Jakie obiekty ukrywają się w lodach Antarktydy?
Dr Wasilij Micurow[1]
Na Antarktydzie
znajduje się obszar, który jest całkowicie wolny od lodu. Zajmuje on około 35
km². Nazywa się on Oazą Schirmachera na pamiątkę lotnika Luftwaffe P. Schirmachera, który odkrył ją w 1939
roku.
Dnia 1.II.1947
roku, ekspedycja pod kierownictwem kontradmirała Richarda Byrda zdesantowała się na Antarktydzie w rejonie Ziemi
Królowej Maud i zabrała się za badanie terenu przylegającego do oceanu. Badania
obliczono na 6-8 miesięcy. Ale już pod koniec lutego wszystkie prace zostały
przerwane i ekspedycja szybko powróciła do USA.
Pomysł ekspedycji
Idea takiej
wojenno-morskiej ekspedycji narodziła się jesienią 1945 roku. Podwodniacy z
załóg internowanych w Argentynie U-bootów
opowiedzieli amerykańskim spec służbom, ze przed końcem II Wojny Światowej oni
wykonali specjalne rejsy do jakiejś tajnej bazy nazistów na Antarktydzie.
Amerykanie
odnieśli się poważnie do tych informacji. Zdecydowali się na skierowanie do tej
tajnej bazy całej morskiej eskadry dowodzonej przez najbardziej doświadczonego
badacza polarnego tych czasów adm. Byrda.
Richard Byrd znał
doskonale Antarktydę. W 1929 roku ekspedycja pod jego kierownictwem postawiła w
Wielorybiej Zatoce bazę Little America I. W 1929 roku jako
pierwszy przeleciał nad Biegunem Południowym. W latach 1939-41 przedsięwziął on
ekspedycję na zachód i południe Antarktydy: w rejon Bariery Rossa, Ziemi Mary
Byrd, Ziemi Grahama i półwyspu Edwarda VII. A kiedy zaczęła się II Wojna
Światowa, Byrd dowodził tzw. Grenlandzkim Patrolem i walczył z nazistami w
Arktyce.
Kontradmirał Richard Byrd
Adm. Byrd znowu na Antarktydzie
Pod koniec 1946
roku, admirała postawiono na czele nowej woskowo-naukowej ekspedycji na
Antarktydę. US Navy detaszowała do tej roboty poważne siły: lotniskowiec, 13
krążowników i niszczycieli, okręt podwodny, lodołamacz, ponad 20 samolotów i
helikopterów oraz 5000 żołnierzy różnych broni.
W ciągu miesiąca,
uczestnicy ekspedycji wykonali około 50.000 zdjęć, nanieśli na mapę kilka
wcześniej nieznanych górskich plateau i wyposażyli nową stację polarną. Jeden z
niszczycieli wykonał strzelanie torpedowe do nagromadzenia lodowych torosów. I
naraz Amerykanów zaatakowały… aparaty przypominające „latające talerze”.
Nawiasem mówiąc, taki termin jeszcze wtedy nie istniał.
Byrd przez radio
oświadczył, że po krótkiej ale zażartej walce przeciwnik wysłał
parlamentarzystów. Byli to dwaj młodzi mężczyźni, wysocy, rasy białej i z
niebieskimi oczami, ubranych w mundury ze skóry. Jeden z nich w łamanym języku
angielskim zażądał od Amerykanów opuszczenia tego rejonu Antarktydy w czasie
kilku godzin.
Tragiczne starcie
Byrd odrzucił to
żądanie. Wtedy parlamentarzyści oddalili się w stronę śnieżnej równiny i
literalnie rozpłynęli się w powietrzu. Po godzinie czy dwóch krążowniki i
niszczyciele zostały ostrzelane z dział. Po dalszych 15 minutach zaczął się
atak z powietrza. Prędkość aparatów latających była bardzo duża, że Amerykanom
strzelającym z zenitówek plot. udawało się z trudem nie dopuszczać wroga w
pobliże okrętów.
Uczestnik
ekspedycji John Sawyerson wspominał
po wielu latach:
- One wyskakiwały spod wody jak oparzone i wydawało się, że
przelatują pomiędzy masztami naszych okrętów taką prędkością, że podmuchy
sprężonego powietrza rwały anteny radiowe. Kilka Corsairów zdołało wystartować z USS Casablanca, ale po potyczce z tymi dziwnymi aparatami wyglądały na
uszkodzone. Nie zdążyłem nawet mrugnąć okiem, kiedy dwa Corsairy trafione jakimiś promieniami strzelającymi z dziobowych
części „latających talerzy”, zaryły w wodzie koło okrętów… Te obiekty nie
wydawały żadnego dźwięku, one bezszelestnie unosiły się pomiędzy okrętami,
dosłownie jak jakieś szatańskie czarne jaskółki i bezpiecznie latające w
morderczym ogniu. Naraz USS Murdoch,
znajdujący się od nas w odległości około 10 kabli (~2 km - przyp. aut.) wybuchł
jaskrawymi płomieniami i zaczął tonąć. Z
innych okrętów nie patrząc na niebezpieczeństwo wysłano na pomoc szalupy i
kutry ratownicze. Kiedy w rejon walki przyleciały nasze samoloty przebazowane
na brzegowe lotnisko, to niczego nie były w stanie zrobić. Ten cały koszmar
trwał jakieś 20 minut. Kiedy „latające talerze” zanurzyły się wreszcie pod
wodę, zaczęliśmy liczyć straty. Były przerażające…
W tym tragicznym
dniu zginęło około 400 Amerykanów. Zestrzelono 20 samolotów i helikopterów,
uszkodzenia odniósł jeden z krążowników i dwa niszczyciele. Straty byłyby
jeszcze większe, gdyby nie to, że nastała noc. Adm. Byrd w tej sytuacji podjął
jedyną rozsądna decyzję – zakończyć cała operację i powrócić do domu.
Ufolodzy dzisiaj
są przekonani, że w tym sektorze Antarktydy znajdują się bazy Przybyszów z
Kosmosu. W każdym razie baza tych, którzy stali za sterami „latających
talerzy”. I Obcy właśnie w taki sposób zareagowali na przybycie intruzów.
Nawiasem mówiąc takie aparaty latające z takimi możliwościami mieli także
Niemcy. Ale niemieckich wojskowych po kapitulacji III Rzeszy w maju 1945 roku
na Antarktydzie już nie było. Oni rozbiegli się po całym świecie, a najwięcej z
nich znalazło się w Argentynie.[2]
Kiedy amerykańska
eskadra dopłynęła do brzegów Ameryki i dowództwo US Navy otrzymało pełną
relację o jej losach – wszystkich jej uczestników odizolowano – bez wyjątku
oficerów i marynarzy – poza adm. Byrdem. Jednakże jemu zabroniono spotykać się
z dziennikarzami. Wtedy też zaczął on pisać wspominki o tym okresie swego
życia. Wydać tego rękopisu się nie udało, ale popadł on w „wysokie sfery”. Byrd
poszedł w odstawkę, a ponadto zrobiono z niego chorego psychicznie. Ostatnie
swe lata admirał spędził w areszcie domowym, z nikim się nie kontaktując, i nie
mógł się nawet widzieć z byłymi podwładnymi. Zmarł on w 1957 roku w całkowitym
zapomnieniu.
Nowa ekspedycja
Należy tu dodać,
że w 1947 roku wyższe dowództwo amerykańskie odniosło się do referatu adm.
Byrda z należytą uwagą i następnie w ten rejon Antarktydy została wysłana 39.
Grupa Operacyjna US Navy. Została ona wyposażona w najnowszy sprzęt
radiolokacyjny i wzmocniona przez piechotę morską – USMC. Jak widać, Amerykanie
chcieli wziąć rewanż za przegraną bitwę przez adm. Byrda. Ale do nowego
spotkania z tajemniczymi nieznajomymi nie doszło, chociaż helikoptery
skrupulatnie przeszukiwały wybrzeże, a transportery gąsienicowe wjechały w głąb
kontynentu.
Tej ekspedycji
udało się tylko przebadać niektóre lodowe jaskinie na brzegu. Rezultaty okazały
się skromne. Budowlany i mieszkalny odpadki, zniszczone schrony burzowe, jakiś
zniszczony sprzęt górski, podarte górnicze kombinezony. Znajdowano tabliczki i
naklejki Made in Germany.
Zadziwiającym było to, że nie znaleziono ani jednej łuski od naboju mającego
związek z bronią używaną przez Niemców w II Wojnie Światowej.
To, że Niemy
przebywali tu ponad jeden rok nie wywoływało zdumienia. Ale gdzie oni zniknęli
z Lodowego Kontynentu? Gdzie znajdowały się mityczne podziemne fabryki
produkujące „cudowne bronie”? Amerykanie napotkali tylko na wpół zburzone
baraki. Admirał Gerald Catcham nie
spotkał nikogo prócz pingwinów i rozkazał wracać do domu…
Do dziś dnia o
ekspedycji adm. Byrda z lat 1946-47 mało co wiadomo. Relacje o pobycie
wojskowych i naukowców w rejonie Ziemi Królowej Maud na początku 1947 roku są
wciąż utajnione. Najbardziej możliwe jest to, ze uczestnicy tej ekspedycji bili
się tam z Pozaziemianami, zaś wszystkie materiały związane z Nimi w
dzisiejszych USA znajdują się jeszcze pod gryfem najwyższej tajności.
Tekst i
ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 29/2013, ss. 16-17
Przekład z j.
rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©