Powered By Blogger

niedziela, 13 lipca 2025

Peter Krassa - Największa zagadka stulecia (12)

 

12. Statek kosmiczny

 

I wreszcie dochodzimy do sedna sprawy.

 

12.1. Wiedza czy fantazja?

 

W kwietniu 1968 roku, w radzieckim czasopiśmie „Sputnik” nr 1/1968, opublikowano artykuł pod tytułem „Wiedza czy fantazja?”, którego autorem był językoznawca z AN Białoruskiej SRR w Mińsku dr Wiaczesław Zajcew. Jeszcze bardziej dziwnym, niż tekst artykułu, była ilustracja. Byli na niej ukazani dwaj astronauci i latające urządzenie, które przypominało latający talerz. Najwidoczniej szło o pozaziemski kosmolot. Rysunek ten był kopią malowidła naskalnego, odkrytego w okolicach Fergany w Uzbekistanie – jak twierdził podpis. Dla każdego niezorientowanego Czytelnika musiało to być jasne i logiczne: jeżeli malowidło naskalne było autentyczne, to zawierało ono bezpośredni dowód na często odrzucane twierdzenie o niegdysiejszej wizycie Pozaziemian na naszej planecie.

W artykule nie było żadnej wskazówki na to, skąd Zajcew wziął tą ilustrację. Obraz ten mogliśmy widzieć w filmie dokumentalnym Ericha von Dänikena  pt. „Wspomnienia z Przyszłości”, a jego komentarz wskazywał dr Zajcewa jako źródło informacji.

Dla mnie to było wszystko czarną magią. Bez chwili wahania zasiadłem do maszyny do pisania i wystukałem list do dr Zajcewa. Nie miałem do niego adresu, więc zaadresowałem list po prostu na AN BSRR w Mińsku, a zakończyłem go następująco:

[...] Na zakończenie chciałbym Pana zapytać o fotografię tego rysunku naskalnego z uzbeckiej Fergany, którą reprodukowano w >>Sputniku<< nr 1/1968. Takie zdjęcie przyczyniłoby się do zniknięcia wszelkich wątpliwości, co do prawdziwości jego źródła.

Za dwa miesiące, ku mojemu zdumieniu i radości, otrzymałem list od dr Zajcewa. Jego odpowiedź od razu sprowadziła rzecz do właściwego wymiaru:

[...] Rysunek ten, który opublikowało czasopismo >>Sputnik<< z 1968 roku nie jest w żadnym wypadku kopią fergańskiego fresku. Jest to współczesny obraz, namalowany przez pewnego współczesnego artystę malarza, a zatem odradzam Panu uważanie tego obrazu za autentyk.[1]

Dlaczego zamieściłem opis tego przypadku na początku rozdziału? Ano dlatego, że wielu autorów przytoczyło bezkrytycznie fergański rysunek w swych pracach, bez jakiejkolwiek weryfikacji jego źródła. Przyznaję, że ja też go chciałem przytoczyć Czytelnikowi jako oczywisty dowód – ale niestety...

Dr Wiaczesław Zajcew - uczony, który napisał tak fantastyczny artykuł nie musiał dementować niczego, a to dlatego, że – jak się potem dowiedziałem – na początku lat 70. poszedł w odstawkę i leczono go w klinice psychiatrycznej. Podobna metoda wobec opornych była stosowana często w ZSRR – czego potwierdzenie zyskaliśmy dopiero za rządów Sekretarza Generalnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaiła Siergiejewicza Gorbaczowa. W dodatku do gazety „Komsomolskaja Prawda” autor z rozbrajającą szczerością przyznaje, że w jego kraju każdy zdrowy człowiek może zostać uznany za schizofrenika i umieszczony w zakładzie psychiatrycznym. Szczególnie dotyczy to obywateli, którzy wykazują negatywne nastawienie do marksizmu-leninizmu, wykazują niezdrowe zainteresowanie religią i naukami z tzw. „pogranicza”.

Dr Zajcew – który tymczasem zmarł – był przede wszystkim uczonym. Z benedyktyńską cierpliwością zajmował się problemami istnienia życia pozaziemskiego i przyjmował to za wysoce prawdopodobne, że jakaś kosmiczna Inteligencja już swego czasu odwiedziła Ziemię. Tym sposobem wszedł on w konflikt z oficjalna marksistowsko-leninowską doktryną, która była odporna i „nieprzemakalna” na takie nowatorskie idee, zaś Zajcew nie miał najmniejszej ochoty zdradzić swe poglądy i koncepcje. Kosztowało go to stanowisko w AN BSRR i zaprowadziło do szpitala psychiatrycznego.[2]

 

12.2. Wizyta u Kazancewa.

 

Czyżby więc należało wszystkie domysły i spekulacje o wizytach Kosmitów w przeszłości i teraźniejszości odłożyć ad acta? Czy oznacza to, że ich nigdy nie było?

Jednym z tych, którzy to przeświadczenie popierają swym autorytetem jest inż. Aleksander Kazancew. Kiedy tego popularnego pisarza odwiedziłem w jego mieszkaniu przy Prospekcie Łomonosowa, to był on bardzo otwarty:

Długo już gromadzę ślady, które świadczą o tym, że naszą Ziemię w przeszłości odwiedzali międzyplanetarni astronauci – tak rozpoczął on naszą rozmowę. Na dowód tego stwierdzenia wyjął on z witryny dwie brązowe statuetki i postawił przede mną. W Japonii nazywa się je „dogu” i dostał on je od swych przyjaciół z Dalekiego Wschodu. Te i inne artefakty były wykonane w Kraju Kwitnącej Wiśni czyli Kraju Wschodzącego Słońca. „Dogu” mojego rozmówcy były różnej wielkości – największa mierzyła 60 cm wzrostu.

W tych rzeźbach zwracały uwagę przede wszystkim hełmiaste nakrycia głowy zakrywające twarze. Ich oczy były zasłonięte wielkimi okularami, które przypominały narciarskie gogle. Kazancew na moje pytanie o nie odpowiedział, że najwidoczniej istoty te musiały chronić swój wzrok przed promieniami naszej gwiazdy dziennej, jako że mogły one pochodzić z innych układów gwiezdnych, o innych składowych promieniowania gwiazdy (gwiazd) dziennych.[3] Także odzież noszona przez tych ludzi (???) przypominała bardziej skafandry nurków, lotników czy astronautów/kosmonautów/taikonautów, niż normalne ubrania. Widać było jakieś urządzenia do oddychania i słuchawki na uszach. Czyż nie byli to przedstawieni jako dogu pozaziemscy astronauci, którzy kiedyś wylądowali w Japonii???... To też była zagadka podobna do tej, jaka leżała mi na wątrobie – tunguska katastrofa z 1908 roku! Kazancew dał mi do zrozumienia, że będzie mówił wprost i otwarcie:

Początkowo sądziłem, że masakrę tajgi w okolicach Podkamiennej Tunguskiej spowodował radioaktywny meteoryt, ale po zbadaniu wszystkich okoliczności musiałem od tego poglądu odstąpić. Dowód jest więcej, niż oczywisty: uran-235 jest bardzo rzadko spotykanym izotopem, a pluton w przyrodzie w ogóle nie występuje.[4] A jednak ta potężna eksplozja w tajdze była przez nie spowodowaną. Wybuch odpowiadał swą energią wybuchowi 500 bomb atomowych lub kilku wodorowych – a jak powszechnie wiadomo – zawierają one także uran-235 i pluton-239.[5] Jasnym jest, że przy tej eksplozji nie doszło do przemiany energii kinetycznej w termiczną, jak to ma miejsce w przypadkach wpadnięcia meteoroidów do atmosfery. Jednoznacznie pojawiło się uwolnienie energii jądrowej. By spowodować eksplozję 235U czy 239Pu należy spełnić dwa warunki: materiał musi być nadzwyczaj czysty chemicznie i musi go być w wystarczającej ilości. Żaden z tych warunków nie został spełniony w sposób naturalny w przypadku eksplozji tunguskiej – ergo masa krytyczna czystego materiału rozszczepialnego musiała być uzyskana w sposób sztuczny. Kto na Ziemi, na początku XX wieku był w stanie wyprodukować czysty chemicznie uran lub pluton w ilości potrzebnej do wywołania reakcji łańcuchowej i eksplozji jądrowej? Oczywiście   n i k t !!!

 

12.3. Co doprowadziło do katastrofy?

 

Zatem jaka mogła być przyczyna tunguskiego wybuchu?

Kazancew: Nie chodziło wcale o bombę, jakbyśmy sądzili na początku. Chodzi tutaj o katastrofę pozaziemskiego aparatu latającego z załoga na pokładzie. Radioaktywne paliwo z nieznanego powodu eksplodowało ponad Ziemią. Moją hipotezę udowadniam i tym, że las w epicentrum nie został obalony i nigdy nie znaleziono szczątków nieznanego obiektu. Ze względu na to, że wybuch miał miejsce na dużej wysokości, drzewa nad PUNKTEM ZERO nie zostały zwalone przez podmuch – czyli falę uderzeniową – spadający na nie z góry. Straciły one korę i gałęzie, ale nie zostały one wyrwane z korzeniami. Natomiast wszędzie tam, gdzie fala udarowa uderzała pod ostrym kątem – drzewa były wywracane i powstawały wykroty.

Na dowód tych twierdzeń Kazancew pokazał mi książkę. Jej autorem był geofizyk – dr Aleksiej Zołotow, który urodził się na Uralu. Tytuł jego naukowej pracy brzmiał: „Problemy tunguskiej katastrofy z 1908 roku”. Zołotow wydał ją w 1969 roku w Mińsku. Kazancew pośpieszył z wyjaśnieniem:

Aleksiej przez całe 5 lat prowadził ekspedycje, które poszukiwały w tajdze śladów meteorytu i intensywnie zajmował się szczegółowymi badaniami tunguskiej katastrofy.

Od 1959 roku, byli to przede wszystkim młodzi ludzie z Syberii, Uralu, Moskwy i Leningradu, którzy szli tam na własną rękę za swe własne oszczędności, w ciemne labirynty tej syberyjskiej tajemnicy. Organizowali oni swe ekspedycje w czasie swych urlopów z wielkim zaangażowaniem, przeczesywali teren eksplozji i jego bezpośrednie otoczenie. Temu badawczemu entuzjazmowi zawdzięczamy to, że klasyczne hipotezy o katastrofie tunguskiej z 1908 roku   m u s i a ł y   być zweryfikowane!

Nadmieniłem, że przecież od początku badań istniały kontrowersyjne poglądy na to wydarzenie, a Kazancew na to, że:

To oczywiste, że były poglądy znacznie różniące się od siebie. Istniały trzy grupy badawcze, które udały się do krytycznego miejsca: I.Grupa z Tomska, którą kierowali Giennadij Plechanow i Nikołaj Wasiliew – wyznawała ona pogląd, że Tunguski Meteoryt składał się z kosmicznego pyłu. Był to pogląd, którego nie podzielała II. Grupa, kierowana przez dr Zołotowa z W-UFIBG AN ZSRR, a którego popierało Ministerstwo Geologii i Surowców Mineralnych, a nade wszystko vice-przewodniczący AN ZSRR – prof. Boris Konstantinow. Obydwaj doszli do wniosku, że w 1908 roku doszło do wybuchu jądrowego na wysokości 10 km nad tajgą. Koncepcja ta stała się fundamentem publikacji Zjednoczonego Instytutu Badań Jądrowych w Dubnej pod Moskwą, którą w 1967 roku wydał akademik prof. Władimir Mechedow, a którą zatytułowano >>O radioaktywności różnych gatunków drzew na obszarze tunguskiej katastrofy<<.

Istniała także III. Grupa, kierowana przez inż. Grigoriewa, która cieszyła się poparciem... Komunistycznego związku Młodzieży![6] Grupie tej dano największe poparcie i mogła ona publikować swe prace na łamach rządowego dziennika >>Izwiestia<<.

Ale jak przebiegała ekspedycja, którą kierował Zołotow?

Kazancew wrócił i do tego:

Aleksiej i jego koledzy znaleźli na obszarze eksplozji drzewo, które wprawdzie zostało zniszczone w momencie katastrofy, ale nie wywrócone. Dokładne badanie wykazało, że to drzewo znajdowało się najbliżej epicentrum i trajektorii obiektu, co wiodło do dwóch wniosków: drzewo było eksponowane na wpływ fal balistycznych i podmuchu eksplozji – fala balistyczna powstała dzięki naddźwiękowej prędkości ruchu obiektu.

W 1959 roku, w kręgach naukowych powszechnie panował pogląd, że obiekt ów leciał z V = 40 km/s, aczkolwiek nie było żadnych przesłanek, by tak twierdzić. Zołotowowi udało się ją wyliczyć poprawnie na podstawie badań gałęzi drzew oderwanych podmuchami eksplozji i falami balistycznymi obiektu. Okazało się, że obiekt leciał z V = 4...5 km/s. A to jest nieco przymało, jak na naturalne ciało niebieskie i wystarczająco dużo, jak na podchodzący do lądowania statek kosmiczny[7]- Kazancew rzekł to z dziwnie szyderczym uśmieszkiem...

 

12.4. Cechy wspólne.

 

Jest czymś nader interesującym, że wyniki badań Zołotowa pokrywają się z wynikami badań prominentnych radzieckich ekspertów lotniczych. Inż. A. J. Monozkow – uznany lotniczy konstruktor i renomowany aerodynamik, który doszedł do świetnych rezultatów w rozwoju bezsilnikowych samolotów, nie może być nazwany „fantastą” czy „marzycielem”, jak swego czasu (przed niemal czterema dziesięcioleciami) nazywali uczeni z AN ZSRR swych oponentów.

Człowiek, jakim był Monozkow, należący do grupy konstruktorów lotniczych zespołu inż. Antonowa i który był w ekipie inż. Tupolewa – pracując nad nowymi typami samolotów o napędzie odrzutowym – był stuprocentowym specjalistą i nie dawał się ponieść jakimś fantasmagoriom. Problemem tunguskim zajął się na własną rękę, zainteresowany falą publikacji i polemik.

Monozkowowi udało się przede wszystkim znaleźć naocznych świadków, którzy w 1908 roku widzieli lot olśniewającego obiektu i widzieli jego wybuch. Ich zeznania i dokładna analiza ich relacji pozwoliła temu specjaliście na sporządzenie dokładnej mapy, na której ukazano trajektorię meteorytu i punkty oznaczające stanowisko świadka w czasie obserwacji.

Wypowiedzi Ewenków umożliwiły mu na obliczenie prędkości ruchu zagadkowego obiektu latającego tuz przed wybuchem. Opublikowane przezeń dane spowodowały gorące dyskusje w całym ZSRR, bo i było nad czym dyskutować! Z obliczeń Monozkowa wynikało bowiem, że ów zagadkowy obiekt wyraźnie wytracał  swą prędkości i to tym intensywniej, im bardziej obniżał swój lot zbliżając się do tunguskiej tajgi! A teraz najważniejsze: tuż przed wybuchem jego v = 0,7 km/s!!![8]

Dla kręgów naukowych wyznających teorię meteorytową powyższe było nie do przyjęcia. Dla nich taka prędkość lotu była zupełnie niemożliwa! Z taką prędkością wynoszącą 700 m/s latały ówczesne radzieckie samoloty odrzutowe. Meteoryt, którego uderzenie w Ziemię dałoby takie niszczące efekty musiałby mieć średnicę co najmniej 1 km i masę 1.000.000.000. ton!!! W takim przypadku w dorzeczu Jeniseju musiałby powstać ogromny astroblem. Ten wszakże nie istniał, a zatem   t o   n i e   m ó g ł   b y ć    meteoryt. W publikacji Monozkowa pisze się wyraźnie już o tym, że wszystkie objawy wskazują na to, że w dniu 30 czerwca 1908 roku, eksplodowała tam atomowa jednostka napędowa sztucznego obiektu latającego, czyli mówiąc po ludzku – KOSMOLOTU – przy czym obiekt ten został w czasie hamowania nad Syberią doszczętnie zniszczony. Monozkow wskazuje dalej na to, że szkody poczynione w Wanawarze i jej okolicy nie mogły być spowodowane tylko energią termiczną, która uwolniłaby się w czasie kolizji nieznanego obiektu z Ziemią; wydaje się, że zniszczenia spowodowała niszczycielska siła energii jądrowej.

Członkowie AN ZSRR zareagowali negatywnie. Większość z nich oczywiście zanegowała osiągnięcia Monozkowa i stwierdziła, że dowód o nadmiernym promieniowaniu trawy i drzew w centrum eksplozji w tym przypadku musiałby przynieść test przeprowadzony in situ.

 

12.5. Podwyższona radioaktywność.

 

Dowód ten udało się uzyskać w 1959 roku Giennadijowi Plechanowowi i jego wyprawie: w krytycznym obszarze była podwyższona radioaktywność!!! – co stwierdzono bezsprzecznie! Grupa Aleksieja Zołotowa odkryła dalsze ślady, które wstrząsnęły teoretyczną konstrukcją członków AN ZSRR, jak np. Fłorieńskiego i Fiesienkowa. Uwagę Zołotowa i jego kolegów nie przyciągnęły leżące i uschłe drzewa, ale także te, które ten kataklizm przeżyły. Następnie przebadano te drzewa, które rosły w najbliższym sąsiedztwie epicentrum. Jedno z nich było powalone.

Był to modrzew.

Po przecięciu w poprzek jego pnia można było ustalić wiek przy pomocy słoi rocznego przyrostu masy drzewnej. Uczeni stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że modrzew mógł pochwalić się godnym podziwu wiekiem – 300 lat życia. Ale nie to było piorunującym odkryciem – bowiem Zołotow i jego towarzysze stwierdzili mianowicie to, że słoje stały się gęstsze – u modrzewi słoje rocznego przyrostu rzedną z wiekiem – co oznaczało, że po 1908 rzeczony modrzew po prostu   o d m ł o d n i a ł !!!  Jego słoje przyrostu były wielokrotnie silniejsze, niż w warstwach przed katastrofą!

Kazancew tak to fachowo skomentował:

Przyśpieszony rozwój drzew na obszarze katastrofy zainteresował już badaczy ekspedycji meteorytycznej z 1958 roku, aliści wszyscy uspokajali się faktem, że ocalałe drzewa miały więcej światła i dostawało się im do gleby więcej soli mineralnych z powalonych drzew. Zołotow wykazał, że wniosek ten jest całkowicie błędny. Jego ekspedycja z 1960 roku zbadała drzewa i w obszarze, i poza obszarem zniszczeń z 1908 roku, gdzie warunki środowiska się nie zmieniły. Przy tym odkryto, że młode modrzewie były tak wielkie, jak 150-letnie drzewa!

Co w takim razie było przyczyną tak burzliwego wzrostu drzew w tajdze?

Zołotow na podstawie badań słoi przyrostu rocznego wykazał, że po eksplozji doszło do znacznego wzrostu produkcji drewna. Przed rokiem 1908 słoje były szerokie na 0,4...2,0 mm, zaś po wybuchu ich szerokość zwiększyła się do 5...10 mm! – czyli o 500%! Drzewa, które wyrosły już po eksplozji, powinny mieć w 1959 roku wysokość 7...8 m, de facto miały 16...22 m!!! U drzew, które przeżyły wybuch zwiększył się 4-krotnie obwód w stosunku do drzew spoza zasięgu wybuchu. Kazancew sądzi, że: Możliwe, iż w glebie tego obszaru istnieją jakieś nowe związki chemiczne, które mają związek z wybuchem jądrowym.

Radioaktywne związki chemiczne, które przyspieszyły wzrost. Stymulatory wzrostu.

Aleksiej Zołotow poszedł jeszcze dalej w swych badaniach i wpadł na pomysł zbadania każdego słoja przyrostu na radioaktywność. Jeżeli w roku 1908 doszło do jądrowej eksplozji, to musiało również dojść do radioaktywnego opadu[9], który spadł wraz z popiołem na rośliny. Badania takie mogłoby to przypuszczenie potwierdzić.

W laboratoriach W-UFIBG trwała praca po zakończeniu ekspedycji Zołotowa. Na przecięciu powalonego modrzewia zaznaczył on trzy historyczne lata: 1700, 1812 i 1908. Liczniki GM wykazały w dwóch pierwszych słojach zero radioaktywności – nie udało się znaleźć śladów wybuchów jądrowych za czasów Iwana IV Groźnego czy inwazji Napoleona I na Rosję. Inaczej to wyszło w roku 1908. Dokładny pomiar wykazał, że w 1908 roku zwiększyła się radioaktywność słoja przyrostu i to znacznie. Wszystkie symptomy świadczyły za obecnością radioizotopu strontu-90 – 90Sr. Półokres jego zaniku wynosi 28 lat, co pozwala sądzić, że po upływie połowy stulecia musiało tam znajdować się jeszcze ponad 10% nierozpadłego strontu-90.[10]Wymieniony tutaj radioizotop mógł powstać w czasie wybuchu atomowego.[11]

Zołotowowi i jego kolegom udało się w roku 1960 wykazać aż 5-krotnie wyższą radioaktywność drzew w stosunku do promieniowania tła. Geofizykowi z Kalinina bardzo przy tym pomogły rejestraty barografów z 1908 roku, przechowywane w Królewskim Obserwatorium Astronomicznym w Greenwich, które przejrzał. Wykresy zmian ciśnienia atmosferycznego były przy tym nader podobne do analogicznych wykresów, powstających w czasie testów jądrowych na wysokości 5 km nad ziemią.

Już Leonidowi Kulikowi rzuciło się w oczy zwęglenie drzew na obszarze wybuchu, dlatego też jego współpracownik i przyjaciel Krinow zwrócił uwagę na to, że silne i słabe gałęzie były jednakowo zwęglone i połamane na końcach, co oznaczało, że do podpalenia drzew musiało dojść błyskawicznie, i w żadnym przypadku nie można mówić o zwykłym pożarze lasu. Wedle Krinowa wszystko wskazuje na to, że przyczyną tego stanu rzeczy mógł być tylko wybuch. Podejrzenia Zołotowa dopełnił swym domysłem, że na danym obszarze występują spalone i nie spalone połacie lasu, a na jednym i tym samym drzewie mogą występować jednocześnie spalone i nie ruszone przez wysoką temperaturę gałązki!...

Baxter i Atkins doszli w swej książce pt. „Jak drugie Słońce” do następującego wniosku:

Najbardziej przekonywującymi przesłankami wskazującymi na słuszność teorii o wybuchu atomowym są szkody, które poniosła miejscowa flora i fauna. Spostrzeżenia poczynione przez członków ekspedycji w latach 20. i 30. świadczą o tym, że rośliny i zwierzęta zostały wystawione na ekspozycję silnego promieniowania γ o mocy porównywalnej z tym w Hiroszimie.

Zołotow nie bał się po ekspedycjach w latach 1959 i 1960 wystąpić z niezwykłym wyjaśnieniem tunguskiej katastrofy. Ten   o w a l n y   kształt krytycznego obszaru wywału drzewostanu wynikał z tego, że eksplodujące ciało miało kształt cylindra, co spowodowało eliptyczny rozsył fali uderzeniowej i promieniowania oraz rozlot ewentualnych odłamków. Również E. L. Krinow, który na początku nie podzielał poglądów Zołotowa, w czasie tunguskiej wyprawy w 1959 roku, zwrócił uwagę na nieprawidłowy kształt badanego miejsca. Wykorzeniony las zajmuje – jak później powiedział – wyraźnie owalną powierzchnię, której wielka półoś przebiegała z SE na NW.

 

12.6. Niewyjaśnione...

 

Nie tylko dla Kulika i Krinowa, ale także dla innych badaczy zajmujących się tunguską zagadką, tajemnicą pozostaje kształt strefy zniszczenia. Wszyscy się liczyli z tym, że będzie ona miała kształt koła.

W roku 1965, Aleksiej Zołotow przedstawił wyniki swych badań przed pracownikami ZIBJ w Dubnej. Na początku opowiedział im o poglądach akademika Kiriłła Fłorieńskiego, który w wywiadzie dla tygodnika „Tydzień” nazwał ideę nuklearnego wybuchu w tajdze mianem „fantastyki, nie mającej z nauką niczego wspólnego”. Fłoreńskij w tej sprawie zajął podobne stanowisko w stosunku do laureatów Nagrody Nobla: Libby’ego i Cowana i do koncepcji fizyka Atluri’ego Stellunga. Według niego, przyczyna katastrofy tunguskiej była najprawdopodobniej antymateria.

Zołotow poważył się na zakwestionowanie poglądów Fłoreńskiego, a najgłówniejsze antytezy przedstawił on następująco:

 

v Anormalny wzrost drzew i innych roślin jest ograniczony do obszaru o średnicy od 10 do 15 km, ze środkiem w epicentrum katastrofy, a zatem pod PUNKTEM ZEROWYM;

v W większej odległości od epicentrum wzrost nie był tak widoczny, ale skutki pożaru, większego dostępu do światła, przewrócenie drzew, itd. itp. są niemal takie same, jak w centralnej strefie zniszczenia;

v  Na NW – gdzie las nie jest tak zniszczony, a znajdował się blisko miejsca eksplozji zagadkowego obiektu – także stwierdzono anomalny wzrost. Tego nie da się wytłumaczyć takimi przyczynami, jak opad żyznego popiołu czy lepszy dostęp światła ze względu na wywrócenie się starodrzewu!

v Drzewa w tamtych warunkach rosną w tempie 5...15 cm/rok, ale w miejscach anomalnego wzrostu wartości te wynoszą aż 35...45 cm/rok. Średnica modrzewia zwiększała się przed katastrofą od 0,3...0,5 mm/rok, natomiast w ciągu 45 lat po eksplozji ów współczynnik wzrósł do 50...60 mm/rok!!! Między nimi były drzewa w wieku 250...300 lat;

v Czynnik wzrostu zaczął działać natychmiast i jego działanie trwa już kilka dziesięcioleci;

v Największa intensywność anomalnego wzrostu była odnotowana w epicentrum, a zmniejszała się w kierunku peryferii strefy eksplozji;

v Czynnik wzrostu stopniowo się zmniejsza od momentu katastrofy.

 

Hipotezę o wybuchu nuklearnym popierał nie tylko Zołotow. Tym, który przeciwstawił się całemu radzieckiemu naukowemu establishmentowi AN ZSRR był także astronom – dr Feliks Zigel. Już od roku 1948, dr Zigel dał wyraz swej sympatii do hipotezy o wybuchu atomowym na pokładzie kosmolotu nad tajgą. W czasopiśmie „Znanie-siła” nr 6/1959 pisze on tak:

W rzeczywistości hipoteza A. N. Kazancewa jawi się jako jedyne realistyczne wyjaśnienie braku astroblemu i eksplozji zagadkowego ciała niebieskiego w atmosferze.

 

12.7. Raporty naocznych świadków.

 

W dwa lata później dr Ziegel w innym czasopiśmie zdefiniował następstwa błysku świetlnego i fali rozpalonego powietrza przy tunguskiej katastrofie. Opierał się on o relacje dwóch geodetów, którzy w momencie katastrofy znajdowali się w odległości około 50 km od epicentrum katastrofy. S. P. Siemionow i P. P. Kosołapow w tym czasie przebywali w faktorii Wanawara. Pierwszy z nich stwierdził, że dosłownie z niczego zrobiło się takie gorąco, iż koszula przylepiła mu się do ciała i przez moment miał wrażenie, że się zaraz na nim zapali. Kosołapow, który był w pobliżu domu Siemionowa oświadczył, że żar mu przypalił uszy i musiał je przykryć rękami. Pisze Zigel:

Aby wywołać w odległości od hipocentrum wynoszącej około 60 km uczucie gorąca, to musiało dojść do uwolnienia energii w ilości 0,6 cal/m2. Mieszkańcy wioski Kieszma, oddalonej o 125 km od epicentrum katastrofy, opisywali nienormalne światło w czasie wybuchu. Eksplozje wywołały tak silne błyski świetlne, że przedmioty przez nie oświetlone rzucały wyraźny cień, mimo słonecznego dnia...

Klucz do rozwiązania tunguskiej katastrofy spoczywa w prędkości ruchu obiektu. Zrazu szacowano ją na kilkanaście km/s i jedynym argumentem >>za<< było to, że energia wolno poruszającego się ciała nie może się wyładować w sposób wybuchowy. Tak było, póki zakładano, że jedynym rodzajem energii może być w tym przypadku energia kinetyczna...

Badanie drzew ze strefy zniszczenia dowiodły, ze najsilniej działały tu fale uderzeniowe powstałe w momencie wybuchu ciała, a nie fale balistyczne – które nie były w stanie złamać nawet najmniejszej gałązki!

Zołotow obliczył, że zagadkowe ciało musiało poruszać się w końcowej fazie lotu z v < 3 km/s i dlatego wytwarzało ono tak słaby podmuch balistyczny. Feliks Zigel tak odniósł się do tego problemu:

Jest jeszcze jedna metoda, jak obliczyć prędkość ciała w ruchu. Im ciało szybciej się porusza, tym silniej przed sobą spręża powietrze – które z kolei się rozgrzewa. Naoczni świadkowie katastrofy twierdzą, że obiekt w locie świecił intensywniej od Słońca, a co za tym idzie i wynika ze wzorów aerodynamiki, ciało to poruszało się z v < 4 km/s. Dalsze badania doprowadziły do tego, że świadkowie lot tego obiektu widzieli i słyszeli, co jest możliwe wtedy i tylko wtedy, gdy obiekt porusza się z v < 0,33 km/s – czyli poniżej bariery 1 Ma. Gdyby obiekt poruszał się z v = 50...60 km/s, jak dawniej zakładano, to naoczni świadkowie najpierw widzieliby przelot ciała, a potem usłyszeli jego dźwięk.

I dalej:

Ciało lecące z prędkością kilkudziesięciu km/s wyglądałoby, jak ognista krecha na niebie – a naoczni świadkowie w takim przypadku nie mogliby nawet opisać kształtu obiektu. A przecież wiadomo, że opisywano je jako >>ognistą kulę<< czy >>ogniste jajo<<.

Wszystko to sprowadza się do wniosku, że obiekt w momencie eksplozji leciał z v < 4...5 km/s - oznacza to, że energia kinetyczna tego ciała była zbyt mała, by spowodować taką eksplozję, i nie odpowiada to rozmiarom katastrofy przy tak niskiej prędkości.

 

12.8. Skąd i dokąd?

 

Poglądy Kazancewa – podobnie jak Zigel czy Monozkow – przyswoił sobie także radziecki specjalista rakietowy prof. Boris Ljapunow. Według jego poglądów, szło także o obiekt latający sztucznego pochodzenia – dokładniej mówiąc o kosmolot – który uległ katastrofie w atmosferze ziemskiej. Ljapunow doszedł do tego studiując prace Monozkowa. Zgadzali się w tym zupełnie, że kosmolot po wejściu w atmosferę zachowywał się, jak zwykły naddźwiękowiec – czyli zupełnie inaczej, niż jakiekolwiek naturalne ciało kosmiczne.

Interesujące było jednak to, że istniała rozbieżność pomiędzy wyliczeniami Kazancewa a relacjami naocznych świadków. A. W. Wozniesienskij – były dyrektor Obserwatorium Astronomicznego w Irkucku, etnograf I. M. Susłow i członek AN ZSRR – I. S. Astapowicz byli pierwszymi ekspertami, którzy próbowali zrekonstruować przedziwną trajektorię Tunguskiego Meteorytu na podstawie relacji naocznych świadków. Wszyscy oni doszli do zgodnego wniosku, że meteoryt nadleciał z kierunku S-SE i skierował się na N-NW. Leonid Kulik sądził, że meteoryt ten leciał z południa na północ, natomiast jego przyjaciel Krinow zakładał, że bolid ten leciał z SE na NW – poszedł on jeszcze jeden krok do przodu: postarał się zrekonstruować początek trajektorii bolidu w kierunku powierzchni Ziemi; jej początek znajdował się dokładnie nad północnym brzegiem jeziora Bajkał.

Do innych rezultatów doszedł Kiryłł Fłorieńskij – wprawdzie na wiele lat po eksplozji tunguskiej doszedł on do wniosku, ze ciało to leciało z kierunku E-SE na N-NW... Z tym poglądem zgodził się także uczony W. G. Konieczkin. Tymczasem Aleksiej Zołotow badając kierunki padania fal uderzeniowych doszedł do wniosku, że obiekt nadleciał z kierunku SW...

I gdzież leży tu prawda???

Zapytałem o to Aleksandra Kazancewa, który tak to ujął:

To oczywiste, że większość naocznych świadków podała tor lotu z południa na północ – zaś z drugiej strony wywrócone drzewa wskazują jednoznacznie na to, że obiekt musiał na miejsce katastrofy nadlecieć ze wschodu.

Czy przypadkiem   o b y d w a   kierunki lotu  są prawidłowe?

Gdyby tak było, to nieznany obiekt musiałby dokonać samodzielnie korekty kursu! – co w przypadku naturalnego ciała kosmicznego, jakim jest meteoroid czy kometa jest absolutnie wykluczone!!!

Dr Igor Zotkin wyłuszczył mi własną wersję przebiegu inkryminowanego zdarzenia:

Wraz z mym kolegą – dr Zikulinem – zbudowaliśmy w laboratorium makietę tunguskiej tajgi w skali 1 : 10.000, na której to płaszczyźnie ustawiliśmy modele drzew odpowiedniej wielkości, i to tak, by przewróciły się od najlżejszego podmuchu powietrza. Następnie nad makietą umieściliśmy lont detonujący z miniaturowym ładunkiem na końcu. Markował on trasę lotu bolidu, zaś mikroładunek – wybuch Tunguskiego Bolidu. Po kilkunastu próbach z różnymi katami i wysokościami odpalanego ładunku wyszło nam, że kąt trajektorii do płaszczyzny horyzontu musiał wynosić 27-30o, by obraz powalonych drzewek był nieomal identyczny z tym, co widzimy w tajdze. Obliczenia dowiodły, ze do tej eksplozji doszło na wysokości około 8 km nad ziemią.

O pożytkach płynących z tak zrekonstruowanej katastrofy nie ma sensu dyskutować. Wątpliwości jednak wzbudzają wypowiedzi tych, których uznano za świadków jeszcze w 1908 roku, i którzy te zagadkowe wydarzenia przeżyli. Prof. Pietrow i niektórzy członkowie AN ZSRR uważają te oświadczenia za niewiarygodne. Pietrow uznał wszystkie protokolarne zapisy zeznań za „pogłoski”, a świadków za beznadziejnie naiwnych.

No cóż, teraz, kiedy świadkowie już nie żyją – nie mogą bronić swej racji i całe zastępy takich Pietrowów mogą udowadniać, co im się żywnie podoba...

Mieszkańcy Wanawary pamiętali potworny wybuch, ale nie pamiętali przelatującego obiektu, natomiast mieszkańcy wsi Preobrażenko – znajdującej się w odległości 350 km na wschód od Wanawary widzieli dokładnie oślepiająco jasne ciało kosmiczne przelatujące przez atmosferę, zaś po eksplozji ujrzeli oni obłok w kształcie fontanny bijącej prosto w niebo. To wszystko wiemy, dzięki pracy badacza tego fenomenu I. S. Astapowicza z 1933 roku. Wszystkie wypowiedzi sprowadzały się do tego, że zaobserwowano wtedy gęsty wypiętrzający się obłok, albo też chmurę czarnego pyłu. To godna uwagi zbieżność, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie fakt, iż świadków rozdzielały setki kilometrów.

 

12.9. Ognisty słup w kształcie oszczepu.

 

Nie tylko widziano tam fontannę pyłu. Inni świadkowie widzieli tam np. ognisty słup podobny do oszczepu czy słup ognia, który zaraz zniknął. Astapowicz doszedł do wniosku, że ogień, dym i pył dosięgły wysokości 29 km, przy czym był on nachylony w stosunku do horyzontu pod kątem 16-20o i był widoczny z odległości 450-500 km od epicentrum. Astapowicz pisał o grzybie atomowym z Hiroszimy, w roku 1951 roku, że był on wysoki na 12-15 km. Z nieukrywanym podziwem pisał on, że: Obłok nad Tunguską miał kształt grzyba atomowego znad Hiroszimy.

Jeszcze w 1938 roku, Leonid Kulik przepytywał naocznego świadka nazwiskiem Brjuchanow. Ten rolnik pracował na swym polu rankiem 30 czerwca 1908 roku, w osadzie Narodina, o 6 km na E od Kieszmy. Kieszma leży o 210 km na S-SW od epicentrum eksplozji. Brjuchanow wspominał:

Prawie usiadłem do śniadania obok pługa, kiedy usłyszałem oddalone detonacje, jakby kanonadę salw dział artylerii dużego kalibru. Koń upadł na kolana, zaś na północy nad lasem ukazał się płomień. Najpierw pomyślałem, że to wojna. W następnym momencie miałem wrażenie, że słyszę wrzenie bitwy. Potem ujrzałem, jak jodłowy bór zaczyna się giąć pod podmuchami silnego wiatru. Sądziłem, że zaczyna się wichura i złapałem się pługa, by mnie wiatr nie porwał. Uderzenia wiatru były tak silne, że odwalały z powrotem skiby na polu (!!!) Potem wichura przyniosła ścianę wody, którą zdmuchnęła na Angarze. Wszystko to widziałem bardzo dokładnie, a to dlatego, ze moje pole znajduje się na stoku góry.

W 9 lat później badaczka Wostrikowowa przepytywała innego świadka , który przez przypadek też nazywał się Brjuchanow. Dowiedziała się od niego o następujących wydarzeniach:

Prawie skończyłem kąpiel i nie byłem jeszcze zupełnie ubrany, kiedy usłyszałem dudnienie. Na wpół ubrany wypadłem z domu. Wyglądało to tak, jakby huk dobiegał z nieba. Kiedy nań spojrzałem, to ujrzałem światło. Na niebie świeciły czerwone, pomarańczowe i zielone szerokie pręgi. Potem pogasły, ale jeszcze wciąż słyszałem gromowe dudnienia. Ziemia się zakolebała straszliwie. Ponownie pojawiły się świetlne pręgi i ciągnęły się w kierunku północnym. Były one oddalone od Kieszmy o jakieś 20 km. O wiele później dowiedziałem się, że wszystko rozegrało się o wiele, wiele dalej – na obszarze Tunguski.

Rolnik G. I. Syrianow ze wsi Sosino, położonej na południe od Preobrażenki oświadczył, że na niebie...

... pod obłokami leciał, a właściwie można powiedzieć lepiej – płynął – jakiś słup z roziskrzonym ogonem, a do tego ten obiekt był o wiele jaśniejszy od Słońca!  

Następnym naocznym świadkiem była K. W. Barakowa, który opisała obiekt podobny do popielniczki po bokach węższej, a pośrodku szerszej. Zaś wszyscy bez wyjątku świadkowie unisono powstanie charakterystycznego grzybowatego obłoku po eksplozji.

Co jak co, ale zeznania naocznych świadków należy brać na poważnie. Prof. Pietrow przejawił w tym względzie karygodną lekkomyślność, kiedy w czasie rozmowy ze mną próbował po prostu zmieść do kosza na śmieci wszystko to, co nie pasowało do jego poglądów...[12]

Już w 1966 roku, Feliks Zigel stwierdził, że żadna z trajektorii podanych przez naocznych świadków nie pasuje do tego, co ustalili uczeni.

- Jeszcze do niedawna zakładało się, że Tunguski Meteoryt, który 30 czerwca 1908 roku wleciał do ziemskiej atmosfery, przebył w niej 800 km lecąc z południa na północ – przypomniał badacz w swej najnowszej pracy. W dalszej analizie dr Zigel twierdzi, że:

- Będziemy zatem uważać, wedle kierunku powalenia na ziemię aż 50.000 drzew, że Meteoryt Tunguski nadleciał nad teren ze wschodu, a dokładnie z kierunku E-SE. To oczywiste – obie trajektorie: POŁUDNIOWA i WSCHODNIA da się sprowadzić do wspólnego mianownika wtedy i tylko wtedy, gdy założymy, że Meteoryt Tunguski   s a m   z m i e n i ł   k u r s   - tzn. wykonał manewr skrętu. A to z kolei widzie do tezy, że Meteoryt Tunguski przed eksplozją co najmniej dwa razy zmienił kierunek lotu!!! Leciał on do Kieszmy kursem na NW, zaś gdzieś nad Preobrażenką, lub nieco na wschód od tej wsi skręcił na W – co doskonale tłumaczy rozbieżności w zeznaniach świadków.

Nie znaliśmy detalicznych szczegółów tego manewru i kreskowana linia jest jedynie domyślną trajektorią tego ciała. W najbliższej przyszłości będzie ona zapewne uściślona, jednakże już dzisiaj jest jasne, że Meteoryt Tunguski skierował się na kurs na wschód od Preobrażenki, o czym świadczyć może fakt, że ani w Witimie, ani w Bodajbo go nie widziano, ale za to wszyscy słyszeli tam huk eksplozji...

Obiekty kosmiczne   n i g d y   nie zmieniają trasy swego lotu w czasie swobodnego spadania, a z tego wynika całkowicie jasno, że Meteoryt Tunguski był ciałem sztucznie wytworzonym!

Dr Zigel znów odwołał się do obserwacji syberyjskich świadków naocznych mówiących o tym, że zaobserwowano kosmicznego „gościa” daleko na wschód od Wanawary. Prominentni stronnicy hipotezy kometarnej wciąż przypominają, że należy wciąż brać pod uwagę owe nieszczęsne magnetytowe kuleczki, które dr Jawnel znalazł w próbkach gleby dowiezionych do Moskwy przez ekspedycję Leonida Kulika z epicentrum katastrofy nad Podkamienną Tunguską.[13]

 

12.10. Szczątki statku kosmicznego?

 

Te mikroskopijnie małe cząsteczki są pozostałością procesów, które zostały wywołane przez wniknięcie meteorytu w ziemską atmosferę. Kiriłł Fłorieńskij – zadeklarowany przeciwnik teorii o wybuchu jądrowym nad tajgą, w ciągu trzech ekspedycji w latach 1958, 1961 i 1962, próbował sprowadzić teorie Kazancewa, Zigela i Zołotowa do absurdu. Obleciał on helikopterem w 1962 roku cały obszar Podkamiennej Tunguskiej i sporządził z niego mapę. Wyszło przy tym, ze obszar epicentrum ma kształt   e l i p s y .  Ekipa Fłorieńskiego odkryła ponadto całą masę drobnych, połyskliwych kuleczek. W większości były posklejane ze sobą.

Wszystkie te kuleczki były rozsiane na elipsoidalnej powierzchni, zbieżnej z centrum katastrofy. Dla Fłorieńskiego był to oczywisty dowód na to, że chodzi tutaj o pozostałości po komecie...

Zołotow i niektórzy uczeni z ZSRR nie podzielali tego poglądu: dokładna analiza kuleczek wykazała, że składają się one m.in. ze spławu kobaltu – Co, niklu – Ni, miedzi – Cu i... germanu – Ge. To są wszystko metale śladowo występujące w glebie, a zatem ich koncentracja może wskazywać na to, że pochodzą one z czegoś, co zostało stworzone sztucznie! Aleksander Kazancew – Nestor hipotezy kosmolotu tak odniósł się do tej opinii:

Jeżeli wyjdziemy z założenia, że w tunguskiej maszynie latającej były przyrządy elektryczne i elektroniczne, to z całą pewnością były tam miedziane kable i podzespoły, które zbudowano na bazie półprzewodników, zawierających – jak wiadomo – german. Takie jest wyjaśnienie obecności tych małych, jakby szklanych kuleczek.

I po znalezieniu tych szklistych kuleczek zaczęło się wielkie polowanie na szczątki statku kosmicznego. Czołowy radziecki magazyn naukowy – „Wykłady AN ZSRR” w roku 1971 opublikował wyniki badań próbek gleby w rejonie Podkamiennej Tunguskiej, które prowadziła grupa pod kierownictwem dr Jurija Dagłowa. Próbki pobrano z głębokości 27,5...35 cm, była to z pewnością warstwa z 1908 roku.

Dagłow i jego współpracownicy najpierw musieli oddzielić od siebie glebę i materiał powybuchowy. To, co pozostało, to były relikty wybuchu – po wielokrotnym wypłukiwaniu i spalaniu resztek roślinnych i humusu. Były to kuleczki przypominające swym wyglądem kolorowe szkło. Największe z nich mierzyły 1,4 mm średnicy, zaś najmniejsze 10...180 μm. Największe z nich były bezbarwne lub mleczne, natomiast mniejsze miały kolor niebieskawy, zielonkawy lub czarny. Nie wyjaśniono do końca, czy ich forma wynikła li tylko z ogromnego żaru, czy też z walcowatego kształtu obiektu. Dr Dagłow pośpieszył z „wyjaśnieniem”, że german mógł występować i w „zwyczajnym” meteorycie.[14]

Jest wyraźnie widoczne, że nie da się sporządzić żadnego spójnego obrazu zdarzenia. Ciekawym jest to, że dr Dagłow w swej rozprawie ani jednym słowem nie wspomina o śladach germanu. Czyżby tego pierwiastka tam nie znaleziono? A może celowo nie podano do publicznej wiadomości tego szczegółu?

W związku z tunguską katastrofą, ciekawość uczonych i laików wzbudził kolejny fenomen: zagadkowe świetlne zjawiska na nocnym niebie zaobserwowane na nocnym niebie, widoczne na całej półkuli. Kazancew uważa je za skutek potężnej eksplozji nad tunguską tajgą. Materia w chwili wybuchu wyparowała z epicentrum, a potem dzięki silnym prądom powietrza powstałym w temperaturze 10 mln K, została wyrzucona w górne warstwy atmosfery, gdzie następował jej radioaktywny rozpad[15], wywołujący zjawisko świecenia i srebrzystą obłoczność. Podobne zjawiska obserwowano po eksplozjach bomb A nad Hiroszimą i Nagasaki.

Doc. dr Feliks Zigel w jednym ze swych artykułów wystąpił przeciwko twierdzeniom niektórych uczonych, że świetlne efekty atmosferyczne z 1908 roku można wyjaśnić wpływem gazów z kometarnego warkocza:

Te przedziwne świecenie nocnego nieba nie można wyjaśnić wpływem kometarnego ogona. Jest faktem, że Ziemia przeniknęła przez warkocze komet, np. w latach 1861, 1882 czy 1910, przy czym nie stwierdzono żadnych fenomenów magnetycznych. Nie ma w tym niczego dziwnego, bowiem ogony komet są niezwykle rozrzedzone – ich gęstość jest miliard razy mniejsza od gęstości powietrza. Zderzenie naszej planety z ogonem komety nie mogłoby spowodować takich fenomenów świetlnych na niebie, ani niewyjaśnionych zmian ziemskiego pola magnetycznego.

Kiedy w roku 1883 doszło do wielkiego wybuchu wulkanu Krakatau/Rakata/Krakatoa, to eksplozja ta wyrzuciła w powietrze tysiące ton drobnego pyłu i cząstek tefry[16] na całe miesiące w atmosferę i wywołało to dziwne zorze poranne i wieczorne na całej Ziemi. Dziwne zorze po katastrofie tunguskiej pogasły już po trzech dniach. Nie mogło to być spowodowane pyłem z warkocza komety, który utrzymywałby się w atmosferze przez długi czas. Rzecz w tym, że zorze te były obserwowane w stożku cienia Ziemi, ergo – nie da się tego wyjaśnić rozproszeniem światła słonecznego na cząstkach pyłu i gazów z komety.

Jądro komety jest otoczone obłokiem gęstego pyłu o średnicy kilkuset kilometrów – można by założyć, że taki obłok mógłby wytworzyć intensywniejsze zorze, niż warkocz komety. Jest jednak faktem, ze w centrum eksplozji takowej nie zaobserwowano.

Zawsze wszystkie komety, które przelatywały blisko Ziemi lub których warkocze Ziemia przenikała, były widoczne z naszej planety, jako duże i jasne ciała niebieskie, nawet jeżeli ich głowy były oddalone o miliony kilometrów. Gdyby w roku 1908 Ziemia zderzyła się z kometą, (nie chodziło tu o zwyczajne przejście przez jej warkocz), to ona sama byłaby widoczna na niebie przez wiele dni   p r z e d   zderzeniem i nie wzbudziłaby ona ogólnoświatową uwagę. Jednakże w 1908 roku nie odnotowano   ż a d n e j   obserwacji tego rodzaju!!!

 

12.11. Statek kosmiczny, a może głowa komety?...

 

Powyższym pytaniem zajął się niemiecki fizyk dyplomowany dr Illobrand von Ludwiger. Wraz z drugim uczonym – dr. Burkhardem Heimem zajął się rozwiązaniem zagadki tunguskiej. W jednym ze swych listów tak ukazał mi swe poglądy:

Już dawno temu wraz z Heimem przeczytaliśmy całą dostępną nam literaturę na ten temat i dojrzeliśmy do przedstawienia naszego punktu widzenia na ten problem. Wykluczyliśmy antymaterię, bowiem ta nie mogła zbyt głęboko wniknąć w atmosferę. Czarne dziury... – ich promieniowanie wyrządziłoby więcej szkód.[17] Hipotetyczna czarna dziura wylatując po drugiej stronie planety kolejne wybuchy.[18] Poza tym w tej teorii bez odpowiedzi pozostaje pytanie, dlaczego nie wyparowały drzewa w PUNKCIE ZERO. Każda teoria   m u s i   wyjaśnić fakt uwolnienia energii, a tego właśnie nie wiemy, jak do niego doszło. To nie jest zgodne z teorią o meteorycie. Gdyby ten meteoryt o masie miliona ton rozpadł się, to musielibyśmy znaleźć jego szczątki. Tych roztopionych kuleczek do nich nie zaliczam.

Heima i mnie zdumiał swego czasu artykuł w >>Nature<<, w którym napisano, że słoje pewnego drzewa na Alasce (!) z roku 1908 zawierają tyle radionuklidów, ile znajduje się teraz – w czasie testów jądrowych.

Wtedy przyszło mi do głowy, że głowa komety z pary wodnej mogła zostać poprzez zderzenie z atmosferą tak ściśnięta, że przeszła do metalicznego stanu skupienia. Kompresja i temperatura spowodowały to, że doszło do fuzji jąder wodoru w jądra helu i tzw. >>gorącej<< reakcji termojądrowej. Idea ta się nawet broni z punktu widzenia termodynamiki, ale daliśmy sobie spokój, kiedy wyliczyliśmy, że ciepła nie wystarczyłoby na zainicjowanie reakcji termonuklearnej. Ale jak już powiedzieliśmy, nie obliczaliśmy tego dokładnie, więc nie możemy tego stwierdzić autorytatywnie.

Z naukowego punktu widzenia można stwierdzić, że informacje i dowody materialne potrzebne do sformułowania kompletnej teorii są już niedostępne, bądź już nie istnieją – mam na myśli karty zdrowia, z których można by ustalić, czy dana osoba miała chorobę popromienną, czy nie; materiały z obszaru eksplozji – np. stopione kuleczki, itd. itp.; dokładnie wskazaną trajektorię lotu obiektu od chwili wtargnięcia w atmosferę do chwili eksplozji.

Illobrand von Ludviger nie wyklucza, że na Syberii rzeczywiście mógł eksplodować stworzony przez Obcą Inteligencję obiekt latający.

Ze względu na to, że przyszłe kosmoloty będą musiały mieć do swej dyspozycji ogromne ilości energii, możemy wykazać, że mogło tam dojść do eksplozji generatora tej energii. Można by także wyjaśnić, dlaczego uderzenie fali udarowej było tak asymetryczne – bowiem tam, gdzie napotykała jakieś masywniejsze przeszkody, musiała je pierwej odparować – stąd stopione kuleczki. To wszystko są jedynie przesłanki, ale nie dowody na to, że doszło tam do katastrofy kosmolotu. Według mojego punktu widzenia, jest to tylko czysta spekulacja – jak na razie.

W swej przedmowie do serii artykułów pt. „Tajemnicza eksplozja w 1908 roku w syberyjskiej tajdze” jego autor – Maurice de Sany zebrał wraz z prof. dr André Boudinem w belgijskim czasopiśmie „Inforespace” najoczywistsze symptomy tej katastrofy sprzed ponad 90 laty:

Najbardziej zwodniczym jest następujący fakt: rosyjski badacz Zołotow wykazał, że zasięg tej katastrofy był większy, niż dotąd powodowały to meteoryty, które wpadły do atmosfery ziemskiej. To świadczy o tym, że ciało dysponowało własnymi źródłami energii. Antymaterię możemy wykluczyć, bowiem już w rzadszych warstwach atmosfery zamieniłaby się w pył – i nie dosięgła powierzchni Ziemi, albo spowodowała tam wybuch.[19]

W tej okolicy znajdujemy nawet dzisiaj niewyjaśnionego pochodzenia radioaktywność, która w żadnym przypadku nie mogłaby powstać w przypadku spadku aerolitu.[20] Na zakończenie musimy przyznać, że nie znamy żadnego naturalnego zjawiska, które wyjaśniałoby wszystkie tu wymienione aspekty zagadnienia.

A zatem są możliwe dwie hipotezy:

-         Być może chodzi tu o pozaziemski, ale naturalny fenomen;

-         Albo chodzi tutaj o obiekt sztuczny, pozaziemskiego pochodzenia...

 

Tymczasem upłynęło już ponad 50 lat od czasu, kiedy Aleksander Kazancew pierwszy przypuścił, że Ludzkość tylko o włosek uniknęła Kontaktu z Kosmitami. Ta hipoteza, dzięki wysokonakładowym książkom Ericha von Dänikena i innych autorów wzbudziła uwagę laików i uczonych. I tak fenomen tunguski stał się przedmiotem badań i zaciekłych sporów.

 

a



[1] W Polsce kilku autorów jednak powołało się – niestety - w swych pracach na dr Zajcewa i rzekomy fresk z Fergany. Zresztą patrząc na ten obraz rzuca się w oczy kilka niezgodności nawet z ówczesną wiedzą ufologiczną – np. latający spodek ma napęd odrzutowy czy rakietowy...

[2] Na dzisiejszej Białorusi nic a nic się pod tym względem nie zmieniło. W dalszym ciągu trwają prześladowania „nieprawomyślnych” uczonych – np. atomistów i ekologów badających efekty wtórne katastrofy w Czarnobylu.

[3] Wyjaśnienie to może odnosić się nie tylko do Kosmitów, ale także np. do ludzi z epoki atlantydzkiej CNT istniejącej 12.000 lat temu, a która opanowała sztukę lotów kosmicznych. Może to też odnosić się do hipotetycznych mieszkańców podziemnych światów w rodzaju Interterry czy Szambali-Agarty, którzy od 61.000 lat żyją w łonie Ziemi i od czasu do czasu wychodzą na jej powierzchnię – w bezksiężycowe, ciemne noce, by badać życie na jej powierzchni...

[4] Izotopy plutonu w minimalnych ilościach wykryto w złożach rud uranowych.

[5] W bombach atomowych i wodorowych izotop 239Pu* jest stabilizowany plutonem-240, co zmniejsza ryzyko samorzutnego rozpadu i w rezultacie samoczynnej reakcji łańcuchowej prowadzącej do eksplozji.

[6] Komunisticzieskij Sojuz Mołodzioży – Komsomoł.

[7] Jak wiadomo – prędkość wchodzenia w atmosferę Ziemi statków kosmicznych wynosi właśnie około 5 km/s i jest wyhamowywana aerodynamicznie, co trwa około 30 minut.

[8] Tyle mniej więcej wynosi prędkość lotu pocisku wystrzelonego z karabinka AK-74.

[9] W literaturze naukowej używa się również anglojęzycznego terminu fall-out.

[10] Czas półrozpadu – T1/2 dla 90Sr = 29 lat, a zatem to dzisiaj, w roku 2003 ilość nierozpadłych atomów strontu-90 wynosi odpowiednio 1 : 23,28 = 0,1029... ≈ 0,10 czyli 10% ilości początkowej. W roku 1959 musiało tam być 29,5% początkowej ilości tego radionuklidu, a więc odczyty pomiaru skażenia nim musiały być o wiele wyższe i wyraźniejsze, niż dzisiaj.

[11] Radioizotopy strontu: 89Sr i 90Sr mają najdłuższe T1/2, które równają się odpowiednio 50,52 doby i 29 lat. Powstają one tylko w reaktorach jądrowych lub w czasie eksplozji atomowych i podlegają rozpadowi typu β- i γ.

[12] Jest to postawa typowych twardogłowych uczonych na całym świecie, znana wszystkim ufologom i innym przedstawicielom „nauk z pogranicza”. Ta nieodpowiedzialność tego rodzaju „uczonych” doprowadziła niejednokrotnie do zaprzepaszczenia – w wielu przypadkach bezpowrotnego) cennych informacji, które wyjaśniłyby wiele zagadek z naszej przeszłości i teraźniejszości...

[13] W roku 2000 w tajgę poszła ekspedycja włoska, której zadaniem było zbadanie osadów dennych jeziora odległego o 8 km od epicentrum eksplozji. Wszyscy mieli nadzieję znalezienia szczątków meteorytu, komety bądź kosmolotu... – jak dotąd bezskutecznie. Nie znaleziono niczego.

[14] Musiałby to być niezwykły meteoryt, jako że german występuje w przyrodzie jedynie w ilości 0,1 ppm – tzn. 1 atom na 10.000.000 – i to w minerałach takich, jak germanit – Cu2GeS3, stottyt – FeGe(OH)6 i argirodyt – Ag8GeS6, zaś jego dwutlenek IV – GeO2IV towarzyszy rudom cynku.

[15] Chodzi tutaj o rozpad produktów reakcji jądrowych o T1/2 = 1h...7d, bowiem w innym przypadku te świetlne zjawiska nie pojawiłyby się, ze względu na rozproszenie w atmosferze.

[16] Popiół wulkaniczny – nazwa pochodzi od greckiego słowa tephraτεφσα – oznaczającego popiół.

[17] W czasie przelotu przez Ziemię czarna dziura pochłaniałaby jej materię wydzielając silne promieniowanie γ, które zabiłoby wszelkie życie w okolicach wlotu i wylotu kolapsara z naszej planety.

[18] Nie wiedzieć, dlaczego wszyscy zakładają, że ów mityczny kolapsar przeniknąłby Ziemię od rejonu Podkamiennej Tunguskiej aż do północnego Atlantyku. Biorąc pod uwagę kąt padania i kierunek lotu, ten kolapsar powinien przestrzelić Ziemię na wylot i opuścić planetę gdzieś pomiędzy Sankt Petersburgiem a Dublinem!

[19] Albo silny błysk promieniowania γ, o energii wyliczanej z einsteinowskiego wzoru na równoważność materii i energii.

[20] Tego akurat nie można być takim pewnym, bo jeżeli meteoryty pochodzą z Pasa Asteroidów, to być może są tam i takie, które zawierają rudy uranu, radu czy toru, a fakt, że ich nie znaleźliśmy na Ziemi czy Księżycu wcale nie stanowi dowodu na to, że ich w ogóle nie ma...