Powered By Blogger

niedziela, 24 czerwca 2018

Widmo na torach - legenda kolejowa



Michaił Gernstein


Dziwne widmowe światło prawie przez sto lat pojawiało się nad szynami kolejowymi w okolicy osiedla Mako, (NC, USA). Kolejowi dróżnicy nosili tam dwie latarnie, żeby ich sygnały nie zostały pomylone z „sygnałami” tego Nocnego Światła.

Nikt nie jest w stanie określić dokładnej daty, kiedy nad liniami kolejowymi w stanie New Jersey pojawiło się to widmowe światło. Widzieli je miejscowi kolejarze jeszcze w latach 20-tych, i w przeciągu wielu lat Nocne Światło przyciągało tłumy ciekawskich. Zaczęto nazywać je „lampą przywidzenia”.


Legenda o Lesterze Clammonsie


Do roku 1970, światło stało się popularną miejscową atrakcją. Wielu mieszkańców miasta Long Valley, NJ, podjeżdżało nocą do linii kolejowej, żeby zobaczyć „lampę przywidzenia”. Pojawiające się w oddali, w ciemną porę doby światło, kołyszące się z boku na bok, jak lampa w ręku szybko idącego człowieka. Kiedy ono pojawiało się bliżej, ludzie widzieli, że światło wisiało nad szynami samodzielnie. Próby zbliżenia się do źródła światła kończyły się na niczym: „lampa” po prostu gasła i zapalała się znów daleko za plecami obserwatora.

Pojawiła się także legenda miejska, że kiedyś na tej linii kolejowej służył konduktor nazwiskiem Lester Clammons, lubiący wypić. Do jego obowiązków należało sprawdzać sprawność hamulców w wagonach. Pewnego razu Lester postanowił sprawdzić coś pomiędzy wagonami i upadł. Nie zginął i można powiedzieć, że się wykpił Kostusze – odcięło mu tylko prawą rękę.

Ze szpitala Clammons wyszedł z hakiem zamiast prawej ręki. Kompania kolejowa dała mu pracę wedle jego sił. Lester został dróżnikiem i kontrolował szyny w Township (administracyjna terenowa jednostka w USA) Washington. Po zapadnięciu ciemności wieszał lampę na swym haku, zaś młotek do opukiwania styków szyn nosił w zdrowej ręce. Niestety, Lester zaczął pić jeszcze więcej, zalewał winem swe nieszczęście. Pewnego razu poszedł do pracy tak pijany, że nie zauważył nadjeżdżającego pociągu…

Jego śmierć była tak szybka, że Clammons nie zdążył zrozumieć czy nawet poczuć. No i jego duch z przyzwyczajenia wychodzi do pracy do naszego świata oświetlając sobie drogę lampą…

Istnieje jeszcze druga wersja tej legendy głosząca, że Clammons został jedynym żyjącym człowiekiem po straszliwej katastrofie kolejowej. Fragmenty wagonu przytrzasnęły mu rękę. Mężczyzna oczekiwał pomocy, ale potem poczuł zapach spalenizny i zrozumiał, że wkrótce ogień zabierze się za niego. Lester dobył narzędzia z torby i odpiłował rękę, ale nie zdołał powstrzymać krwotoku i umarł razem z płonącym wagonem.


Zaczyna się dochodzenie


W 1976 roku, pracownik NASA – inż. Robert Jones – zebrał grupę uczonych i specjalistów z różnych dziedzin w celu zbadania dziwnych anomalii w Nowym Jorku i New Jersey. Grupę tą nazwał Vestigial (Ślad).

Jones pojechał do Long Valley i przekonał się, że „lampa człowieka z hakiem” to nie jakiś wymysł. Maszyniści opowiadali mu, że mają specjalną instrukcję – nie zwracać uwagi na świetlne sygnały w Township Washington. Widmowe światło nie tak po prostu sobie lata nad szynami – ono potrafi podszywać się pod sygnały dróżników czy światła semaforów – dosłownie wprowadza zamęt.
- Szliśmy wzdłuż torów i, nie zobaczywszy niczego, wracaliśmy z powrotem – opowiadał Jones w wywiadzie dla miejscowej gazety – potem jeden z nas się odwrócił i światło było tam, gdzie przed chwilą przeszliśmy. W nocy jest trudno ocenić odległość, ale ono wisiało jakieś 300 m od nas. Biała, świetlista kula o rozmiarach futbolówki czy nieco większa zbliżała się do nas kiwając się z boku na bok. To najwidoczniej zrodziło legendę o lampie, kiwającej się w ręce widma. Przyjrzawszy się zjawisku przez lornetkę stwierdziłem, że kula tak naprawdę składa się z dziesiątków jak nie setek mniejszych światełek. Ona pulsowała światłem albo przemieszczała się falistym ruchem, a nie kołysała się. Podbiegliśmy do niej, ale nocą biec po podkładach jest trudno. Kula zgasła, kiedy się do niej zbliżyliśmy.

Przed wszczęciem dochodzenia, Jones chciał się dowiedzieć, co czują na tym odcinku osoby sensytywne i media. On przywoził na to miejsce ekstrasensów po jednemu, żeby nie mogli się zmówić. Wszyscy zatrzymywali się na jednym i tym samym miejscu mówiąc, że w tym miejscy kiedyś „stało się coś strasznego”. Pewna kobieta-medium wpadła tam w histerię i wróciwszy do siebie powiedziała, że poczuła tam „niespodziane psychiczne doznanie”. Prawdę rzekłszy, opowiadania o tym, że coś tam się kiedyś stało, u ekstrasensów się nie pokrywały. Jedna z kobiet wyczuła, że w „latach 40-tych popełniono tam morderstwo”, aczkolwiek światło nad torami obserwowano na długo przez II Wojną Światową.

Uczeni dogadali się kolejową kompanią Conrail (Railroad) żeby zatrzymać wszystkie pociągi na czas trwania eksperymentów. W 1976 roku, ten odcinek wykorzystywano tylko do przewozów rudy żelaznej i kompania mogła sobie pozwolić na takie przestoje.



Niewidzialne światło


Wieczorem, 20 listopada, członkowie grupy Vestigial i ochotnicy z miejscowego college’u zaczęli przygotowania do doświadczeń. Ustanowiono trzy punkty obserwacyjne przy torach kolejowych. One utrzymywały łączność pomiędzy sobą i stanowiskiem dowodzenia przy pomocy przenośnych radiotelefonów. Obserwatorzy mieli lornetki i aparaty fotograficzne. Wzdłuż torów uczeni ustawili czujniki połączone przewodami z  przyrządami o wysokiej czułości o wartości 30.000 USD. Pomiędzy szynami rozpięto ponad półtora kilometra posrebrzanego drutu miedzianego, podłączonego do wzmacniacza i oscylografu w vanie w punkcie dowodzenia. Inne przewody szły prosto do szyn w celu przekształcenia ich w jeden wielki czujnik. Na środkowym posterunku obserwacyjnym postawiono aparat fotograficzny na trójnogu, załadowany błoną czułą na promieniowanie podczerwone.

O godzinie 22:21 zameldowano o dwóch obserwacjach żółtawego światła ze stanowiska obserwacyjnego nr 1. Światło zbliżało się do sztreki na niedużej wysokości, a potem rozmieściło się nad szynami i zaczęło się kołysać na boki. Obserwatorzy na posterunku nr 2 obserwowali tory przez lornetę i włączyli radar, ale niczego nie zaobserwowali.

Z 1-go posterunku doniesiono, że światło znajdowało się nad szynami w odległości 90-120 m. Na drugim posterunku spróbowano zrobić zdjęcie wskazanego miejsca, ale znowu – jak poprzednio – niczego nie widzieli.

W tej samej chwili kilka przyrządów na stanowisku dowodzenia zaczęło dawać dziwne wskazania. Częstotliwość prądu płynącego pomiędzy szynami, zmieniła się o kilka rzędów wielkości. Inne przyrządy pokazały, że elektryczny opór szyn znacznie się zmienił. Liczniki GM zaświergotały. Po 1’35” światło nagle znikło, jakby je wyłączono. W tej samej chwili wskazania przyrządów wróciły do normy.

Kiedy wywołano zrobione tam zdjęcia, uczeni zrozumieli, że światło jakimś sposobem ich zdezorientowało. Stojący przy statywie Richard Lurkin niczego nie widział, ale na siedmiu kadrach filmu uczulonego na promienie podczerwone widać było jakiś obiekt, który od czasu do czasu otaczała świetlista aureola. Zwykły aparat fotograficzny z wysokoczułym filmem także utrwalił na niej jakiś obiekt świecący nad szynami.

W ciągu dalszych eksperymentów, kula nie życzyła sobie pojawiać się w okolicy przyrządów. Ona latała gdzieś w oddali drocząc się z uczonymi. Jednakże pewnego razu dla sprawdzenia aparatu fotograficznego z filmem czułym na IR sfotografowali dwóch członków grupy idących w nocy wzdłuż szyn. Ku ich zdumieniu, na zdjęciach widać było tą samą kulę, która poruszała się w ślad za uczonymi. Ludzie na szynach niczego nie zobaczyli ani nie poczuli…


Ostatnie doświadczenia


Grupa zdecydowała się sprawdzić, czy ta kula ma coś wspólnego z elektrycznością. Inż. John Berkenbrush skonstruował specjalne przewody elektryczne i podłączył je do szyn, w celu znalezienia punktu maksymalnej koncentracji pola elektrycznego. Kiedy „lampa” pojawi się pomiędzy nimi, to będzie można zmierzyć jej minimalny ładunek elektryczny.

Przez 8 piątków pod rząd (ruch pociągów dla celów grupy był wstrzymywany tylko w piątki) kula nie pojawiała się wcale, albo ignorowała tą przemyślną konstrukcję. Wreszcie w dniu 6.V.1977 roku, siedmioro uczestników eksperymentu ujrzało białe światło. Dwa posterunki obserwacyjne były postawione w odległości 250 m w obie strony od aparatu. Światło było widziane przez wszystkich członków ekipy z dwóch posterunków. Ci, którzy znajdowali się bliżej aparatu widzieli dwa światła. One zawisły na wysokości paru metrów nad szynami i w odległości 7,5 m od przewodów. Jones stwierdził, że kula ma pochodzenie elektryczne.

Próby członków grupy potwierdzenia legendy o jednorękim Clammonsie zakończyły się fiaskiem. W archiwach kompanii Conrail Railroad nie znaleziono żadnych śladów o takim człowieku ani wydarzeniach, które mogłyby stanąć u podstawy tej legendy. W miejskich szpitalach także nie udało się znaleźć śladów po pobycie w nich Lestera Clammonsa. Jones doszedł do wniosku, że legenda o tym dróżniku została wymyślona.

Niestety, doświadczenia prowadzone przez grupę Vestigial przyciągnęły masę ciekawskich. Ściągali tam młodzieńcy, którzy chcieli się sprawdzić. Świecili latarkami tam, gdzie powinna być całkowita ciemność, palili ogniska i pałętali się po torach tym samym przeszkadzając uczonym. Obawiając się, że w tych warunkach ktoś straci nie tylko rękę ale i głowę, Conrail Railroad zdecydowała się na wstrzymanie ruchu pociągów, a rudę żelazną transportowano wywrotkami. W 1980 roku torowiska rozebrano, a szyny wysłano na przetop. Nasypy przekazano przedsiębiorstwu budującemu gazociąg. Zamiast torów wykopano rowy dla rur wysokociśnieniowych. Widmowe światła znikły na zawsze – najwidoczniej nie wytrzymały takich przemian…

W ślad za światłami znikła także grupa Vestigial, a notatki o niej znikły ze stronic dzienników. Być może badacze natknęli się na coś strasznego, przerażającego i przerwali badania widząc, że zapędzili się za daleko.
- Robert Jones zmarł w 1991 roku- opowiada ufolog John Keel. – Przez te wszystkie lata on milczał. Archiwum grupy przepadło bez śladu. Jej członkowie przez czas jakiś pracowali dla IBM i po zamknięciu miejscowej filii tej firmy rozjechali się po całym kraju. Żaden z nich nie puścił pary z ust i nie pisał na temat zjawisk anomalnych.

W naszych czasach miejsce, nad którym pojawiały się światła wygląda jak przesieka w lesie. Rowerzyści przejeżdżają tutaj by skrócić sobie drogę, nic nie wiedząc o jej tajemniczej przeszłości.


Moje 3 grosze


A jednak nie jest tak do końca. Przypomina mi się pewien incydent z BOL lecącym nad linią kolejową, który wystraszył mnogich mieszkańców małopolskiego Jordanowa w dniu 4.VI.1992 roku. A to było tak, jak opisałem to w książce „Projekt Tatry” (Kraków 2002):

To była chyba najbardziej spektakularna obserwacja NOL-a w Jordanowie!
Trwała ona blisko 3,5 godziny i jej świadkami było wiele osób – w szczególności mieszkańców ulicy Mickiewicza. 4 czerwca 1992 roku, w godzinach 18:00 – 23:30, nad doliną Skawy, powoli przemieszczała się czerwono świecąca pulsującym światłem kula. Obserwowana ona była przez panie Annę i Agatę M., rodziny pp. G. i L., B. oraz G. - razem ponad 20 osób! Wszyscy zgodnie oświadczyli, że BOL ukazał się w rejonie Targoszówki i zmierzał w kierunku Bystrej Podhalańskiej, gdzie ostatecznie znikł. Krakowski student UJ – pan Achilles Serwiusz Filipowski zaobserwował tego NL z domku letniskowego na Staszkowej Polanie w Sidzinie!
Przelot BOL-a spowodował panikę niektórych mieszkańców – sądzili oni, że zaczął się atak atomowy! – co akurat nie jest takie dziwne, jako że w latach 60. i 70. Jordanów był na liście pierwszoplanowego uderzenia jądrowego ze strony NATO i USA – o czym nas informowała Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa – a chodziło tu o magazyny Ludowego Wojska Polskiego położone w okolicy stacji PKP. Inni domniemywali, że były to radzieckie lub czeskie próby z rakietami, ale kiedy stwierdzono, że „to coś” porusza się wolno i pulsuje światłem o częstotliwości 1-2 Hz – porzucili tę myśl.
Wiarygodność świadków tej obserwacji jest wysoka. Blask bijący od BOL-a był tak silny, że oświetlał wysokie cirrusy wiszące na dużej wysokości, co obserwowano ze znacznej odległości.

Od wydarzeń w USA różni się to tylko tym, że już się nie powtórzyło. Co więcej, to była ostatnia manifestacja takiego BOL-a na tym terenie, bo wcześniej takie NL obserwowano w rejonie wsi Wysoka i nad doliną Skawy. Być może coś takiego się jeszcze powtórzy?


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 1-2/2018, ss. 30-31
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz