Wygląd twarzy UMH z Uzbekistanu - rekonstrukcja
Tahir Ajubowicz Gazijew
W roku 1990 pełniłem
służbę wojskową w Uzbekistanie, a dokładniej w Samarkandzie. W marcu nasza
jednostka wojskowa została przedyslokowana w góry i mieszkaliśmy w namiotach.
Było jeszcze zimno, i grzaliśmy się przy piecykach „kozach”. Obsługiwali je
specjalni dyżurni palacze, których obowiązkiem było podtrzymywać ogień i
przynosić drewno.
O godzinie szóstej
rano, dyżurni (każdy namiot miał swego) musieli pójść do lasu po drewno. Po
jakimś czasie, kiedy szliśmy na plac apelowy na apel poranny, usłyszeliśmy
naraz dziki wrzask. Nie od razu się zorientowaliśmy, kto krzyczy: ranek był
mglisty, że na pięć metrów niczego nie było widać. I nar4az zobaczyliśmy, że to
nasz dyżurny palacz Aleksiej biegnie z lasu w stronę obozu z prędkością kozicy.
Pomiędzy nim a miasteczkiem namiotowym przepływał górski potok, jego prąd nie
był bystry, ale z nóg zbić potrafi… A nasz wojownik z akrobatyczną zręcznością przeskoczył
tą przeszkodę. I przez całą drogę nie przestawał krzyczeć.
My doszliśmy do
wniosku, że napadły na nas „duchy”, jednakże dobiegłszy do obozu dyżurny
krzyknął:
- Niedźwiedź!
Niedźwiedź!!!
Podbiegli sierżanci i
oficerowie. Wezwali przerażonego żołnierzyka do swego namiotu. A w kierunku, z
którego przybiegł żołnierz udał się uzbrojony patrol.
Wszyscy z
niecierpliwością czekaliśmy, kiedy Aleksiej wyjdzie z oficerskiego namiotu. Nie
było go jakieś 20 minut. Potem on wyszedł i w towarzystwie sierżanta podszedł
do nas. Ale niczego powiedzieć w miarę logicznie nie mógł. Jego wygląd był
nieciekawy: blady, trzęsący się, a nawet zapłakany. Nie odpowiadał na żadne
pytania, którymi go zarzuciliśmy. W tym samym czasie powrócił patrol. Żołnierze
nikogo i niczego nie znaleźli, poza porzuconą przez palacza czapką.
Dopiero po śniadaniu
nasz palacz był w stanie cokolwiek powiedzieć o tym, co mu się przydarzyło:
W
okolicach obozu praktycznie nie było już drewna, więc Aleksiej zdecydował się
pójść dalej w głąb lasu. Przeskoczył przez strumień, a potem poszedł krętą
ścieżką na stoku górskim i zbierał chrust. Naraz zauważył we mgle jakąś stojąca
postać. Sądził, że jest to taki sam dyżurny, który wybrał się po chrust z obozu
i poszedł mu na spotkanie. Już zamierzał go okrzyknąć i zrobił kilka kroków w
jego stronę. Kiedy przyjrzał się dokładniej swojemu „konkurentowi”, to
literalnie osłupiał. Ten ktoś, kto stał przed nim miał co najmniej 3 m wzrostu.
Jego ręce były długie, głowa jak dynia. Twarz Obcego była jakby ludzka, ale w
kolorze srebrzysto-szarym. Czy miał on usta, tego Aleksiej nie zapamiętał. Ale
nade wszystko dyżurnego palacza poraził widok jego oczu tego stworzenia. Miały
one rozmiar jaj kurzych, wypukłe i bez źrenic.
-
Czarne-czarne, nieprzenikniona czerń. I nie mrugają! – opowiadał później.
On
twierdził, że gdyby wtedy spojrzał w oczy tego stworzenia, to z całą pewnością
by umarł ze strachu. Ale to spotkanie trwało zaledwie kilka sekund, po których
Aleksiej odwrócił się i dał nogę, że omal w tej mgle nie skręcił karku.
Dlaczego krzyczał „Niedźwiedź! Niedźwiedź!!!” tego on sam nie pojmował…
Co to było za
stworzenie? Yeti, górski duch czy przybysz z Kosmosu?
Moje
3 grosze
W ufologii coś takiego
określa się jako Bliskie Spotkanie Zerowego Rodzaju z Nieznanym Tajemniczym
Humanoidem – czyli CE0 z UMH. CE0 polega na tym, że spotyka się nieznanego
Kogoś czy Coś (bo nie mam pewności, że mamy do czynienia z żywymi istotami, a
np. z automatami czy neuromatami) bez obecności Nieznanego Obiektu Latającego. Oczywiście
mógłby to być na upartego Kosmita, to też jest możliwe. Ale z drugiej strony
wcale to nie jest takie oczywiste, że ten UMH pochodził akurat z obcego układu
planetarnego. Wysoki wzrost mógł być spowodowany znanym efektem tego, że
„strach ma wielkie oczy”. Oczywiście ten
żołnierzyk mógł ocenić prawidłowo wzrost tego humanoida, ale to akurat nie jest
w tym rzecz.
To nie był typowy Szarak,
ale istota wysoka, humanoidalna. Tak jak Yeti czy Ałmasny. Kryptyda znana i
poszukiwana od lat na co najmniej trzech kontynentach. Szczególnie interesujące
są jego oczy. Właśnie one. Zasłonięte czarnymi filtrami przeciwsłonecznymi.
Takie ciemne filtry przepuszczają także promieniowanie podczerwone – ten UMH
mógł widzieć w ciemnościach i nie tylko – także w zadymieniu, we mgle… Podobnie
jak istoty, które przedstawiają japońskie figurki gangu i dogu. Taka istota
mogłaby zamieszkiwać tam, gdzie nie ma promieniowania słonecznego. W podziemnym
świecie Agharti.
Nie zapominajmy, że
wydarzenie to miało miejsce właśnie w Azji Środkowej, gdzie krążą legendy o
podziemnym świecie zamieszkałym przez istoty ludzkie o wysokiej wiedzy. Wedle
legend, Agharta istnieje już co najmniej od 60.000 lat. A ja stawiam osobiście
na 70.000 – od czasu supererupcji superwulkanu Toba. Ale to już zupełnie inna
historia.
Tekst i ilustracja –
„Tajny XX wieka” nr 27/2013, s. 25
Przekład z j.
rosyjskiego i komentarz –
Robert K.
Leśniakiewicz ©