Parę dni temu stacja TV POLSAT DOKU
wyemitowała film pt. „Śmierć studentów – Tajemnica Przełęczy Diatłowa” o tragedii na Przełęczy Diatłowa na Uralu, która wydarzyła się w lutym 1959 roku. Ukazano tam niektóre fakty,
które miały tam miejsce i mogły przyczynić się do śmierci
studentów. Przeciwstawiono w nim
hipotezy stworzone przez naukowców: dr. Aleksandra Puzrina i dr. Johana Gaume’a ze Szwajcarii, a także
prof. Wiktora Popownina z Rosji oraz
entuzjastki Teodory Hadżijskiej z Russe w Bułgarii. Na
temat tragedii na Przełęczy Diatłowa zamieściłem 3 artykuły na moim blogu:
·
https://wszechocean.blogspot.com/2012/04/zmasakrowani-przez-ufo-czy-pocisk.html
·
https://wszechocean.blogspot.com/2012/04/zmasakrowani-przez-ufo-czy-pocisk_23.html
·
https://wszechocean.blogspot.com/2013/08/ogniste-kule-nad-gora-umarych-mordercze.html
·
https://wszechocean.blogspot.com/2013/08/ogniste-kule-nad-gora-umarych-co-mowia.html
·
https://wszechocean.blogspot.com/2018/05/tajemnice-przeeczy-diatowa-1.html
·
https://wszechocean.blogspot.com/2018/05/tajemnice-przeeczy-diatowa-2.html
Wszyscy uczeni są zdania, że
tragedia ta została wywołana przez osunięcie się na namiot Diatłowców deski
śnieżnej, która przeraziła ich do tego stopnia, że w panicznej ucieczce ulegli
złamaniom i zmiażdżeniom, ale bezpośrednią przyczyną ich śmierci była
hipotermia. Ofiary zamarzły na śmierć w panującej wtedy kurniawie. Szwajcarscy
uczeni przedstawiają konkretne dowody na poparcie swych tez.
Pani Hadżijska z kolei
twierdzi, że Diatłowcy rozbili namiot nie na stoku, ale u jego podnóża – w
lesie. I to stało się przyczyną tragedii, bowiem wichura czy lawina obruszyły drzewo
na namiot, co zabiło przez zmiażdżenie czworo wspinaczy. Pozostali w
przerażeniu rozbiegli się i zamarzli na śmierć.
A potem miał miejsce
zdumiewający ciąg dalszy. Po paru dniach na miejsce dotarli ratownicy, wysłani
przez miejscowy komitet KPZR. Wśród nich byli zapewne pracownicy KGB oraz
żołnierze Armii Radzieckiej. I teraz uwaga! – żeby nie narazić się na represje
ze strony władz za niedopełnienie obowiązków, ci ludzie popełnili oszustwo
polegające na przeniesieniu obozowiska 1,5 km wyżej – na stok Przełęczy
Diatłowa. Że niby tam ich zasypała lawina, która zabiła co najmniej cztery
osoby, zaś pozostałe zmusiła do ucieczki z wiadomym rezultatem.
Oczywiście nauka radziecka zna
nie takie wypadki, ale coś takiego jest trudne do wyobrażenia. Już bardziej mi
odpowiada hipoteza pośrednia o synergicznym działania kilku czynników, a
mianowicie szalejącej kurniawy, osunięcia się deski śnieżnej i… nieudanej próby
z radzieckim ICBM!
W grudniu 1960 roku Rosjanie
postawili na starcie najnowszą rakietę R-16U, która mogła być rakietą
balistyczną do przenoszenia głowic nuklearnych – czyli po prostu ICBM, albo
rakietą kosmiczną mogącą wynieść satelitę na orbitę. Jak podaje Wikipedia:
R-16U
8K64/U (w kodzie NATO: SS-7 Saddler) – radziecki
dwustopniowy międzykontynentalny
pocisk balistyczny o zasięgu
11-13 tys. km z zależności od głowicy o mocy 3 do 5 Mt. Pierwszy udany lot
rakiety odbył się 2
lutego 1961. Pierwszy pocisk wszedł
do służby 1 listopada 1961. Rakiety zakończyły
służbę w
latach 1976-77 w związku
z wejściem w życie
SALT I. Największa liczba pocisków, 202 sztuki, było
czynnych w 1965.
Awaria
takiej rakiety była przyczyną
katastrofy w Bajkonurze, 24 października
1960, w której zginęło 126 osób.
R-16
jest określany jako pocisk
pierwszej generacji, prezentujący
duży postęp
wobec pocisku R-7, tzw. generacji zerowej. Był jednak bardzo podatny na rażenie rakietami głównego przeciwnika ZSRR,
Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Pociski były
gromadzone w hangarach, podatnych na bomby lotnicze i rakiety. Wytoczenie
rakiety, jej zatankowanie i przygotowanie do startu zajmowało około trzech
godzin. Pocisk mógł pozostawać
zatankowanym 30 dni, z powodu bardzo korozyjnych własności utleniacza AK-27I składającego się z
kwasu azotowego (HNO3) i tetratlenku diazotu (N2O4),
jednego ze składników paliwa zwanego „jadem diabła”. Przed wystrzeleniem
rakiety konieczne było też
rozpędzenie żyroskopów układu naprowadzania, co
zajmowało dodatkowe 20 minut. Na
rysunku widzimy, jak wielka była to konstrukcja.
Rzecz w tym, że próby takiego ustrojstwa miały miejsce na 2-3 lata przed oficjalnym wprowadzeniem go do eksploatacji, a zatem w latach 1958-1959. Próby odbywały się na poligonach rakietowych w Pliesiecku – gdzie aktualnie znajduje się wojskowy kosmodrom Wojsk Kosmicznych FR, albo z poligonów rakietowych w okolicach Orenburga i Orska. Chodziło o to, by starty rakiet R-16 nie mogły być obserwowane z Europy Zachodniej. A zatem mogła tam być także rakieta R-16, która leciała z Pliesiecka na stepy Kazachstanu albo na poligon Kura na Kamczatce. Raczej do Kazachstanu lub innego pustynnego „stanu”. Być może po to, by pokazać towarzyszowi Mao, że lepiej trzymać z Sowietami niż z kimś innym. Ale to już kwestia polityki.
Przebieg wydarzeń mógł być
następujący:
Diatłowcy rozbili obóz na
zboczu pod przełęczą. Położyli się spać, ale jeszcze nie zasnęli. Nad namiotem
powoli tworzył się śnieżny nawis…
Naraz usłyszeli oni gromowy
odgłos pracujących silników rakietowych R-16 dobiegający z góry. Ktoś
wyskoczył by zbadać sytuację i ujrzał pocisk rakietowy lecący w ich stronę.
Ostrzegł innych, ale na nieszczęście rakieta eksplodowała siejąc ognistymi
odłamkami dookoła w promieniu co najmniej dwóch kilometrów. Odłamki te później
znajdowali i wyzbierali żołnierze oraz Mansowie, którzy pamiętali te
eksperymenty. Potężne fale uderzeniowe oberwały śnieżną lawinę, która ich
przysypała.
Przerażeni ludzie wydostali
się z namiotu i rzucili się do ucieczki w jedynym logicznym kierunku – w dół
stoku. Ślizgając się i przewracając nabawili się urazów i złamań, wskutek
których nie byli w stanie dojść ani do namiotu ani do rozpalonego w lesie
ogniska. Zamarzli na śmierć. Ciekawe, że u nikogo nie zaobserwowano zjawiska
rozbierania się przed mroźną śmiercią, no chyba że nie byli oni w stanie się rozebrać
bo już byli półnadzy i obolali od urazów i złamań. I koniec. W szalejącej
kurniawie i przy kilkunastostopniowym mrozie ich ciała szybko zamarzły i tym
sposobem przetrwały do wiosny.
Tymczasem ekipa ratowników i
żołnierzy posprzątała ślady eksplozji i stwierdziła, co miała stwierdzić:
„śmierć z hipotermii z nieznanych przyczyn”. I to stanowi do dziś podstawę
teorii spiskowych i kłamstwa diatłowskiego, bardzo wygodnego władzom ZSRR.