Point Barrow
Andriej
Lieszukonskij
W latach 40., w USA trenowano pilotów do
lotniskowców nad Oceanem Spokojnym – na granicy USA i Kanady. W czasie tych
szkoleń stracono ponad 300 samolotów wskutek różnorakich awarii. Wszystkie one do dziś dnia leżą na dnie
Pacyfiku.
Wiele statków-widm w samej rzeczy jest tylko płodem
ludzkiej wyobraźni. Wielu ludzi jest skłonnych dzielić się swoimi fantazjami z
innymi ludźmi, którzy ich otaczają. Tak właśnie powstała legenda Latającego
Holendra nie udokumentowana niczym nie potwierdzona. Jednakże statek SS
Baychimo
– wręcz przeciwnie – jest czymś absolutnie realnym. Pozostawiony samemu sobie
przez załogę, przez wiele kolejnych lat pokazywał się ludziom na oczy, a
niektórzy ryzykując życiem wchodziło na jego pokład! W 2006 roku władze Alaski
oficjalnie ogłosiły polowanie na ten statek-widmo i jak na razie –
bezskutecznie!
Arktyczne katastrofy morskie mają zawsze nimb tajemniczości...
A my pójdziemy na
północ!
W 1941 roku, w stoczni szwedzkiego portu Göteborg
spuszczono na wodę statek handlowy SS Angermanelfven, zbudowany na
zamówienie jednej z hamburskiej kompanii. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał,
że ów statek – o długości 70 m i maksymalnej prędkości 19 km/h (10,26 kts –
przyp. tłum.) – później zostanie przemianowany na SS Baychimo i stanie się
legendą Arktyki.
W lata I Wojny Światowej, SS Angermanelfven odprawiał
regularne rejsy pomiędzy Szwecją a Niemcami. Szczęśliwie unikał trafienia
torpedą czy wejścia na minę, a po wojnie statek zmienił właściciela. Niemcy,
zgodnie z zapisami Traktatu Wersalskiego, przekazały państwom Ententy prawie
cała swoją flotę handlową i wojenną. SS Angermanelfven dostał się Anglikom.
Na kolejnej aukcji statek został sprzedany Hudson’s Bay Company – najstarszej
handlowej korporacji Ameryki Północnej. SS Angermanelfven zmienił swą nazwę na
SS Baychimo
i został przebazowany do Kanady, chociaż formalnym portem macierzystym statku
było szkockie miasto Ardrossan.
W I połowie XX wieku, prawie wszystkie kompanie
żeglugowe Ameryki Północnej zajmowały się handlem futrami, które uzyskiwało się
w Arktyce. Baychimo przebudowany do pływania w lodach odwiedzał miasteczka
myśliwych i wioski Inuitów (Eskimosów – przyp. tłum.), dostarczał ładunki do
Vancouver, skąd futra szły na eksport. W dniu 6.VI.1931 roku, miał on na burcie
załogę w składzie 36 osób, którą dowodził zaprawiony w arktycznych rejsach
kapitan Cornwel, SS Baychimo
wypłynął w swój ostatni rejs.
SS "Baychimo" w 1930 roku
Śmiertelny przylądek
Barrow
Pomyślnie przebywszy Cieśninę Beringa, nieopodal
przylądka Barrow (najbardziej na północ wysuniętego punktu kontynentu Ameryki
Północnej) statek natknął się na grube pole lodowe. Przez 26 dni Baychimo
z maszyną pracującą na MAŁA NAPRZÓD z trudem pokonywał po kilka mil dziennie,
zanim udało mu się wyrwać z lodowych kleszczy. W Zatoce Amundsena, statek znów
wpadł w lodową pułapkę i z wielkim trudem przebił się do myśliwskiej osady w
zatoce Coronation. Zapełniwszy ładownie ładunkiem futer i nawet nie dawszy
załodze odpocząć, kapitan Cornwel ponownie wyprowadził statek w morze: przed
nim była jeszcze daleka droga do Vancouver. Doświadczony wilk morski doskonale
rozumiał: jeżeli latem w Arktyce miała miejsce taka złożona sytuacja lodowa, to
czego oczekiwać po jesieni? A przecież już był wrzesień.
Przeczucie nie oszukało Cornwela. Kilka razy Baychimo
wpadał w gęste, grube lody – ale doświadczenie kapitana ratowało statek,
któremu udawało się wyrwać na czyste wody. Główne niebezpieczeństwo oczekiwało
jednak na Baychimo u przeklętego przylądka Barrow. I tutaj całe
mistrzostwo kapitana zdało się psu na budę: w odległości około pół mili od
brzegu statek został otoczony przez lody. Obawiając się, że kadłub pęknie w
lodowych kleszczach, dnia 1.X.1931 roku kapitan Cornwel nadał sygnał SOS i
kazał załodze piechotą dotrzeć do Barrow, gdzie znajdowało się osiedle Point
Barrow, którego większość mieszkańców stanowili Inuici. Kompanii należy zapisać
na plus to, że nigdy nie zostawiała swoich ludzi w niebezpieczeństwie. Już
następnego dnia po wysłaniu sygnału, na Barrow przybyły dwa hydroplany, które
zabrały 20 marynarzy. Pozostałym polecono pozostać na miejscu i doglądać statku
i cennego ładunku. Szefostwo Kompanii nie chciało pozostawić cennego ładunku na
pastwę żywiołów.
Te plany spaliły na panewce. Trzeciego dnia zaczął
się buran (potężna syberyjska burza śnieżna z silnym wiatrem – przyp. tłum.).
Załoganci z Baychimo ukryli się w kilku igloo, które postawili dla nich
Inuici. Kiedy buran się skończył, to okazało się, że statek… znikł. Kapitan
założył, że lody zgniotły kadłub statku i poszedł on na dno. Ale przyszedł do
niego myśliwy Inuita, który opowiedział mu, że widział Baychimo dryfujący w
odległości mniej-więcej 50 km od osady. Wyglądało na to, że wiatr w czasie
burana był tak silny, że wyrwał statek z mroźnego uścisku lodów!
Marynarze zaprzęgami psimi rzucili się za nim w
pogoń. Udało im się dopaść statek, który akurat ponownie wmarzł w pole lodowe.
Burty statku były pogięte, maszyna uszkodzona. Cornwel zrozumiał, że nawet
wiosną nie uda się im dopłynąć do Vancouver: statek musiał przejść remont
kapitalny, którego na miejscu nie dałoby się zrobić. Dlatego marynarze
wyładowali z ładowni cenny ładunek futer wprost na lód. Na następny dzień
Kompania obiecała przysłać hydroplany, które kilkoma obrotami ewakuowały
ładunek i ludzi do najbliższego miasta. Statek pozostawiono na pastwę losu…
Inuici na pokładzie SS "Baychimo" w latach 20.
Nowe spotkania
Wydawałoby się, że historia SS Baychimo jest skończona:
masy lodu powinny zgnieść go jak orzecha. Ale nie bez kozery mówi się, że każdy
statek ma swą duszę. Porzucony przez załogę, z niepracującą maszyną, z dziurami
w kadłubie, zgnieciony przez lody Baychimo wciąż walczył o swe
istnienie!
Wiosną 1932 roku, Inuici widzieli statek dryfujący
wraz z lodami w odległości mniej-więcej 500 km na wschód od przylądka Barrow.
Oni rozpoznali Baychimo po wąskim kominie. Władze nie zwróciły uwagi na to
doniesienie, zwalając to na fantazję Inuitów – zaś statek uznano za zatopiony.
Jednakże jeszcze w czasie tego roku, SS Baychimo wpadł w pole widzenia
badaczowi Arktyki – Leslie Marvinowi
– który ze swymi towarzyszami na psich zaprzęgach podróżował wzdłuż północnego
wybrzeża Kanady. Uczony nawet sfotografował dryfujący parowiec. A w marcu 1933
roku grupa Inuitów napotkała Baychimo kolejny raz wmarznięty w
lód w rejonie Zatoki Amundsena. Myśliwi zagonieni tam przez buran nawet weszli
na jego pokład i przez 10 dni chronili się tam przed burzą.
Wszystkie te doniesienia nie mogły być ignorowane,
zaś Kompania wyznaczyła nagrodę za złapanie statku. W sierpniu 1933 roku, Baychimo
ukazał się niedaleko od kanadyjskiej wioski poszukiwaczy złota. Niestety,
szalał sztorm i miejscowi nie zaryzykowali wyjścia w łódkach na morze, aby
zagarnąć pryzowe. A rano, kiedy sztorm się uspokoił, statek już znikł… W lipcu
1934 roku SS Baychimo omal nie staranował szkunera, na pokładzie którego
znajdowała się Izabella Hutchinson –
znana szkocka badaczka Arktyki. Grupa uczonych weszła na pokład statku. Potem
pani Hutchinson opowiadała dziennikarzom, że zdumiał ją doskonały, prawie
idealny stan kadłuba. A przecież kiedy kapitan Cornwel i jego załoga opuszczała
Baychimo,
parowiec znajdował się w opłakanym stanie. Padło przypuszczenie, że przez te
lata jakaś mistyczna siła „zaleczyła” istniejące rany porzuconego statku!
Niestety, w składzie załogi szkunera nie było zbyt licznej załogi, by mogła ona
obsadzić pryz i parowiec znów porzucono na pastwę losu…
W 1935 roku, SS Baychimo ponownie zauważono u
wybrzeża Alaski. Następne spotkanie miało miejsce w cztery lata potem. Parowiec
znów pojawił się u wybrzeży Alaski i został znowu „wzięty abordażem” przez
kapitana niewielkiego wielorybnika Hugha
Palsona. Kapitan i mechanik usiłowali uruchomić maszynę statku przez kilka
godzin, ale ich starania nie uwieńczyły się powodzeniem. Po pewnym czasie
musieli powrócić do siebie na pokład wielorybnika: zaczynała się kolejna purga.
Kiedy sztorm się zakończył, statek-widmo znów znikł.
Po tym wydarzeniu, SS Baychimo widziany był
wiele razy. Ostatni raz statek wmarznięty w pole lodowe widziany był przez
Inuitów w rejonie przylądka Barrow. Oni nawet go sfotografowali. To wydarzyło
się w 1969 roku. Chociaż według wszelkich obliczeń, w surowych wodach Arktyki Baychimo
powinien był zatonąć daleko wcześniej. Dalsze spotkania ze statkiem-widmem (a
podobno jest ich kilkadziesiąt!) nie są oficjalnie udokumentowane i nic ich nie
potwierdza.
Krążą pogłoski, że w 2006 roku (!!!) władze Alaski
oficjalnie ogłosiły polowanie na Baychimo. Temu, kto znajdzie ten
statek zostanie wypłacona nagroda w wysokości 100.000 $USA. Ale ta suma do dziś
dnia nie została wypłacona – SS Baychimo pozostaje nieuchwytnym. Czy
unosi się on na powierzchni morza, czy leży na jego dnie – do dziś dnia nie
wiadomo…
Zaloga SS "Baychimo" przygotowana do ewakuacji
Moje 3 grosze
Statki-widma
są uroczym tematem morskich opowieści, takich jak powyższa chociażby. Historia
żeglugi zna wiele takich statków, które krążyły noszone prądami i wiatrami po
akwenach Wszechoceanu – że wspomnę choćby te, które znajdowano w Trójkącie
Bermudzkim, czy chociażby tajemniczą historię rosyjskiego wycieczkowca MV Lubow
Orłowa, który też przepadł gdzieś w beskresnych przestrzeniach
Północnego Atlantyku – zob. http://wszechocean.blogspot.com/2014/09/mv-lubow-orowa-statek-widmo-na-atlantyku.html. Być może leży na dnie, albo wmarznięty w lód krąży wokół
Bieguna Północnego. Niewykluczone, że jest wyrzucony na mieliznę przy którymś
arktycznym archipelagu…
Tak samo może
być właśnie z SS Baychimo, którego kadłub uszczelnił lód nadając mu pływalność i
co umożliwia mu krążenie na przestrzeni Morza Beauforta – od Przylądka Barrow
do ujścia Mackenzie i z powrotem. Tak może być z wieloma innymi jednostkami,
czy nawet… wielkimi, antarktycznymi górami lodowymi – co ukazuje Daniel Laskowski w jednym ze swych
opowiadań, które przytoczę za jego uprzejmym pozwoleniem, a które warto przeczytać,
bo ciekawe.
Tekst i zdjęcia – „Tajny XX wieka” nr 31/2014,
ss.16-17
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©