Powered By Blogger

piątek, 26 marca 2021

Tajemnice Antarktydy (4)


Wszystko niby OK., ale…

 

Przyznam się, że kiedy czytałem te artykuły, to wszystko brzmiało egzotycznie i niezwykle. No bo popatrzmy: wojna w Europie się skończyła, a na Pacyfiku dogorywała. Jej mocnym zakończeniem były dwa grzyby atomowe nad Japonią. Tymczasem na Antarktydzie działy się rzeczy, które były przedłużeniem tego, co działo się także w naszym kraju… A jak twierdzimy wraz z  dr Milošem Jesenským najciekawsze rzeczy działy się pod koniec i na końcu tej wojny! To one właśnie utworzyły świat, w którym teraz żyjemy.

Pisząc naszą wspólną z dr Jesenským książkę o pozaziemskich technologiach w III Rzeszy, zwróciłem uwagę na to, że na Dolnym Śląsku toczyły się różne prace nad uzbrojeniem – m.in. bombami od A do N, samolotami i dyskoplanami, przemieszczaniem się w Czasie, itd. itp. To było w Górach Sowich, co pokazano w odcinkowym policyjnym thrillerze pt. „Znaki”. Film jak film, ale to była pierwsza próba wyeksponowania tematu nazistowskiej działalności na tym terenie w filmie fabularnym. W takim kontekście staje się jasne, że to właśnie tam Rosjanie realizowali swój wariant amerykańskiej operacji Spinacz i wywozili do ZSRR wszystko co tylko się dało. To było oczywiste – nie chcieli, by maszyny i dokumentacja wpadła w ręce Aliantów Zachodnich.

Zwróciliśmy także uwagę na to, że w czeskich Karkonoszach znajdowała się… ćwiczebna stacja polarna, w której szkolono personel do prac na Spitzbergenie. Przypomnę to Czytelnikom:

 

Preludium do takiego dziwacznego wyjaśnienia tej zagadki były - według dr. Ludviga Součka - dziwne wydarzenia na Zlatem návrši w czeskich Karkonoszach, czyli w tajemniczym łańcuchu górskim, gdzie niejednokrotnie widziano latające dyski zmierzające ku polskiej stronie granicy. Nam zaś daje do myślenia zeznanie pewnego autochtona, który twierdzi, że po czeskiej stronie Karkonoszy pojawiła się w 1939 roku grupa niemieckich ekspertów. Jej kierownikowi, dr. Herdemertenowi, tak tam się spodobało, że zajął dla swej grupy wysokogórskie schronisko „Jestrabi bouda”, a całą okolicę otoczyło wojsko, broniące dostępu obcym osobom. Ciekawe również, że samo nazwisko naukowca brzmi nie niemiecko, ale skandynawsko.

Według wspomnień okolicznych mieszkańców, dr. Herdemerten długo tam nie zabawił i wkrótce zastąpił go dr. Hans Knoespel. Jego hobby była ornitologia - miejscowi ze zdziwieniem obserwowali jak Niemcy wnosili do schroniska jakieś ptaki w klatkach, które wyglądały jak białe sokoły. Niemcy sprowadzili również i zaprzęgali do sań dziwne, kudłate psy i uczyli je ciągnąć je po śniegu.

Na wiosnę 1940 roku żołnierze odeszli, ale w zimie pojawili się znowu z ptakami, psami i sankami. I tak było do wiosny 1945 roku. Wojna się powoli kończyła i po odejściu niemieckiej jednostki pozostał w Zlatem návrši tylko niejaki Anton Pohoschaly, który przekazał bazę pododdziałowi czeskich żołnierzy, którzy tam przyjechali terenowym jeepem.

Jeszcze w kilka dziesięcioleci po wojnie na Zlatem návrši turyści mogli spotkać ślady dziwnej, niemieckiej aktywności. Dr. Soucek, który był tam pod koniec lat ’60 zidentyfikował u pewnego górala poniemiecką czapkę polarnika, które jak się okazuje były na stanie Wehrmachtu. A żeby było jeszcze ciekawiej, na czapce zachowała się celuloidowa plakietka z drobnym napisem, który można było od biedy odczytać: PO-LA-RE VER-SUCHS-STA... Brakowało kilku liter, ale to i tak pozwala odtworzyć całość, która z pewnością brzmiała: POLARE VERSUCHSTATION GOLDHOHE (polarna stacja badawcza Złoty Wierch). Złoty Wierch jest szczytem położonym pomiędzy Harrachovem a Špindlerúv Mlýnem na grzbiecie Krkonoša.

Wydaje się, że to wyjaśnia bardzo wiele, a zwłaszcza w związku ze śmiercią dr. Herdemertena, o której czescy mieszkańcy tamtych stron mętnie wspominali. Jego nazwisko było dość znane wśród niemieckich naukowców. W 1938 roku pod auspicjami i egidą Reichsmarschala Hermanna Göringa zorganizował niemiecką ekspedycję polarną do zachodniej Grenlandii. Tam studiował w Umanaku roślinność, zwierzęta i Inuitów. Zgromadził setki opisów zaobserwowanych zjawisk i po powrocie do Rzeszy otrzymał od Reichsmarschala nowe zadanie: utworzyć na terenie Rzeszy obóz treningowy dla następnych wypraw. Tam miał on pracować nad możliwością adaptacji ludzi i zwierząt do twardych, surowych warunków klimatycznych Arktyki (a w perspektywie również Antarktydy). Reszta znana - dr. Herdemartenowi bardziej spodobały się Karkonosze niż Alpy Bawarskie.

Później zastąpił go na stanowisku dr. Knoespel, który jako zoolog uczestniczył w wyprawie do Umanaku. I tak właśnie zrodził się pomysł założenia sieci stacji meteo na Grenlandii, a że Grenlandia jest „kuźnią pogody” dla całego kontynentu europejskiego, więc owe stacje pracowały przede wszystkim dla Kriegsmarine i Luftwaffe.

Pierwszą taką próbą był rejs trawlera grenlandzkiego MS Sachsen, który przez kilka miesięcy krążył między lodami Morza Grenlandzkiego i trzy razy dziennie wysyłał meldunki meteorologiczne. Po jego rejsie zakończonym sukcesem, niemieckie dowództwo zapragnęło mieć stację na stałym lądzie, co powierzono dr. Knoespelowi. Ten w ramach akcji o kryptonimie Knoespe wylądował w 1941 roku wraz z czterema ludźmi z pokładu U-Boota w zatoce Liliefjord na Szpicbergenie, ok. 1100 km na południe od Bieguna Północnego. I tym razem przedsięwzięcie absolwentów obozu treningowego w Karkonoszach uwieńczyło powodzenie, ale zakończyła je śmierć dr. Knoespela w czerwcu 1944 roku, w czasie kiedy po jego grupę przypłynął U-Boot. Doktor zginął w nieszczęśliwym wypadku podczas rozminowywania terenu wokół bazy. Rozminowywanie było w zasadzie zacieraniem śladów po prowadzonej działalności. Ale stacja na Spicbergenie przydała się raz jeszcze w grudniu 1944 roku podczas słynnej „Bitwy o wyłom” w Ardenach, gdy Niemcy wbili potężny pancerny klin swych superczołgów Königstiger pomiędzy armie Pattona i Bradley’a. Wykorzystali wtedy pogodę, którą przepowiedziano dzięki pomiarom stacji szpicbergeńskiej.

Niewiele wiemy o wojennych działaniach w Antarktyce, z wyjątkiem tego, co czytamy u Liversidhe’a w jego „The Third Front”. Podaje on tam, że Amerykanie zniszczyli jedną z wielu niemieckich stacji meteorologicznych na Grenlandii.

Wydawałoby się, że w tym miejscu kończy się historia PVG. Jednakże wciąż bez odpowiedzi pozostało niepokojące pytanie, które przedłużyło nasze poszukiwania ad fontes. O jakim schronie dla Hitlera mówił Dönitz i co to wszystko ma wspólnego z jakimś łacińskim pergaminem, Karkonoszami, Grenlandią i hitlerowskim dyskoplanem?! [1]

 

A jednak – jak widać z tych rosyjskich tekstów – ma. Tylko patrzyliśmy w złym kierunku, bo na północ – ku Grenlandii i Spitzbergenowi, gdy tymczasem należało patrzeć ku południowi: Antarktyce i Antarktydzie. To tam mogła być kryjówka Hitlera po przegranej wojnie…

A tak jeszcze à propos Hitlerów i ich ucieczki z Berlina, to oczywiście sprawa jest jasna: Hitlerowie uciekli około 20.IV.1945 roku, ale nie samolotem czy dyskoplanem – bo to było zbyt oczywiste. Uciekali tam, gdzie jeszcze uciec mogli – szybką łodzią po Sprewie, a potem Łabą do Hamburga, a stamtąd U-bootem do Ameryki Południowej.

Nie sądzę, by uciekali na Antarktydę, to było bez sensu. Cała ta gadanina Großadmirala o Bobrowej Tamie to była jedna wielka zmyłka. Sześćdziesięcioparoletni Hitler nie byłby w stanie wytrzymać ostrego antarktycznego klimatu, natomiast łagodny klimat Argentyny czy Chile doskonale mu pasował. I tam właśnie się udał wystawiając antarktyczną bazę na ciosy Amerykanów, którzy z kolei złapali haczyk z wiadomymi efektami.

Niestety, żywię brzydkie podejrzenie, że adm. Byrd po prostu opowiadał bajki o antarktycznych bitwach z nazistami i Obcymi po to, by jakoś uatrakcyjnić swe opowieści i usprawiedliwić straty, które tam poniosła jego wyprawa. Przecież w końcu chodziło o pieniądze i te rewelacje musiały się dobrze sprzedać…

Nie jest jednak wykluczone, że doszło tam do starcia z… rosyjskimi Katiuszami, które storpedowały niszczyciel z jego wyprawy. Potem sprawę wyciszono i utajniono. Historia Zimnej Wojny zna nie takie przypadki…

I jeszcze jedna dziwna – moim zdaniem – zbieżność, otóż czy nie jest to przypadek, że ekspedycja Byrda ruszyła w Antarktykę, kiedy na skandynawskim niebie pojawiły się dziwne i tajemnicze ghost rockets, zwane także w językach skandynawskich spök raketen? Jeżeli to przypadek, to bardzo dziwny. W moim opracowaniu pt. „Powojenne losy poniemieckiej Wunderwaffe” (WiS2, Warszawa 2008) napisałem, że te tajemnicze obiekty były niemieckimi pociskami odrzutowymi V-1 i MRBM V-2, które testowano nad Morzem Bałtyckim. Kto mógł tego dokonać? Tylko Rosjanie i Amerykanie. No i teraz rozumiemy, dlaczego Amerykanie tak bardzo bali się radzieckiego ataku rakietowego ze strony Bieguna Północnego! – jednocześnie zdawali sobie sprawę, że podobny atak na USA może nadejść ze strony Bieguna Południowego. Żeby to sprawdzić, należało rozejrzeć się po Antarktyce i Antarktydzie – dlatego wyruszyła tam wyprawa adm. Byrda. Rosjanie jak widać też nie zasypiali gruszek w popiele i popłynęli na Antarktydę szukać nie dyskoplanów, jakiegoś fantastycznego V-7, ale realnych wyrzutni pocisków rakietowych z głowicami A, B, C…

I jak mi się wydaje, takie jest tło tej sprawy i o to właśnie chodziło w tej grze…    

 

Zob. także:

https://wszechocean.blogspot.com/2015/05/demony-lodowych-pustkowi.html,

http://wszechocean.blogspot.com/2013/11/zbrojne-starcie-na-antarktydzie.html, 

http://wszechocean.blogspot.com/2013/03/kod-antarktydy.html,  

http://wszechocean.blogspot.com/2014/04/pusta-ziemia.html,

http://wszechocean.blogspot.com/2013/03/baza-211.html    

https://wszechocean.blogspot.com/2019/04/wewnetrzna-strona-ziemi.html

 

Źródło: „Tajny i zagadki” nr 5/2019, ss.16-21

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz



[1] M. Jesenský, R. Leśniakiewicz – „Wunderland: Pozaziemskie technologie Trzeciej Rzeszy”, wyd. polskie WiS2, Warszawa 2001.