6. Spory i dyskusje
6.1. Jak bomba...
W styczniu 1946 roku, radziecki magazyn
„Dookoła świata” opublikował w swym numerze pierwszym opowiadanie s-f pt.
„Wybuch” napisane przez dr Aleksandra Kazancewa, a które zawierało
naukową hipotezę, która wstrząsnęła naukowym światem ZSRR nie gorzej od
tunguskiego wybuchu...
Co to było takiego? Otóż autor
wystąpił z hipotezą, że w przypadku tunguskiego ciała kosmicznego w
rzeczywistości nie szło o meteoryt, ale o
p o z a z i e m s k i statek
kosmiczny, którego człon napędowy zawierający reaktor jądrowy eksplodował nad
Syberią w czasie nieudanej próby lądowania...
Dr Kazancew – najwyraźniej pod
wpływem teorii Kulika – początkowo sądził, że doszło tam do eksplozji
radioaktywnego meteorytu, jednakże odstąpił od tej hipotezy, a to dlatego, że
przeciwko niej wskazywała niejedna przesłanka. W przypadku naturalnego wybuchu
jądrowego, detonacja tak rzadko występujących w przyrodzie izotopów 235,
233U czy 239Pu – który w stanie naturalnym w ogóle nie
występuje, bo otrzymuje się go w reaktorach jądrowych – musiałaby wystąpić w przypadku
występowania ich w stanie czystym i w wystarczającej ilości. Kazancew ujął to
dosłownie tak:
Radioaktywny związek chemiczny
mógł eksplodować nad tunguską tajgą tylko wtedy, gdyby był sztucznego
pochodzenia[1],
aliści wyprodukować taki związek chemiczny, który wchodziłby w reakcję
łańcuchową, w roku 1908 nie potrafił nikt na Syberii, ani na całym świecie.[2]
Z tego Kazancew wysnuł wniosek:
To był wybuch jądrowy i ze statku
kosmicznego nie zostało literalnie niczego. Katastrofa rozegrała się w
powietrzu, zatem nie było uderzenia o ziemię i nie było krateru. Hipoteza ta
wyjaśnia także, dlaczego w epicentrum wybuchu las mógł stać. Drzewa znalazły
się dokładnie pod źródłem fali uderzeniowej i nie stawiały jej żadnego oporu
tracąc jedynie gałęzie, które znajdowały się dokładnie prostopadle do wektora
ruchu fali uderzeniowej, natomiast te drzewa, które znajdowały się pod ostrym
kątem do kierunku biegu fali uderzeniowej były powalone w promieniu 300 km od
epicentrum.
Aleksander Kazancew nie tylko
poprzestał na ogłoszeniu drukiem swej hipotetycznej wersji tunguskiej
katastrofy, a w dniu 12 kwietnia 1948 roku, wygłosił ją on przed szacownym
gremium Radzieckiego Towarzystwa Astronomicznego. Jego wykład w sali
Moskiewskiego Planetarium przebiegał w ciężkiej i napiętej atmosferze. Kiedy
doszło do pokazania dowodów, to Kazancew wskazał na punkty styczne tunguskiego
wybuchu i hiroszimskiej tragedii jądrowej. W obu przypadkach na niebie
obserwowano dziwne zjawiska świetlne, a w wielu punktach kuli ziemskiej
opisywano pojawienie się srebrzystych nocnych obłoków, od czego noc była
jasna jak dzień.[3]
Kazancew ponadto wykazał podobieństwo pomiędzy sejsmogramami wybuchów
tunguskiego i hiroszimskiego, w 37 lat później. W obydwu miejscach wstrząsy
były nader podobne i wskazujące na nagłe wyzwolenie się ogromnych ilości
energii jądrowej.
Ten referat Kazancewa
zatytułowany „Zagadka Meteorytu Tunguskiego” został opublikowany w wielu
tamtejszych czasopismach naukowych. Zapoznali się z nim także czytelnicy na Zachodzie.
Hipoteza rozpętała długą, gorącą i namiętną dyskusję – wedle zamysłu autora.
Radziecki magazyn „Tiechnika Mołodioży” poświęcił uwagę stronnikom hipotezy o
katastrofie kosmolotu i przeciwnikom tejże dając im swe łamy w numerze 9,1948.
6.2. Sympatie i empatie.
Zanim akademicy: Staniukowicz i astronom I.
S. Astapowicz odrzucili tezę Kazancewa jako „bezsensowną”, inni uczeni ze
Związku Radzieckiego potraktowali jego hipotezę bardziej tolerancyjnie.
Stwierdzili oni, że owszem – referat był „poniekąd fantastyczny”, ale doszli do
wniosku, że rzecz należy zbadać, a nie odrzucać a priori.
Jednym z uczonych, którzy
podeszli otwarcie do hipotezy kosmolotu był fizyk i matematyk oraz astronom doc.
dr Felix Zigiel z Moskiewskiego Instytutu Aerodynamiki i Lotnictwa, gdzie
szkolili się także kosmonauci. W swym artykule zamieszczonym w czasopiśmie
„Znanie – Siła” z czerwca 1959 roku, zajął on pozytywne stanowisko do hipotezy
Kazancewa pisząc, że:
... wydaje mi się, że jego
hipoteza jest bardzo realistycznym wykładem, ponieważ jest w stanie niezmiernie
logicznie wyjaśnić brak astroblemu i fakt eksplodowania ciała kosmicznego w
powietrzu.
Tymczasem poważni uczeni i
akademicy szydzili i naśmiewali się z Kazancewa nazywając go „fantastą”.[4]
Pomijając jego niezmierną autorską popularność, zwłaszcza wśród młodych czytelników,
nie można pomiąć tego, że w ciągu kilkunastu lat swej aktywności był on
wielokrotnie wyróżniany i nagradzany. W
roku 1954 otrzymał on nawet nagrodę chruszczowoską za pisarskie zasługi dla
ZSRR i Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego przyjęła go w swe szeregi.
Przy okazji wyszło na jaw, że Kazancew utrzymywał ścisłe kontakty z członkami
radzieckiego lobby kosmicznego. W roku 1957, magazyn „Radio” opublikował jego
„oficjalnie z góry pobłogosławiony” artykuł pt. „Rejestracja radiosygnałów ze
sztucznych satelitów i ich naukowe badanie”, w którym nie tylko zawarł on
zapowiedź wysłania pierwszego sztucznego satelity Ziemi, ale podał także
częstotliwości fal radiowych wysyłanych przez jego nadajniki. W krótkim czasie
po tym artykule, w Kosmos poleciał pierwszy radziecki sztuczny satelita Ziemi –
Sputnik-1.
Sam fakt, że Kazancew na cztery
miesiące przed początkiem tej radzieckiej misji kosmicznej był o niej doskonale
poinformowany i zezwolono mu na opublikowanie tych informacji świadczy wymownie
o jego pozycji w świecie naukowym i politycznym ZSRR. W dziewięć lat potem,
Kazancew został zaszczycony przez samego prof. Borysa Parenago
pochlebnymi uwagami o jego pamiętnym wystąpieniu w moskiewskim planetarium.
Powiedział on:
Wszyscy zgadzamy się co do tego,
że mamy do czynienia z jakimś gościem z Kosmosu. Osobiście jestem przekonany w
70%, że był to jednak meteoryt, ale pozostałe 30% wskazuje na to, że nie
wykluczam tutaj i statku kosmicznego.
Aleksandrowi Kazancewowi udało
się potrącić kamyczek, który obruszył lawinę. W roku 1951 głos zabrali dwaj
radzieccy prominentni uczeni: akademik prof. Wasilij Fiesienkow i znany
nam już prof. E. L. Krinow – sekretarz WBM AN ZSRR. Obydwaj uczeni energicznie
zaprotestowali stwierdzeniu, ze w 1908 roku nad tajgą eksplodował kontener z
radioaktywnym materiałem pędnym do Nieznanego Obiektu Latającego:
Był to w rzeczywistości meteoryt,
a nie statek kosmiczny. Do eksplozji tego ciała kosmicznego nie doszło na
wysokości kilkuset metrów nad Ziemią, jak fantazjuje Kazancew, ale przy
uderzeniu w ziemię, a powstały w ten sposób astroblem wypełniła woda. Meteoryt
Tunguski nie jest żadną zagadką, a jego naturalne pochodzenie jest bez
wątpliwości udowodnione.
Ciekawe samo w sobie było to, że
akademicy: Fiesienkow, Krinow, Staniukowicz i Astapowicz wydawali się być
zgorszeni tym „normalnym” fantastyczno-naukowym wyjaśnieniem i nie żałowali
czasu na publikowanie swego stanowiska w różnych czasopismach naukowych. Dla
pisarza taka kontrakcja była czymś normalnym i zdopingowała go do dalszej
pracy.
6.3. Z Marsa do Bajkału?
Kazancew wciąż nie ustawał w
wysiłkach i modyfikował swoją hipotezę. Wedle jego mniemania, na Ziemię
przylecieli astronauci z Marsa, a to dlatego, że na naszej planecie istnieją nieprzebrane
zasoby wody. Dla Kazancewa był to całkiem realistyczny pomysł, bowiem Mars –
jak to dzisiaj wiadomo po lotach sond Viking jest planetą
umierającą z braku wody.[5]
Syberia jako punkt docelowy nie
była wybrana przypadkowo – Marsjanie najprawdopodobniej chcieli wylądować przy
największym zbiorniku czystej i słodkiej wody na Ziemi – długim na 600 km
jeziorze Bajkał[6]
- który znajduje się na południowy-wschód od rzeki Podkamienna Tunguska.
Hipoteza Kazancewa zakładała, że
marsjański kosmolot poleciał najpierw na Wenus, która zajmowała wtedy dogodne
położenie względem Marsa i Ziemi. Poza tym niektóre informacje astronomiczne
utwierdzały go w tym przekonaniu, bowiem zaobserwowano na kilka godzin przed
impaktem na Syberii, jasne ciało astronomiczne podobne do komety, które po
katastrofie tunguskiej już nigdy nie pokazało się na niebie...
Kazancew doszedł do wniosku, że
na statku kosmicznym doszło do awarii, wskutek której wleciał on w atmosferę
pod nieodpowiednim kątem – efekt znamy.
John Baxter
i Thomas Atkins w swej książce „The Fire Came By” tak opisali ostatnie
sekundy lotu marsjańskiego kosmolotu:
... Ten manewr był już ich
ostatnią czynnością. Grodzie w zbiornikach jądrowego paliwa puściły i paliwo
doszło do masy nadkrytycznej. Rozpoczęła się reakcja łańcuchowa.
W kilka milisekund później, od
horyzontu po horyzont przebiegł nad tajgą przeraźliwy błysk atomowej eksplozji
i kosmolot literalnie wyparował wraz z załogą...
Aleksander Kazancew powrócił
potem raz jeszcze do tego tematu w jednym z opowiadań które zawarł w zbiorku,
pod tytułem „Gość z Wszechświata”, wydanego w 1958 roku.
Tymczasem w kołach naukowych ZSRR
panuje przekonanie, że są to „wypociny chorego mózgu”, a poglądy autora uważa
się powszechnie za „nienaukowe”, „niepoważne” czy „bezsensowne”. Podobne uwagi
wysłuchałem od sędziwych akademików w czasie mojego pobytu w Rosji także i ja.
6.4. Tunguski dogmat?
Trzeba było znaleźć stutonowy
żelazny meteoryt, by ten naukowy „tunguski dogmat” zatrząsł się na posadach.
Ów kosmiczny olbrzym wybrał sobie
na miejsce spadku dalekowschodni obszar Związku Radzieckiego i wybił tam
ogromny astroblem. Specjaliści meteorytolodzy znaleźli tam ponad 23 tony
kosmicznego żelaza.[7]
Materiał ten przebadano w Moskwie, ale uczeni nie śpieszyli się do robienia
jakichkolwiek porównań z Meteorytem Tunguskim z prostego powodu – braku
materiału porównawczego! To uniemożliwiało przeprowadzenie jakiejkolwiek
analogii z Meteorytem Sichote-Alińskim.[8]
To wszystko doprowadziło
akademika prof. A. A. Michajłowa do wniosku, że spadła tam kometa.
Badacz zalecił posłanie w tajgę kolejnej ekspedycji, której celem byłoby
znalezienie resztek materii kometarnej, które potwierdziłyby jego teorię. Onże
sam potwierdzał pogląd, że nieznane ciało eksplodowało w powietrzu, i że
resztki „jego” komety znikły gdzieś w bagiennych obszarach tajgi tunguskiej.
Tak czy owak – cokolwiek tam
eksplodowało: meteoryt, kometa czy kosmolot – wygląda na to, że ogromna
przestrzeń syberyjskiego „leśnego morza” chciała zachować to w tajemnicy.
- Jeden obraz z mojej własnej
przeszłości szczególnie wrył mi się w pamięć – wspomina
Aleksander Kazancew w swym kultowym opowiadaniu „Wybuch” i daje wyobrażenie o
naszej niewiedzy o tamtejszych tajemnicach – Wysokie góry spadające stromo
ku wodzie, jakby były poodcinane jakimś ogromnym nożem. Szeroka rzeka toczy swe
wody w zakolu. Brzeg jest dziki, kamienisty i ponury, a za nim rozpościera się
odwieczna tajga...
Co z tego wynika? – a to, że
człowiek musi zbadać tajgę, by ją zrozumieć...
a
[1] To akurat nie jest takie
pewne, bowiem istnieją radioaktywne asteroidy, które mogą spadać na Ziemię.
[2] No,
nie bardzo tak, bo jednak istnieją naturalne reaktory jądrowe – np. w Oklo
(Gabon) – w których dochodzi do naturalnych reakcji jądrowych. Wyobraźmy sobie,
że w atmosferę ziemską wpada asteroid zawierający w sobie rudy uranu, które w
miarę odparowywania asteroidy wzbogacają się coraz bardziej i wreszcie ich masa
staje się krytyczna. Rezultatem byłby wybuch nuklearny. Niestety, jak na razie
nie znamy takich asteroidów, i na zweryfikowanie mojej hipotezy trzeba będzie
poczekać do czasu wejścia Ludzkości w Pas Asteroidów, Pas Kuipera i Obłok
Oorta, gdzie takie asteroidy mogłyby się znajdować...
[3] W lecie 1986 i 1987 roku
na Pomorzu Zachodnim miałem okazję podziwiać wspaniałe draperie srebrzystych
obłoków, co wiązałem potem z przejściem przez perymetr orbity Ziemi komety
P/Halley – patrz zdjęcie.
[4] W języku rosyjskim słowo
„fantasta” funkcjonuje wymiennie ze słowem „głupiec” – przyp. aut.
[5]
Badania wykonane przez orbiter sondy Mars Odyssey udowodniły, że
na Marsie znajduje się woda pod warstwą regolitu i pyłu, co podały światowe
media w dniu 21 maja 2002 roku.
[6]
Bajkał był czystym jeziorem do początku lat 70., aktualnie jest on zanieczyszczony
przez ponad 30 papierni i kombinatów celwiskozowych powstałych w ramach Rady
Wzajemnej Pomocy Gospodarczej.
[7] De
facto były tam aż 122 kratery, z których największy miał 28 m średnicy i 6
m głębokosci. Zebrano tam 20 ton meteorytowego żelaza, jak podaje to Andrzej S.
Pilski w książce „Nieziemskie skarby” (Warszawa 2000).
[8] Spadł on w dniu 12 lutego
1947 roku, w górach Sichote-Aliń na radzieckim Dalekim Wschodzie.