Powered By Blogger

sobota, 23 kwietnia 2022

Goście z Kosmosu: meteoryty

 


Od czasu do czasu spadają na Ziemię i budzą ogromne zainteresowanie – nie tylko badaczy. Ładny czy rzadki meteoryt na rynku minerałów i skamielin kosztuje kilka tysięcy euro czy dolarów. Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego warto szukać meteorytów nawet na dnie Wszechoceanu – jest nim ich pochodzenie.

 

Avi Loeb chce poszukiwać obcych cywilizacji na dnie oceanu. To nie jest głupi pomysł

 

W październiku 2017 r. astronomowie po raz pierwszy w historii odkryli w Układzie Słonecznym obiekt, który przyleciał w naszą okolicę z innego układu planetarnego. Ten międzygwiezdny podróżnik nazwany ‘Oumuamua wylatywał już wtedy z Układu Słonecznego i nie było już większej możliwości dotarcia do niego i pobrania próbek. Takich obiektów musi być jednak więcej. Prof. Avi Loeb z Uniwersytetu Harvarda ma pomysł na ich poszukiwanie. Dość oryginalny.

W momencie odkrycia ‘Oumuamua obiekt znajdował się „zaledwie” 30 mln km od Ziemi. Trajektoria jego lotu wskazywała, że mógłby on do nas przylecieć z okolic Wegi, najjaśniejszej gwiazdy w gwiazdozbiorze Lutni. Jeżeli faktycznie tak było, to dzielące Wegę i Słońce 25 lat świetlnych, obiekt ten mógł pokonać w ciągu ostatnich 300.000 lat.

 

Po przelocie przez punkt najbliższy Słońcu we wrześniu 2017 r. obiekt rozpoczął podróż na zewnątrz Układu Słonecznego. Choć jego prędkość spadała, to naukowcy dostrzegli, że nie spada ona w taki sposób, w jaki powinna, zupełnie tak jakby posiadała własne źródło energii. Niegrawitacyjne przyspieszenie planetoidy ‘Oumuamua sprawiło, że część naukowców – w tym prof. Avi Loeb – zaczęło podejrzewać czy niepozorna planetoida nie jest jakimś artefaktem wysłanym w przestrzeń kosmiczną przez przedstawicieli obcej cywilizacji. Pomysł ten na pierwszy rzut oka wydaje się szalony i całkowicie niepoważny. Wystarczy jednak chwilę pomyśleć, aby uświadomić sobie, że nie jest to nierealne, wszak sami jesteśmy cywilizacją, która w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat wysłała w przestrzeń międzygwiezdną sondy kosmiczne, które także będą przez miliardy lat przemierzały kosmos i być może kiedyś wlecą przypadkiem w jakiś układ planetarny. Takimi sondami są chociażby sondy Pioneer 10 i 11, Voyager 1 i 2, czy w końcu sonda New Horizons. Skoro my mogliśmy takie sondy wysłać, to mogła też jakaś inna cywilizacja.

Od czasu odkrycia ‘Oumuamua naukowcy odkryli jeszcze jeden obiekt międzygwiezdny – kometę 2I/Borisov, a ostatnio także odkryli jeszcze jeden obiekt tego typu w danych archiwalnych.

 

8 stycznia 2014 r. w atmosferę Ziemi wszedł meteoroid (oznaczony później CNEOS-2014-01-08), którego prędkość wskazuje, że pochodził on spoza Układu Słonecznego. Szacunki wskazują, że obiekt ten wchodząc w ziemską atmosferę miał około metra średnicy i masę rzędu 500 kg. Możliwe także, że część tego obiektu przetrwała lot przez atmosferę i spadła do oceanu.

 

Wyprawa po międzygwiezdną rybkę

 

Avi Loeb szacuje, że na każdy obiekt wielkości ‘Oumuamua (rzędu kilkuset metrów średnicy) w Układzie Słonecznym może znajdować się milion obiektów takich jak ów meteoroid z 2014 roku. Część z takich obiektów może wpadać w ziemską atmosferę. Część z nich z kolei może przetrwać lot przez atmosferę i lądować na lądzie lub w oceanach. Obiekt zarejestrowany w 2014 roku wylądował na dnie oceanicznym w pobliżu Papui-Nowej Gwinei.

Naukowiec stawia zatem pytanie, czy powinniśmy jednak zająć się przygotowaniem misji, która dogoni ‘Oumuamua, zbada jej naturę i przywiezie próbki gruntu na Ziemię, czy też może lepiej byłoby przygotować ekspedycję, która poszukiwałaby szczątków meteorytu międzygwiezdnego na dnie oceanu? Ta pierwsza misja kosztowałaby około miliarda dolarów, druga – jakieś dziesięć tysięcy razy mniej.

 

W miejscu, w którym wylądował CNEOS-2014-01-8 ocean ma kilka kilometrów głębokości, a niepewność miejsca lądowania wynosi ok. 10 km. Z pewnością poszukiwanie szczątków do łatwych nie będzie należało, ale teoretycznie można byłoby zlokalizować obiekt za pomocą potężnego magnesu, wydobyć go z dna oceanicznego i przewieźć do laboratoriów na lądzie. Po raz pierwszy w historii ludzkość miałaby okazję dotknąć – dosłownie – skały z innego układu planetarnego niż Układ Słoneczny. Przy okazji można by było sprawdzić, czy aby na pewno była to jedynie skała, czy też może wytwór obcej technologii, swego rodzaju Voyager z innej gwiazdy.

 

Aktualnie zespół pracujący pod kierownictwem prof. Loeba na Harvardzie zajmuje się przygotowaniem projektu takiej misji poszukiwawczej. Zważając na upór i determinację prof. Loeba możemy się spodziewać, że już wkrótce w okolicach Papui-Nowej Gwinei pojawi się jakaś jednostka badawcza, która będzie poszukiwała międzygwiezdnego podróżnika na dnie oceanu.

I jeszcze jedna ciekawostka związana z meteorytami i Wszechoceanem.

 


Asteroida wpadła bo Oceanu Arktycznego – w 2 godziny po odkryciu!

 

Kratery impaktowe, odkrycia meteorytów itp. Wybuch Tunguski… Jesteśmy świadkami, że nasz ląd jest bombardowany przez kosmiczne pociski. Mówi się: raz po raz asteroidy zbliżają się do Ziemi lub ją uderzają. Podczas gdy większe obiekty są pod obserwacją astronomiczną, a ich orbity są zwykle dobrze znane, nie dotyczy to mniejszych obiektów. Są tak słabe, że często są wykrywane późno lub wcale. Problemem jest jedna 100-metrowa asteroida, która została już zignorowana – ale na szczęście nie trafiła.

 

Mały i szybki świetlisty punkt

 

To jest tak rzadkie wydarzenie, bo 11.III.2022 roku astronomowie wykryli kawałek o wielkości co najmniej dwóch metrów tuż przed zderzeniem. Według NASA i Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) jest to piąta asteroida, jaką kiedykolwiek „złapano” przed ponownym wejściem w atmosferę i pierwszym impaktorem (obiektem, który uderza w Ziemię) odkrytym przez europejskiego astronoma.

Jest to odkrycia dokonane przez Krisztiána Sárneczky’ego z Piszkéstető Observatory na Węgrzech, kiedy przeszukiwał niebo przy pomocy 60-centymetrowego teleskopu w godzinach wieczornych tegoż dnia. O godzinie 20:24 CET zauważył on mały, szybko poruszający się świetlny punkt. Wykonał on cztery następujące po sobie zdjęcia obiektu i stało się jasnym, że jest to szybki i bliski obiekt – NEO – obiekt bliski Ziemi.

 

Ogłoszono alarm

 

Około 14 minut później, astronom powiadomił o obserwacji nowego obiektu NASA Minor Planet Center, które powiadomiło astronomów i inne obserwatoria. W tym samym czasie specjalny system kalkulacji ryzyka NASA Scout wyliczył trajektorię obiektu nazwanego prowizorycznie 2022 EB5 w oparciu o posiadane dane. Scout początkowo miał tylko dane z 14 obserwacji, które obejmowały 40 minut i zidentyfikował ten obiekt jako impaktor – wyjaśnia David Farnocchia z Laboratorium Napędu Odrzutowego - JPL NASA.

Zaledwie godzinę po odkryciu przedmiotu, którego rozmiar szacuje się na dwa metry, Centrum Koordynacji Obiektów Bliskiego Ziemi (NEOCC) ESA i Biuro Koordynacji Obrony Planetarnej NASA zostały powiadomione w zautomatyzowanej serii alarmów. W tym momencie obliczenia przewidywały już, że asteroida uderzy w Ocean Arktyczny zaledwie godzinę później, między 22:21 a 22:25 UTC. 

 

Upadek do Oceanu Arktycznego

 

A oto jak to się stało: o godzinie 22:22 UTC asteroida weszła w atmosferę Ziemi ok. 140 km na północ od wyspy Jan Mayen – nieco mniej niż dwie godziny po jej odkryciu.[1] Spadek nie był obserwowany na tych odludnych terenach. Ale globalna sieć czujników ultradźwiękowych odnotowała falę uderzeniową. Wydzielona energia impaktu stanowiła ekwiwalent trzęsienia ziemi o silne M4,0. Astronomowie szacują, że Ziemia zderza się z takimi obiektami kosmicznymi 10 razy na rok – ale takie asteroidy są odkrywane już post factum… po kolizji.

- Tak małe ciała kosmiczne jak 2022 EB5 wpadają w atmosferę Ziemi dość często – powiedział Paul Chodas, dyrektor Centrum Badań Obiektów Bliskich Ziemi - CNEOS NASA. Ale dlatego, że są one takie małe, są bardzo rzadko wykrywane w kosmosie na kilka godzin przed ich upadkiem. A na dodatek, odpowiednia część nieba powinna być widoczna dla teleskopu obserwacyjnego w odpowiednim czasie.

 

Nowe teleskopy dla lepszych obserwacji

 

Przecież asteroidy, które są znacznie większe i mogą spowodować poważne uszkodzenia, zwykle odkrywa się wcześniej. Jednak astronomowie pracują nad dalszą poprawą obserwacji NEO. Teleskop Flyeye, znajdujący się obecnie w Monte Mufara, powinien przyczynić się do tego w przyszłości In Italy Building. Jego optyka działa w podobny sposób jak złożone oczy owada, generując obrazy z 16 częściowych ekspozycji. (NB, podobnie działa najnowszy JWST - Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba.)

- Niezwykle szerokie pole widzenia tych nowych teleskopów pozwoli nam zbadać duże obszary nieba w ciągu zaledwie jednej nocy - wyjaśnia Detlev Koschny, szef Departamentu Obrony Planetarnej w Europejskiej Agencji Kosmicznej. - Zmniejsza ryzyko utraty potencjalnie ważnego obiektu.

 

Moje 3 grosze

 

Dlaczego uważam pomysł dr. Loeba za słuszny? To powinno być oczywiste. Wszechocean naszej planety pokrywa niemalże ¾ Ziemi, a zatem większość wszystkich spadłych na Ziemię meteorytów spada właśnie w jego wody. Meteoryty trafiają od czasu do czasu w ziemskie statki pływające powodując ich uszkodzenia. Poszukiwania kosmicznych „gości” na dnie Wszechoceanu mają wielki sens – jeżeli je gdzieś znajdziemy, to tylko tam. Kto wie, czy tajemnicy 1I/’Oumuamua jest taką bezludną, automatyczną sondą Bracewella, która przeleciała przez Układ słoneczny, zebrała dane i poleciała dalej?

Kilka lat temu zaproponowałem ze swej strony spenetrowanie wszelkich hałd kopalnianych w poszukiwaniu meteorytów kopalnych. Wszak w odległych epokach geologicznych na pewno spadały one częściej na Ziemię i zalegały jako bezużyteczne w pokładach minerałów – a dzisiaj są wydobywane i nikt się nimi nie zajmuje. A szkoda, bo wśród nich zapewne znajduje się niejeden „gość z gwiazd”.

I jeszcze jedna ciekawostka. Zwrócił mi na nią uwagę słynny Kazimierz Bzowski pisząc do mnie o Meteorycie Grenlandzkim, który spadł na Ziemię w dniu 7 lub 9 grudnia 1997 roku na Grenlandię. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że energia tego impaktu wyniosła około 20-25 kt TNT - czyli nieco więcej, niż energia wybuchu bomby atomowej Little Boy, która zamieniła w perzynę Hiroszimę. Najciekawszym jest jednak to, że informacje tą zdjęto ze światowego serwisu informacyjnego PAP w ciągu 2 godzin! - tak, że podał ją jedynie nasz „Super Express” piórem red. Ewy Jabłońskiej. Potem w jednym z pism ukazał się artykuł na temat poszukiwań tego właśnie meteorytu na Grenlandii, ale którego - ponoć - nie znaleziono. To dziwne, ale powinien pozostać jakiś ślad impaktu na lodowym pancerzu Grenlandii - jednak go nie było, ergo albo meteoryt eksplodował w powietrzu, jak TCK, albo nie był to żaden meteoryt, albo był to jakiś satelita wojskowy Rosjan, Amerykanów czy Chińczyków, a może Atlantydów?... na razie to sprawa z „Archiwum X” i nie widać rozwiązania.

Pan Roman Rzepka jest zdania, że 9 grudnia 1997 roku na Grenlandię w okolicy miejscowości Nuuk (Godthåb), na N 64°20’ – W 054°30’, spadł meteoryt, który poruszał się z niezwykłą prędkością w atmosferze Ziemi - aż 56 km/s. wychodzi więc na to, że meteoryt ten   p o c h o d z i   z   g ł ę b i   Galaktyki! Szczątków meteorytu nie znaleziono - podobno... i to właśnie było argumentem „pro” dla ortodoksyjnych uczonych, twierdzących, że takich meteorytów po prostu nie ma... - bo nie mają one prawa przedostać się w głąb Układu Słonecznego. Uczonego, który pracował w renomowanym Instytucie im. Nielsa Bohra w Kopenhadze - dr Larsa Lindberga Christiansena za wygłoszenie poglądu o tym, że to był meteoryt pozaukładowy, po prostu zwolniono z pracy w trybie natychmiastowym... Ja sam pamiętam dyskusję w pamiętnym lipcu 1994 roku z pewnym luminarzem astronomii, który twierdził, że meteoryty pozaukładowe to mrzonka, podobnie jak bzdurną jest idea przepływu materii pomiędzy układami planetarnymi sąsiadujących ze sobą gwiazd. Traf chciał, że właśnie wtedy atmosfera Jowisza dygotała trafiana odłamkami komety D/1993 F2 albo S-L 9!

Jak dotąd, to sprawa Meteorytu Grenlandzkiego jest otwarta. Podejrzewam, że został on jednak znaleziony i podzielił los wszystkich niewygodnych ortodoksyjnej nauce artefaktów w rodzaju „sześcianu Gurtla” czy „kuli z Żabna” - został zniszczony lub kiśnie gdzieś na dnie piwnicy Instytutu Nielsa Bohra albo jakiejś amerykańskiej bazy lotniczej...

Kolejna sprawa – prędkość lotu meteorytów. Te 40-45 km/s, z którą poruszały się te obiekty wcale nie jest aż czymś tak zdumiewającym. Istnieje wiele rojów meteorytowych, które poruszają się z v = 45-71 km/s, tylko że jest to prędkość ruchu względem Ziemi, a w opisywanych przypadkach chodzi nie tyle o ich prędkości, ale o trajektorie. Obiekty te poruszają się nie po orbitach eliptycznych - zamkniętych, ale po trajektoriach hiperbolicznych - otwartych. I to jest to kryterium.

A zatem mamy tutaj coś – nie coś do szukania. A poszukać warto! 

 

Źródła:

·        Radek Kosarzycki  - https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/nauka-i-technika/avi-loeb-chce-poszukiwa%C4%87-obcych-cywilizacji-na-dnie-oceanu-to-nie-jest-g%C5%82upi-pomys%C5%82/ar-AAWkhxc?ocid=winp1taskbar&cvid=2c4589e1531d4be08a741cbd17224f31&fbclid=IwAR0YIbHi5JgrUnbCpTPnLTDokr36S75zVdWYEdg4s93_EKLt9nLHNt9ODcs

·        Abigail Anderson - https://www.socialpost.news/an-asteroid-hit-the-arctic-ocean-just-two-hours-before-it-was-discovered/

Opracował - ©R.K.F. Sas-Leśniakiewicz



[1] Ocean Arktyczny jest w tym miejscu głęboki do 1000 m, więc w granicach naszych możliwości technicznych. Ten meteoryt jest do znalezienia i  wydobycia.