Pierwsza z hitlerowskich broni odwetowych - odrzutowy pocisk A-2/V-1 w locie...
Pisząc opracowanie na temat
niemieckich broni odwetowych - Vergeltungwaffen,
zwanych także „cudownymi” - Wunderwaffen,
- natrafiłem także na poligon w Łebie – Rąbce, gdzie w czasie II Wojny
Światowej pracowano nad silnikami rakietowymi i rakietowymi pociskami
przeciwlotniczymi – klasy ziemia–powietrze.
We wrześniu 2012 roku wreszcie
udało mi się pojechać do Rąbki, gdzie zwiedziłem Muzeum Wyrzutni Rakietowych.
Tak to opisałem w swym dzienniku:
27.IX.2012 r. – Deszcz w cieniu rakiet
Dzisiaj
odpoczynek od Fokarium, więc pojechałem do Muzeum Wyrzutni Rakietowych w Rąbce
k./Łeby. W ogóle dowiedziałem się o jego istnieniu od red. Marka Rymuszko z „Nieznanego Świata”. Muzeum, to za wiele
powiedziane. Cztery pawilony, z czego jeden to bunkier startowy, jeden z cegły,
a pozostałe dwa to zwyczajne baraki z falistej blachy. W bunkrze dowodzenia
znajduje się ekspozycja fotogramów z dziejów Łeby i okolic, a ponadto
wyświetlany jest film o wyrzutniach kierowanych radiem pociskach rakietowych Rheintochter
1 – 3 oraz Rheinbote. W barakach znajduje się ekspozycja fotograficzna
dotycząca różnych typów rakiet i hitlerowskich broni odwetowych, w tym rakiet Aggregat-4 znane jako V-2.
Poza tym jeszcze modele radzieckich rakiet plot.
W głównym baraku
montażowym znajduje się ekspozycja polskich rakiet meteorologicznych Meteor,
które… no właśnie – które były takie dobre i miały takie osiągi, że nasi
„przyjaciele” z Paktu Warszawskiego zlękli się ich możliwości i wydali zakaz
dalszych doświadczeń i prac nad nimi. Z tego, co tam napisano wynika bowiem, że
rakiety te potrafiły latać do granic atmosfery, czyli do pułapu 100 km. Co to
oznacza? Ano to, że byłaby to doskonała broń przeciwlotnicza i
przeciwbalistyczna, przy której rosyjskie systemy S-300 czy amerykańskie Patrioty,
to złom. Wystarczyło głowice z aparaturą badawczą zamienić na głowice bojowe i…
No i właśnie
Rosjanie bali się tego „i”. A szkoda, że prac nad nimi nie prowadzono, bo w tej
chwili mielibyśmy takie rakiety, o których systemy zabijaliby się
zaopatrzeniowcy wszystkich armii świata. ale jak zwykle – debilizm,
włazidupstwo i sprzedajność polskich polityków wzięła górę nad racją stanu i
interesem kraju. Nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni.
Słowo jeszcze o
niemieckich rakietach. Muszę przyznać, że były pomysłowe i diabli wiedzą, do
czego Niemcy by doszli, gdyby nie Sprzymierzeni i praca polskiego wywiadu? Dla
mnie taka rakieta jak Rheinbote nie jest wcale pociskiem
balistycznym (w maleńkiej głowicy mieści się co najwyżej 100 kg TNT) ale – ze
względu na swe osiągi: prędkość i wysokość lotu – idealnym przeciwpociskiem
służącym do rażenia szybkich celów powietrznych w rodzaju V-2 czy może nawet
pojazdów Haunebu… Nie zdziwiłbym się, bowiem Niemcy opracowując miecz,
musieli również stworzyć tarczę – system będący w stanie przechwytywać pociski
rakietowe w rodzaju V-2. Zapewne zdawali sobie sprawę – szczególnie po utracie
egzemplarza, który spadł w Szwecji – że ich sekrety zostały ujawnione i Alianci
opracowywali swój wariant tej broni. Na pewno pracowali nad nim Rosjanie,
którzy – na prośbę Churchilla –
zajęli niemieckie poligony V-2 w Sarnakach i Pustkowie-Bliźnie.
Tak zatem w Łebie-Rąbce Niemcy z całą pewnością pracowali nad swoim wariantem
współczesnej tarczy antyrakietowej. Wojny gwiezdne wcale nie zaczęły się za
prezydentury Reagana w 1980, ale już
w 1943 roku na wybrzeżu Bałtyku!
Obiekt ten
zwiedzałem z parą niemieckich emerytów z Koblencji, z którymi – o dziwo – można
się było dogadać po angielsku, którym władali zupełnie nieźle. Musieli być z
branży, bo byli bardzo oblatami w sprawach rakiet i astronautyki. Może ich
rodzice tutaj pracowali…? (zob. http://wszechocean.blogspot.com/2012/10/podroz-uczona-na-hel-12.html)
Tak jest – mogę uogólnić, że o
wojnach kosmicznych zaczęto marzyć już od chwili, w której pierwsza nowoczesna
rakieta wzbiła się w niebo. Ale nie o to tu chodzi, a o pociski rakietowe kasy ziemia-powietrze Rheintochter i Rheinbote,
które testowano na poligonie w Łebie-Rąbce.
Pocisk plot. Rheintochter R-1 na stanowisku startowym...
...po odpaleniu...
...i oddzieleniu się boostera
O ile pociski Rheintochter-R1
i Rheintochter-R3
(wersje R3P na paliwo stałe i R3F na paliwo ciekłe) były
klasycznymi niekierowanymi pociskami rakietowymi klasy ziemia-powietrze, to pocisk Rheinbote stanowi dla mnie kompletną
zagadkę. Pisze się o nim, że był to pocisk balistyczny klasy ziemia-ziemia,
przeznaczony do atakowania celów wielkopowierzchniowych takich jak miasta czy
zgrupowania wojsk. Była to czterostopniowa rakieta, której piątym stopniem była
głowica bojowa – granat kalibru 200 mm i o masie 25 kg zawierający trialen[1],
o zasięgu maksymalnym 160 km. W czasie swego lotu pocisk osiągał prędkość Ma 4,01
i pułap 78 km…
Pocisk plot. Rheintochter R-3
Czy to nie jest zastanawiające,
że czegoś takiego używano od ostrzeliwania miast czy zgrupowań wrogich wojsk?
Mnie to wydaje się co najmniej dziwne. 200-milimetrowy granat to nie jest nic
takiego wielkiego, nawet jeżeli jest załadowany trialenem. Jego trafienie może
rozwalić bunkier czy jakiś czołg, ale nic więcej. Nawet jeżeli czynnikiem
rażącym jest rozlot odłamków, to może wyeliminować z placu boju kilku
żołnierzy, ale i to wszystko. Przy szybkostrzelności wynoszącej 1 pocisk na godzinę
ostrzał traci sens nawet, gdyby to miało być terrorystyczne bombardowanie
Londynu czy Antwerpii – jak to miało miejsce w przypadku odrzutowych pocisków
niekierowanych Fi-103 A-2/V1 czy rakietowych pocisków balistycznych krótkiego zasięgu - SRBM A-4/V-2.
Przede wszystkim ich payload wynosił niemal tonę konwencjonalnego materiału
wybuchowego (Amatol-40, TNT), którego eksplozja powodowała większe szkody nawet
przy CEP wynoszącym od 6400 do 1400 m.[2]
Sytuacja zmienia się, jeżeli do
niewielkiego w sumie granatu w głowicy będącej zakończeniem III stopnia rakiety
dołączymy urządzenia umożliwiające dokładne wycelowanie i naprowadzanie jej na
cel. Tylko jaki to mógł być cel? Oczywiście mógł to być cel naziemny czy
nawodny, a nawet podwodny, ale osiągi Rheinbote predestynują go przede
wszystkim do zwalczania celów powietrznych. Prędkość 1,33 km/s to jest proszę
ja kogo prędkość rzędu Ma 4,01. Maksymalna prędkość najszybszych ówczesnych
samolotów tłokowych P-51 Mustang wynosiła 700 km/h, zaś prędkość samolotów odrzutowych
Me
262 Schwalbe nawet 900 km/h, na pułapie operacyjnym 6000 m n.p.m.
prędkość powyżej Ma 4 osiągały tylko rakiety V-2.
Poza tym V-2 były jedynymi
urządzeniami technicznymi, które były w stanie dolecieć do magicznej granicy Kármána i wzniosły się na
wysokość 189 km – na samo przedproże Kosmosu – to tylko 11 km od LEO![3]
No i były niewykrywalne, a przed ich uderzeniem nie było żadnego ostrzeżenia.
Tak było, ale czy tak do końca?
W czasie wojny w trakcie swych
prób nad bronią rakietową Niemcy utracili kilka egzemplarzy odrzutowych
pocisków Fi-103 i kilka rakiet V-2, które udało się wywieźć ze
Szwecji i Polski do Anglii oraz USA i tam rozszyfrować ich konstrukcję, a potem
zbudować swoje własne – już ulepszone. Niemcy o tym wiedzieli i dlatego musieli
temu przeciwdziałać. Poza tym Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że
pracujący nad bronią atomową Amerykanie byliby w stanie umieścić tonowy ładunek
nuklearny w głowicy ichniego odpowiednika V-1 i odpalić go w kierunku Berlina.
Wiedzieli bowiem, że coś takiego jest możliwe – wszak przetestowali swoje
głowice nuklearne o niewielkiej mocy – do 10 kt TNT na Rugii, w okolicach Homla
na Białorusi i Ohrdruf k./Gotha (Turyngia).
Mając taki miecz naziści
musieli zadbać o tarczę. I takim środkiem przeciwdziałania stały się pociski, a
właściwie przeciwpociski albo jak kto woli - antyrakiety Rheinbote.
Rakietowy pocisk plot. Rheinbote...
...jego start z ruchomej wyrzutni...
...i potencjalny cel - SRBM A-4/V-2
Cały problem był nie w ich
sterowaniu, to rozwiązano, ale w precyzyjnym naprowadzeniu na nieduży cel
poruszający się z dużą prędkością. Częściowo sprawę załatwiał radar, który
Niemcy opracowali nieco później, niż Anglicy, ale mieli już dostatecznie
precyzyjny, by śledzić lot pocisków V-2. Reszta była już prosta: po
zbliżeniu się do celu zapalnik zbliżeniowy detonował granat. Eksplozja
rozrywała go siejąc odłamkami wokół. Trafienie dużym odłamkiem w obiekt
poruszający się w atmosferze z prędkością
Ma 4 wystarczyło, by go unieszkodliwić…
Gdyby Niemcy mieli więcej czasu
i nad tym jeszcze popracowali, to obawiam się, że Rheinboten nie poleciałyby
na miasta, ale stały na straży nieba III Rzeszy jako obrona przed angielskimi i
radzieckimi odpowiednikami pocisków V-2 i dalszych. Szczególnie wziąwszy
pod uwagę to, że tamte pociski mogły już być uzbrojone w normalne głowice A.
Niemcy na razie mogli tylko przenosić „brudne” bomby A.[4]
Przeszkodą była masa takiego „urządzenia nuklearnego”, która wahała się w
granicach 5 ton. Ale Niemcy byli mistrzami ersatzów,
i jak już to wiemy, przetestowali niewielkie, taktyczne ładunki jądrowe o mocy
do 10 kt – wystarczające do unieszkodliwienia miasta czy zgrupowania okrętów
albo czołgów. Wszak amerykańskie bomby A z tego okresu były niewiele silniejsze
i ich moc określano na 15-20 kt.
Tak więc potrzebny był środek
do przeciwdziałania temu zagrożeniu. I dlatego musiał pojawić się Posłaniec
Renu. Na szczęście w czasie II Wojny Światowej nie użyto na Europejskim
Teatrze Działań Wojennych broni atomowej. Obawiam się, że w przeciwnym wypadku
skończyłoby się to nuklearną masakrą i kontynent stałby się radioaktywną
pustynią, a cały świat pogrążyłby się w postnuklearnym chaosie, tak sugestywnie
opisanym przez Nevila Shute’a w
powieści „Ostatni brzeg” (1957). Wtedy, w latach 40 XX wieku, ludzie jeszcze niezbyt
zdawali sobie sprawę z mocy i ekologicznych efektów użycia takiej broni.
Zob. także:
1. Antologia
– „Wyrzutnia rakiet Rąbka”, wyd. Mirosław Nastały, 2001
[1]
Jest to mieszanina materiałów wybuchowych: 15% RDX (hexogenu), 70% TNT
(trotylu) i 15% pylistego glinu (Al).
[2]
Circular Error Probable, CEP – miara
celności broni rakietowej w badaniach nad militarnymi zastosowaniami balistyki,
używana jako współczynnik w określaniu prawdopodobieństwa zniszczenia celu.
Jest to określony w metrach promień okręgu, wewnątrz którego zakończy swój lot
50% wycelowanych w środek okręgu pocisków rakietowych (Wikipedia).
[3] Low Earth Orbit – niska orbita
wokółziemska.
[4]
Chodzi o bomby z niewielkim ładunkiem wybuchowym w otulinie z radioizotopu o
krótkim T1/2 – np. 60Co. Eksplozja rozrywała bombę, która
rozsiewała radioaktywny ładunek na znacznej powierzchni wrogiego kraju, która
to powierzchnia stanowiła „strefę śmierci” przez jakiś czas.