Trudne decyzje. Całą sprawę natychmiast postanowiono
utajnić. Ujawnienie incydentu mogło zaszkodzić wizerunkowi USA i administracji
Jimmy’ego Cartera. Prezydent jesienią 1979 roku był jeszcze oddany idei
odprężenia w relacjach ZSRR i dążył do redukcji arsenałów jądrowych oraz
ograniczeniu rozprzestrzeniania się broni masowej zagłady. Trzy miesiące wcześniej
podpisano porozumienie SALT II, które miało drastycznie zmniejszyć ilość broni
strategicznej w wojskach USA i ZSRR. Dopiero w grudniu 1979 roku ZSRR
rozpoczęły inwazję na Afganistan i Carter musiał porzucić „odprężenie”. Traktat
SALT II nigdy nie wszedł w życie.
Jednak kilka miesięcy wcześniej prezydent trzymał
się polityki rozbrojeniowej. W takiej sytuacji tajemnicza próba jądrowa, o
której w USA nikt nic nie wiedział, stanowiła poważny cios w wizerunek władz.
Sprawę w dalszym stopniu komplikowało to, że praktycznie od razu pierwszym
podejrzanym stał się Izrael. Po obaleniu szacha w Iranie państwo żydowskie było
wówczas jedynym silnym sojusznikiem USA na Bliskim Wschodzie. Amerykanie już od
końca lat 60. wiedzieli, że Izrael opracował broń jądrową. Jednak Tel Awiw
utrzymywał całą sprawę w ścisłej tajemnicy, nawet przed USA. Nigdy nie
zaobserwowano żadnej próby jądrowej w wykonaniu Izraelczyków, a przeprowadzenie
jej na terenie ich małego państwa w sposób skryty nie było możliwe. Gdyby
„Incydent VELA” powiązano z Izraelem, Carter stanąłby przed trudnym wyborem -
ukarać silnego sojusznika, który był niezbędny do utrzymania pożądanej przez
Amerykanów równowagi sił na Bliskim Wschodzie, czy też okazać pobłażanie i
narazić się na krytykę przeciwników broni jądrowej w kraju? Pomimo zrozumiałych
starań Białego Domu tajemnica została utrzymana tylko przez miesiąc. Pod koniec
października informacja o „Incydencie VELA” przedostała się do prasy i wywołała
burzę.
Początek kontrowersji Opinia publiczna w USA
domagała się informacji i wyjaśnienia sprawy. Carter zlecił zbadanie „Incydentu
VELA” Biuru ds. Polityki Naukowej i Technologicznej, specjalnemu ciału
doradczemu w administracji prezydenta. Tam powołano komisję złożoną z
dziewięciu wybitnych naukowców. Mieli zbadać wszelkie dowody i ustalić, czy
satelita rzeczywiście zaobserwował eksplozję jądrową. Biały Dom stwierdził, że
samoloty i okręty nie znalazły żadnych śladów radioaktywnych, wobec czego
wskazano na możliwy błąd czujników satelity VELA 6911. Prace komisji
trwały pół roku. Wyjaśnienie przez nią przedstawione do dzisiaj budzi
kontrowersje i jest podważane. Naukowcy uznali „w oparciu o swoje doświadczenie
w tym zakresie, że sygnał odebrany 22 września prawdopodobnie nie był skutkiem
eksplozji jądrowej”. Zastrzegli przy tym, że nie mogą wykluczyć, iż do takowej
doszło. Za prawdopodobną przyczynę zarejestrowania rozbłysków uznali uderzenie
w satelitę mikrometeoru. Jak USA zaakceptowały atomowy Izrael Dokładnie 45
lat... czytaj dalej »Krytycy zarzucają komisji zignorowanie części dowodów
przemawiających za tezą o próbie jądrowej. Chodzi między innymi o sygnały z
sieci sonarowej US Navy, która 22 września namierzyła w obszarze wskazanym
przez satelitę dźwięk odpowiadający detonacji bomby atomowej na powierzchni lub
tuż pod powierzchnią wody. Jako nie dość przekonujące odrzucono również
informacje o wykryciu fali elektromagnetycznej, która mogła powstać w wyniku
eksplozji, oraz szczątkowych śladach cząsteczek radioaktywnych znalezionych na
zachodzie Australii.
Niewyjaśniona zagadka Do dzisiaj odtajniono wiele
raportów na temat „Incydentu Vela” przygotowywanych na zlecenie różnych służb i
agencji władz USA. Większość jest silnie ocenzurowana. Z ich lektury wynika, że
Amerykanie nigdy nie ustalili jednoznacznie, czy 22 września doszło do tajnej
próby jądrowej czy też nie. W wielu wypadkach stwierdza się wysokie
prawdopodobieństwo, że satelita VELA 6911 wykrył wybuch, ale brak
twardych dowodów na potwierdzenie tej tezy. W innych wskazuje się na
potencjalne naturalne źródło rozbłysków. Wątpliwości nie miał na przykład
Seymour Hersh, autor swojego czasu głośnej książki „Opcja Samsona” opisującej
kulisy izraelskiego programu jądrowego. Powołując się między innymi na byłego
pracownika izraelskiego wywiadu wojskowego, dziennikarz stwierdził
jednoznacznie, że 22 września 1979 roku Izrael przeprowadził jedną z trzech
tajnych prób małych ładunków jądrowych. W wyniku pomyłki eksplozja miała być
widoczna z kosmosu przez chwilową dziurę w chmurach. Izraelskie próby miało
obserwować wojsko RPA, gdzie wówczas prowadzono własny program jądrowy. Podobne
informacje podawał były radziecki szpieg Dieter Gerhardt, który dosłużył się
stopnia komandora we flocie RPA i w 1979 dowodził dużą bazą Simon’s Town. Po
wyjściu z amerykańskiego więzienia w 1994 roku stwierdził, że podczas służby
dowiedział się z drugiej ręki o izraelskich próbach jądrowych, które
przeprowadzano za wiedzą rządu RPA. Współpraca miała nosić kryptonim „Operacja
Feniks”. Pomimo upływu ponad trzech dekad nadal brakuje przekonującego
wyjaśnienia „Incydentu VELA”.
Władze RPA po upadku apartheidu odtajniły
większość informacji o swoim programie jądrowym i jest niemal pewne, że to
państwo nigdy nie testowało swoich bomb. Na pewno nie w 1979 roku, bowiem
wówczas nie były jeszcze gotowe. Pozostaje wątek izraelski, ale władze państwa
żydowskiego są nadzwyczaj skryte jeśli chodzi o swój program jądrowy i
praktycznie cała wiedza na jego temat pochodzi z nielicznych przecieków.
„Incydent VELA” mógłby zostać przekonująco wyjaśniony, gdyby Izrael zdecydował
się na odtajnienie informacji odnośnie początków swojego programu jądrowego. Na
to jednak się nie zanosi i spekulacje na temat tego, co właściwie zobaczył
satelita VELA 6911, będą trwały.[1]
No
cóż, Izrael nie ujawnił i nie ujawni swych sekretów, tym bardziej tych obronnych.
Nie ma co na to liczyć, co mnie nie dziwi. Natomiast chciałbym podzielić się z
Czytelnikiem pewną refleksją na temat wydarzeń z 1979 roku.
Dla
mnie był to rok szczególny. Kończyłem studia na wrocławskim „Zmechu” i
przygotowywałem się do promocji, kiedy w dniu 20.VIII.1979 roku miałem okazję
zaobserwować przelot czegoś, co później nazwano Wielkim Bolidem Polskim – WBP,
a który to przelot wzbudził swego czasu wiele kontrowersji i sporów ufologów.
Początkowo WBP skojarzył mi się z jakimś wielogłowicowym SLBM wystrzelonym z
pokładu radzieckiego lub amerykańskiego SSBN – rakietowego okrętu podwodnego z
napędem atomowym, który to pocisk wymknął się spod kontroli i poleciał w
kierunku SE-S spod Morza Norweskiego lub Północnego Atlantyku nad Półwysep
Skandynawski, Bałtyk, Polskę, wschodnią część Słowacji, Węgry i Rumunię, a
następnie – i tu wersje są podzielone – spadł gdzieś w Morze Czarne albo
wyszedł z atmosfery ziemskiej na LEO[2]. Trzecia
wersja mówi o całkowitym rozpadzie i spłonięciu meteoroidu w atmosferze.[3] I
wszelki ślad po nim zaginął.[4]
Czyżby?
Zastanawiające
jest to, że wydarzenie zaobserwowane przez satelitę Vela 10/Vela 5B/OPS 6911
miało miejsce miesiąc po przelocie WBP. Czyżby więc te zjawiska miały ze sobą
coś wspólnego? Niestety, mamy za mało danych do udowodnienia takiej możliwości.
Czy obiekty te są tylko jednym obiektem, który wszedł na orbitę i w miesiąc
później z niej spadł w rejonie południowych akwenów Oceanu Indyjskiego? Tylko
kto wypuścił to „coś” na orbitę? I skąd?
Tak
czy owak, mogło to być jakieś omyłkowe odpalenie pocisku rakietowego z ziemi
czy okrętu podwodnego. Jeszcze w latach 90-tych, senator Sam Nunn opublikował oświadczenie mówiące o kilku takich strzałach
rakietowych, które odbyły się samowolnie i bez wiedzy człowieka. Dwa z nich
miały miejsce w latach 80-tych.
Ale
o czym w ogóle mówimy! Mamy rok 2018, i takie przypadki nadal się zdarzają,
czego przykładem jest ostatni przypadek zaginięcia międzykontynentalnego
manewrującego pocisku rakietowego Buriewiestnik – o czym pisze Rafał Muczyński:
Zgodnie z
doniesieniami medialnymi z 21 sierpnia, popartymi informacjami wywiadu USA,
Federacja Rosyjska ma rozpocząć poszukiwania pocisku manewrującego 9M730
Buriewiestnik o napędzie
nuklearnym, który miał zaginąć podczas jednego z czterech testów w
Arktyce.
Istnienie pocisku
manewrującego o napędzie nuklearnym Buriewiestnik zostało ujawnione 1
marca, natomiast 19 lipca zaprezentowano ujęcia ze startu i linii montażowej.
Sieć
informacyjna CNBC, powołując się na raport amerykańskiego wywiadu
wojskowego DIA twierdzi, że wkrótce na Morzu Barentsa ma rozpocząć się operacja
poszukiwawczo-ratownicza mająca na celu próbę podjęcia z dna morskiego
rozbitego w listopadzie 2017 pocisku rakietowego. W poszukiwaniach mają wziąć
udział trzy okręty. Na pokładzie jednego z nich znajdzie się specjalistyczna
aparatura, niezbędna do prowadzenia działań z materiałami radioaktywnymi.
Cztery nieudane
testy pocisku manewrującego 9M730 Buriewiestnik, miały zostać
przeprowadzone pomiędzy listopadem 2017 a lutym 2018. Według DIA, najkrótsza
próba trwała zaledwie 4 sekundy, natomiast najdłuższa 2 minuty (podczas której
pocisk pokonał odległość ok. 35 km). Nie jest jasne czy podczas nieudanych
testów doszło do wycieku paliwa jądrowego (prawdopodobnie wysoko wzbogaconego
uranu-235). Nie wiadomo również czy podczas pierwszych prób sam miniaturowy
reaktor napędzający pocisk zadziałał prawidłowo.
System rakietowy 9M730
Buriewiestnik został ujawniony 1 marca 2018 przez prezydenta Władimira Putina podczas corocznego
przemówienia do Zgromadzenia Federalnego. Zaprezentowano wówczas również
wizualizacje i fotografie prototypu ciężkiego, międzykontynentalnego pocisku
balistycznego RS-28 Sarmat, hipersonicznego pocisku rakietowego Ch-47M2
Kindżał, torpedy (bądź podwodnego bezzałogowca) o napędzie nuklearnym Posejdon
(wcześniej znanej jako Status-6/Kanyon), hipersonicznego
pojazdu szybującego Awangarda czy systemu laserowego Pierieswiet. Nazwy
większości systemów zostały wybrane w wyniku publicznego głosowania.
Dzięki zastosowaniu
miniaturowych reaktorów jądrowych, zarówno w pocisku Buriewiestnik, jak i
torpedzie Posejdon, oba systemy mają charakteryzować się niemal
nieograniczonym zasięgiem, a zastosowanie głowic nuklearnych, zgodnie z
zapowiedziami, zwiększałoby możliwości i znaczenie strategiczne tego
uzbrojenia. Ponadto, opublikowane ujęcia z linii montażowej wskazują, że pocisk
charakteryzuje się obniżonym przekrojem radarowym, a według Rosjan ma poruszać
się z prędkością ponaddźwiękową.
Niezależny
portal The Barents Observer informował
w marcu, że nad północną Europą, w regionie granicy norwesko-rosyjskiej
zanotowano podwyższony poziom promieniowania radioaktywnego, co może mieć
związek z testami pocisków Buriewiestnik. Wzrost zmierzono
kilkukrotnie w 2017 i na początku 2018 w czasie gdy Rosja przeprowadzała cztery
testy pocisków.
Na podstawie
ujawnionego 19 lipca nagrania wideo przez Ministerstwo Obrony Rosji,
przeanalizowano widoczną linię brzegową w tle i zestawiono to ze zdjęciami
satelitarnymi, wykazując, że start pocisku miał prawdopodobnie miejsce w
rejonie stacji badawczej Pankowo na Nowej Ziemi w Arktyce. Stacja była używana
przez naukowców od 1961, gdy ZSRR przeprowadzał w tym rejonie próby jądrowe.
Pocisk miał skierować się w rejon cieśniny Matoczkin Szar, a następnie w
kierunku przylądka Suchoj Nos. Wynika z tego, że obszarem poszukiwań mogą być
wody Morza Barentsa na zachód lub północny-zachód od cieśniny.
22 sierpnia norweska
agencja rządowa NRPA (Norwegian Radiation Protection Authority), zajmująca się
bezpieczeństwem nuklearnym, wysłała do władz rosyjskich zapytanie w sprawie
katastrofy pocisku manewrującego. Obecnie poziom promieniowania radioaktywnego
we wskazanym obszarze nie odbiega od norm. [5]
To
wszystko odbyło się kilka miesięcy temu na Oceanie Arktycznym. Jak widać
zagubienie wystrzelonego pocisku bądź omyłkowe wystrzelenie SLBM czy ICBM jest
możliwe nawet dzisiaj, a co dopiero w 1979 roku!
No
właśnie, powróćmy do naszej sprawy – rzecz, jak czytamy, miała miejsce na
południowych akwenach Oceanu Indyjskiego, a nie Atlantyku – jak podawały to różne
źródła. Chociaż… Z załączonej mapki eksperymentów z bronią jądrową (A) i
termojądrową (H) wynika, że w roku 1958 nad Południowym Atlantykiem Amerykanie
zdetonowali trzy słabe ładunki atomowe o mocy <10 kt. Jak widać z tejże
mapki, eksplozja zaobserwowana z satelity Vela miała miejsce na podobnej szerokości
geograficznej, ale na Oceanie Indyjskim. Czyli mogła to być amerykańska
„powtórka z rozrywki”, o czym – rzecz jasna – nie można było i nadal nie wolno
mówić… Dlatego nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało,
że mamy do czynienia jednak z amerykańskim eksperymentem. Eksperymentem z
głowicą N - neutronową. Wtedy
to była najnowsza zabawka i kolejny straszak dla świata, który za mało miał
strachu…
Z
mapki skażeń w Australii wynikałoby, że to jednak było radioaktywne „echo”
wybuchu jądrowego na Oceanie Indyjskim. Osobiście jednak nie ufam tym pomiarom,
zważywszy fakt iż w Australii istniały trzy poligony nuklearne: Płw. York,
gdzie testowano wpływ eksplozji jądrowej na las deszczowy, Monte Bello Islands,
gdzie zdetonowano 3 ładunki średniej mocy i Maralinga, gdzie zdetonowano 9
ładunków małej mocy a także przeprowadzano eksperymenty z np. gaszeniem pożarów
różnych urządzeń jądrowych i inne z materiałami radioaktywnymi. Powstałe
wskutek tego skażenia mogły mieć wpływ na wyniki przeprowadzanych tam pomiarów.
Dlatego oceniam je jako wątpliwe.
Tłumaczenie,
że błyski spowodował mikrometeoroid, który uderzył w obiektyw Veli
jest – delikatnie mówiąc – żenujące i ciągnięte za włosy i szkoda mi czasu na
jego rozważanie.
Wracając
do WBP, to istnieje możliwość, że mamy do czynienia z powtórką z tego, co
wydarzyło się w dniu 30.VI.1908 roku w rejonie rzeki Podkamiennej Tunguskiej.
Był to meteoroid, który wtargnął w atmosferę Ziemi i detonował – na szczęście
nie za mocno – na tym akwenem. To było coś mniejszego nawet od słynnego
Meteorytu Czelabińskiego z dnia 15.II.2013 roku, który eksplodował nad miastem o
godzinie 09:20 YEKT/03:20 GMT na wysokości 29.700 m wydzielając energię równą
eksplozi 0,5 Mt. Jego masa wynosiła 10.000 ton, a średnica 17-20 m. Wybuch
spowodował falę sejsmiczną o M2,7. Fala uderzeniowa wybiła całą masę szyb i
spowodowała straty oszacowane na 1 mld RUR, poszkodowanych zostało wiele osób.
Coś takiego mogło wydarzyć się też nad Indykiem. Niestety, nie wiadomo, czy
fale uderzeniowe i sejsmiczne zostały zaobserwowane przez załogę francuskiej
stacji antarktycznej Alfred Faure, która działa na Wyspach Crozeta od 1961
roku. Gdyby je zaobserwowano, to byłby to dowód
wprost na eksplozję w tym rejonie Indyka.
Obawiam się jednak, że jeżeli takie obserwacje były, to raporty o nich są
głęboko ukryte w sejfach w Paryżu, Waszyngtonie i Pretorii…
Zebrał
i opracował - ©R.K.F. Leśniakiewicz
[2] Niska
orbita wokółziemska.
[3]
Zob. B. Rzepecki & K. Piechota – „UFO nad Polską”, Białystok 1996; Lucjan
Znicz-Sawicki – „Goście z Kosmosu – UFO” t. 3, Gdańsk 1983.