Wadim Ilin
W historii
Ludzkości - tej starej i nowej – odn0towano niemało wydarzeń niewyjaśnionych i
bezpowrotnych zaginięć ludzi – jak pojedynczych osób, jak i załóg samochodowych,
statków morskich i powietrznych, a także całych pododdziałów wojska. Tym
niemniej przepadają nie tylko samochody, statki, samoloty ale nawet całe
pociągi. Prawda, rezultaty badań większości tych i im podobnych zniknięć
pozwalają wyrażać mniej czy więcej prawdopodobne przypuszczenie o ich naturze i
mechanizmach. Jednakże bywają takie incydenty. Których wyjaśnić na podstawie
zdrowego rozsądku się nie da. A oto właśnie jeden z takich przypadków:
Brakuje lokalnych atrakcji
Z początku nikt nie
uważał tego wydarzenia, które miało miejsce w 1956 roku, za zagadkowe – ani
właściciel jachtu, ani towarzystwo ubezpieczeniowe, ani detektyw poproszony o
zbadanie sprawy. A sprawa wyglądała tak, że wielki – rozmiarami przypominający
barkę – luksusowy jacht spacerowy, pewnej nocy znikł bez śladu ze swego basenu.
Zaginiony jacht był
największą jednostką na akwenie zbiornika wodnego Sardis Dam/Sardis Lake
znajdującego się w odległości 10 mi/16 km od miasteczka Batesville, MS – w
północnej części stanu.[1] Miejscowi uważali ten
zbiornik za wspaniałe miejsce dla odpoczynku
i łowienia ryb. Prawda, niektórym się nie podobało, kiedy na wodzie
pojawiło się coś tak wielkiego z pomrukiem silników i publiką na pokładzie.
Oczywiście
jednostka była solidnie ubezpieczona na wysoką sumę. Należało on do pewnych
właścicieli – w tym znanego pisarza Williama
Foulknera zamieszkałego w Oksfordzie, MS – w miasteczku leżącym nieopodal
jeziora.
Zanim zapadła
krytyczna noc, jeden z właścicieli jachtu pływał nim cały dzień po jeziorze
wraz ze swymi gośćmi. Wieczorem zakotwiczył go w odległości ok. 150 m od zapory
i był on doskonale widoczny z brzegu. A następnego ranka okazało się, że jachtu
na miejscu kotwicowania NIE BYŁO!
Sardis Lake
Tama i elektrownia wodna Sardis Lake Dam
Sardis Lake - widok z powietrza
Ocena sytuacji
W ciągu następnej
doby w celu zbadania sprawy przyjechał detektyw Stan Reynolds dobrze znany w Nowym Orleanie, Los Angeles i
Atlancie. Miejscowe władze powitały go z radością, ale szczególnego
zainteresowania sprawą nie przejawiały.
Także i detektywowi
ta sprawa wydawała się być rutynową – znalezienie zatopionego jachtu w jeziorze
czy ukrytego w przybrzeżnych zaroślach nie było trudne. W zakwaterowanym w
okolicy pododdziałem wojsk inżynieryjnych zdobył dokładne plany dna jeziora i
jego głębin.[2]
Przejrzawszy plan, a także okolicę wokół jeziora zaporowego doszedł do wniosku,
że jacht powinien znajdować się na obszarze tego akwenu – na wodzie albo pod
wodą. Jedyna istniejąca tam rampa do podnoszenia statków i spuszczania ich na
wodę była doskonale widoczna ze wszystkich stron. Rzeczka zasilająca jezioro[3] była całkiem wąska i
płytka, a podnieść taką jednostkę na brzeg i taszczyć ją po gliniastym
porośniętym lasem brzegu było niemożnością.
Początek bezskutecznych poszukiwań
W pobliskim
aeroklubie Reynolds wynajął lekki samolot z pilotem i latając na małej
wysokości metodycznie przeglądali całą powierzchnię jeziora i jego strefę
przybrzeżną. I niczego tam nie znaleźli. Gdyby jacht zatonął na niedużej
głębokości, to byłby on widoczny z góry. Ponadto, gdyby jacht zatonął, to na
powierzchni jeziora pływałyby różne nieumocowane przedmioty, które znajdowały
się na jego pokładzie: meble, kamizelki i koła ratunkowe, naczynia, itd. A
nawet gdyby nawodna część jachtu spłonęła do samej linii wodnej, to w wodzie
pływałyby jego niespalone fragmenty, albo wreszcie zgliszcza i węgielki. Ale
niczego takiego nie udało się odkryć…
Po tym
niepowodzeniu detektywa, śledztwo utknęło w miejscu. Reynolds dogadał się z
miejscowym najstarszym mieszkańcem, znawcą tych miejsc i jego łodzią opłynęli
oni całe jezioro. Najgłębsze miejsca przeszukali przy pomocy niewielkich
czteroramiennych kotwiczek. Jednakże podnieśli oni z dna tylko wodorosty i
rozmaite śmieci.
W takiej sytuacji
zdrowemu rozsądkowi pozostała tylko jedna wersja: w nocy Jach został
wytaszczony na ląd na pochylni. Ale byłoby to widoczne w doskonałym
oświetleniu, a poza tym sama ta operacja jest bardzo hałaśliwa. Reynolds
przepytał miejscowych mieszkańców, których domy znajdowały się w pobliżu
pochylni. Żaden z nich w tą noc nie słyszał i widział niczego podejrzanego.
Wieczorem detektyw
udał się na zaporę i rozmawiał z wędkarzami. Wielu z nich wędkowało także i w
tamtą noc, i opowiadali że do zapadnięcia ciemności widzieli ten jacht stojący
na kotwicy nieopodal tamy. Wokół było
cicho i spokojnie – żadnego wybuchu, żadnego pożaru, czy choćby jakiegoś szumu.
I u wszystkich ryba dobrze brała.
Niepowodzenia się przeciągają
Historia, która wyglądała na pierwszy rzut oka na prostą
i nudną, okazała się być całkowicie niezrozumiałą. Wszystkie fakty wskazywały
na to, że jacht nie znajdował się ani w głębinach jeziora, ani w jeziorze. Ale
jak mógł zniknąć niepostrzeżenie? A nawet skoro znalazł się sposób wywleczenia
go z wody bez użycia pochylni, to tam, gdzie to miało miejsce powinny być
głębokie bruzdy w bagiennym gruncie, złamane gałęzie i pnie młodych drzew, no
ale na brzegach żadnych takich śladów nigdzie nie znaleziono…
Detektyw znowu
uważnie zbadał pochylnię. Gdyby złoczyńcom udało się wytaszczyć po niej jacht
tak, że miejscowi mieszkańcy niczego nie widzieli i słyszeli (co jest mało
wiarygodne), czy pod groźbą nakazali im trzymać to, co widzieli w tajemnicy (co
jest jeszcze mniej wiarygodne), to przed nimi stanął jeszcze jeden problem: do
przewozu jachtu musieliby oni mieć trailer
z przyczepną platformą, a jego kierowca musiałby mieć zezwolenie na przewóz
niegabarytowego ładunku. Ale do miejscowej jednostki policji nikt nie zgłosił
się po takie zezwolenie, a koło posterunku, który znajduje się obok jedynej
drogi wiodącej do tamy, taki pociąg drogowy nie przejeżdżał.
Machinacje Kosmitów?
I tak właśnie
jachtu nie można było wywieźć z akwenu jeziora. Czyli on zatonął, a próby
odnalezienia go na dnie były nieskuteczne. Trzeba było przedsięwziąć coś
innego.
Następnego dnia
rano, dno w najgłębszych miejscach jeziora miał obejrzeć nurek. Po kilku
godzinach stało się jasne, że jachtu na dnie jeziora NIE MA!
Pozostało założyć,
że w ciemnościach nocnych jakiś bezgłośny statek powietrzny zaczepił liny do
jachtu i zabrał go z jeziora. Ale takich pojazdów nie ma do dziś dnia. I tak
śledztwo w tej dziwnej sprawie skończyło się na niczym. Towarzystwo
ubezpieczeniowe nie wypłaciło właścicielom odszkodowania. Ubezpieczyciele
wyszli bowiem z założenia, że ubezpieczenie nie obejmowało zniknięcia jachtu w
niewyjaśnionych okolicznościach.
Należałoby tu
jeszcze dodać, że w latach 50-tych ludzie często zgłaszali swe obserwacje UFO i
Reynolds pomyślał, że jacht mógł być porwany przez jakiś statek kosmiczny. Tym
bardziej, że znanym mu się stał incydent potwierdzający taką możliwość. U
wybrzeży Zatoki Meksykańskiej, w rejonie Pascagoula, MS z łódki zostało
porwanych dwóch rybaków. Oni twierdzili, że Kosmici przenieśli ich na swój
statek kosmiczny, obejrzeli ich ze wszystkich stron i odstawili z powrotem na
łódź. Rybacy byli znani jako uczciwi i prawdomówni ludzie, i pozytywnie
przeszli testy na detektorze kłamstw.
Czy więc jest
możliwe, że Kosmici wyprzedzający technicznie Ziemian, mogli niepostrzeżenie i
cichcem porwać ogromny jacht z jeziora Sardis? Ale po co? I co się potem z nim
stało?
Odpowiedzi na te
pytania nie ma do dziś dnia…
Źródło – „Tajny i
zagadki” bn/2019, ss. 6-7
Przekład z
rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz