Powered By Blogger

czwartek, 13 czerwca 2019

Tajemnica uroczyska Szajtan Mazar




W 1991 roku pod Moskwą w czasie poszukiwań uszkodzenia kabli telefonicznych na głębokości 26 m został znaleziony aparat podobny do samolotu, a obok niego ciało człowieka. Od geofizyków natychmiast pobrano zobowiązanie milczenia.

Na radarach stacji radiolokacyjnej na półwyspie Mangyszak (Kazachstan) w dniu 28.VIII.1991 roku, o godzinie 04:47 ORAT/01:47 GMT nad Morzem Kaspijskim wykryto cygarokształtny obiekt – CUFO (CNOL) – o długości 600 m i szerokości 110 m, który naraz pojawił się na monitorze, lecąc na wysokości 6600 m z prędkością 9600 km/h.


Dziwny sterowiec


Operatorzy tej stacji r/lok. skontaktowali  się z kosmodromem Kapustin Jar i zapytali, czy nie było tam jakichś nieplanowanych startów rakiet? Odpowiedziano im, że żadnych odpaleń rakiet nie było, ale ich aparatura radiolokacyjna też zarejestrowała ów dziwny obiekt. 

Przykaspijskie WOPK podniosły cztery myśliwce przechwytujące MiG-29 w celu zidentyfikowania obiektu i zmuszenia go do lądowania, w przypadku odmowy – zestrzelenie intruza. Obiekt przechwycono nad wschodnim brzegiem Jeziora Aralskiego o godzinie 05:12. CNOL nie odpowiadał na zapytania „swój – obcy”, ale nie okazywał wrogich zamiarów. Wyglądał on jak ogromny sterowiec[1] i słabo błyszczał na słońcu. Na powierzchniach przedniobocznych znajdowały się dwa okrągłe iluminatory i jakieś hieroglify, podobne do chińskich ideogramów, a na ogonie – jakieś zagadkowe symboli w kolorze zielonym. 

Lotnikom polecono zająć pozycję do ataku po obu stronach obiektu otworzyć ogień z działek wzdłuż kursu lotu tego CNOL-a. Przy próbie ostrzelania obiektu wszystkie systemy broni wysiadły, a kiedy samoloty zbliżyły się do niego na odległość 500-600 m, zaczęły szwankować im silniki i przyrządy pokładowe. „Sterowiec” wykonawszy kilka manewrów przyspieszył i wszedł w przestrzeń powietrzną Ałma Aty.[2] O godzinie 05:27, na wysokości 4400 m w rejonie jeziora Issyk Kul, CNOL znikł pola widzenia i ekranów radarów. 



Okolice miejsca ufokatastrofy



Ekspedycje do miejsca katastrofy


Pod koniec września 1991 roku, w Biszkeku (Kirgistan) pojawiła się informacja o tym, że w górach, 250 km na wschód od miasta Prżewalska[3], na uroczysku Szajtan Mazar (dosł.: Mogiła Szatana) rozbił się jakiś obiekt latający. Pierwsza grupa miejscowych entuzjastów pod kierownictwem badacza zjawisk anomalnych Emila Baczurina przez 15 dób usiłowała się dostać do miejsca katastrofy, ale z powodu głębokiego śniegu i złej pogody nawet nie była ona w stanie powrócić do Biszkeku. Potem Emil Fiodorowicz oświadczył  w wywiadzie, że był on na miejscu katastrofy, widział szczątki UFO i przedstawił swoje rysunki i szkice. Filmy fotograficzne okazały się być prześwietlonymi. 

Wysłany na miejsce z zadaniem ustalenia dokładnego miejsca katastrofy śmigłowiec Sił Powietrznych z nieznanych przyczyn spadł w górach i cała jego załoga zginęła. W Kazachstanie zorganizowano grupę ochotników z dobrym przygotowaniem kondycyjnym, alpinistycznym i psychologicznym, w tym specjalistów z wielu dziedzin wiedzy. Na jej czele stanął lotnik Grigorij Swieczkow. Wszyscy rozumieli, że badanie szczątków być może obcego statku kosmicznego jest związane z niebezpieczeństwem. 

Wyposażona w przyrządy, kamery wideo i fotograficzne, ekipa została podrzucona helikopterami do sąsiadującej z uroczyskiem doliny – 4 km od miejsca katastrofy NOL-a. Szajtan Mazar to bezludne, głuche i dzikie miejsce. Ono cieszyło się od dawna wśród miejscowych niedobrą sławą, stąd jego nazwa. Rozłożywszy bazowy obóz, następnego dnia weszli na przełęcz i z odległości 1,5 km zobaczyli przez lornetki ujrzeli to, że „sterowiec” jest rozerwany na dwie niemal równe części. Najwidoczniej lecąc z dużą prędkością zaczepił on dolną częścią kadłuba o skałę w odległości 1700 m od miejsca impaktu, gdzie leżały jego szczątki. Po uderzeniu w ziemię on stoczył się po skłonie stoku góry, zostawiając za sobą głęboki ślad.



Pilot-gigant


W odległości 1200 m od miejsca katastrofy zaczęły się psuć elektroniczne zegarki, a te mechaniczne zaczęły pokazywać różne czasy. Po zbliżeniu się na 800 m ludziom stanęły włosy dęba na głowach. Magnetometr pokazał pełne odchylenie zwrotu pola magnetycznego. Członkowie ekspedycji zrobili szkice i rysunki, wykonali zapisy wideo i fotografie. W odległości 800 i 600 metrów przyrządy padły albo dawały jakieś dziwne wskazania. Ludzi opanował niepokój, dyskomfort, niektórych bolały głowy, nudności i wymioty oraz słabość.  

We wnętrzu środkowej części statku najwidoczniej miał miejsce wybuch, co było widać po charakterze uszkodzeń konstrukcji nośnej i rozrzuconych mniejszych fragmentach. Świadkowie nie mogli podejść do niego bliżej niż na 600 m. ekipa miała dwa skafandry przeciwpromienne i dwóch śmiałków postanowiło zaryzykować wejście do środka „sterowca” i zobaczyć co tam jest – a nuż załoga „sterowca” będzie potrzebować pomocy…? 


Szczątki CNOL-a oraz opisy i szkice naocznych świadków


Skafandry im nie pomogły, obaj dostali śmiertelną dawkę promieniowania. Jeden zmarł w trzy miesiące, a drugi – Aleksiej Romanowskij – po pięciu latach w Moskwie, w 31. roku życia. Przed śmiercią złamał nakaz milczenia i opowiedział o tym, co widział swemu koledze.

Wedle słów Romanowskiego, było to ogromne UFO.  Wewnątrz niego znajdowało się kilka pokładów. W oderwanej połówce kadłuba, pośród rozerwanych wybuchem konstrukcji, znajdowało się przejście. Obaj śmiałkowie weszli tam i doszli do owalnego pomieszczenia, którego ściany i sufit zajmowały powyginane rury o różnych średnicach oraz jakieś aparaty w rodzaju cewek. W fotelu przed przyrządem podobnym do kuli siedział pilot. Był on podobny do człowieka, ale gigantycznego wzrostu. Odziany był w skafander i w maskę podobną do maski p. gaz. Pilot odwrócił ku nim głowę, a Aleksiejem owładnął strach, a jego towarzysz upadł. Aleksie podniósł go i wyciągnął na korytarz, a potem jak tylko mogli najszybciej opuścili UFO. 

Wielu członków tej ekspedycji wróciło do domu chorych, z oparzeniami nieznanego pochodzenia, a jeden miał lekkie zaburzenia psychiczne. W Ałma Acie okazało się, że wszystkie zdjęcia były prześwietlone…  


Zagadkowe zaginięcie śladów


ZSRR przestał istnieć i okrutnie zmieniło się życie kilkudziesięciu milionów obywateli, i ich mało interesował rozbity gdzieś w dalekich górach aparat latający, a choćby nawet i Kosmitów. Ufologom kilka lat zajęło przygotowanie następnej ekspedycji: szukali sponsorów. Władze albo milczały, albo odpowiadały negatywnie, stwarzały bariery biurokratyczne lub siały dezinformację. 

Miejsce katastrofy znajdowało się w strefie nadgranicznej i żeby tam się dostać, należało mieć jeszcze specjalne zezwolenie od WOP i FSB. Pojawiły się różne hipotezy: od awarii sterowca z napędem nuklearnym do nieudanego startu modułu MSK/ISS, itp. 

I tak wreszcie w dniu 23.VIII.1998 roku, nowa ekspedycja kierowana przez permskiego ufologa Nikołaja Subbotina z trudem doszła do uroczyska. Ale obiekt… znikł! Przyrządy pracowały normalnie i nie odnotowały żadnych anomalii. Na sąsiednim wzniesieniu entuzjaści ujrzeli zagadkowe linie w rodzaju pasów startowych na lotniskach i okrągłe płaszczyzny na końcu każdego o średnicy 25 m, w których mogły siadać helikoptery. Oczywiście tutaj już pracowali wojskowi, wywieźli szczątki „sterowca” wyrównali i zasypali miejsce impaktu zacierając w ten sposób wszystkie ślady ufokatastrofy. Tylko na miejscu wypadku pozostał wyryty w ziemi ślad o szerokości 40 m. Jak mówili miejscowi, w tym miejscu w latach 1992-1996 wciąż latały helikoptery. Ufokatastrofa w uroczysku Szajtan Mazar pozostawiła wciąż wiele zagadek i znaków zapytania.


Źródło – „Tajny XX wieka”, nr 16/2019, ss. 32-33
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz 



[1] Dla porównania: sterowce typu Graf Zeppelin miały ponad 200 m długości.
[2] Dzisiaj Ałmaty.
[3] Przewalsk, dzisiaj Karakoł – N 42°29′ - E 078°24′.