Joseph
Trevithick
Rosja przyznaje, że tajemnicza eksplozja silnika pocisku
rakietowego dotyczyła także „izotopowego źródła energii”. Ten nowy szczegół i
inne informacje sugerują, że wypadek ten mógł dotyczyć jednego z rosyjskich
pocisków manewrujących z napędem nuklearnym.
Rosyjska państwowa korporacja atomowa Rosatom mówi, że ekipa
jej pracowników pracowała nad „eksperymentalnym źródłem energii”, kiedy to
eksplodowało zabijając 5 osób i raniąc kilka innych w czasie tajemniczego
wypadku w dniu 8.VIII.2019 roku. Kompania ta nie podała żadnych specyfikacji
tego projektu, ale nowe informacje dodane do innych szczegółów pozwalają
sądzić, że te źródło energii może być powiązane z pociskiem manewrującym Buriewiestnik
z napędem jądrowym, co Kreml po raz pierwszy ogłosił publicznie w ubiegłym
roku.
Wypadek ten wydarzył się w nieopodal wsi Nionoksa, znanej
także jako Nenoksa, w północno-zachodnim regionie Rosji, w okolicach
Archangielska, w dniu 8.VIII.2019 roku. Jest to znany poligon dla ICBM oraz
pocisków manewrujących. Nie ma żadnych wcześniejszych doniesień, że Rosja
testowała tam Buriewiestnika, w nomenklaturze NATO znanego jako SSC-X-9
Skyfall, póki rosyjski prezydent Władimir
W. Putin nie ogłosił jego istnienia w przemówieniu w dniu marcu 2018 roku,
wymieniając tą lokalizację. Wcześniejsze doniesienia, cytowane przez
anonimowych amerykańskich oficjeli, wskazywały na to, że Rosjanie testowali taki
pocisk, szczegóły na jego temat były ekstremalnie limitowane, od 2017 roku, z
Nowej Ziemi – odległego archipelagu rosyjskiej Dalekiej Północy, który służy
jako poligon broni atomowych.
Ta tragedia wydarzyła się, kiedy pracowano nad izotopowym
źródłem energii i systemem napędu na paliwo ciekłe – mówi
oświadczenie Rosatomu – pięciu pracowników […] zginęło w czasie wypróbowywania
systemu napędu na paliwo ciekłe. Trzech naszych kolegów odniosło rany i
oparzenia w różnym stopniu.
W oświadczeniu nie ma wzmianki o Buriewiestniku, ale
ogólny opis Rosatom brzmi pod wieloma względami podobnie do tego, co wiadomo o
układzie napędowym tej broni. Pocisk manewrujący ma podobno silnik rakietowy
napędzany energią jądrową, który wykorzystuje boostery rakietowe - jak widać na
filmie z rzekomego poprzedniego testu broni Buriewiestnik - w celu
uzyskania optymalnej prędkości. W tym momencie szybko poruszające się powietrze
przedmuchuje gorący reaktor, po czym wylatuje przez dyszę wylotową, aby
wytworzyć ciąg.
Obecność transportowca paliwa jądrowego – okrętu Sieriebrianka
na tym akwenie w czasie tego wypadku też wskazuje na Buriewiestnika. Ten okręt
był częścią flotylli, którą Rosja wysłała do Arktyki w celu wydobycia jednego
lub więcej rozbitych Buriewiestników w ubiegłym roku.
Okręt, który jest przystosowany do transportu prętów paliwa nuklearnego i
podobnego ładunku, mógłby być równie dobrze przystosowany do przewożenia
pocisków manewrujących z napędem nuklearnym. Okręt ten pozostaje w wewnętrznej
części Zatoki Dwińskiej na Morzu Białym, który to obszar władze rosyjskie
zamknęły dla wszelkiej publicznej i komercjalnej aktywności po tym incydencie.
Nie jest jasne, jak silnik na paliwo ciekłe czy silnik
odrzutowy, komponent który eksplodował, miał być dołączony do planu Buriewiestnika.
Jest możliwe, że system używający rakiet pomocniczych na paliwo ciekłe ma za
zadanie rozpędzenie pocisku do prędkości koniecznej do zadziałania silnika
głównego.
Incydent ten mógł obejmować również eksperymentalną
konfigurację z zainstalowanym małym reaktorem jądrowym, ale konwencjonalny
silnik odrzutowy zapewniający rzeczywisty napęd, w celu oceny innych cech przed
pełnymi testami pocisku w bardziej reprezentatywnej konfiguracji. Inną
możliwością może być odniesienie do reaktora zasilanego ciekłym paliwem
jądrowym.
W przeciwieństwie do pocisków wykorzystujących
konwencjonalny silnik odrzutowy lub silnik rakietowy, silnik jądrowy mógłby
potencjalnie utrzymywać pocisk w locie przez wiele tygodni i dać mu praktycznie
nieograniczony zasięg, co czyni go koszmarem dla każdego, kto będzie się przed
nim bronił. Niestety oznacza to również, że każdy test broni, nawet bez
aktywnej głowicy, nadal wymaga odpalenia ładunku radioaktywnego. Bez względu na
to, czy test się nie powiedzie - i rozbije się, czy eksploduje - czy rakieta
dotrze do celu, zawsze będzie polegać na rozbiciu reaktora jądrowego o ziemię
lub ocean.
Oczywiście nadal istnieje możliwość, że incydent ten nie był
związany z Buriewiestnikiem, ale ta broń jest jedyną, którą Rosja
publicznie ogłosiła, że pracuje nad źródłem energii jądrowej. W każdym razie
niepokojące jest to, że Kreml testowałby taki układ napędowy w tak stosunkowo
bliskiej odległości od centrów ludności. Zgłoszone testy Buriewiestnika na Nowej
Ziemi miały sens.
Pozostaje pytanie o to, jak wiele radioaktywności uwolniło
się do środowiska w wyniku tego incydentu. Władze miejskie w Siewierodwińsku
położonego na wschód od Nionoksy, początkowo donosiły że zaobserwowano skokowy
wzrost promieniowania do wartości 20 mSv/h przez dwa czujniki,
które stanowią część automatycznego systemu Obrony Cywilnej. Typowe tło
promieniowania na tym terenie wynosi 0,11 mSv/h (u nas jedynie 0,10 - 0,20 μSv/h czyli 1000 razy mniej – uwaga tłum.). Doniesienia o
zwiększonej sprzedaży jodyny, która jest w stanie chronić organizm przed
przeniknięciem do niego radionuklidu 131I* stwierdzona po
incydencie, jednakże nie może to być potwierdzeniem tego, że władze nakazały
mieszkańcom zrobienie takich zakupów.
Jednakże władze Siewierodwińska stwierdziły, że poziom
radioaktywności powrócił do dawnego poziomu jak przez wypadkiem. Rosyjskie
Ministerstwo Obrony Narodowej zaprzecza w ogóle jakiemuś skażeniu
radioaktywnemu. Późno, dnia 8.VIII.2019 roku, oficjele z Siewierodwińska
usunęli powiadomienia o
napromieniowaniu, które opublikowali online w języku rosyjskim i angielskim,
przekazując je Ministerstwu Obrony.
Niezależnie od tego wydaje się oczywiste, że nastąpiło
przynajmniej niewielkie uwolnienie promieniowania. Norweski Radiation and
Nuclear Safety Authority, znany również pod akronimem DSA, który ma bliskie
stosunki robocze ze swoimi odpowiednikami w Rosji, wydał własne oświadczenie w
dniu 9.VIII.2019 roku, aby potem powiedzieć, że otrzymał raporty o wycieku
promieniowania, ale zauważono, że nie wykryto żadnego zwiększonego
promieniowania przy użyciu własnych czujników.
Sześciu osobom udzielono pomocy (w Rosji) po otrzymaniu przez
nie zwiększonych dawek promieniowania – mówi oświadczenie,
ale niczego ono nie mówi o tym, czy zmarły one po tym napromieniowaniu – Nie stwierdzono żadnego
podwyższonego poziomu promieniowania (sic!) – tym niemniej DSA kontynuuje
monitoring.
Zdjęcia i wideo rosyjskiego personelu w helikopterach
monitorujących, sprzęt ochronny, przynoszących rannych i karetek pogotowia
ratunkowego podejmujących podobne środki ostrożności, gdy zabierali osoby do
miejscowego szpitala, z pewnością sugerowałyby, że byli narażeni na znaczne
promieniowanie. Mogłyby to być również standardowe środki ostrożności, biorąc
pod uwagę radiologiczny charakter zdarzenia.
Jeśli w wypadku uczestniczył pocisk Buriewiestnik lub materiał
testowy związany z rozwojem tej broni, nie jest jasne, w jaki sposób incydent
może wpłynąć na dalszy rozwój programu. Poprzednie raporty, powołując się na anonimowych
urzędników rządowych USA, stwierdzały, że program poniósł już wiele
niepowodzeń.
To, jak poważna jest Rosja w kwestii pocisku i jak realna
może być w ogóle broń, pozostaje przedmiotem dyskusji. W przeszłości Kreml
podkreślał, że Buriewiestnik nie podlega postanowieniom nowego traktatu o
redukcji zbrojeń strategicznych lub nowego START-u ze Stanami Zjednoczonymi,
ale także wskazał, że może chcieć włączyć go do przeglądu lub do wszystkich - nowa
umowa. Rodzi to możliwość, że Rosja mogła rozpocząć rozwój tego systemu
wysokiego ryzyka wraz z podobnie kontrowersyjną torpedą o napędzie atomowym o
nazwie Poseidon, przynajmniej częściowo, po prostu po to, by
zaoferować zakończenie programu w zamian za koncesje z rządem USA w przyszłych
negocjacjach w sprawie kontroli zbrojeń.
Cokolwiek się wydarzy, z pewnością interesujące będzie
zobaczenie, jakie dodatkowe informacje Kreml może przekazać na temat tego
incydentu w przyszłości, gdy ramię rosyjskiego rządu zapisało się do rejestru,
aby przyznać się do wypadku z użyciem materiału radioaktywnego.
Aktualizacja z dn.
10.VIII.2019 roku:
Organizacja Traktatu o Całkowitym Zakazie Prób Jądrowych
(CTBTO), która monitoruje przestrzeganie niniejszej umowy zabraniającej
wybuchów jądrowych w jakimkolwiek celu, wydała oświadczenie, w którym wykryła
incydent zbiegający się z wypadkiem w Nionoksa sejsmicznie i infradźwiękowo.
Nie powiedzieli jednak, że wierzą, że to, co wykryli, to detonacja broni
nuklearnej.
Moje 3 grosze
Dlaczego mnie to tak bardzo zajmuje? Wiedza o broniach i ich
systemach była immanentną częścią mojego zawodu, więc to oczywiste, że mnie taka
informacja zainteresowała. Ale jeszcze jest coś, a mianowicie – sprawa napędu
atomowego do rakiet.
O napędzie tym ludzie marzyli jak tylko pojawiły się pierwsze
„urządzenia nuklearne”: bomby atomowe i reaktory jądrowe. Echa tych marzeń
możemy znaleźć w powieściach sci-fi z lat 50. – np. „Astronauci” i „Obłok
Magellana” Stanisława Lema, „Zagubiona
przyszłość”, „Proxima” i „Kosmiczni bracia” – Krzysztofa Borunia i Andrzeja
Trepki. Obok pojazdów naziemnych, nawodnych i napowietrznych
wykorzystujących energię jądrową planowano atomowe statki kosmiczne osiągające
prędkości pozwalające ludziom na realne opanowanie planet i księżyców Układu
Słonecznego oraz loty do najbliższych układów planetarnych. Wtedy nie można
było tego zrealizować, bo nie było takich sił i środków, ale dziś… - obawiam
się, że takie konstrukcje już istnieją i – jak zwykle – będą wykorzystane
przeciwko innym ludziom.
Nuklearny napęd odrzutowy wykorzystuje reaktor jądrowy do
podgrzania powietrza i rozprężania go – lub innego czynnika roboczego w celu
uzyskania siły ciągu – co dotyczy także atomowych silników rakietowych. Chciałbym
zaznaczyć, że taki projekt powstał już w latach 50. ubiegłego stulecia i
najwidoczniej mógł być zrealizowany dopiero teraz, z XXI wieku, kiedy istnieją
odpowiednie materiały i technologie.
I jeszcze jeden aspekt tego zagadnienia, a mianowicie taki, że
najprawdopodobniej takie statki latające już istnieją. Zdają się o tym
świadczyć obserwacje podorbitalnych i orbitalnych Nieznanych Obiektów
Latających (NOO, UOO) przeprowadzane m.in. przez Pana Krzysztofa Dreczkowskiego. Temu badaczowi udało się zaobserwować i
utrwalić na matrycy aparatu fotograficznego przeloty dziwnie się zachowujących
„sztucznych satelitów” Ziemi. Celowo napisałem te słowa w cudzysłowie, bowiem te
obiekty zachowują się szalenie nietypowo. Wydaje się, że wojna, która nam grozi
na Ziemi już ma swój początek – na orbicie wokółziemskiej, co zresztą
przewidział swego czasu prof. dr inż. Zbigniew
Schneigert w swoich pracach, jeszcze we wczesnych latach 80-tych.
I jeszcze na koniec pewna refleksja – otóż Amerykanie podnoszą
wrzask w sprawie wątpliwego wypadku z bronią jądrową na Morzu Białym po to, by
odwrócić uwagę świata od prawdziwego problemu, jakim jest katastrofa reaktorów
w Daiichi-Fukushima 1 EJ i postępujące radioaktywne skażenie wód Pacyfiku. Wszak
wiadomo, że reaktory w japońskich EJ są amerykańskiej produkcji… - więc trzeba
czymś zająć gawiedź, by przestała myśleć o japońskim problemie. Stara dobra
metoda piekielnego kuternogi dr. Goebbelsa…
Źródło – „The Drive” - https://www.thedrive.com/the-war-zone/29356/russia-admits-mysterious-missile-engine-explosion-involved-nuclear-isotope-power-source
Przekład z angielskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz