Megalania
Konstantin Fiedotow
Latem 2018 roku w Australii
znaleziono jeszcze jeden gatunek jadowitego węża. Serpentolodzy szli na plażę i
w kupie kamieni znaleźli parę nieznanych wcześniej węży, które potem nazwano Vermicella parscauda.
Przedrostek „mega” (M, 10^6) oznacza
coś tak wielkiego, ni mniej ni więcej tylko milion razy od znanych nam
rozmiarów. Jeżeli idzie o faunę Australii, to ludzie rzeczy znajomi mówią, że
nic dobrego tam nie ma. Tyle tam jadowitych węży, że spoza nich nie widać kangurów.
A tutaj jeszcze przedstawcie sobie – coś „mega”! Musi, co to jest jakiś
koszmar…
Thylacoleo
Tak więc nie trzeba się bać.
Australijską megafauną zoolodzy nazywają tych mieszkańców Zielonego Kontynentu,
którzy już od dawien dawna nikomu nie zagrażają od co najmniej 40.000 lat. To
właśnie o tych zwierzętach wam opowiemy. I zaczniemy od lwa workowatego.
Zabawne, bo w Australii
wszystkie miejscowe gatunki ssaków są workowate (torbacze). Także te, które już
dawno wymarły. Także lwy. Prawdę rzekłszy, to australijscy Aborygeni jeszcze
zastali ich żyjącymi. Tak czy inaczej, wykopaliska świadczą o tym, że w tym
czasie, w którym Australia zaczynała się zasiedlać przez ludzi, torbacze tam
jeszcze zamieszkiwały i to całkiem nieźle, z komfortem! Znaleziony przez
paleontologów szkielet lwa workowatego pozwala na dojście do wniosku, że był to
całkiem groźny koleżka, o wadze ponad 150 kg i uzbrojeniem w postaci potężnych
pazurów, potężnych kłów i porażającej szybkości. Nie było zwierząt równych jemu
w całej Australii i nie było takich, które by mu podskoczyły. Uczeni odkryli
przystosowania, które dobrze służyły mu w tym dalekim świecie. Po pierwsze,
workowaty lew miał zęby jak u gryzonia, ale o gigantycznych rozmiarach – one
pozwalały mu na łatwe przegryzanie łusek ofiar i dobrać się do szyi. Po drugie,
ten dziwny lew miał ogon. Ale nie taki z zabawnym chwaścikiem na końcu, jakie
mają dzisiejsze lwy, ale potężnie opancerzony i bardzo mocny ogon, na którym
drapieżnik mógł się oprzeć w czasie walki (jak kangur), albo wykorzystać go w
charakterze broni. Trudno sobie wyobrazić współczesnego lwa, który uderzałby
przeciwnika ogonem. Ale ten dziwny australijski lew mógł walić przeciwnika
ogonem (jak Ankylosaurus), i tym
sposobem wyprawić go na długo na aut. Uczeni stworzyli obraz tego unikalnego
zwierzęcia i zachwyceni uzyskanym rezultatem nazwali swe odkrycie Thylacoleo.
Diprotodon
Z nazwy wynika, że rzecz jest o
jakimś dinozaurze. To, że Diprotodon
okazuje się być torbaczem, nie trzeba mówić – to jest zrozumiałe, boż jest on z
Australii. Mierzył on sobie 2 m w kłębie, całkowita długość mierzyła około 3 m,
zaś ważyło to cudo jakieś 2,5 tony, jak porządny jeep. Żywiło się roślinnością.
I na dodatek miało palce, doskonale przystosowane do rycia nor. To już jest
zupełnie niepojętne: na co jednemu z największych na kontynencie (a wśród
torbaczy na całym świecie) zwierzęciu kopać dla siebie norę? I jakich rozmiarów
powinna być taka nora? To już nie nora, ale cały podziemny kompleks jaskiniowy!
Kiedy mały Diprotodon zaczynał poznawać świat, to mama mu tłumaczyła, że
tutaj, w Australii nie ma się on kogo bać. No, w zasadzie poza Thylacoleo (który jeszcze nie wymarł) i
jeszcze Quinkaną – lądowym krokodylem
i Megalanią – gigantyczną jaszczurką.
Ale cała ta wiedza nie wyszła Diprotodonowi na dobre. Wymarł on nie
przez napadające go krokodyle czy mega-jaszczurki, ale z pewnych – do dziś dnia
niewyjaśnionych – przyczyn. Mówi się o zmianach klimatu. A w zamian za Diprotodona na Zielonym Kontynencie pojawił
się wombat – dalszy i mniejszy specjalista od robót ziemnych.
Procoptodon
Zgadnijcie, czyj to przodek! No
rzecz jasna – kangura, wszak najsłynniejszy australijski symbol powinien mieć
jakiegoś przodka. Tak więc poznajcie Procoptodona:
torbacz (to oczywiste), wzrost do 3 m, silne tylne nogi, długi ogon, mocne
szczęki jak u amerykańskiego komandosa, i coś podobnego do kopyt na zadnich
nogach.
Zwierzę to mogło żywić się
gałązkami z najwyższych drzew, gdzie nie dosięgnie tam doskoczy. Mógł swobodnie
ze stukiem kopyt uciec od każdego drapieżnika, mógł także dać ogonem w nos
każdemu atakującemu amatorowi jego mięsa. Był to bardzo wesoły i szanowany
mieszkaniec tego kontynentu. Zapewne dzisiejsze kangury ciepło i miło
wspominają swego dalekiego przodka, który także wymarł z nieznanych przyczyn.
Alfred
Newton
Alfred
Newton był to jeden z angielskich ornitologów, który siedział u
siebie w gabinecie i zajmował się dokładnym opisywaniem różnych wymarłych
ptaszków. Ich okazy przysyłał mu brat – sir Edward Newton. Kiedy Newtonowi (nie Issacowi, nie Edwardowi a
Alfredowi – nie mylić) zaproponowali nazwanie pewnego ptaka na jego cześć, to
on wybrał największego – dawną gęś o wzroście co najmniej 2 m i o masie 240 kg.
Jak widać, taka gęś do żadnego piekarnika się nie zmieści. Chociażby dlatego,
że jak wszyscy bohaterowie tego materiału, ona dawno już wymarła.
Alfred
(gęś
a nie ornitolog) najszybciej mógł być padlinożercą, chociaż mógł też być
drapieżnikiem albo trawożercą – tego nie wie nikt. Miał on skrzydła, mocne nogi
i jeszcze mocniejszy dziób.
Meiolania, Megalania i Quinkana
Nie, to nie są rośliny, choć
nazwy mają podobne do roślin. Meiolania
to gigantyczny żółw. Po prostu mega-żółw, super-żółw o długości do 5 m od
czubka pyska do czubka ogona. Sam pancerz mierzy 2,5 m – gotowy kadłub dla
małego jachtu, i to jeszcze z zakąską w środku. Inna rzecz, że dostać taki
kadłub nie było wcale łatwo. Nasza Meiolania
w odróżnieniu od współczesnych żółwi nie chowała głowy, ogona i łap do pancerza
w oczekiwaniu aż przeciwnik się znudzi i zrezygnuje albo ją zabije. Meiolania miała w ogonie kolce (jak Stegosaurus, Wuerhosaurus lub Hesperosaurus), na łapach pazury, a na
głowie – rogi. Tak więc trudno było jej rzucić wyzwanie. Nie wiadomo, kto by
zwyciężył w takim starciu.
O Megalanii właściwie niczego nie wiadomo. Nikt jeszcze nie znalazł
jej szkieletu, ale jest założenie, że ona była potężna – o długości do 10 m –
największa na naszej planecie jaszczurka, która na dodatek jeszcze była
jadowita! Tym niemniej Aborygeni twierdzą, że Megalania jeszcze nie wymarła.
A co się tyczy Quinkanii, to jest to ten sam krokodyl,
o którym tutaj wzmiankowałem. Quinkania
dorastała do 6 m i miała śmieszne (dla ówczesnych krokodyli) proste tylne nogi.
Te właśnie nogi pozwalały Quinkanii
na szybkie bieganie na lądzie (dlatego nazwano ją lądowym krokodylem), a jej
piłowate zęby były w stanie rozciąć ofiarę na sztuki.
Ptaki Moa i orzeł Haasta
Moa i orzeł Haasta
Moa to
ptak zamieszkujący ongi wyspy Nowej Zelandii do czasu przybycia pierwszych
ludzi – Maorysów. Moa miał wzrost 3,6
m, żywił się trawą, był nielotem i nie zdążył się przestraszyć człowieka i
wszystkich przedstawicieli tego gatunku wymordowały istoty o wyższym rozumie.
Orzeł Haasta – był to jedyny drapieżnik (poza człowiekiem), którego
obawiały się ptaki Moa. Orzeł ten
także żywił się ptakami Moa, ale robił to nieczęsto i selektywnie. Wyróżniał
się on potężnymi pazurami, które były w stanie pogruchotać kości i niezwykłą
siłą – przy wadze ciała 10-14 kg, orzeł Haasta
mógł podnieść w powietrze ptaka Moa, który ważył nawet ćwierć tony!
Źródło – „Tajny XX wieka” nr
34/2018, ss. 38-39
Przekład z rosyjskiego -
©R.K.F. Leśniakiewicz