Miejsce Katastrofy Tunguskiej
Aleksiej Komogorcew
W 1983 roku, radziecki system satelitarnego
wywiadu i wczesnego ostrzegania podniósł
alarm, że w amerykańskiej bazy zostały wystrzelone pociski rakietowe z
głowicami jądrowymi - ICBM. Siedzący za pulpitem oficer zrozumiał, że to
fałszywy sygnał i „odbił” alarm. Tak świat uniknął wojny jądrowej.
Istnieje mnóstwo hipotez,
wyjaśniających naturę potężnego i zagadkowego zarazem wybuchu, który zdarzył
się w dniu 30.VI.1908 roku, w rejonie dorzecza Podkamiennej Tunguskiej. Energię
eksplozji obliczono na 40 – 50 Mt, co można porównać z eksplozją bomby
wodorowej. (Inne szacunki opiewają 13 – 130 Mt odpalone na wysokości 1 – 10 km
nad powierzchnią Ziemi – przyp. tłum.) Żadna z tych naturalnych wersji wydarzenia (meteoryt, kometa, wybuch obłoku
metanu, zgęstek antymaterii) nie wyjaśnia wszystkich aspektów tej poplątanej
sprawy.
Mechanizm powstania wywałów leśnych pod obszarem zero...
Plan strefy zero w Tunguzce.
To
nie był meteoryt!
W latach 50., w środowisku
naukowców nieoczekiwaną furorę zrobiła hipoteza na temat sztucznego pochodzenia
Tunguskiego Ciała Kosmicznego – TCK. Po raz pierwszy ta hipoteza została
przedstawiona w 1945 roku przez znanego radzieckiego pisarza A. P. Kazancewa. Po tym, jak dowiedział
się on o atomowym bombardowaniu Hiroszimy oswiadczył on, że nad tajgą miała
miejsce katastrofa statku kosmicznego napędem atomowym. Wydawałoby się, że taka
fantastyczna hipoteza z biegiem czasu powinna być zapomniana, ale wszystko
stało się dokładnie na odwrót.
W 1959 roku, geofizyk A. W. Zołotow ustalił, że wywał lasu w
Tunguzce nie był spowodowany eksplozją zagadkowego obiektu w atmosferze, a to
wykluczało możliwość, że TCK był tylko zwykłym meteorytem. Analogiczne
rezultaty zostały otrzymane przez radzieckich specjalistów jeszcze w 1949 roku,
w czasie tajnej ekspedycji, przeprowadzonej na osobisty rozkaz Ł. P. Berii, odpowiadającego za
radziecki program atomowy.
Sprawy
tajne
O tej ekspedycji opowiedział S. P. Potapow, pracujący w te lata pod
kierownictwem naczelnika radzieckiego programu atomowego – I. W. Kurczatowa. Okazuje się, że w rok po testowaniu pierwszej
radzieckiej bomby A, Beria wystąpił na tajnym posiedzeniu z propozycją
zorganizowania ekspedycji w rejon upadku TCK. Przed uczestnikami ekspedycji
zostało postawione konkretne zadanie: ocenić parametry wybuchu i porównać je z
rezultatami naszych testów nuklearnych. I tu najciekawsze – Berię nie interesowały zeznania naocznych
świadków. Ponadto uczestnikom ekspedycji kategorycznie zakazano rozpytywania
miejscowych o wydarzenia z 1908 roku…!
Jeszcze przed rozpoczęciem
ekspedycji Beria kazał zebrać informacje o efektach geofizycznych będących
następstwami wybuchu nad syberyjską tajgą. A samolot-zwiadowca z kamerami
fotograficznymi dwukrotnie przeleciał nad prawdopodobnym miejscem upadku TCK na
różnych wysokościach i fotografował w różnych konfiguracjach wywał lasu.
Ekspedycja ustaliła, że wywał
lasu nie został spowodowany przez falę balistyczną spowodowana przelotem TCK,
który poruszał się na wysokości 10 – 20 km z prędkością 1 – 2 km/s, ale przez
falę uderzeniową spowodowaną jego wybuchem. Drzewa nosiły ślady słabego oparzenia
promienistego. Jednakże radioaktywność miejscami słabo przewyższała miejscowe
tło. A przecież po wybuchu jądrowym, obowiązkowo przez długi okres czasu
obserwuje się skażenie radioaktywne całej miejscowości. Specjaliści wojskowi
wyrazili przypuszczenie, że mamy do czynienia z tzw. „czystym” wybuchem
termojądrowym o ogromnej mocy, w czasie którego praktycznie nie powstają
radioaktywne skażenia.
[Chodzi o to, że
zapalnikiem bomby wodorowej jest ładunek jądrowy o małej mocy, którego
temperatura oraz ciśnienie pozwalają na zapoczątkowanie syntezy termojądrowej –
połączenia jąder izotopów wodoru (protu, deuteru i trytu) w jądra helu. Czysty
zapłon reakcji termojądrowej wymagałby użycia innego zapalnika niż bomba
atomowa – np. wysokoenergetycznej wiązki laserowej – przyp. tłum.]
Eksplozja TCK wywołała
zainteresowanie nie tylko radzieckich atomistów. W 1942 roku mieszkańcy
tunguskiej tajgi zatrzymali podejrzanego mężczyznę. Podający się za geologa on
rozpytywał ludzi o drogę do miejsca spadku TCK i proponował pieniądze za te
informacje. Rosjanie w tym czasie rozliczali się z miejscowymi nie przy pomocy
bezwartościowych w tych lasach papierowych pieniędzy, ale przy pomocy naboi,
wódki i kaszy oraz innych rzeczy pożytecznych w tych trudnych warunkach życia. Miejscowi
szybko się zorientowali, że człowiek ten nie jest tym, za kogo się podaje i
przekazali go władzom. Rychło okazało się, że lipny „geolog” był naukowym
pracownikiem jakiegoś „berlińskiego instytutu zajmującego się problemami
mistyki”. Więcej o nim niczego nie udało się dowiedzieć – zatrzymany powiesił
się w celi. Ale wspomnienie „berlińskiego instytutu” natychmiast kojarzy się ze
znanym niemieckim okultystycznym stowarzyszeniem Ahnenerbe. Poza mistyką, specjaliści z Ahnenerbe forsowali w Trzeciej Rzeszy projekty produkcji „cudownych
broni”, pomiędzy którymi był także projekt zbudowania bomby atomowej…
Wywały leśne w miejscy eksplozji TCK.
Diabeł
siedzi w szczegółach
Analiza zniszczeń leśnego
masywu spowodowanych przez wybuch TCK pozwala domniemywać, że na końcu swego
lotu – tj. bezpośrednio przed wybuchem – obiekt przemieszczał się szybko ze
wschodu na zachód. A przecież świadkowie cały czas twierdzili, że obiekt
przemieszczał się z południa na północ! Różnice w szacunkach kierunków tych
dwóch trajektorii zdaje się świadczyć o tym, że kierunek poruszania się TCK
zmieniał się w czasie lotu.
Znany radziecki matematyk i
astronom F. J. Zigiel w 1969 roku
doszedł do następującego wniosku: TCK manewrowało nie tylko na azymucie, ale
także na elewacji, poruszając się w ruchem jednostajnie opóźnionym. Zrozumiałe
jest to, że naturalny obiekt manewrów tego
rodzaju wykonać nie mógł! W ślad
za niektórymi badaczami można założyć, że było kilka takich „tunguskich ciał”,
które zderzyły się w punkcie wybuchu. Ale znów ta hipoteza zakłada sztuczne
pochodzenie TCK.
A zatem co takiego eksplodowało
w rejonie Podkamiennej Tunguskiej?
Jak wiadomo, diabeł tkwi w
szczegółach. Zwrócimy teraz uwagę na kilka niezwykłych wydarzeń, które miały
miejsce na krótko przez wybuchem TCK.
Kto
ostrzegł Ewenków?
Wiadomo, że w wyniku tunguskiej
eksplozji zginęły tylko renifery i dzikie zwierzęta. Brak ofiar w ludziach, czy
niewielkie ofiary w ludziach, tłumaczono niskim stopniem zasiedlenia tych
terenów. Ale to tylko częściowa prawda. Na jakiś czas przed wybuchem, miejscowi
szamani uprzedzali mieszkańców konieczności ucieczki z rejonu, na którym
„powinien zstąpić bóg Ogdy (Agdy)”. Szamani ogłosili tereny na północ od
Szachromy jako tabu, a wszystkie strategicznie ważne dla tutejszych
koczowników, hodowców reniferów i traperów ścieżki polecili oni przeprowadzić
przez inne tereny. Specjalnie oddelegowani szamani zostali wysłani przez
starszyznę do Ewenków polecając im opuszczenie miejsca, które stało się
epicentrum „zniebozstąpienia boga Agdy’ego”, i to jak najszybciej. Można
założyć, że szamani kierując się obserwacjami atmosferycznych (i
pozaatmosferycznych – przyp. tłum.) anomalii, które były odnotowane nie tylko
nad tajgą, ale w innych rejonach kuli ziemskiej z początkiem maja 1908 roku.
(Polecam Czytelnikowi dwie prace: „Bolid Syberyjski” – antologia oraz Peter Krassa – „Tunguska – wydarzenie
stulecia” dostępne na WWW.hyboriana.blogspot.com –
przyp. tłum.) Ale jak i jakim sposobem szamani dowiedzieli się o miejscu i
czasie tego kosmicznego wybuchu? Jest oczywistym, że ktoś ich po prostu o tym
uprzedził i co jest niemniej ważne, podał nawet współrzędne strefy rażenia!
(60°54’44” N - 101°54’30” E – przyp. tłum.)
I kolejny ciekawy fakt A. W.
Zołotow odkrył w autobiograficznych zapiskach pisarza inż. Wiaczesława Szyszkowa. W roku 1911 był on pracownikiem Omskiego
Urzędu Dróg Wodnych i Lądowych i kierował ekspedycją, która pracowała nieopodal
terenu Katastrofy Tunguskiej. Miejscowy poczmistrz opowiedział mu, że na miesiąc przed katastrofą w rejonie Tunguski pojawili się jacyś
nieznani ludzie, z dziwnymi metalowymi skrzynkami. Nieznajomi jawnie unikali
kontaktów z miejscowymi i zniknęli w tajdze, nawet nie nająwszy przewodnika.
Poczmistrz widział ich jeszcze po raz wtóry – w pół roku później zagadkowa
ekspedycja udała się do stacji kolei żelaznej.
Czy ta ekspedycja mogła być
jakimś przyczynkiem do wydarzeń w Tungusce? Istnieje pogląd, że w 1908 roku
Ludzkość już dysponowała wszystkim co jest niezbędne do przeprowadzenia
eksperymentalnego wybuchu atomowego!
Kolekcja odłamków TCK znaleziona na miejscu impaktu.
Bomba
termojądrowa w 1908 roku?
Przenikliwe i jonizujące
promieniowanie, emitowane przez związki uranu i nazwane przez Marię Skłodowską-Curie radiacją, francuski
fizyk Antoine Henri Becquerel odkrył
jeszcze w 1896 roku, a rad (Ra) i polon (Po) zostały odkryte w 1902 roku. Już w
następnym – 1903 roku – Becquerelowi i małżeństwu Curie wręczono za to Nagrodę
Nobla. A w tym samym roku, Ernest
Rutherford i Frederic Soddy
przedstawili teorię rozpadu jader atomowych. To świadczy o tym wprost, że w
niektórych centrach naukowych prowadzono tajnie równoległe prace nad
opanowaniem energii atomowej. Można śmiało powiedzieć, że w pracach Becquerela
i Curie rzecz szła o naturalnej promieniotwórczości, zaś reakcje łańcuchowe z
wyzwoleniem dużej ilości swobodnych neutronów były im nieznane. Ale
rozszczepienie jądra atomowego poprzez bombardowanie go swobodnymi neutronami
zostało odkryte dopiero w 1938 roku przez niemieckiego fizyka Otto Hahna na drodze praktycznego
powtórzenia doświadczeń Ireny
Joliot-Curie – córki Marii i Piotra
Curie, metodologia których mogła pochodzić od jej rodziców. Nie należy
zapominać o tym, że Becquerel pracował z próbkami czystego, metalicznego uranu
już w maju 1886 roku, tzn. od czasu, kiedy istniały sposoby jego otrzymywania.
Historia mówi, że mogły być
także inne, alternatywne sposoby rozwiązania tego zadania. W 1937 roku, w
laboratorium Paryskiego Towarzystwa Gazowego, gdzie pod kierownictwem prof. Andre Heilbronnera prowadzono badania
jądrowe, zjawił się jeden z najbardziej znanych alchemików XX wieku Foulcanelli. W czasie rozmowy on
wygłosił następujące słowa:
-
Uzyskanie energii atomowej jest łatwiejsze, niż się wam to wydaje. Sztuczna promieniotwórczość
wywołana przez nią może wkrótce zatruć atmosferę całej planety. Poza tym
atomowe materiały wybuchowe, które można uzyskać z kilku gramów metalu są w
stanie zniszczyć całe miasta. Mówię wam wprost:
alchemicy wiedzą o tym już od dawna.
Wiem, że mi zaraz powiecie, że alchemicy nie mieli i nie mają pojęcia o
strukturze jądra atomowego, o elektryczności i nie znali sposobów ich odkrycia,
dlatego oni nie mogli dokonać takich odkryć i wyzwolić energii atomowej. Pozwolę
sobie wam oświadczyć wprost: geometryczne rozmieszczenie bardzo czystych
środków wystarczy do tego, by rozpętać atomowe siły bez posługiwania się
elektrycznością i technikami próżniowymi.
Skoro alchemicy posiadali
sposoby bardziej ekonomicznego rozpętania atomowych sił, to czy nie mieli oni
bardziej „czystych” sposobów doprowadzania do reakcji termojądrowych? A jeżeli
oni posiadali ten sekret, czy nie mógł ktoś posłużyć się nim? Wszak przecież
jest tak, jak mówi niemieckie przysłowie: was
wissen zwei, wist Schweine – to znaczy, że jak coś wie dwóch, to wie także
i świnia…
Moje
3 grosze
Opracowałem kilka
artykułów na temat TCK i przełożyłem dwa książkowe opracowania na ten temat,
ale w żadnym z nich nie spotkałem się z informacjami, które podaje autor –
członek Intedyscyplinarnej Grupy Badawczej „Źródła Cywilizacji”. Przede
wszystkim ciekawa jest wzmianka o wyprawie radzieckich atomistów na miejsce
Tunguskiej Katastrofy w 1949 roku. Ciekawe jest w tym to, że Beria chciał, by
jej uczestnicy wyrobili sobie bezstronny pogląd na sprawę i zakazał im
kontaktów z ludnością tubylczą. To akurat jest zrozumiałe.
Nie jest wcale
powiedziane, że doszło tam do wybuchu jądrowego czy termojądrowego – osobiście
przychylam się do zdania, że był to jednak wybuch naturalny. Mogła to być
kometa albo węglista albo metaliczna asteroida, która najpierw rozgrzała się
lecąc przez atmosferę, a następnie fragmentowała się nad dorzeczem Podkamiennej
Tunguskiej. A że znajdowała się już w gęstych warstwach atmosfery, to doszło do
gwałtownej reakcji rozżarzonych cząstek materii kosmicznej z atmosferycznym
tlenem i w rezultacie do potężnej przestrzennej eksplozji. Była to po prostu
naturalna, ogromna w skali działania i zniszczenia bomba termobaryczna czy jak
kto woli – paliwowo-powietrzna, której głównym czynnikiem rażenia jest potężna
fala uderzeniowa. I taka fala uderzeniowa eksplozji była – quod erat demonstrandum. Jej uderzenie powaliło 2500 km² lasu i
zabiło wszelkie żywe stworzenia w promieniu kilku kilometrów od obszaru zero,
bowiem w przypadku bomby termobarycznej nie można mówić o punktowym wybuchu, a
o przestrzennej eksplozji. To wyjaśnia właśnie wszystkie dziwne aspekty wybuchu
TCK.
Kolejna sprawa –
tajemnicze ekspedycje dziwnych ludzi w tajgę tunguską w maju 1908 roku.
Przyznaję – nic mi o tym nie wiadomo i rzeczywiście mogła to być jakaś ekipa
obserwacyjna ludzi/istot z innego świata/wymiaru czasoprzestrzeni, która
zaobserwowała to, co ich interesowało i ulotnili się po angielsku Koleją
Transsyberyjską… Natomiast sprawa agenta z Ahnenerbe
jest bardzo ciekawa, ale nie dziwi nikogo – wszak SS-Reichsführer Heinrich
Himmler wysyłał ekspedycje uczonych w różne zakątki świata, więc mógł
wysłać także kogoś do Rosji – by zbadano właśnie miejsce Tunguskiej Katastrofy,
by ustalić, czy nie doszło tam czasem do wybuchu atomowego. To akurat jest
oczywiste. Być może sprawa ta ma jeszcze wcześniejsze korzenie z czasów, kiedy
III Rzesza i ZSRR kochały się miłością wzajemną, a zatem od podpisania Traktatu
z Rapallo w 1922 roku. W 1942 roku armie niemieckie parły na Moskwę, Leningrad
i Stalingrad oraz naftowe pola Morza Kaspijskiego, i Niemcy na pewno chcieli
mieć rozpoznanie na głębokim zapleczu wroga…
Nie dziwi mnie wypowiedź
tego alchemika. Jak już wielokrotnie wspominałem, niektóre tajne stowarzyszenia
mogły pielęgnować i przechowywać tajemną wiedzę z czasów Atlantydy, w tym na
pewno o sposobach uzyskiwania energii jądrowej i termojądrowej we wszystkich
jej aspektach – od elektrowni jądrowych do broni masowego rażenia. Na szczęście
nie wszyscy to rozumieli lub nie mieli możliwości powtórzenia tego, co
wiedzieli Atlantydzi i Lemurejczycy. No i dzięki temu nikomu wcześniej nie
udało się zbudować bomby A czy H… - a przynajmniej nie zdetonowano jej nad
Tunguską.
Tak na dobrą sprawę
naprawdę tajemniczą rzeczą jest to, kto ostrzegł Ewenków i skąd pochodziła ich
wiedza o tym, co ma się wydarzyć. Mój przyjaciel Pan Daniel Laskowski miał na ten temat swoją hipotezę tzw. pamięci
przyszłości. Chodzi o to, że takie wydarzenia pozostawiają swoje ślady –
materialne i niematerialne. Te niematerialne (przeczucia, wizje, jasnowidzenia)
można zobaczyć/wyczuć przed
wydarzeniem, zaś materialne – po nich. A to dlatego, że jesteśmy istotami
poruszającymi się jednokierunkowo w Czasie. Bo w końcu to Czas rozdaje karty na
tym świecie…
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 29/2013, ss. 20-21
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©