie. Na wpół ubrany wypadłem z domu. Wyglądało to tak, jakby huk dobiegał
z nieba. Kiedy nań spojrzałem, to ujrzałem światło. Na niebie świeciły
czerwone, pomarańczowe i zielone szerokie pręgi. Potem pogasły, ale jeszcze
wciąż słyszałem gromowe dudnienia. Ziemia się zakolebała straszliwie. Ponownie
pojawiły się świetlne pręgi i ciągnęły się w kierunku północnym. Były one
oddalone od Kieszmy o jakieś 20 km. O wiele później dowiedziałem się, że
wszystko rozegrało się o wiele, wiele dalej – na obszarze Tunguski.
Rolnik G.
I. Syrianow ze wsi Sosino, położonej na południe od Preobrażenki
oświadczył, że na niebie...
...
pod obłokami leciał, a właściwie można powiedzieć lepiej – płynął – jakiś słup
z roziskrzonym ogonem, a do tego ten obiekt był o wiele jaśniejszy od
Słońca!
Następnym
naocznym świadkiem była K. W. Barakowa, który opisała obiekt podobny do
popielniczki po bokach węższej, a pośrodku szerszej. Zaś wszyscy bez wyjątku
świadkowie unisono powstanie charakterystycznego grzybowatego obłoku po
eksplozji.
Co jak
co, ale zeznania naocznych świadków należy brać na poważnie. Prof. Pietrow
przejawił w tym względzie karygodną lekkomyślność, kiedy w czasie rozmowy ze
mną próbował po prostu zmieść do kosza na śmieci wszystko to, co nie pasowało
do jego poglądów...[12]
Już w
1966 roku, Feliks Zigel stwierdził, że żadna z trajektorii podanych przez
naocznych świadków nie pasuje do tego, co ustalili uczeni.
-
Jeszcze do niedawna zakładało się, że Tunguski Meteoryt, który 30 czerwca 1908
roku wleciał do ziemskiej atmosfery, przebył w niej 800 km lecąc z południa na
północ – przypomniał badacz w swej najnowszej
pracy. W dalszej analizie dr Zigel twierdzi, że:
-
Będziemy zatem uważać, wedle kierunku powalenia na ziemię aż 50.000 drzew, że
Meteoryt Tunguski nadleciał nad teren ze wschodu, a dokładnie z kierunku E-SE. To
oczywiste – obie trajektorie: POŁUDNIOWA i WSCHODNIA da się sprowadzić do
wspólnego mianownika wtedy i tylko wtedy, gdy założymy, że Meteoryt
Tunguski s a m z m i e n i ł k u r s
- tzn. wykonał manewr skrętu. A to z kolei widzie do tezy, że
Meteoryt Tunguski przed eksplozją co najmniej dwa razy zmienił kierunek
lotu!!! Leciał on do Kieszmy kursem na NW, zaś gdzieś nad Preobrażenką, lub
nieco na wschód od tej wsi skręcił na W – co doskonale tłumaczy rozbieżności w
zeznaniach świadków.
Nie
znaliśmy detalicznych szczegółów tego manewru i kreskowana linia jest jedynie
domyślną trajektorią tego ciała. W najbliższej przyszłości będzie ona zapewne
uściślona, jednakże już dzisiaj jest jasne, że Meteoryt Tunguski skierował się
na kurs na wschód od Preobrażenki, o czym świadczyć może fakt, że ani w
Witimie, ani w Bodajbo go nie widziano, ale za to wszyscy słyszeli tam huk
eksplozji...
Obiekty
kosmiczne n i g d y nie zmieniają trasy swego lotu w czasie
swobodnego spadania, a z tego wynika całkowicie jasno, że Meteoryt Tunguski był
ciałem sztucznie wytworzonym!
Dr
Zigel znów odwołał się do obserwacji syberyjskich świadków naocznych mówiących
o tym, że zaobserwowano kosmicznego „gościa” daleko na wschód od Wanawary.
Prominentni stronnicy hipotezy kometarnej wciąż przypominają, że należy wciąż
brać pod uwagę owe nieszczęsne magnetytowe kuleczki, które dr Jawnel znalazł w
próbkach gleby dowiezionych do Moskwy przez ekspedycję Leonida Kulika z
epicentrum katastrofy nad Podkamienną Tunguską.[13]
12.10.
Szczątki statku kosmicznego?
Te
mikroskopijnie małe cząsteczki są pozostałością procesów, które zostały
wywołane przez wniknięcie meteorytu w ziemską atmosferę. Kiriłł Fłorieńskij –
zadeklarowany przeciwnik teorii o wybuchu jądrowym nad tajgą, w ciągu trzech
ekspedycji w latach 1958, 1961 i 1962, próbował sprowadzić teorie Kazancewa,
Zigela i Zołotowa do absurdu. Obleciał on helikopterem w 1962 roku cały obszar
Podkamiennej Tunguskiej i sporządził z niego mapę. Wyszło przy tym, ze obszar
epicentrum ma kształt e l i p s y
. Ekipa Fłorieńskiego odkryła ponadto
całą masę drobnych, połyskliwych kuleczek. W większości były posklejane ze
sobą.
Wszystkie
te kuleczki były rozsiane na elipsoidalnej powierzchni, zbieżnej z centrum
katastrofy. Dla Fłorieńskiego był to oczywisty dowód na to, że chodzi tutaj o pozostałości
po komecie...
Zołotow
i niektórzy uczeni z ZSRR nie podzielali tego poglądu: dokładna analiza
kuleczek wykazała, że składają się one m.in. ze spławu kobaltu – Co, niklu –
Ni, miedzi – Cu i... germanu –
Ge. To są wszystko metale śladowo występujące w glebie,
a zatem ich koncentracja może wskazywać na to, że pochodzą one z czegoś,
co zostało stworzone sztucznie! Aleksander Kazancew – Nestor hipotezy
kosmolotu tak odniósł się do tej opinii:
Jeżeli
wyjdziemy z założenia, że w tunguskiej maszynie latającej były przyrządy
elektryczne i elektroniczne, to z całą pewnością były tam miedziane kable i
podzespoły, które zbudowano na bazie półprzewodników, zawierających – jak
wiadomo – german. Takie jest wyjaśnienie obecności tych małych, jakby szklanych
kuleczek.
I po
znalezieniu tych szklistych kuleczek zaczęło się wielkie polowanie na szczątki
statku kosmicznego. Czołowy radziecki magazyn naukowy – „Wykłady AN ZSRR” w
roku 1971 opublikował wyniki badań próbek gleby w rejonie Podkamiennej
Tunguskiej, które prowadziła grupa pod kierownictwem dr Jurija Dagłowa. Próbki pobrano z głębokości 27,5...35
cm, była to z pewnością warstwa z 1908 roku.
Dagłow
i jego współpracownicy najpierw musieli oddzielić od siebie glebę i materiał powybuchowy.
To, co pozostało, to były relikty wybuchu – po wielokrotnym wypłukiwaniu i
spalaniu resztek roślinnych i humusu. Były to kuleczki przypominające swym wyglądem
kolorowe szkło. Największe z nich mierzyły 1,4 mm średnicy, zaś najmniejsze
10...180 μm. Największe z nich były bezbarwne lub mleczne, natomiast mniejsze
miały kolor niebieskawy, zielonkawy lub czarny. Nie wyjaśniono do końca, czy
ich forma wynikła li tylko z ogromnego żaru, czy też z walcowatego kształtu
obiektu. Dr Dagłow pośpieszył z „wyjaśnieniem”, że german mógł występować i w
„zwyczajnym” meteorycie.[14]
Jest
wyraźnie widoczne, że nie da się sporządzić żadnego spójnego obrazu zdarzenia.
Ciekawym jest to, że dr Dagłow w swej rozprawie ani jednym słowem nie
wspomina o śladach germanu. Czyżby tego pierwiastka tam nie znaleziono? A może
celowo nie podano do publicznej wiadomości tego szczegółu?
W
związku z tunguską katastrofą, ciekawość uczonych i laików wzbudził kolejny
fenomen: zagadkowe świetlne zjawiska na nocnym niebie zaobserwowane na nocnym
niebie, widoczne na całej półkuli. Kazancew uważa je za skutek potężnej
eksplozji nad tunguską tajgą. Materia w chwili wybuchu wyparowała z epicentrum,
a potem dzięki silnym prądom powietrza powstałym w temperaturze 10 mln K,
została wyrzucona w górne warstwy atmosfery, gdzie następował jej radioaktywny
rozpad[15],
wywołujący zjawisko świecenia i srebrzystą obłoczność. Podobne zjawiska
obserwowano po eksplozjach bomb A nad Hiroszimą i Nagasaki.
Doc. dr
Feliks Zigel w jednym ze swych artykułów wystąpił przeciwko twierdzeniom
niektórych uczonych, że świetlne efekty atmosferyczne z 1908 roku można
wyjaśnić wpływem gazów z kometarnego warkocza:
Te
przedziwne świecenie nocnego nieba nie można wyjaśnić wpływem kometarnego
ogona. Jest faktem, że Ziemia przeniknęła przez warkocze komet, np. w latach
1861, 1882 czy 1910, przy czym nie stwierdzono żadnych fenomenów magnetycznych.
Nie ma w tym niczego dziwnego, bowiem ogony komet są niezwykle rozrzedzone –
ich gęstość jest miliard razy mniejsza od gęstości powietrza. Zderzenie naszej
planety z ogonem komety nie mogłoby spowodować takich fenomenów świetlnych na
niebie, ani niewyjaśnionych zmian ziemskiego pola magnetycznego.
Kiedy
w roku 1883 doszło do wielkiego wybuchu wulkanu Krakatau/Rakata/Krakatoa, to
eksplozja ta wyrzuciła w powietrze tysiące ton drobnego pyłu i cząstek tefry[16]
na całe miesiące w atmosferę i wywołało to dziwne zorze poranne i wieczorne na
całej Ziemi. Dziwne zorze po katastrofie tunguskiej pogasły już po trzech
dniach. Nie mogło to być spowodowane pyłem z warkocza komety, który utrzymywałby
się w atmosferze przez długi czas. Rzecz w tym, że zorze te były obserwowane w
stożku cienia Ziemi, ergo – nie da się tego wyjaśnić rozproszeniem światła
słonecznego na cząstkach pyłu i gazów z komety.
Jądro
komety jest otoczone obłokiem gęstego pyłu o średnicy kilkuset kilometrów –
można by założyć, że taki obłok mógłby wytworzyć intensywniejsze zorze, niż
warkocz komety. Jest jednak faktem, ze w centrum eksplozji takowej nie
zaobserwowano.
Zawsze
wszystkie komety, które przelatywały blisko Ziemi lub których warkocze Ziemia
przenikała, były widoczne z naszej planety, jako duże i jasne ciała niebieskie,
nawet jeżeli ich głowy były oddalone o miliony kilometrów. Gdyby w roku 1908
Ziemia zderzyła się z kometą, (nie chodziło tu o zwyczajne przejście przez jej
warkocz), to ona sama byłaby widoczna na niebie przez wiele dni p r z e d
zderzeniem i nie wzbudziłaby ona ogólnoświatową uwagę. Jednakże w 1908
roku nie odnotowano ż a d n e j obserwacji tego rodzaju!!!
12.11.
Statek kosmiczny, a może głowa komety?...
Powyższym
pytaniem zajął się niemiecki fizyk dyplomowany dr Illobrand von Ludwiger. Wraz z drugim uczonym – dr. Burkhardem Heimem zajął się
rozwiązaniem zagadki tunguskiej. W jednym ze swych listów tak ukazał mi swe
poglądy:
Już
dawno temu wraz z Heimem przeczytaliśmy całą dostępną nam literaturę na ten
temat i dojrzeliśmy do przedstawienia naszego punktu widzenia na ten problem.
Wykluczyliśmy antymaterię, bowiem ta nie mogła zbyt głęboko wniknąć w atmosferę.
Czarne dziury... – ich promieniowanie wyrządziłoby więcej szkód.[17]
Hipotetyczna czarna dziura wylatując po drugiej stronie planety kolejne
wybuchy.[18]
Poza tym w tej teorii bez odpowiedzi pozostaje pytanie, dlaczego nie wyparowały
drzewa w PUNKCIE ZERO. Każda teoria m u
s i wyjaśnić fakt uwolnienia energii, a
tego właśnie nie wiemy, jak do niego doszło. To nie jest zgodne z teorią o
meteorycie. Gdyby ten meteoryt o masie miliona ton rozpadł się, to musielibyśmy
znaleźć jego szczątki. Tych roztopionych kuleczek do nich nie zaliczam.
Heima
i mnie zdumiał swego czasu artykuł w >>Nature<<, w którym napisano,
że słoje pewnego drzewa na Alasce (!) z roku 1908 zawierają tyle radionuklidów,
ile znajduje się teraz – w czasie testów jądrowych.
Wtedy
przyszło mi do głowy, że głowa komety z pary wodnej mogła zostać poprzez
zderzenie z atmosferą tak ściśnięta, że przeszła do metalicznego stanu
skupienia. Kompresja i temperatura spowodowały to, że doszło do fuzji jąder
wodoru w jądra helu i tzw. >>gorącej<< reakcji termojądrowej. Idea
ta się nawet broni z punktu widzenia termodynamiki, ale daliśmy sobie spokój,
kiedy wyliczyliśmy, że ciepła nie wystarczyłoby na zainicjowanie reakcji
termonuklearnej. Ale jak już powiedzieliśmy, nie obliczaliśmy tego dokładnie,
więc nie możemy tego stwierdzić autorytatywnie.
Z
naukowego punktu widzenia można stwierdzić, że informacje i dowody materialne
potrzebne do sformułowania kompletnej teorii są już niedostępne, bądź już nie
istnieją – mam na myśli karty zdrowia, z których można by ustalić, czy dana
osoba miała chorobę popromienną, czy nie; materiały z obszaru eksplozji – np.
stopione kuleczki, itd. itp.; dokładnie wskazaną trajektorię lotu obiektu od
chwili wtargnięcia w atmosferę do chwili eksplozji.
Illobrand
von Ludviger nie wyklucza, że na Syberii rzeczywiście mógł eksplodować
stworzony przez Obcą Inteligencję obiekt latający.
Ze
względu na to, że przyszłe kosmoloty będą musiały mieć do swej dyspozycji
ogromne ilości energii, możemy wykazać, że mogło tam dojść do eksplozji
generatora tej energii. Można by także wyjaśnić, dlaczego uderzenie fali udarowej
było tak asymetryczne – bowiem tam, gdzie napotykała jakieś masywniejsze
przeszkody, musiała je pierwej odparować – stąd stopione kuleczki. To wszystko
są jedynie przesłanki, ale nie dowody na to, że doszło tam do katastrofy
kosmolotu. Według mojego punktu widzenia, jest to tylko czysta spekulacja – jak
na razie.
W swej
przedmowie do serii artykułów pt. „Tajemnicza eksplozja w 1908 roku w
syberyjskiej tajdze” jego autor – Maurice de Sany zebrał wraz z prof. dr André Boudinem w
belgijskim czasopiśmie „Inforespace” najoczywistsze symptomy tej katastrofy
sprzed ponad 90 laty:
Najbardziej
zwodniczym jest następujący fakt: rosyjski badacz Zołotow wykazał, że zasięg
tej katastrofy był większy, niż dotąd powodowały to meteoryty, które wpadły do
atmosfery ziemskiej. To świadczy o tym, że ciało dysponowało własnymi źródłami
energii. Antymaterię możemy wykluczyć, bowiem już w rzadszych warstwach
atmosfery zamieniłaby się w pył – i nie dosięgła powierzchni Ziemi, albo
spowodowała tam wybuch.[19]
W
tej okolicy znajdujemy nawet dzisiaj niewyjaśnionego pochodzenia
radioaktywność, która w żadnym przypadku nie mogłaby powstać w przypadku spadku
aerolitu.[20]
Na zakończenie musimy przyznać, że nie znamy żadnego naturalnego zjawiska,
które wyjaśniałoby wszystkie tu wymienione aspekty zagadnienia.
A
zatem są możliwe dwie hipotezy:
-
Być może chodzi tu o pozaziemski,
ale naturalny fenomen;
-
Albo chodzi tutaj o obiekt
sztuczny, pozaziemskiego pochodzenia...
Tymczasem
upłynęło już ponad 50 lat od czasu, kiedy Aleksander Kazancew pierwszy
przypuścił, że Ludzkość tylko o włosek uniknęła Kontaktu z Kosmitami. Ta
hipoteza, dzięki wysokonakładowym książkom Ericha von Dänikena i innych autorów
wzbudziła uwagę laików i uczonych. I tak fenomen tunguski stał się przedmiotem
badań i zaciekłych sporów.
a
[1] W
Polsce kilku autorów jednak powołało się – niestety - w swych pracach na dr
Zajcewa i rzekomy fresk z Fergany. Zresztą patrząc na ten obraz rzuca się w
oczy kilka niezgodności nawet z ówczesną wiedzą ufologiczną – np. latający
spodek ma napęd odrzutowy czy rakietowy...
[2] Na
dzisiejszej Białorusi nic a nic się pod tym względem nie zmieniło. W dalszym
ciągu trwają prześladowania „nieprawomyślnych” uczonych – np. atomistów i
ekologów badających efekty wtórne katastrofy w Czarnobylu.
[3] Wyjaśnienie
to może odnosić się nie tylko do Kosmitów, ale także np. do ludzi z epoki
atlantydzkiej CNT istniejącej 12.000 lat temu, a która opanowała sztukę lotów
kosmicznych. Może to też odnosić się do hipotetycznych mieszkańców podziemnych
światów w rodzaju Interterry czy Szambali-Agarty, którzy od 61.000 lat żyją w
łonie Ziemi i od czasu do czasu wychodzą na jej powierzchnię – w bezksiężycowe,
ciemne noce, by badać życie na jej powierzchni...
[4] Izotopy plutonu w
minimalnych ilościach wykryto w złożach rud uranowych.
[5] W
bombach atomowych i wodorowych izotop 239Pu* jest stabilizowany
plutonem-240, co zmniejsza ryzyko samorzutnego rozpadu i w rezultacie
samoczynnej reakcji łańcuchowej prowadzącej do eksplozji.
[6] Komunisticzieskij Sojuz
Mołodzioży – Komsomoł.
[7] Jak wiadomo – prędkość
wchodzenia w atmosferę Ziemi statków kosmicznych wynosi właśnie około 5 km/s i
jest wyhamowywana aerodynamicznie, co trwa około 30 minut.
[8] Tyle mniej więcej wynosi
prędkość lotu pocisku wystrzelonego z karabinka AK-74.
[9] W literaturze naukowej
używa się również anglojęzycznego terminu fall-out.
[10] Czas
półrozpadu – T1/2 dla 90Sr = 29 lat, a zatem to dzisiaj,
w roku 2003 ilość nierozpadłych atomów strontu-90 wynosi odpowiednio 1 : 23,28
= 0,1029... ≈ 0,10 czyli 10% ilości początkowej. W roku 1959 musiało tam być
29,5% początkowej ilości tego radionuklidu, a więc odczyty pomiaru skażenia nim
musiały być o wiele wyższe i wyraźniejsze, niż dzisiaj.
[11]
Radioizotopy strontu: 89Sr i 90Sr mają najdłuższe T1/2,
które równają się odpowiednio 50,52 doby i 29 lat. Powstają one tylko w
reaktorach jądrowych lub w czasie eksplozji atomowych i podlegają rozpadowi
typu β- i γ.
[12] Jest
to postawa typowych twardogłowych uczonych na całym świecie, znana wszystkim
ufologom i innym przedstawicielom „nauk z pogranicza”. Ta nieodpowiedzialność
tego rodzaju „uczonych” doprowadziła niejednokrotnie do zaprzepaszczenia – w
wielu przypadkach bezpowrotnego) cennych informacji, które wyjaśniłyby wiele
zagadek z naszej przeszłości i teraźniejszości...
[13] W
roku 2000 w tajgę poszła ekspedycja włoska, której zadaniem było zbadanie
osadów dennych jeziora odległego o 8 km od epicentrum eksplozji. Wszyscy mieli
nadzieję znalezienia szczątków meteorytu, komety bądź kosmolotu... – jak dotąd
bezskutecznie. Nie znaleziono niczego.
[14]
Musiałby to być niezwykły meteoryt, jako że german występuje w przyrodzie
jedynie w ilości 0,1 ppm – tzn. 1 atom na 10.000.000 – i to w minerałach
takich, jak germanit – Cu2GeS3, stottyt – FeGe(OH)6
i argirodyt – Ag8GeS6, zaś jego dwutlenek IV – GeO2IV
towarzyszy rudom cynku.
[15]
Chodzi tutaj o rozpad produktów reakcji jądrowych o T1/2 = 1h...7d,
bowiem w innym przypadku te świetlne zjawiska nie pojawiłyby się, ze względu na
rozproszenie w atmosferze.
[16] Popiół wulkaniczny –
nazwa pochodzi od greckiego słowa tephra – τεφσα – oznaczającego
popiół.
[17] W
czasie przelotu przez Ziemię czarna dziura pochłaniałaby jej materię
wydzielając silne promieniowanie γ, które zabiłoby wszelkie życie w okolicach
wlotu i wylotu kolapsara z naszej planety.
[18] Nie
wiedzieć, dlaczego wszyscy zakładają, że ów mityczny kolapsar przeniknąłby
Ziemię od rejonu Podkamiennej Tunguskiej aż do północnego Atlantyku. Biorąc pod
uwagę kąt padania i kierunek lotu, ten kolapsar powinien przestrzelić Ziemię na
wylot i opuścić planetę gdzieś pomiędzy Sankt Petersburgiem a Dublinem!
[19] Albo
silny błysk promieniowania γ, o energii wyliczanej z einsteinowskiego wzoru na
równoważność materii i energii.
[20] Tego
akurat nie można być takim pewnym, bo jeżeli meteoryty pochodzą z Pasa
Asteroidów, to być może są tam i takie, które zawierają rudy uranu, radu czy
toru, a fakt, że ich nie znaleźliśmy na Ziemi czy Księżycu wcale nie stanowi
dowodu na to, że ich w ogóle nie ma...