Niemieckie UFO nad lodami Antarktyki - fakt czy mit?
Michaił
Burlieszin
Pod koniec 1946 roku admirał Richard E. Byrd,
doświadczony badacz polarny, otrzymał zadanie – kierować naukowo-badawczą
ekspedycją na Antarktydę. Ekspedycja ta otrzymała kryptonim „High Jump” –
wysoki skok... O jej dziwnych zadaniach autor pisze w "NLO" nr 51/2006.
Nowa Szwabia
Ziemia
Królowej Maud
Zadaniem amerykańskiej ekspedycji
było zbadanie jednej z krain Lodowego Kontynentu – Ziemi Królowej Maud – albo
Neuschwabenlandu – Nowej Szwabii. Prawdą jest, że jej wyposażenie było dość
dziwne, jak na pokojową ekspedycję. Ku brzegom Szóstego Kontynentu podążyło 13
okrętów różnych typów, 25 samolotów i helikopterów. W skład ekspedycji
wchodziło tylko 25 pracowników naukowych, ale za to było w niej aż 4.100
żołnierzy USMC i marynarzy US Navy. Wkrótce w amerykańskich gazetach pojawiła
się informacja o tym, że prawdziwym celem ekspedycji były poszukiwania
należącej do hitlerowców tajnej «Bazy 211».
Utworzeniem bazy na Szóstym
Kontynencie przywódcy III Rzeszy byli zainteresowani już w 1938 roku. Początkowo
ku brzegom Antarktydy wysłano okręt zwiadowczy. Znajdujący się na jego
pokładzie hydroplan sfotografował ¼ powierzchni kontynentu (inna wersja głosi,
że był to sterowiec – przyp. tłum.) i zrzucił na lód metalowe plakietki ze
swastyką. Niemcy ogłosili siebie władcami ogromnego terytorium Antarktydy
Wschodniej i nazwali go Nową Szwabią.
A potem w kierunku Antarktydy
skrycie pożeglowały U-booty z piratami (w oryginale: „wilkami morskimi”, ale
pisząc o mordercach w U-bootach w ten sposób ubliżyłbym prawdziwym wilkom
morskim, których wielu znam, cenię i szanuję – przyp. tłum.) admirała Karla
Dönitza. Po zakończeniu II Wojny Światowej znaleziono dokumenty wskazujące na
to, że badacze odkryli w Neuschwabenlandzie cały system połączonych ze sobą
pieczar zawierających ciepłe powietrze. Odnosząc się do wyników tej ekspedycji
adm. Dönitz powiedział: Moi podwodniacy odkryli prawdziwy raj na ziemi.
Zaś w 1943 roku z jego ust zabrzmiało niezrozumiałe dla ludzi go słuchających
zdanie: Niemiecka flota podwodna jest dumna z tego, że na drugim końcu
świata stworzył dla Führera niezdobytą twierdzę! (W opracowaniu pt.
„WUNDERLAND: Pozaziemskie technologie Trzeciej Rzeszy” [Usti nad Labem 1998,
Warszawa 2001, 2006] wraz z dr Milosem Jesenskym założyłem, że chodziło
tutaj nie tyle o Antarktydę, a o Grenlandię – przyp. tłum.)
Aby takie podziemne miasto na
Antarktydzie mogło spokojnie istnieć w czasie II Wojny Światowej, niemiecka
flota przedsiębrała bezprecedensowe środki ostrożności. Każdy statek, który
miał pecha pojawić się w okolicach Ziemi Królowej Maud był bezapelacyjnie
posyłany na dno...
Podziemne
miasto i...
Już od roku 1939 zaczęło się
systematyczne zasiedlanie Nowej Szwabii i stworzenie sekretnej hitlerowskiej
«Bazy 211». Raz na trzy miesiące w Antarktykę płynął statek badawczy
„Schwabenland”. W ciągu kilku lat na Antarktydę przewieziono ogromną ilość
sprzętu technicznego, w tym urządzenia wiertnicze, tory i wagony kolejowe, itd.
itp. urządzenia do budowy tuneli.
Niemcy do tego celu odetaszowali
35 największych okrętów podwodnych, które zostały rozbrojone i przystosowane do
zadań transportowych. Poza tym – według słów amerykańskiego oficera wywiadu płk
Wendelle Stevensa – Niemcy zbudowali dodatkowo 8 wielkich transportowych
okrętów podwodnych. Wszystkie wodowano i przeznaczono tylko i wyłącznie do
dostaw ładunków do tajnej «Bazy 211».
Pod koniec wojny Niemcy mieli 10
placówek, w których prowadzono badania nad latającymi dyskami. Zdaniem płk Witalija
Sziełepowa, który zebrał ogromną ilość materiałów dotyczących osadnictwa
niemieckiego na Antarktydzie w czasie II Wojny Światowej , co najmniej jedna z
tych placówek została przewieziona na Antarktydę i tu zorganizowano dalsze
badania i produkcję latających aparatów. W charakterze siły roboczej U-bootami
przewieziono na Szósty Kontynent tysiące więźniów obozów koncentracyjnych, (to
akurat stanowi najsłabszy punkt całej relacji, bowiem trudno jest sobie
wyobrazić taki transport. Jeżeli więźniowie byli transportowani na Antarktydę,
to raczej zwykłymi statkami eskortowanymi przez U-booty – przyp. tłum.),
znanych uczonych z rodzinami, a także członków Hitlerjugend – banku genów
„nowej czystej rasy panów”.
...
eugenika pod lodami
W odizolowanym od świata
zewnętrznego podziemnym mieści, hitlerowscy uczeni pracowali nad stworzeniem
nadczłowieka – nazistowskiego wariantu Homo sapiens super – który
powinien panować nad światem – i sporządzeniem broni, która zapewniłaby mu
opanowanie Ziemi. Takimi broniami były dyskoloty. W niektórych zagranicznych
gazetach pod koniec XX wieku pojawiły się artykuły, że niektórym niemieckim
badaczom Tybetu udało się rozszyfrować tajemnice dawnych technologii. Zdobyte
dane były wykorzystane przez Niemców w końcu II Wojny Światowej, do opracowania
nowych typów latających aparatów w formie ogromnych dyskoplanów, które mogły
oblecieć świat dookoła z prędkością 700 km/h.
A teraz powróćmy do ekspedycji
adm. Byrda. Tylko w pierwszym miesiącu ekspedycji, amerykańskie samoloty
wykonały około 49.000 zdjęć lotniczych Lodowego Kontynentu w okolicach Ziemi
Królowej Maud. Pozostało już tylko zabrać się za przebadanie tego terenu przez
ekipy naziemne. I naraz stało się coś niezrozumiałego. 3 marca 1947 roku, tylko
co rozpoczęte badania zostały nagle przerwane, a okręty wzięły kurs do domu...
W ciągu roku, w maju 1948 roku, na
łamach jednego z europejskich dzienników pojawił się sensacyjny artykuł.
Okazało się, że prace ekspedycji zostały przerwane przez „twardą obronę
przeciwnika”. W czasie starcia stracono jeden okręt, cztery samoloty bojowe i
zginęły dziesiątki ludzi. Poza tym pozostawiono tam 10 samolotów, które nie
nadawały się do dalszej eksploatacji. W artykule cytowano wspomnienia członków
załóg samolotów. Lotnicy opowiadali o niewiarygodnych rzeczach: o wylatujących
spod wody i atakujących ich latających dyskach, o dziwnych zjawiskach
atmosferycznych, które wywoływały rozstrój psychiczny.
Tajemnicza
lodowa baszta
Artykuł ten o starciu amerykańskiej ekspedycji z niemieckimi
dyskoplanami był całkowicie niewiarygodnym, tak że większość czytelników
potraktowała go jako kaczkę dziennikarską. Minęło kilkadziesiąt lat i okazało
się, że dyskokształtne UFO są tam obserwowane znacznie częściej, niż w innych
rejonach Ziemi.
Najbardziej znanym jest zdarzenie
z 1976 roku. Japońscy badacze zaobserwowali na radarze 19 dużych obiektów,
które wprost z Kosmosu „spadły” na Antarktydę i znikły z ekranów.
W roku 2001 solidny amerykański
magazyn Weekly World News opublikował informację o tym, że norwescy
uczeni odkryli w głębi kontynentu antarktycznego w odległości około 160 km od
góry Mt. McClintock (Mt. McClintock jest najwyższą górą w australijskim
sektorze Antarktydy, mierzy 3.492 m n.p.m., położona jest na 80º13’S - 157º26’E
– przyp. tłum.) zagadkową wieżę! Jej wysokość wynosiła 28 metrów. Zbudowano ją
z setek lodowych bloków i wedle słów badaczy przypomina ona wyglądem basztę obronnego
zamku. Mając z pamięci zamiłowanie hitlerowców do symboliki, powoli naprasza
się myśl, że zbudowali ją SS-mani uważający się za kontynuatorów i
spadkobierców Krzyżaków.
Rozbity
dyskolot
Nie tak dawno hipoteza o tym, że
tajna «Baza 211» cały czas istnieje i działa otrzymała jeszcze jedno
potwierdzenie. W jednym z ufologicznych magazynów pojawił się artykuł Olgi
Bojarinej o dziwnym wydarzeniu, które miało miejsce na Antarktydzie w roku
2004. Kanadyjscy lotnicy znaleźli na lodzie szczątki jakiegoś aparatu
latającego i sfotografowali je. Na zdjęciach widać było szeroki krater
uderzeniowy, w centrum którego znajdował się rozbity dyskoplan. W celu
dokładnego zbadania znaleziska, w rejon ten została skierowana specjalna
ekspedycja, ale nie znalazła ona ani dyskoplanu ani jego szczątków!
A teraz będzie najciekawsze – po
dwóch tygodniach, do redakcji Toronto Tribune, która opublikowała
zdjęcia tego aparatu latającego, przyszedł 85-letni Lance Bailey.
Opowiedział on dziennikarzom, ż jest naprawdę Rosjaninem i nazywa się Leonid
Biełyj. W czasie wojny był on więźniem obozu koncentracyjnego, którego
więźniowie pracowali w tajnej fabryce lotniczej w jednym z punktów Peenemünde.
- Jestem zaszokowany – powiedział
on redaktorom – bowiem na zdjęciu widzę taki aparat, nad którym pracowaliśmy 60
lat temu!
... we wrześniu 1943 roku, na
betonowy plac koło jednego z hangarów, czterech robotników wytoczyło okrągły
obiekt z przezroczystą kabiną w środku. Był on podobny do odwróconego spodka na
małych kółkach. Ten „blin” wydawał z siebie świszczący dźwięk, oderwał się od
betonowego placu i zawisł w powietrzu na wysokości kilku metrów.
«Baza
211» wciąż działa?
Jeżeli informacja w kanadyjskiej
gazecie nie była jeszcze jedną kaczką dziennikarską, to wyglądałoby na to, że na
Antarktydzie wciąż działa tajna «Baza 211» i to właśnie z niej wylatywały
dyskoplany. A sam fakt awarii jednego z takich latających aparatów i prędkości,
z jaką jego szczątki zostały dosłownie sprzątnięte sprzed nosa Kanadyjczykom
świadczy tylko o tym, że wciąż doskonale funkcjonuje!
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©