Wiktor Miednikow
W kwietniu ubiegłego roku
(2017) pracownicy NASA oznajmili o tym, że na księżycu Saturna – Enceladusie –
mogą być warunki do powstania życia. Na taki wniosek pozwoliły dane uzyskane
przez kosmiczną sondę Cassini.
Do niedawna, w Układzie
Słonecznym znajdowało się dziewięć planet. Ale w 2006 roku Międzynarodowa Unia
Astronomiczna postanowiła wyrzucić z tego towarzystwa Plutona, przesuwając go
do kategorii planet karłowatych. I naraz okazało się, że dziewiąta
„pełnoprawna” planeta jednak istnieje. No tylko jej jeszcze nikt nigdy nie
widział i nieznane jest jej położenie w przestrzeni kosmicznej.
Tłuścioszka
Na początku 2016 roku, cały
świat obiegła sensacyjna nowina: astronomowie Michael Brown i Konstantin Batygin
(emigrant z Rosji) z Cal-Tech potwierdzili hipotezę o istnieniu na peryferiach
Układu Słonecznego dziewiątej planety. Dokonali oni tego przy pomocy
komputerowego modelowania przy badaniu małych ciał niebieskich w Pasie Kuipera
– ogromnego obszaru przestrzeni kosmicznej poza orbitą asteroidy nr 134340
Pluton. Uczeni zwrócili uwagę na zbieżne anomalie ruchu niektórych asteroidów w
najbardziej oddalonych od Słońca sektorach Pasa Kuipera. Ustalili oni, że
orbity 6 z nich (całkowicie różnych) przebiegają blisko jednego i tego samego
obszaru przestrzeni kosmicznej. Jest to sytuacja zbieżna z tym, jakbyście
obserwowali cyferblat sześciu zegarów, które idą z różną prędkością i w pewnym
momencie pokazują ten sam czas. Prawdopodobieństwo zajścia takiego wydarzenia
ma się tak jak 1 do 100. Swoje spostrzeżenia opublikowali oni na łamach
czasopisma „Astronomical Journal” wydawanego przez Cal-Tech. Oni twierdzili, że
niezwykłe orbity 13 obiektów transneptunowych – TNO stanowi dowód wprost na
istnienie masywnej oddalonej Dziewiątej Planety. Według ich obliczeń, planeta
ta – nazwana przez nich Fatty (dosł.: Tłuścioszka) byłaby dziewiątą planetą,
gazowym olbrzymem. Byłaby ona jak raz dziewięciokrotnie bardziej masywna od Ziemi.
Tłuścioszka byłaby ulokowana niewiarygodnie daleko od Słońca, w Obłoku Oorta
(hipotetycznym pasie asteroidów i komet wokół Układu Słonecznego). Od naszej
gwiazdy dziennej dzieli ją dystans 90 mld km[1]
i jak na razie nie może do niej dolecieć żaden współczesny aparat kosmiczny.[2]
Spójrzcie sami: amerykańska
sonda międzyplanetarna New Horizons doleciała do Plutona w
czasie 9 lat (!!!) po odpaleniu jej z Ziemi! Żeby dolecieć do Dziewiątej
Planety ona potrzebowałaby 54 lat i to w najlepszym przypadku. Problem polega
na tym, że Tłuścioszka porusza się po bardzo wyciągniętej eliptycznej orbicie.
Dokładny czas jej pełnego obiegu wokół Słońca póki co jest nieznany. Wedle
prowizorycznych obliczeń Browna i Batygina rok na Dziewiątej Planecie może
wynosić 10 do 20 tys. ziemskich lat. Jeżeli tak jest w rzeczywistości, to w tym
punkcie orbity, w którym aktualnie znajduje się Tłuścioszka, ostatni raz była
ona, kiedy po Ziemi chadzały mamuty, a ludzka populacja w najlepszym razie
liczyła 5 mln osobników. Praktycznie rzecz biorąc to cała historia Ziemi – od
pojawienia się rolnictwa do wykorzystania telefonii komórkowej – to wszystko
stanowiło zaledwie jeden rok dla Dziewiątej Planety. Pory roku odmierzane na
niej są całymi wiekami. W czasie „zimy” czyli w aphelium, sondzie New
Horizonts potrzebne byłoby aż 350 lat, by tam dolecieć. Jednakże czy to
54 czy 350, to nie ma znaczenia – stacji kosmicznej nie wystarczyłoby do tego
paliwa…
Odkrycie Tłuścioszki od dawna
dojrzewało. Wszak wedle wszelkich parametrów Układ Słoneczny powinien mieć 5
gazowych planet olbrzymich – wraz z Jowisze, Saturnem, Uranem, Neptunem. No a
le dlaczego ona znajduje się w tak wielkiej odległości od Słońca i innych
planet? Istnieje hipoteza, że winę za to ponosi Jowisz. W czasach „pierwszej
młodości” Układu Słonecznego ten dominator mógł złapać Tłuścioszkę swymi siłami
grawitacji i wyrzucić poza Układ. I oto dlatego znajduje się ona na o wiele
większym dystansie niż pozostałe planety.
Wedle innej hipotezy, młode
Słońce jakimś sposobem przechwyciło Tłuścioszkę z układu planetarnego innej
gwiazdy. Całkiem możliwe, że była ona „międzygwiezdną podróżniczką” – tzw.
wędrowną planetą, która wpadła w pole grawitacyjne naszego słoneczka i już w
nim została.
By oddać sprawiedliwość należy
dodać, że Dziewiąta Planeta została odkryta dopiero na papierze i w teleskopie
jej jeszcze nikt nie widział. Może da się to objaśnić tym, że aktualnie
znajduje się ona w aphelium. Brown i Batygin wierzą w to, że Tłuścioszka
zostanie odkryta w ciągu kilku następnych lat. Do poszukiwań planety
zarezerwowali sobie czas p[racy japońskiego teleskopu Subaru na Hawajach.
Istnieje prawdopodobieństwo
tego, że Dziewiąta Planeta została uchwycona na zdjęciach z niektórych
teleskopów i jej zdjęcia leżą w archiwach, ale ze względu na swe słabą
światłosiłę i powolne przemieszczanie się na tle nieba nie zwróciła czyjejś
uwagi. W lutym 2017 roku, NASA rozpoczęła Project
Backyard Worlds: Planet 9, którego uczestnikom polecono szukać poruszające
się obiekty na zdjęciach wykonanych przez teleskop WISE w latach 2010-2011.
Wśród nich może być właśnie Tłuścioszka.
Gloria
Jest równie prawdopodobne, że
Dziewiąta Planeta znajduje się o wiele bliżej nas, niż to zakładamy. W latach
90. XX wieku, prof. Kiriłł Pawłowicz
Butusow – wybitny astrofizyk, autor mnóstwa fundamentalnych prac i odkryć w
dziedzinie radioastronomii, astrofizyki i fizyki teoretycznej, wstrząsnął
światkiem naukowym swoją hipotezą o istnieniu Glorii – planety bliźniaczej
Ziemi.
- Na orbicie ziemskiej,
wprost za Słońcem znajduje się punkt libracyjny – mówi
profesor – i jest to jedyne miejsce, w którym
może znajdować się Gloria. Porusza się ona z taką prędkością, że z Ziemi jest
zawsze niewidoczna, bo ukryta za Słońcem nie można jej także ujrzeć z Księżyca.
Aby ją zobaczyć, należy odlecieć 15 razy dalej.[3]
Tak, istotnie, Słońce zakrywa
sobą kolisty obszar po swej przeciwnej stronie o średnicy wynoszącej 600
średnic Ziemi[4],
czyli jest gdzie się skrywać tajemniczej planecie. Ale istnieje możliwość, że
Glorię widzieli niektórzy astronomowi w Przeszłości. Np. w XVII wieku, dyrektor
Obserwatorium Paryskiego – Giovanni
Cassini zaobserwował w pobliżu Wenus nieznane ciało niebieskie. Doszedł on
do wniosku, że odkrył satelitę tej planety. Cassini zaczął regularne obserwacje
tego fragmentu Kosmosu, ale tego satelity Wenus więcej nie zobaczył i dlatego
stwierdził, że była to jakaś pomyłka.[5]
Jednakże w 1740 roku, w tym miejscu zagadkowy obiekt zauważył matematyk i
astronom James Short, a po upływie
kolejnych 20 lat – niemiecki fizyk Johann
Tobias Mayer. A potem to tajemnicze ciało niebieskie przepadło raz na
zawsze i nigdy się już nie pojawiło w oczach obserwatorów. Jest więc możliwe,
że astronomowie widzieli właśnie Glorię, która wskutek osobliwej trajektorii
swego ruchu była dostępna obserwatorom z Ziemi tylko w bardzo ograniczonym
„okienku” czasowym. Uczeni dawno już zauważyli niejakie odchyłki w ruchu Wenus
po jej orbicie. Wbrew obliczeniom, ona a to wyprzedza swój „grafik”, a to
opóźnia się. Kiedy Wenus zaczyna się śpieszyć na swojej orbicie, Mars zaczyna
zostawać w tyle – i na odwrót.
Takie zakłócenia ruchu dwóch
planet można w pełni wyjaśnić obecnością na ziemskiej orbicie jeszcze jedno
ciała niebieskiego – Glorii. Uczony jest przekonany, że sobowtór Ziemi skrywa
przed nami Słońce.
Jeszcze jeden argument za
istnieniem Glorii można znaleźć w systemie satelitów Saturna, który stanowi
poglądowy model Układu Słonecznego. W tym systemie każdy duży sputnik Saturna
można odnieść do jednej planety naszego układu. W tym systemie istnieją dwa
księżyce Saturna Janus i Epimeteusz, które znajdują się praktycznie na jednej
orbicie. Można je w pełni uznać za analogię do Ziemi i Glorii. Na ziemskiej
orbicie, za Słońcem, znajduje się tzw. punkt libracyjny, czyli miejsce w
przestrzeni, w układzie dwóch ciał powiązanych grawitacją, w którym trzecie
ciało może pozostawać w spoczynku względem ciał układu. Punkt libracyjny - L
nazywany jest także punktem Lagrange’a
od nazwiska jego odkrywcy. Jest jedyne miejsce, gdzie może znajdować się
Gloria. O ile porusza się ona z taką prędkością, jak Ziemia, to praktycznie
zawsze pozostaje schowana za Słońcem.[6]
Jak może wyglądać Gloria?
Niektórzy uczeni sądzą, że planeta ta składa się z pyłu i asteroidów złapanych
w grawitacyjną pułapkę punktu L. tak więc powinna ona mieć małą gęstość i być
całkowicie niejednorodną tak pod względem gęstości jak i składu. Poza tym mogą
w niej być dziury jak w krążku sera szwajcarskiego. Jest całkiem możliwe, że na
Glorii jest o wiele cieplej niż na Ziemi. Atmosfera albo nie istnieje, albo
jest rzadka. Wody – wedle uczonych – na Glorii także nie ma, a co za tym idzie,
nie ma życia. Inni znów twierdzą, że minimalna ilość wody tam się znajduje, a w
takim przypadku są tam możliwe prymitywne formy życia: jednokomórkowce, gąbki i
pleśnie. Natomiast jeśli wody jest dostatecznie dużo, to możliwy jest rozwój
roślin.
Radykalnie myślący
przedstawiciele nauki przekonują o tym, że Gloria jest bardzo podobna do naszej
Ziemi i jest zamieszkała przez istoty rozumne, które wyprzedzają Ziemian w swym
rozwoju i kontrolują naszą planetę.[7]
Glorian interesuje nasza
kultura i obyczaje, a na nasze testy nuklearne Oni reagują bardzo szybko. To
właśnie z Glorii przylatują do nas UFO, które widziano praktycznie we
wszystkich rejonach wybuchów jądrowych na naszej planecie. Ich szczególne
zainteresowanie przyciągnęły katastrofy elektrowni jądrowych w Czarnobylu i
Daiichi-Fukushimie. Z czym jest ono związane? Rzecz w tym, że położenie w
punktach libracyjnych jest niestałe. Wybuchy jądrowe są w stanie „wybić” Ziemię
z punktu L i skierować ją w stronę Glorii. To może doprowadzić do czołowego
zderzenia obu planet, albo w przejściu w niebezpiecznej odległości od nich. W
tym ostatnim przypadku skutki tego zdarzenia będą rzeczywiście fatalne i
gigantyczne fale grawitacyjnego tsunami spustoszą obie planety. I to właśnie
dlatego Glorianie obserwują i regulują wszystkie procesy mające miejsce na
Ziemi. No do bezpośredniego kontaktu z naszą prymitywną, z ich punktu widzenia,
cywilizacją wcale Im się nie śpieszy i nie pozwolą wtykać naszego nosa w swoje
sprawy.
Źródło – „Tajny XX wieka” nr
34/2018, ss. 4-5
Przekład z rosyjskiego -
©R.K.F. Leśniakiewicz
[1] Czyli ok.
3d07h52m biegu światła!
[2] To
znaczy może ale dopiero po upływie około jakichś 50-60 a może nawet 100 lat.
[3]
Czyli na odległość ok. 5.766.000 km od Ziemi. Gdyby taka planeta istniała, to
byłaby ona doskonale widoczna z Marsa i sfotografowana przez ziemskie łaziki i
orbitery badawcze tej planety. Tymczasem tajemniczej Glorii nie zauważono…
[4] Czyli
7.645.200 km.
[5]
Zob. M. Gersztein - „Neith – satelitka Wenus” - https://wszechocean.blogspot.com/2016/10/neith-satelitka-wenus.html
[6] Gdyby to
była prawda, to Glorię czy jak kto woli Antyziemię czy Przeciwziemię by już
dawno odkryto.
[7]
Przypominam Czytelnikom brytyjski film sci-fi pt. „Po drugiej stronie Sońca”
(1969) reż. R. Parrish, w którym
ukazano właśnie taką możliwość.