Niedawno na FB pojawiła się
inna wersja tzw. Stenogramu Smoleńskiego
czyli zapisu rozmów w kokpicie samolotu prezydenckiego Tu-154M nr 101
odtworzonego i przesłuchanego po raz wtóry. Zapis był obrobiony, wyczyszczony i
jako taki ujawnił szczegóły, które wskazują jednoznacznie na wywieranie presji
na załogę przez osoby trzecie znajdujące się w kokpicie Tu-154M w czasie
poprzedzającym katastrofę. A oto i on:
Od
początku problemy
08:14:28
- po odebraniu przez radio komunikatu „Smolensk eee visibility four-zero-zero
meters, fog”.
- O ku(...)!!! - mówi
nawigator. W rubryce "Uwagi" adnotacja: „zaskoczenie, zdziwienie,
reakcja na informację o mgle”.
- Cooo? - pyta drugi
pilot
- Fantastico i to za
fryko - mówi technik.
08:14:57
- na treść komunikatu reaguje drugi pilot:
- Ku (...), to nasze
meteo, naprawdę! Rubryka "uwagi" opisuje to lakonicznie
"Krytyczna wypowiedź o meteo"
- Mhm - głos niezidentyfikowany
- Co?! - oczekuje na
potwierdzenie przyjęcia komunikatu nawigator
- Nasze meteo jest
naprawdę zaje(...)ste - stwierdza dowódca.
08:15:33
- magnetofon rejestruje dialog "osób trzecich" na dalszym planie
nagrania:
- Co to jest?
- Piwko. A ty nie
pijesz?
- A mamy paliwo do
dwudziestu? - pyta nieco głośniej technik.
- Maamy - odpowiada
na bliższym planie nawigator, wg "uwag" "odwrócony od
mikrofonu".
Głosy pozostałych
rozmawiających nie zostały zidentyfikowane.
Zła
prognoza
08:16:49
- rozmowa w kokpicie:
- Ale dziesiąta i
mgła? - dziwi się warunkom drugi pilot.
- Tu masz kurwa
przybliżenie. Jak jest kontakt wizualny, oni nie rozumieją wcale tego -
odpowiada nawigator.
- Kur(...) co - mówi
niezidentyfikowana osoba. Poziom głośności jest nieco niższy.
- Za ile te
uroczystości się zaczynają? - pyta nawigator.
- Za godzinę? -
odpowiadający nie jest pewien tego, co mówi.
- Nie wiem, ale jak,
my nie usiądziemy do minimów, nie skoczą te rybki(?) - niezrozumiała częściowo
wypowiedź dowódcy samolotu. W rubryce "Uwagi" opisana jest
"zdenerwowanie w głosie, lekkie jąkanie".
08:17:05
- mikrofony w kabinie rejestrują rozmowę stewardessy Basi:
- Wypijesz?
- Taaaak - odpowiada
ktoś opisany jako "osoba trzecia".
08:17:40
- dowódca przekazuje do kabiny informację o warunkach:
- Basiu! - wzywa
szefową personelu - Jest nieciekawie, wyszła mgła. Nie wiadomo, czy wylądujemy!
- Tak? - upewnia się
kobieta - Oni nie zdążą! - mówi.
- Sorry - odpowiada
dowódca.
- Muszą tam być! -
stwierdza Basia bądź któraś z "osób trzecich". Nagranie jest ciche,
pewność odczytu jest jednak duża.
- A jak nie
wylądujemy, to co? - pyta głos opisany jako "osoba trzecia".
- Dowództwa nie ma -
zwraca uwagę głos "osoby trzeciej", nagrany nieco ciszej.
- To odejdziemy -
odpowiada drugi pilot.
- Poczekamy pół
godziny, nie mamy czasu - dodaje kapitan.
- Para będzie szła! -
mówi kilkanaście sekund później nawigator. Uwaga do tej wypowiedzi wyjaśnia
"W sensie, że będzie gorąca atmosfera"
- To jest nie do
wybaczenia - stwierdza drugi pilot niejasno, po czym pada nieprzypisana nikomu
konkretnemu wypowiedź, mogąca mieć związek z wcześniejszą uwagą o braku
dowództwa:
- Z tym jakiem nie
powiem, bym poszedł do tyłu. ...
Osoby trzecie i hałas
kokpicie
Niemal przez całe
nagranie ostatniej fazy lotu głosom przebywających w kokpicie towarzyszą głosy
osób, które trzeba uciszać. O 08:21:52
słychać słabe "Cicho tam".
08:22:33
- w kabinie pilotów po raz pierwszy pojawia się obecny do końca lotu głos,
opisany jako DSP, co oznacza Dowódcę Sił Powietrznych. Głos odpytuje dwukrotnie
nawigatora, czy ten mówi po angielsku, lotnik odpowiada "Oo, tak
jest."
08:23:01
- zdarzenie opisujące warunki, panujące w kokpicie:
- Dowódco! - zwraca
uwagę kapitana technik pokładowy.
- Dowódco, panie
kapitanie - głos mówiącego dobiega z dalszego planu. - Pytam, czy chorąży
rezerwy z Rzyni(?) prosi o pozwolenie: czy ja mogę posłuchać?
- Bardzo proszę -
odpowiada dowódca
- Usiądź tutaj -
dodaje jeszcze ktoś inny, "osoba trzecia".
- Poczekamy pół
godziny, nie mamy czasu - dodaje kapitan.
08:24
- załoga Tupolewa przeprowadza rozmowę z załogą Jaka 40, który wylądował
już w Smoleńsku. Komunikat o podstawie chmur na wysokości 50 metrów i
widzialności 400 metrów jest niepokojący. O 08:26:03 w kokpicie pada pytanie:
- Oni mieli tak samo?
- Nie, im się udało -
odpowiada drugi pilot.
- Widzisz - kwituje
"osoba trzecia".
Mamy
problem
08:26:18
- rozmowa dowódcy samolotu z szefem protokołu:
- Panie dyrektorze,
wyszła mgła, w tej chwili - mówi kapitan, wg rubryki "Uwagi" -
"Wyraźnie odwrócony w kierunku Kazany, brak wysokich częstotliwości, niski
poziom zapisu" - I przy tych warunkach, które są obecnie - nie damy rady
usiąść. Spróbujemy podejść, zrobimy jedno podejście, ale prawdopodobnie nic z
tego nie będzie. Także proszę już myśleć nad decyzją, co będziemy robili.
- Będziemy próbować
do skutku - odpowiada szef protokołu.
- Yy, paliwa nam tak
dużo nie starczy, żeby do skutku - mówi kapitan samolotu.
- To tu mamy problem!
- stwierdza dyplomata.
- Możemy pół godziny
powisieć i odchodzimy na zapasowe - proponuje dowódca.
- Jest zapasowe? -
pyta niezidentyfikowana "osoba trzecia"
- Mińsk albo Witebsk
- odpowiada kapitan.
- To może by do
Mińska - mówi ta sama osoba, która pytała, czy jest zapasowe.
- Panie dyrektorze
wróćmy - mówi kobiecy głos.
08:27:34
-
podczas przygotowań do podejścia w trudnych warunkach mikrofony w kokpicie
rejestrują:
- Poszedł kurde stąd.
- Tak.
- Idź kurde yyy.
- Spytaj Artura (z
załogi Jaka) czy grube te chmury - prosi kapitan.
08:28:50
- drugi pilot melduje, że chmury mają grubość 400-500 metrów. - Akurat - pada
odpowiedź, opisana "z niedowierzaniem"
- Ale co, grubość?! -
dopytuje nawigator. "Zdziwienie" - odnotowuje rubryka uwag.
- Nu tak! -
potwierdza drugi pilot.
- To są kpiny! -
stwierdza ktoś, po czym drugi pilot nawiązuje ponownie łączność i upewnia się
co do treści odpowiedzi.
- "Z tego, co
pamiętamy na 500 metrach jeszcze byliśmy nad chmurami" - odpowiada Jak
40.
- No to buch -
stwierdza technik pokładowy.
No
to buch i brak decyzji
08:30:39
- mikrofony w kabinie rejestrują głos szefa protokołu:
- Jeszcze nie ma
decyzji prezydenta, co dalej robimy.
Załoga prawdopodobnie
przegląda mapy. Drugi pilot opisuje sytuację:
- Najgorsze że tak:
tu jest dziura (prawdopodobnie chodzi o jar przed progiem pasa startowego)...
- Tu są chmury... I
wyszła mgła. No jiiii...
- No i kurwa nie
po(wi)edział - podsumowuje ktoś wizytę szefa protokołu. Rubryka
"Uwagi" zawiera przy tej kwestii adnotację "Bardzo niedbała
wypowiedź, zjadane sylaby".
08:32:13
- osobliwy incydent, opisujący atmosferę, w jakiej pracowała załoga:
- Dlaczego pasażee...
- wg "Uwag" to "Ktoś ucisza pasażera, sepleniącego"
- I cio? - na tym
samym planie dźwiękowym, nieco głośniej niż poprzednia kwestia. W
"Uwagach" napisano "Brzmi jak osoba z wadami wymowy wykrzykująca
w kokpicie".
- Dlaczego
pasażerowie nie siedzą na swoich miejscach? - tę kwestię "Uwagi"
opisują "Osoba trzecia reaguje na obecność w kabinie osób spoza
załogi".
- W pytę! - pada na
pierwszym planie nagrania z kokpitu po zajściu, o 08:32:40.
Decyzje
załogi i DSP
08:32:57:
- W przypadku
nieudanego podejścia odchodzimy w automacie - decyduje dowódca.
- W automacie - mówi
technik.
- Zaczynamy powoli
dręczyć siebie? - pyta drugi pilot.
- Tak jest! -
odpowiada kapitan maszyny.
08:33:39
- kolejny raz odzywa się osoba opisana jako DSP(?). Jednocześnie w kabinie
stewardessa zapowiada:
- Za chwileczkę
proszę na miejsca.
- Wychodzić mi stąd!
- ujmuje ten sam komunikat niezidentyfikowana "osoba trzecia".
08:35:20
- rosyjski kontroler przekazuje komunikat "Polski sto-jeden, od stu metrów
gotowość do odejścia na drugi krąg".
- Faktem jest, że my
musimy to robić do skutku - powtarza słowa szefa protokołu DSP(?), mimo
wezwania do powrotu na miejsca nadal przebywający w kokpicie.
- Dokładnie! - wg
"Uwag" tę kwestię wygłasza "Inna osoba trzecia. Z dużym
naciskiem na słowo".
Przyciskamy,
do skutku!
08:37:02
- do zbliżającego się do lotniska Tupolewa, który wychyla właśnie
klapy, dociera komunikat z Jaka 40, stojącego na płycie
lotniska w Smoleńsku - "Arek, teraz widać dwieście"
- Przyciskamy -
stwierdza dowódca, "Krótko i zdecydowanie" według rubryki
"Uwagi".
- O ku(...)! - mówi
drugi pilot. "Uwagi" opisują to jako "Przestraszony, zaskoczony
głos".
- Dzięki - odpowiada
radio.
08:37:37
- Tupolew
jest na wysokości kilkuset metrów, załoga stara się skupić na manewrze m.in.
powrotu na oś pasa, od której samolot jest oddalony o kilka mil.
"Uwagi" odnotowują tymczasem "Rozmowy w tle":
- Ku(...) przestańcie
proszę - pada w kokpicie po kolejnej adnotacji o rozmowach, o 08:38:35.
- Słucham? - pyta
ktoś blisko mikrofonu.
- 300 - stwierdza
prowadzący maszynę pilot.
08:38:52
- kolejna próba skupienia się załogi na lądowaniu:
- Ćśś ćśś - pada w
kokpicie między komunikatami nawigatora, meldującego o wychylaniu klap.
- Na przykład! -
odzywa się wciąż obecny w kokpicie DSP. "Ostro, krótko." - dodają
"Uwagi".
- Więc bardzo proszę
teraz - dopowiada "rozkazującym tonem" kapitan - Już!
Kiedy o 08:39:10 nawigator mówi
"Statecznik yyy", co wg "uwag" wypowiada "z wahaniem,
niepewnie, charakterystyczne yyy, miota się", obecny w kokpicie DSP,
oznaczony też jako "osoba trzecia" (bo nie powinno go tam być) rzuca
po prostu "Nie ruszaj!".
DSP uczestniczy w
procedurze sprawdzania kolejnych działań, niezbędnych przy lądowaniu. To on
melduje "Już!", co współpracujący z nim nawigator przekłada na
bardziej konkretne "Dziękuję, karta zakończona".
Po-my-sły.
Śmiało, zmieścisz się!
08:40:07
- pierwszy, poprzedzony trzaskiem alarm TERRAIN
AHEAD! W kokpicie dochodzi do charakterystycznej rozmowy:
- Ktoś tu zawinił -
mówi jeszcze przed TERRAIN jeden z
członków załogi.
- Mówisz do
widzeniaa! - stwierdza drugi pilot. Być może spodziewał się, że alarm wywoła
decyzję o odejściu na drugi krąg.
- Nieee, ktoś za to
beknie - rozwiewa złudzenia dowódca.
- Po-my-sły! - domaga
się DSP. Mówi znacznie głośniej od pilotów.
08:40:21
- załoga schodzącego samolotu obserwuje pomiar wysokości
- 2-8-0 - melduje
drugi pilot.
- 300! - prostuje
nawigator.
- Nie musimy
dokładnie - stwierdza któryś z członków załogi.
- Zmieścisz się
śmiało - zachęca tymczasem DSP, po dwóch sekundach dodający "230"
08:40:33
- drugi alarm TERRAIN AHEAD.
08:40:38
- trzeci alarm TERRAIN AHEAD,
tłumiący odczytane dopiero teraz słowa któregoś z członków załogi "To się
nie uda".
08:40:41
- czwarty alarm TERRAIN AHEAD.
08:40:42
- alarm PULL UP.
Narwańcy
Alarmy TERRAIN AHEAD i PULL UP pracują równolegle, w kabinie jest głośno.
08:40:48:
- Narwańcy - mówi w
kokpicie niezidentyfikowany głos. Samolot jest na 100 metrach.
- Dochodź wolniej -
radzi drugi pilot.
Wysokość spada do 90,
80 metrów. - Odchodzimy - stwierdza drugi pilot.
Wysokość nadal spada:
nawigator zgłasza kolejno 70, 60 metrów. - Dobrze - pada w kokpicie o 8:40:52
Nawigator nadal
melduje spadek wysokości: 50, 40, 30...
Przy "50"
kontroler lotu nakazuje wyrównanie lotu - "Horyzont, sto jeden".
Ponownie, już podniesionym głosem, po "30".
08:40:54
- magnetofon rejestruje lekkie uderzenie w kadłub - samolot uderzył w pierwsze
drzewo na swojej drodze.
- 20!!! - krzyczy
nawigator.
08:41:00
- w kabinie słychać "odgłos przypominający niszczenie konstrukcji w
kolizji". Ostatni alarm PULL UP!
odzywa się o 08:41:01.
Zostaje
przerwany po PULL UP
Potem nagranie
zawiera odgłosy bardzo głośnego niszczenia konstrukcji samolotu.
08:41:02
- radio Tupolewa odbiera ostatni sygnał z wieży kontroli lotów -
"Odejście na drugi krąg". Na pokładzie samolotu słychać przerażające
krzyki.
Zapis urywa się z
silnym trzaskiem. Jest godzina 08:41:04.
A oto, co napisałem wraz ze Stanisławem Bednarzem w naszym
opracowaniu „Tajemnice katastrof lotniczych” (Jordanów 2019):
10.IV w Smoleńsku w gęstej mgle uległ katastrofie przy lądowaniu rządowy polski TU-154M. Zginęło 95 osób w tym Prezydent RP z żoną, ostatni
Prezydent na uchodźstwie, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu, dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych!!! Szef NBP… Samolot
leciał z Warszawy na partyjne uroczystości PiS w Katyniu. Już pierwszym zaniedbaniem było umieszczenie wszystkich dowódców Sił
Zbrojnych i Prezydenta w jednym samolocie. Lotnisko w Smoleńsku należy do
podrzędnych lotnisk i nie jest przystosowane do przyjmowania dużych samolotów. Lądujący
wcześniej Jak-40 meldował o gęstej mgle i trudnych warunkach. A transportowy Ił-76 skierowany na inne
lotnisko.W tak gęstej mgle naturalną
rzeczą było lecieć na zapasowe lotnisko co zaproponowali pilot i wieża.
Konsultacje Naczelnego Dowódcy Sił Powietrznych z Prezydentem, a Prezydenta z
„Nadprezydentem” Jarosławem Kaczyńskim wykluczyły taką możliwość. Dowódca Sił Powietrznych wtargnął do kabiny
i wymuszał lądowanie posługując się słowami o tchórzostwie, a Prezydent nie może
spóźnić się na obchody. Rezultatem było zahaczenie samolotu o brzozy i
dezintegracja maszyny. Po katastrofie
siły związane z PiS usiłowały lansować teorie o zamachu rosyjskim, aby
podzielić naród i skupić wokół siebie elektorat na pożywce histerii antyrosyjskiej.
Przypomnijmy że wcześniej piloci rządowego samolotu odmówili Prezydentowi
lądowania w Gruzji w warunkach wojny i spotkały ich za to szykany. Osobistą
winę za katastrofę ponoszą: Dowódca Sił Powietrznych, Prezydent i Jarosław
Kaczyński.
A
oto komentarz do jednego z artykułów na temat tej katastrofy autorstwa R.K.F.
Leśniakiewicza:
Przekładając ten artykuł zastanowiłem
się nad tragedią jaka miała miejsce na lotnisku Siewiernyj pod Smoleńskiem, w
dniu 10.IV.2010 roku, w której zginęło 96 osób wraz z ówczesnym prezydentem RP
Lechem Kaczyńskim i prezydentem RP na wychodźstwie Ryszardem Kaczorowskim. I
choć jestem racjonalistą i materialistą dialektycznym, to dopuszczam możliwość
istnienia ciał energetycznych osób zmarłych manifestujących się ludziom o
wyostrzonych zmysłach i niektórym zwierzętom. Bo świadectw na to jest dosyć.
Dlatego też zastanowiłem się właśnie
nad tą katastrofą, bo jest w niej coś bardzo dziwnego, coś – rzekłbym –
mistycznego. Oto samolot Tu-154M o
bocznym numerze 101 rozbija się pomimo tego, że polscy piloci doskonale wiedzą
o tym, że samolot zszedł z prawidłowej ścieżki podejścia do pasa. Ostrzega ich
o tym cała pokładowa automatyka. Ostrzega ich wieża i załoga samolotu, który
siadał tam wcześniej. A mimo tego decydują się na manewr lądowania na lotnisku
nieprzystosowanym do przyjmowania takich maszyn, w warunkach pogodowych też
urągających wszelkim przepisom bezpieczeństwa…
Ktoś powie – błąd pilotów i będzie miał
rację. Ktoś powie – nacisk psychiczny na pilotów – i też będzie miał rację. A
może to była jakaś przyczyna nie z tego świata? Może to dusze Katyńczyków już
miały dosyć ciągłego wywoływania ich z zaświatów i uczestnictwa w politycznych
i partyjnych rozgrywkach? W PiS-owskich Parteitagach? Wszak ci ludzie zmarli
straszną śmiercią, zapomniani przez Boga i ludzi, bez mogiły i krzyża, wskutek
ohydnej zdrady. A teraz pamięć o Nich stała się przedmiotem obrzydliwych
przetargów politycznych i partyjniackiej hucpy. Czy nie mogli Oni mieć już tego
po prostu dosyć i Ich niechęć wyładowała się właśnie na tych, którzy lecieli
zakłócać Ich spokój? Wszak nie bez kozery w wielu kulturach świata mówi się o
tym, by nie zakłócać spokoju zmarłych, bo to sprowadza tylko nieszczęścia. Może
dlatego właśnie nasz kraj jest tak nieszczęśliwy? Tak też stać się mogło owego
fatalnego dnia 10.IV.2010 roku o godzinie 08:41.06 CEST, w Smoleńsku.
Dajmy już spokój umarłym, niech
spoczywają w spokoju. In pace requiescat…
Według mnie nie było żadnego zamachu.
Samolot spadł, bo po prostu MUSIAŁ spaść. Tego feralnego dnia powstał splot
przypadków, splot zbiegów okoliczności, który MUSIAŁ doprowadzić do tej
katastrofy. Uwierzyłbym w teorie spiskowe o zamachach, wybuchach, pancernych
brzozach, itp. Pomysłach, gdyby nie cztery przesłanki, a mianowicie:
·
Polscy piloci postanowili wylądować bez
względu na ostrzeżenia kontrolerów lotu radzących im przerwać procedurę
lądowania oraz ostrzeżenia załogi Jaka-40,
który wylądował przed nimi;
·
Pokładowa automatyka działała przez
cały czas dając właściwe wskazania i nadając ostrzeżenia (pull-up!), które
zostało przez nich zignorowane;
·
W kokpicie znajdowała się jakaś osoba
nie należąca do załogi, a może nawet dwie (Kazana, gen. Błasik) mające wpływ na
załogę;
·
Na pokładzie znajdowało się dwóch
najwyższych przełożonych całej załogi (prezydent RP i d-ca WL), których
obecność miała ważki wpływ na ich decyzje.
To wystarczyło, by prezydencki Tu-154M o numerze bocznym 101 stał się
maszyną egzekucyjną i w panujących warunkach pogodowych oraz konfiguracji
terenu w którym przyszło im lądować, nie było szans na prawidłowo wykonany
manewr lądowania wielotonową maszyną na prymitywnie wyposażonym, wojskowym
lotnisku. Usiłowano wylądować w warunkach pogodowych skrajnie trudnych – mgła
była gęsta z widzialnością do kilkudziesięciu metrów. Dodam, że lądowali – jak
się okazało – przy wyłączonym altymetrze ciśnieniowym i opierając się jedynie
na wskazaniach altymetru radiowego, a ten – jak się okazało był zawodny przy
takiej konfiguracji terenu wokół lotniska. Kiedy zorientowano się, że ten
manewr nie wyjdzie – było już za późno na cokolwiek.
Poza tym zaważył fakt, że była to
wojskowa maszyna i jej załogą byli żołnierze. Nie cywile, ale właśnie żołnierze
– a zatem ludzie działający na rozkaz, którego nie mogli kwestionować. W
przypadku tego lotu rozkaz mogli otrzymać do swego dowódcy i jego przełożonego.
I rozkaz ten MUSIELI wykonać, w przeciwnym wypadku groziły im za to
konsekwencje służbowe. Poza tym ci żołnierze NIE MOGLI ot tak sobie wyrzucić
swego głównodowodzącego z kokpitu. Ciekawy jestem, czy któryś z nich odważyłby
się powiedzieć gen. Błasikowi „proszę opuścić kokpit!”?
Gdyby pilot był cywilem, to po prostu
wyrzuciłby generała z kokpitu na zbity pysk i to bez dyskusji. W lotach
samolotami cywilnymi NIKT nie ma prawa przebywać w kokpicie załogi poza załogą.
I koniec, i kropka! I nie ma mowy o wywieraniu jakiegokolwiek wpływu na załogę.
Takie są przepisy bezpieczeństwa IATA, no ale przecież przepisy w Polsce są po
to, by je łamać – czyż nie? Dlatego rozumiem całkowicie jazgot niektórych środowisk
politycznych, które usiłują zagłuszyć oczywiste fakty.
Co do trzeźwości gen. Błasika – no cóż,
miałem okazję widzieć różnych generałów – w tym jednego koloratkowego – którzy
za kołnierz nie wylewali. Generał to też człowiek i robienie rabanu wokół tego,
czy był w stanie czy nie, jest po prostu śmieszne. Gorzej, jeżeli człowiek w
takim stanie staje za plecami załogi i nawet nie odzywając się wywiera na nią
presję. Coś o tym wiem, bo niejednokrotnie byłem w takiej sytuacji, kiedy
przełożony albo oficer kontrolny z wyższego dowództwa przychodził na stanowisko
i obserwował co robię. Stąd właśnie wiem, że wystarczy sama obecność
przełożonego, by się zdenerwować. I popełnić błąd. To jest tak, jak z
chirurgiem, który nie chce, by mu patrzono na ręce. Manewr lądowania jest
równie precyzyjny, jak cięcia chirurga i zatem rzecz jest porównywalna.
Suma tych właśnie czynników stała się
przyczyną tej katastrofy i wszelkie dopatrywania się w tych wydarzeniach
spisków, zamachów, interwencji UFO (znaleźli się i tacy!) czy zwalanie
wszystkiego na karmę i los kolejnego wcielenia gen. Sikorskiego (też tacy
byli!) jest przykrym nieporozumieniem i zwyczajną brednią, która długo jeszcze
będzie jątrzyć pomiędzy podzielonymi Polakami.
I
jeszcze jeden komentarz, tym razem zawodowego lotnika:
Zbigniew
Parafianowicz: Jak
głęboko tkwi w nas tupolewizm… [KOMENTARZ]
Brazylijskie Embraery 175 w biało-czerwonych barwach miały zastąpić po 10
kwietnia 2010 r. niewydolny i opisany za pomocą niejasnych procedur system
transportu VIP-ów Tupolewami i
wysłużonymi Jakami. Do niedawna
wierzyłem, że on działa. Po hekatombie smoleńskiej chciałem w to wierzyć. Do
ubiegłego poniedziałku, gdy na własne oczy przekonałem się, jak głęboko tkwi w
nas tupolewizm.
Doktryna, w myśl której można podjąć
nawet najbardziej absurdalną próbę załatwienia sprawy wagi państwowej bez
przewidzenia potencjalnie tragicznych konsekwencji. Lewą ręką przez prawe ucho.
Na zasadzie „jakoś to będzie”. Choroba, która – jako jedna z przyczyn –
doprowadziła do śmierci 96 najważniejszych osób w państwie na lotnisku
Siewiernyj, dała znów o sobie znać w ubiegłym tygodniu. Podczas powrotu
szefowej polskiego rządu Beaty Szydło z Londynu. Tym razem za sprawą
determinacji kapitana odpowiedzialnego za rejs i brytyjskiej obsługi naziemnej
się udało.
Londyn. Ulica Portland Place w
handlowej dzielnicy Marylebone. Ambasada RP. Godziny wczesnowieczorne.
Dziennikarze, którzy towarzyszyli premier Szydło podczas brytyjsko-polskich
konsultacji rządowych, wsiadają do busa, który zawiezie ich na oddalone o 50 km
lotnisko w Luton. Słyszałem o dwóch wersjach powrotu do kraju. Pierwsza
zakłada, że reporterzy odlecą wojskową CASĄ,
tą samą, którą tuż przed południem przylecieli do Londynu. Druga: będzie to
rządowy Embraer 175. Lot tym
pierwszym trwa około czterech godzin, drugi jest krótszy o półtorej godziny. W
terminalu okazuje się, że wygrał wariant numer dwa.
Odprawa. Zajmujemy miejsca na
pokładzie. Po kilku minutach wchodzą przedstawiciele rządu. Szybko na jaw
wychodzi prosta prawda: dwóch samolotów nie da się zapakować do jednego.
Brakuje miejsc. Kilka osób stoi.
Zaczynają się nerwowe negocjacje: kto
leci, kto zostaje na CASĘ, która
wystartuje za sześć godzin. Pozbycie się nadbagażu w postaci osób stojących nie
rozwiązuje problemu. Po krótkiej analizie okazuje się, że samolot nadal jest
źle wyważony (większość siedzi z tyłu, z przodu jest salonka z mniejszą liczbą
osób). Trzeba zwolnić jeszcze dwa tylne rzędy. W sumie osiem miejsc.
Jeden z ministrów korporacyjnym tonem
namawia swoich współpracowników: Basiu, Wiesiu, Czesiu, Krzysiu (imiona
zmienione), wysiądźcie. W odpowiedzi słyszy: Ale szefie, tylu godzin czekać nie
dam rady. Mam problemy z kręgosłupem. W sumie kobieta musiałaby pozostać na
lotnisku jeszcze 6 godzin i cztery godziny spędzić na pokładzie CASY.
Stewardesy, zamiast przeprowadzić
standardowe procedury bezpieczeństwa, nie ze swojej woli stają się stroną
absurdalnej debaty. Michał Karnowski, publicysta tygodnika „wSieci”, nie
wytrzymuje i ustępuje miejsca urzędniczce, która ma problemy z kręgosłupem. To
jednak za mało, by wyważyć samolot. Polowanie na zbędne kilogramy trwa w
najlepsze. Obsługa naziemna w Luton staje się coraz bardziej nerwowa. Nie
zgodzi się na wylot źle wyważonego samolotu.
Na pokładzie zbyt ciężkiej maszyny mają
się znaleźć: szefowa rządu Beata Szydło, wicepremier Mateusz Morawiecki, szef
MON Antoni Macierewicz, szef MSZ Witold Waszczykowski, szef MSW Mariusz
Błaszczak i jeden z najważniejszych oficerów w polskiej armii generał Marek
Tomaszycki (VIP-ów jest zresztą znacznie więcej). Przedstawiciele
najważniejszych resortów siłowych, premier i jej pierwszy zastępca w źle
wyważonym samolocie, który ma zaraz wylecieć. Nie wierzę, że to wszystko dzieje
się naprawdę.
Nie wierzy też kapitan Embraera. Zirytowany wychodzi z kabiny
i informuje, że nie poleci, dopóki problem nie zostanie rozwiązany. Nie ma
jednak osoby, która mogłaby to zrobić. Ktoś podjął decyzję o połączeniu dwóch
transportów w jeden, nikt jednak nie chce podjąć decyzji o ich rozłączeniu.
Panuje przekonanie, że na pewno da się to wszystko jakoś ogarnąć.
W końcu, po kilkudziesięciu minutach
negocjacji, samolot opuszcza grupa ochotników i tych, którzy zostali nakłonieni
do wyjścia przez swoich szefów. Jeden z dziennikarzy relacjonuje ministrowi
Waszczykowskiemu, o co chodzi w zamieszaniu. Pada określenie: to tupolewizm. Z
niemal godzinnym opóźnieniem samolot, w końcu prawidłowo wyważony, odlatuje do
Polski. Brytyjska obsługa naziemna oddycha z ulgą.
Właściwie nic się nie stało, wszystko
skończyło się dobrze. Zostaje jednak kilka kluczowych pytań:
1.
Dlaczego na pokładzie tego samolotu znaleźli się jednocześnie: premier,
wicepremier, szefowie MSZ, MON, MSW i dowódca operacyjny sił zbrojnych?
2.
Kto podjął decyzję o połączeniu pokładów?
3.
Jak obliczył, że dwa samoloty można zmieścić w jednym?
4.
Dlaczego nie było nikogo, kto mógłby jedną decyzją to wszystko odwrócić?
5.
Dlaczego pasażerowie najważniejszego w tym dniu samolotu państwa
polskiego nie mieli przypisanych miejsc, numerowanych, jak w rejsowym
samolocie? (Oznaczone miejsca mają nawet afgańskie linie Kam Air, którymi w
przeszłości podróżowałem).
6.
Jak doszło do rozpisania listy pasażerów? I czy osoba ją rozpisująca
znała zasady wyważenia rządowego Embraera?
7.
Dlaczego pilota sprowokowano do zainterweniowania w tej absurdalnej
sprawie? (Choć może to i lepiej, bo wykazał się rozsądkiem, za który powinien
dostać państwowe odznaczenie).
8.
Na jakiej zasadzie wyproszono z maszyny osoby pracujące dla rządu, które
Embraerem przyleciały do Londynu?
Na koniec jeszcze jedno. Pani premier,
czterdziestomilionowy naród nie zasługuje na to, by jego liderzy podróżowali w
takich warunkach. Sam do dziś nie przepracowałem traumy 10 kwietnia. Jednego
jednak jestem pewien: po raz drugi nie byłbym w stanie wyjaśnić swoim synom,
dlaczego przez Warszawę, zadrzewioną ulicą Żwirki i Wigury, która kojarzy im
się z wylotami na wakacje, suną dziesiątki trumien zawinięte w biało-czerwone
flagi.
Punctum.
Nie mamy takich skojarzeń, jak autor powyższych słów po prostu dlatego, że dla
nas ta katastrofa jest jasna i oczywista od A do Z. Bałagan, sobiepaństwo i
lekceważenie wszelkich przeciwności – oto źródła tego nieszczęścia. I jeszcze
jedno, a mianowicie: czy po czymś takim
rząd polski może być uznanym za wiarygodnego partnera w jakichkolwiek
negocjacjach? – oczywiście nie! – quod
erat demonstrandum. Poza tym doskonale pokazane są mechanizmy, które
doprowadziły do katastrof w Mirosławcu i Smoleńsku: bezhołowie, bałaganiarstwo,
brak koordynacji, przedkładanie własnego interesu nad interes państwa i narodu,
a nade wszystko przerażająca niekompetencja decydentów na zajmowanych
stanowiskach. Oto źródła zła, które doprowadziły do tych dwóch masakr.
Cóż, pozostawiam to bez
komentarza, bo – jeżeli ten stenogram nie jest fałszywką – sprawa jest
oczywista: zamęt w kokpicie, osoby trzecie, wywieranie nacisku na załogę…
Jednym słowem – ta katastrofa była
nieunikniona i musiała się zdarzyć! Oczywiście zaraz odezwie się jakiś
mędrek, z tych którzy zawsze wiedzą lepiej, i powie że to wszystko rosyjska
dezinformacja. OK., skoro to dezinformacja, to dlaczego dokładnie pasuje do
znanych faktów? I dlaczego wyjaśnia
dokładnie tego, czego nie potrafią wyjaśnić „eksperci”? I tu jest ten pies pogrzebany, bo wszelkie „wyjaśnienia”
rozmaitych „ekspertów” powołanych przez komisję Macierewicza nie wyjaśniały
niczego, a wręcz odwrotnie – zaciemniały obraz tej tragedii.
I tego właśnie obawiają się
niektóre Bardzo Ważne Osoby, które prowadziły dochodzenie w tej sprawie. To
dlatego z uporem godnym lepszej sprawy forsują coraz głupsze teorie o zamachu.
Nie było zamachu, była za to niekompetencja i bałagan, który musiał się
zakończyć tragedią.