Powered By Blogger

środa, 28 stycznia 2015

SS „Baychimo” – legenda Arktyki

Point Barrow


Andriej Lieszukonskij


W latach 40., w USA trenowano pilotów do lotniskowców nad Oceanem Spokojnym – na granicy USA i Kanady. W czasie tych szkoleń stracono ponad 300 samolotów wskutek różnorakich awarii.  Wszystkie one do dziś dnia leżą na dnie Pacyfiku.

Wiele statków-widm w samej rzeczy jest tylko płodem ludzkiej wyobraźni. Wielu ludzi jest skłonnych dzielić się swoimi fantazjami z innymi ludźmi, którzy ich otaczają. Tak właśnie powstała legenda Latającego Holendra nie udokumentowana niczym nie potwierdzona. Jednakże statek SS Baychimo – wręcz przeciwnie – jest czymś absolutnie realnym. Pozostawiony samemu sobie przez załogę, przez wiele kolejnych lat pokazywał się ludziom na oczy, a niektórzy ryzykując życiem wchodziło na jego pokład! W 2006 roku władze Alaski oficjalnie ogłosiły polowanie na ten statek-widmo i jak na razie – bezskutecznie!


Arktyczne katastrofy morskie mają zawsze nimb tajemniczości...


A my pójdziemy na północ!


W 1941 roku, w stoczni szwedzkiego portu Göteborg spuszczono na wodę statek handlowy SS Angermanelfven, zbudowany na zamówienie jednej z hamburskiej kompanii. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że ów statek – o długości 70 m i maksymalnej prędkości 19 km/h (10,26 kts – przyp. tłum.) – później zostanie przemianowany na SS Baychimo i stanie się legendą Arktyki.
W lata I Wojny Światowej, SS Angermanelfven odprawiał regularne rejsy pomiędzy Szwecją a Niemcami. Szczęśliwie unikał trafienia torpedą czy wejścia na minę, a po wojnie statek zmienił właściciela. Niemcy, zgodnie z zapisami Traktatu Wersalskiego, przekazały państwom Ententy prawie cała swoją flotę handlową i wojenną. SS Angermanelfven dostał się Anglikom. Na kolejnej aukcji statek został sprzedany Hudson’s Bay Company – najstarszej handlowej korporacji Ameryki Północnej. SS Angermanelfven zmienił swą nazwę na SS Baychimo i został przebazowany do Kanady, chociaż formalnym portem macierzystym statku było szkockie miasto Ardrossan.

W I połowie XX wieku, prawie wszystkie kompanie żeglugowe Ameryki Północnej zajmowały się handlem futrami, które uzyskiwało się w Arktyce. Baychimo przebudowany do pływania w lodach odwiedzał miasteczka myśliwych i wioski Inuitów (Eskimosów – przyp. tłum.), dostarczał ładunki do Vancouver, skąd futra szły na eksport. W dniu 6.VI.1931 roku, miał on na burcie załogę w składzie 36 osób, którą dowodził zaprawiony w arktycznych rejsach kapitan Cornwel, SS Baychimo wypłynął w swój ostatni rejs.


SS "Baychimo" w 1930 roku


Śmiertelny przylądek Barrow


Pomyślnie przebywszy Cieśninę Beringa, nieopodal przylądka Barrow (najbardziej na północ wysuniętego punktu kontynentu Ameryki Północnej) statek natknął się na grube pole lodowe. Przez 26 dni Baychimo z maszyną pracującą na MAŁA NAPRZÓD z trudem pokonywał po kilka mil dziennie, zanim udało mu się wyrwać z lodowych kleszczy. W Zatoce Amundsena, statek znów wpadł w lodową pułapkę i z wielkim trudem przebił się do myśliwskiej osady w zatoce Coronation. Zapełniwszy ładownie ładunkiem futer i nawet nie dawszy załodze odpocząć, kapitan Cornwel ponownie wyprowadził statek w morze: przed nim była jeszcze daleka droga do Vancouver. Doświadczony wilk morski doskonale rozumiał: jeżeli latem w Arktyce miała miejsce taka złożona sytuacja lodowa, to czego oczekiwać po jesieni? A przecież już był wrzesień.

Przeczucie nie oszukało Cornwela. Kilka razy Baychimo wpadał w gęste, grube lody – ale doświadczenie kapitana ratowało statek, któremu udawało się wyrwać na czyste wody. Główne niebezpieczeństwo oczekiwało jednak na Baychimo u przeklętego przylądka Barrow. I tutaj całe mistrzostwo kapitana zdało się psu na budę: w odległości około pół mili od brzegu statek został otoczony przez lody. Obawiając się, że kadłub pęknie w lodowych kleszczach, dnia 1.X.1931 roku kapitan Cornwel nadał sygnał SOS i kazał załodze piechotą dotrzeć do Barrow, gdzie znajdowało się osiedle Point Barrow, którego większość mieszkańców stanowili Inuici. Kompanii należy zapisać na plus to, że nigdy nie zostawiała swoich ludzi w niebezpieczeństwie. Już następnego dnia po wysłaniu sygnału, na Barrow przybyły dwa hydroplany, które zabrały 20 marynarzy. Pozostałym polecono pozostać na miejscu i doglądać statku i cennego ładunku. Szefostwo Kompanii nie chciało pozostawić cennego ładunku na pastwę żywiołów.

Te plany spaliły na panewce. Trzeciego dnia zaczął się buran (potężna syberyjska burza śnieżna z silnym wiatrem – przyp. tłum.). Załoganci z Baychimo ukryli się w kilku igloo, które postawili dla nich Inuici. Kiedy buran się skończył, to okazało się, że statek… znikł. Kapitan założył, że lody zgniotły kadłub statku i poszedł on na dno. Ale przyszedł do niego myśliwy Inuita, który opowiedział mu, że widział Baychimo dryfujący w odległości mniej-więcej 50 km od osady. Wyglądało na to, że wiatr w czasie burana był tak silny, że wyrwał statek z mroźnego uścisku lodów!

Marynarze zaprzęgami psimi rzucili się za nim w pogoń. Udało im się dopaść statek, który akurat ponownie wmarzł w pole lodowe. Burty statku były pogięte, maszyna uszkodzona. Cornwel zrozumiał, że nawet wiosną nie uda się im dopłynąć do Vancouver: statek musiał przejść remont kapitalny, którego na miejscu nie dałoby się zrobić. Dlatego marynarze wyładowali z ładowni cenny ładunek futer wprost na lód. Na następny dzień Kompania obiecała przysłać hydroplany, które kilkoma obrotami ewakuowały ładunek i ludzi do najbliższego miasta. Statek pozostawiono na pastwę losu…  


Inuici na pokładzie SS "Baychimo" w latach 20.


Nowe spotkania


Wydawałoby się, że historia SS Baychimo jest skończona: masy lodu powinny zgnieść go jak orzecha. Ale nie bez kozery mówi się, że każdy statek ma swą duszę. Porzucony przez załogę, z niepracującą maszyną, z dziurami w kadłubie, zgnieciony przez lody Baychimo wciąż walczył o swe istnienie!

Wiosną 1932 roku, Inuici widzieli statek dryfujący wraz z lodami w odległości mniej-więcej 500 km na wschód od przylądka Barrow. Oni rozpoznali Baychimo po wąskim kominie. Władze nie zwróciły uwagi na to doniesienie, zwalając to na fantazję Inuitów – zaś statek uznano za zatopiony. Jednakże jeszcze w czasie tego roku, SS Baychimo wpadł w pole widzenia badaczowi Arktyki – Leslie Marvinowi – który ze swymi towarzyszami na psich zaprzęgach podróżował wzdłuż północnego wybrzeża Kanady. Uczony nawet sfotografował dryfujący parowiec. A w marcu 1933 roku grupa Inuitów napotkała Baychimo kolejny raz wmarznięty w lód w rejonie Zatoki Amundsena. Myśliwi zagonieni tam przez buran nawet weszli na jego pokład i przez 10 dni chronili się tam przed burzą.

Wszystkie te doniesienia nie mogły być ignorowane, zaś Kompania wyznaczyła nagrodę za złapanie statku. W sierpniu 1933 roku, Baychimo ukazał się niedaleko od kanadyjskiej wioski poszukiwaczy złota. Niestety, szalał sztorm i miejscowi nie zaryzykowali wyjścia w łódkach na morze, aby zagarnąć pryzowe. A rano, kiedy sztorm się uspokoił, statek już znikł… W lipcu 1934 roku SS Baychimo omal nie staranował szkunera, na pokładzie którego znajdowała się Izabella Hutchinson – znana szkocka badaczka Arktyki. Grupa uczonych weszła na pokład statku. Potem pani Hutchinson opowiadała dziennikarzom, że zdumiał ją doskonały, prawie idealny stan kadłuba. A przecież kiedy kapitan Cornwel i jego załoga opuszczała Baychimo, parowiec znajdował się w opłakanym stanie. Padło przypuszczenie, że przez te lata jakaś mistyczna siła „zaleczyła” istniejące rany porzuconego statku! Niestety, w składzie załogi szkunera nie było zbyt licznej załogi, by mogła ona obsadzić pryz i parowiec znów porzucono na pastwę losu…

W 1935 roku, SS Baychimo ponownie zauważono u wybrzeża Alaski. Następne spotkanie miało miejsce w cztery lata potem. Parowiec znów pojawił się u wybrzeży Alaski i został znowu „wzięty abordażem” przez kapitana niewielkiego wielorybnika Hugha Palsona. Kapitan i mechanik usiłowali uruchomić maszynę statku przez kilka godzin, ale ich starania nie uwieńczyły się powodzeniem. Po pewnym czasie musieli powrócić do siebie na pokład wielorybnika: zaczynała się kolejna purga. Kiedy sztorm się zakończył, statek-widmo znów znikł.

Po tym wydarzeniu, SS Baychimo widziany był wiele razy. Ostatni raz statek wmarznięty w pole lodowe widziany był przez Inuitów w rejonie przylądka Barrow. Oni nawet go sfotografowali. To wydarzyło się w 1969 roku. Chociaż według wszelkich obliczeń, w surowych wodach Arktyki Baychimo powinien był zatonąć daleko wcześniej. Dalsze spotkania ze statkiem-widmem (a podobno jest ich kilkadziesiąt!) nie są oficjalnie udokumentowane i nic ich nie potwierdza.

Krążą pogłoski, że w 2006 roku (!!!) władze Alaski oficjalnie ogłosiły polowanie na Baychimo. Temu, kto znajdzie ten statek zostanie wypłacona nagroda w wysokości 100.000 $USA. Ale ta suma do dziś dnia nie została wypłacona – SS Baychimo pozostaje nieuchwytnym. Czy unosi się on na powierzchni morza, czy leży na jego dnie – do dziś dnia nie wiadomo… 


Zaloga SS "Baychimo" przygotowana do ewakuacji


Moje 3 grosze


Statki-widma są uroczym tematem morskich opowieści, takich jak powyższa chociażby. Historia żeglugi zna wiele takich statków, które krążyły noszone prądami i wiatrami po akwenach Wszechoceanu – że wspomnę choćby te, które znajdowano w Trójkącie Bermudzkim, czy chociażby tajemniczą historię rosyjskiego wycieczkowca MV Lubow Orłowa, który też przepadł gdzieś w beskresnych przestrzeniach Północnego Atlantyku – zob. http://wszechocean.blogspot.com/2014/09/mv-lubow-orowa-statek-widmo-na-atlantyku.html. Być może leży na dnie, albo wmarznięty w lód krąży wokół Bieguna Północnego. Niewykluczone, że jest wyrzucony na mieliznę przy którymś arktycznym archipelagu…

Tak samo może być właśnie z SS Baychimo, którego kadłub uszczelnił lód nadając mu pływalność i co umożliwia mu krążenie na przestrzeni Morza Beauforta – od Przylądka Barrow do ujścia Mackenzie i z powrotem. Tak może być z wieloma innymi jednostkami, czy nawet… wielkimi, antarktycznymi górami lodowymi – co ukazuje Daniel Laskowski w jednym ze swych opowiadań, które przytoczę za jego uprzejmym pozwoleniem, a które warto przeczytać, bo ciekawe.


Tekst i zdjęcia – „Tajny XX wieka” nr 31/2014, ss.16-17
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©