Michaił Gernstein
Dziwne widmowe światło prawie
przez sto lat pojawiało się nad szynami kolejowymi w okolicy osiedla Mako, (NC,
USA). Kolejowi dróżnicy nosili tam dwie latarnie, żeby ich sygnały nie zostały
pomylone z „sygnałami” tego Nocnego Światła.
Nikt nie jest w stanie
określić dokładnej daty, kiedy nad liniami kolejowymi w stanie New Jersey
pojawiło się to widmowe światło. Widzieli je miejscowi kolejarze jeszcze w
latach 20-tych, i w przeciągu wielu lat Nocne Światło przyciągało tłumy
ciekawskich. Zaczęto nazywać je „lampą przywidzenia”.
Legenda
o Lesterze Clammonsie
Do roku 1970, światło stało
się popularną miejscową atrakcją. Wielu mieszkańców miasta Long Valley, NJ,
podjeżdżało nocą do linii kolejowej, żeby zobaczyć „lampę przywidzenia”.
Pojawiające się w oddali, w ciemną porę doby światło, kołyszące się z boku na
bok, jak lampa w ręku szybko idącego człowieka. Kiedy ono pojawiało się bliżej,
ludzie widzieli, że światło wisiało nad szynami samodzielnie. Próby zbliżenia
się do źródła światła kończyły się na niczym: „lampa” po prostu gasła i
zapalała się znów daleko za plecami obserwatora.
Pojawiła się także legenda
miejska, że kiedyś na tej linii kolejowej służył konduktor nazwiskiem Lester Clammons, lubiący wypić. Do jego
obowiązków należało sprawdzać sprawność hamulców w wagonach. Pewnego razu
Lester postanowił sprawdzić coś pomiędzy wagonami i upadł. Nie zginął i można
powiedzieć, że się wykpił Kostusze – odcięło mu tylko prawą rękę.
Ze szpitala Clammons wyszedł z
hakiem zamiast prawej ręki. Kompania kolejowa dała mu pracę wedle jego sił.
Lester został dróżnikiem i kontrolował szyny w Township (administracyjna
terenowa jednostka w USA) Washington. Po zapadnięciu ciemności wieszał lampę na
swym haku, zaś młotek do opukiwania styków szyn nosił w zdrowej ręce. Niestety,
Lester zaczął pić jeszcze więcej, zalewał winem swe nieszczęście. Pewnego razu
poszedł do pracy tak pijany, że nie zauważył nadjeżdżającego pociągu…
Jego śmierć była tak szybka,
że Clammons nie zdążył zrozumieć czy nawet poczuć. No i jego duch z
przyzwyczajenia wychodzi do pracy do naszego świata oświetlając sobie drogę
lampą…
Istnieje jeszcze druga wersja
tej legendy głosząca, że Clammons został jedynym żyjącym człowiekiem po
straszliwej katastrofie kolejowej. Fragmenty wagonu przytrzasnęły mu rękę.
Mężczyzna oczekiwał pomocy, ale potem poczuł zapach spalenizny i zrozumiał, że wkrótce
ogień zabierze się za niego. Lester dobył narzędzia z torby i odpiłował rękę,
ale nie zdołał powstrzymać krwotoku i umarł razem z płonącym wagonem.
Zaczyna
się dochodzenie
W 1976 roku, pracownik NASA –
inż. Robert Jones – zebrał grupę
uczonych i specjalistów z różnych dziedzin w celu zbadania dziwnych anomalii w
Nowym Jorku i New Jersey. Grupę tą nazwał Vestigial
(Ślad).
Jones pojechał do Long Valley
i przekonał się, że „lampa człowieka z hakiem” to nie jakiś wymysł. Maszyniści
opowiadali mu, że mają specjalną instrukcję – nie zwracać uwagi na świetlne
sygnały w Township Washington. Widmowe światło nie tak po prostu sobie lata nad
szynami – ono potrafi podszywać się pod sygnały dróżników czy światła semaforów
– dosłownie wprowadza zamęt.
- Szliśmy wzdłuż torów
i, nie zobaczywszy niczego, wracaliśmy z powrotem –
opowiadał Jones w wywiadzie dla miejscowej gazety –
potem jeden z nas się odwrócił i światło było tam, gdzie przed chwilą
przeszliśmy. W nocy jest trudno ocenić odległość, ale ono wisiało jakieś 300 m
od nas. Biała, świetlista kula o rozmiarach futbolówki czy nieco większa
zbliżała się do nas kiwając się z boku na bok. To najwidoczniej zrodziło
legendę o lampie, kiwającej się w ręce widma. Przyjrzawszy się zjawisku przez
lornetkę stwierdziłem, że kula tak naprawdę składa się z dziesiątków jak nie
setek mniejszych światełek. Ona pulsowała światłem albo przemieszczała się
falistym ruchem, a nie kołysała się. Podbiegliśmy do niej, ale nocą biec po
podkładach jest trudno. Kula zgasła, kiedy się do niej zbliżyliśmy.
Przed wszczęciem dochodzenia,
Jones chciał się dowiedzieć, co czują na tym odcinku osoby sensytywne i media. On
przywoził na to miejsce ekstrasensów po jednemu, żeby nie mogli się zmówić.
Wszyscy zatrzymywali się na jednym i tym samym miejscu mówiąc, że w tym miejscy
kiedyś „stało się coś strasznego”. Pewna kobieta-medium wpadła tam w histerię i
wróciwszy do siebie powiedziała, że poczuła tam „niespodziane psychiczne
doznanie”. Prawdę rzekłszy, opowiadania o tym, że coś tam się kiedyś stało, u
ekstrasensów się nie pokrywały. Jedna z kobiet wyczuła, że w „latach 40-tych
popełniono tam morderstwo”, aczkolwiek światło nad torami obserwowano na długo
przez II Wojną Światową.
Uczeni dogadali się kolejową
kompanią Conrail (Railroad) żeby
zatrzymać wszystkie pociągi na czas trwania eksperymentów. W 1976 roku, ten
odcinek wykorzystywano tylko do przewozów rudy żelaznej i kompania mogła sobie
pozwolić na takie przestoje.
Niewidzialne
światło
Wieczorem, 20 listopada,
członkowie grupy Vestigial i
ochotnicy z miejscowego college’u
zaczęli przygotowania do doświadczeń. Ustanowiono trzy punkty obserwacyjne przy
torach kolejowych. One utrzymywały łączność pomiędzy sobą i stanowiskiem
dowodzenia przy pomocy przenośnych radiotelefonów. Obserwatorzy mieli lornetki
i aparaty fotograficzne. Wzdłuż torów uczeni ustawili czujniki połączone
przewodami z przyrządami o wysokiej
czułości o wartości 30.000 USD. Pomiędzy szynami rozpięto ponad półtora
kilometra posrebrzanego drutu miedzianego, podłączonego do wzmacniacza i
oscylografu w vanie w punkcie dowodzenia. Inne przewody szły prosto do szyn w
celu przekształcenia ich w jeden wielki czujnik. Na środkowym posterunku
obserwacyjnym postawiono aparat fotograficzny na trójnogu, załadowany błoną
czułą na promieniowanie podczerwone.
O godzinie 22:21 zameldowano o
dwóch obserwacjach żółtawego światła ze stanowiska obserwacyjnego nr 1. Światło
zbliżało się do sztreki na niedużej
wysokości, a potem rozmieściło się nad szynami i zaczęło się kołysać na boki. Obserwatorzy
na posterunku nr 2 obserwowali tory przez lornetę i włączyli radar, ale niczego
nie zaobserwowali.
Z 1-go posterunku doniesiono,
że światło znajdowało się nad szynami w odległości 90-120 m. Na drugim
posterunku spróbowano zrobić zdjęcie wskazanego miejsca, ale znowu – jak
poprzednio – niczego nie widzieli.
W tej samej chwili kilka
przyrządów na stanowisku dowodzenia zaczęło dawać dziwne wskazania.
Częstotliwość prądu płynącego pomiędzy szynami, zmieniła się o kilka rzędów
wielkości. Inne przyrządy pokazały, że elektryczny opór szyn znacznie się
zmienił. Liczniki GM zaświergotały. Po 1’35” światło nagle znikło, jakby je
wyłączono. W tej samej chwili wskazania przyrządów wróciły do normy.
Kiedy wywołano zrobione tam
zdjęcia, uczeni zrozumieli, że światło jakimś sposobem ich zdezorientowało.
Stojący przy statywie Richard Lurkin
niczego nie widział, ale na siedmiu kadrach filmu uczulonego na promienie
podczerwone widać było jakiś obiekt, który od czasu do czasu otaczała
świetlista aureola. Zwykły aparat fotograficzny z wysokoczułym filmem także
utrwalił na niej jakiś obiekt świecący nad szynami.
W ciągu dalszych
eksperymentów, kula nie życzyła sobie pojawiać się w okolicy przyrządów. Ona
latała gdzieś w oddali drocząc się z uczonymi. Jednakże pewnego razu dla
sprawdzenia aparatu fotograficznego z filmem czułym na IR sfotografowali dwóch
członków grupy idących w nocy wzdłuż szyn. Ku ich zdumieniu, na zdjęciach widać
było tą samą kulę, która poruszała się w ślad za uczonymi. Ludzie na szynach
niczego nie zobaczyli ani nie poczuli…
Ostatnie
doświadczenia
Grupa zdecydowała się
sprawdzić, czy ta kula ma coś wspólnego z elektrycznością. Inż. John Berkenbrush skonstruował specjalne
przewody elektryczne i podłączył je do szyn, w celu znalezienia punktu
maksymalnej koncentracji pola elektrycznego. Kiedy „lampa” pojawi się pomiędzy
nimi, to będzie można zmierzyć jej minimalny ładunek elektryczny.
Przez 8 piątków pod rząd (ruch
pociągów dla celów grupy był wstrzymywany tylko w piątki) kula nie pojawiała
się wcale, albo ignorowała tą przemyślną konstrukcję. Wreszcie w dniu 6.V.1977
roku, siedmioro uczestników eksperymentu ujrzało białe światło. Dwa posterunki
obserwacyjne były postawione w odległości 250 m w obie strony od aparatu.
Światło było widziane przez wszystkich członków ekipy z dwóch posterunków. Ci,
którzy znajdowali się bliżej aparatu widzieli dwa światła. One zawisły na
wysokości paru metrów nad szynami i w odległości 7,5 m od przewodów. Jones stwierdził,
że kula ma pochodzenie elektryczne.
Próby członków grupy
potwierdzenia legendy o jednorękim Clammonsie zakończyły się fiaskiem. W
archiwach kompanii Conrail Railroad
nie znaleziono żadnych śladów o takim człowieku ani wydarzeniach, które mogłyby
stanąć u podstawy tej legendy. W miejskich szpitalach także nie udało się
znaleźć śladów po pobycie w nich Lestera Clammonsa. Jones doszedł do wniosku,
że legenda o tym dróżniku została wymyślona.
Niestety, doświadczenia
prowadzone przez grupę Vestigial
przyciągnęły masę ciekawskich. Ściągali tam młodzieńcy, którzy chcieli się
sprawdzić. Świecili latarkami tam, gdzie powinna być całkowita ciemność, palili
ogniska i pałętali się po torach tym samym przeszkadzając uczonym. Obawiając
się, że w tych warunkach ktoś straci nie tylko rękę ale i głowę, Conrail Railroad zdecydowała się na
wstrzymanie ruchu pociągów, a rudę żelazną transportowano wywrotkami. W 1980
roku torowiska rozebrano, a szyny wysłano na przetop. Nasypy przekazano
przedsiębiorstwu budującemu gazociąg. Zamiast torów wykopano rowy dla rur
wysokociśnieniowych. Widmowe światła znikły na zawsze – najwidoczniej nie
wytrzymały takich przemian…
W ślad za światłami znikła
także grupa Vestigial, a notatki o
niej znikły ze stronic dzienników. Być może badacze natknęli się na coś
strasznego, przerażającego i przerwali badania widząc, że zapędzili się za
daleko.
- Robert Jones zmarł w 1991 roku-
opowiada ufolog John Keel. – Przez te
wszystkie lata on milczał. Archiwum grupy przepadło bez śladu. Jej członkowie
przez czas jakiś pracowali dla IBM i po zamknięciu miejscowej filii tej firmy
rozjechali się po całym kraju. Żaden z nich nie puścił pary z ust i nie pisał
na temat zjawisk anomalnych.
W naszych czasach miejsce, nad
którym pojawiały się światła wygląda jak przesieka w lesie. Rowerzyści
przejeżdżają tutaj by skrócić sobie drogę, nic nie wiedząc o jej tajemniczej
przeszłości.
Moje 3 grosze
A jednak nie jest tak do
końca. Przypomina mi się pewien incydent z BOL lecącym nad linią kolejową,
który wystraszył mnogich mieszkańców małopolskiego Jordanowa w dniu 4.VI.1992
roku. A to było tak, jak opisałem to w książce „Projekt Tatry” (Kraków 2002):
To była chyba
najbardziej spektakularna obserwacja NOL-a w Jordanowie!
Trwała ona
blisko 3,5 godziny i jej świadkami było wiele osób – w szczególności
mieszkańców ulicy Mickiewicza. 4 czerwca 1992 roku, w godzinach 18:00 – 23:30,
nad doliną Skawy, powoli przemieszczała się czerwono świecąca pulsującym
światłem kula. Obserwowana ona była przez panie Annę i Agatę M., rodziny pp. G.
i L., B. oraz G. - razem ponad 20 osób! Wszyscy zgodnie oświadczyli, że BOL
ukazał się w rejonie Targoszówki i zmierzał w kierunku Bystrej Podhalańskiej,
gdzie ostatecznie znikł. Krakowski student UJ – pan Achilles Serwiusz Filipowski
zaobserwował tego NL z domku letniskowego na Staszkowej Polanie w Sidzinie!
Przelot BOL-a
spowodował panikę niektórych mieszkańców – sądzili oni, że zaczął się atak
atomowy! – co akurat nie jest takie dziwne, jako że w latach 60. i 70. Jordanów
był na liście pierwszoplanowego uderzenia jądrowego ze strony NATO i USA – o
czym nas informowała Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa – a chodziło tu o
magazyny Ludowego Wojska Polskiego położone w okolicy stacji PKP. Inni
domniemywali, że były to radzieckie lub czeskie próby z rakietami, ale kiedy
stwierdzono, że „to coś” porusza się wolno i pulsuje światłem o częstotliwości
1-2 Hz – porzucili tę myśl.
Wiarygodność
świadków tej obserwacji jest wysoka. Blask bijący od BOL-a był tak silny, że
oświetlał wysokie cirrusy wiszące na dużej wysokości, co obserwowano ze
znacznej odległości.
Od wydarzeń w USA różni się
to tylko tym, że już się nie powtórzyło. Co więcej, to była ostatnia
manifestacja takiego BOL-a na tym terenie, bo wcześniej takie NL obserwowano w
rejonie wsi Wysoka i nad doliną Skawy. Być może coś takiego się jeszcze
powtórzy?
Źródło – „Tajny XX wieka” nr
1-2/2018, ss. 30-31
Przekład z rosyjskiego -
©R.K.F. Leśniakiewicz