W. Gołowjaszkin
…OSTATNIA
WERSJA: psychoza zbiorowa. Obiektów, o których mówią naoczni
świadkowie, nie zarejestrowały jednoznacznie radary centrów kontroli resortu
obrony państwa. Samoloty F-16
spenetrowały wskazane przez świadków rejony i nie wykryły żadnych oznak
występowania NOL. Specjaliści skłaniają się ku wariantowi, iż zarejestrowane
przez radary sygnały, być może były spowodowane meteorologiczną inwersją
słoneczną.
Jest
to fragment informacji opublikowanej przez Ministerstwo Obrony Belgii. I swego
rodzaju wynik badań podjętych na żądanie deputowanych tamtejszego parlamentu.
Historia zaczęła się 29
listopada (1989 roku), Patrycja Barbier
– mieszkanka niedużej osady w pobliżu Liége spożywała z dwójką dzieci kolację w
kuchni. Nagle podwórze rozświetliło się z góry, jakby spadały na nie żółte i
czerwone promienie. Gdy kobieta podbiegła do okna zobaczyła, że nad domem
płynie duży obiekt. Początkowo poruszał się powoli, potem szybko nabrał
prędkości i wysokości. I znikł.
Tego samego wieczoru podobne
zjawisko widziały trzy kobiety w mieście Obel.
Są i poważniejsze dow0dy.
Tegoż wieczoru, 29 listopada patrol policyjny (żandarmerii), składający się z
dwóch osób, odbywał codzienny obchód po mieście Eupen, w pobliżu granicy z
Niemcami. Nieoczekiwanie, na szarzejącym niebie mężczyźni zauważyli duży,
okrągły przedmiot, który poruszał się zygzakami „szybciej niż balon, ale
wolniej niż samolot”. Wydobywały się z niego trzy promienie, mocno oświetlające
ziemię. Jednym słowem, ni mniej ni więcej tylko „latający talerz”. Po pewnym czasie „talerz” zawisł nad zaporą
na rzece Wedr na wysokości około 200 m i pozostawał nieruchomy przez okres
mniej więcej 45 minut. Policjanci poinformowali o tym swych przełożonych i
kontynuowali obserwację. Wkrótce do obiektu zbliżył się drugi obiekt. Ten miał
kształt dysku. Nad dyskiem miał jakby kopułę. W kopule były trzy iluminatory.
Na dużej wysokości oba „talerze” połączyły się i oddaliły w kierunku
południowym.
Po upływie kilku dni grupa
młodych ludzi znów zaobserwowała pojawieniem się na wieczornym niebie „czterech
czy pięciu źródeł światła” poruszających się w kierunku granicy holenderskiej.
Zaledwie
w ciągu niespełna miesiąca do Belgijskiego Towarzystwa Badań Zjawisk
Kosmicznych (SOBEPS)[1],
wpłynęło około 150 doniesień naocznych świadków, wiele z nich się pokrywało.
Przyniesiono liczne zdjęcia obiektów. Władze lokalne bardzo
poważnie potraktowały te informacje. I tak 5 grudnia wyleciały dwa samoloty F-16
Belgijskich Sił Lotniczych. Spenetrowały dany rejon. Ale… niczego nie wykryły.
Nie przyniosły efektów i poszukiwania przy pomocy samolotów dalekiego zasięgu i
zwiadowczych.
Pierwsze informacje o
Niezidentyfikowanych Obiektach Latających, jakie trafiły do druku, oczywiście
wprawiły mieszkańców w zaniepokojenie. Wielu godzinami wystawało na dachach
swoich domów w nadziei ujrzenia tego tajemniczego zjawiska, o czym można by
opowiadać nawet wnukom.
Sytuacja zaogniła się jeszcze
bardziej po tym, jak stało się wiadome, że operatorzy radarów w rejonie Liége
(Glons) i Gandawy (Semmerzake) w ostatnim czasie zaobserwowali na ekranach
niejasne sygnały[2],
których nie potrafili zidentyfikować. Przedstawiciel MON Belgii potwierdził te
informacje, jednakże podkreślił, że pojawienie się zagadkowych sygnałów może
być związane z procesami atmosferycznymi nad terytorium kraju.
Lakoniczny ton takiej
informacji nikogo – ma się rozumieć – nie uspokoił. – To nie jest wyjaśnienie –
powiadali ludzie i domagali się bardziej szczegółowej wypowiedzi. Bowiem nie
brakowało rozmaitych hipotez. W prasie pojawiły się nawet informacje, że nocami
nad Belgią latają wcale nie NOL-e, a nowe tajne samoloty amerykańskie, pokryte
specjalną warstwą, dzięki której nie są one widoczne na ekranach radarowych.
Wiele osób uważało tą wersję
za najbardziej absurdalną. Kategorycznie odrzuciła ją Ambasada Stanów
Zjednoczonych Ameryki w Belgii.
Najwięcej uwagi naocznym
świadkom tych zjawisk poświęciło Towarzystwo Ufologiczne od 20 lat działające
pod kierownictwem prof. Michela Bougara. Najnowsze badania Towarzystwa
pozwoliły ustalić, co następuje:
·
Wszystkie obiekty miały trójkątną platformę podobną do kopuły,
na której niektórzy widzieli iluminatory.
·
Z reguły na obiektach znajdowały się trzy „reflektory” w tylnej
części i dwa w przedniej. Włączały się one na przemian.
·
Centrum obiektu świeciło zazwyczaj światłem jasnopomarańczowym.
·
Obiekty przemieszczały się w zasadzie nie wydając żadnego
dźwięku, ale niekiedy słychać było słabe brzęczenie, przypominające hałas
silnika elektrycznego.
·
Prędkość była niewielka, od 60 do 90 km/h.
·
Obiekty mogą zawisać nieruchomo.
·
„Talerze” nie dokonują gwałtownych przemieszczeń.
·
Intensywność światła „lamp” zależy od prędkości pojazdu, co
pozwala wnioskować o identyczności źródła energii tak dla lotu, jak dla
oświetlenia.
Zatem… cóż za zjawisko
obserwowali mieszkańcy Belgii? Niezidentyfikowane Obiekty Latające, samoloty
amerykańskie, nieznane jeszcze procesy atmosferyczne? Uzasadnionej odpowiedzi
dać nie można. Ostatnia wersja fizyka, profesora Uniwersytetu Belgijskiego dr Augusta Massena brzmi:
…chodzi tu o tak zwaną reakcję psychopatologiczną, która
przejawia się w formie histerii, majaczenia paranoicznego i psychozy grupowej.
Być może, ale … oto obrazek.
Chłodny wieczór 20 grudnia. Około setki ciekawskich zebrało się na Zaporze
Michel w pobliżu Liége na wezwanie Towarzystwa Ufologicznego w celu grupowej
obserwacji „latających talerzy”. Zimny deszcz i wiatr, ludzie cierpliwie
czekają. Psychoza grupowa jest – „latających talerzy” nie ma. Tym razem nie
przyleciały, za to pojawiały się w dużej liczbie w kilka dni później. Może
histeria tu niepotrzebna. Pobudzają do rozważań fotografie i zapisy wideo.
Technikę o majaczenie raczej trudno posądzić…
Przekład – J.B.
„Sfinks” nr 2(7)/1990, s. 9
Moje
3 grosze
Czytam te rewelacje wciąż
na nowo i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że rozwiązanie tej zagadki wcale nie
kryje się w Kosmosie, ale na Ziemi i że te pojazdy nie są pojazdami Kosmitów,
ale jak najbardziej ziemskimi konstrukcjami. Szczególnie ciekawym jest
stanowisko Ambasady USA, która szybciutko zaprzeczyła jakoby nad Belgią latały
jakiekolwiek amerykańskie samoloty wojskowe, a tym bardziej doświadczalne.
Także kuriozalnym jest
oświadczenie prof. Massena o „masowych reakcjach psychopatologicznych”. Tak czy inaczej, ta sprawa zalatuje mi znów
jakimiś skunk works i black projects z udziałem USAF…
Nie od rzeczy należałoby
tu przypomnieć, że w sierpniu 1990 roku zaczęła się Wojna w Zatoce Perskiej i
przygotowania do niej mogły mieć miejsce – i miały – nad Belgią i innymi
krajami NATO. To właśnie w tej wojnie wykorzystano masowo „niewidzialne” samoloty
stealth F-117 Nighthawk i bombowce B-2 które siały potem
spustoszenie na irackich pustyniach…
Tak więc testowano te
samoloty w dzień i w nocy, a potem po prostu analizowano zapisy ze stacji
radiolokacyjnych i… relacji naocznych świadków. Mogło tak być? Mogło i zapewne
było. Można powiedzieć, że Wojna w Zatoce rozpoczęła się w Belgii, w 1989 roku.
Oczywiście jest to
przypuszczenie, ale dość dobrze umocowane w faktach.
Istnieje jeszcze jedna
możliwość, a mianowicie taka, że testowano w Europie jakiś nowy typ pojazdu
powietrznego poruszającego się na zasadzie antygrawitacji lub zredukowanej
grawitacji. To już jest czysta fantastyka, ale czy nie zaczynano wielu rzeczy
od czystej sci-fi?