ROZDZIAŁ XII – Obcy w naszym otoczeniu.
Jak nam wiadomo, istnieje ogromne dossier wydarzeń
popierających pogląd o istnieniu NOL-i, ale sam problem źródła pochodzenia tego
fenomenu jest w dalszym ciągu nierozwiązany. Możliwe, że NOL-e przybywają do
nas z różnych źródeł. Dajmy na to, że z innych planet i gwiazd naszej
Galaktyki, z niewiadomych światów, innych wymiarów lub Pustej Ziemi.
Obserwujemy je już od 1945 roku w przestrzeni atmosferycznej naszej planety.
Nie udowodniono tego, że UFO przybywają z Wenus, Marsa, Saturna czy planety
Clarion.
Jesteśmy zatem zdani na kontaktowców takich, jak George
Adamski, Howard Menger, Cedric Allingham,
Dan Fry, Truman Bethulum, i in., którzy nawiązali mentalną łączność z tymi
planetami. Światowej sławy ekspert ds. rakiet prof. Hermann Oberth
twierdzi, że NOL-e przybywają do nas spoza Układu Słonecznego.
Wiele kontaktów zdaje się to potwierdzać, ale nie jesteśmy w stanie tego udowodnić.
Żaden z rosnącej liczby ufologów nie popiera już poglądu
Pustej Ziemi czy skorupy astralnej. Ogólnie przyjmuje się, że te
hipotezy są jedynie marginesem dla głównego nurtu poglądów zakładających
pozaziemskie, jak nie galaktyczne, pochodzenie NOL-i.
Sygnałem, który wywołał eksplozję różnego rodzaju doniesień o
pojawianiu się NOL-i i innych tego rodzaju fenomenów z nimi związanych, było
użycie po raz pierwszy broni jądrowej w 1945 roku.
Myśl tą wyraził jeden z najznamienitszych
hiszpańskich ufologów dr Antonio Ribera, który w liście do „Orbit”
zawarł taką sugestię, a także nadmienił, że ludzka aktywność w zakresie badań
jądrowych może doprowadzić do naruszenia równowagi Galaktyki. Z drugiej strony
Ribera słusznie wskazuje na to, że Galaktyka zna jeszcze gorsze kataklizmy od
naszych wybuchów nuklearnych, i tak np. wybuch Supernowej, który w 1054 roku
utworzył mgławicę M-1 Krab odległą o 5000 ly oraz 15 innych znanych nam
wybuchów gwiazd Nowych i Supernowych
obserwowanych gołym okiem, jakoś nie naruszyły równowagi galaktyki. Owszem to
prawda, ale t a m t e wybuchy miały charakter naturalny...
Dlaczego zauważono tyle NOL-i po 1945 roku? Kim byli ci ludzie (poza nami oczywiście), których
zainteresowały nasze testy jądrowe? Kości rzucone! Odpowiedź brzmi: są to
ci, których korzenie tkwią głęboko w naszej Ziemi! Wygląda bowiem na to, że
jesteśmy tylko w s p ó ł m i e s z k a ń c a m i naszej planety!!! Spójrzmy, jak wiele
kontaktów kończy się apelem o zaniechanie dalszych prób z bronią jądrową! Te
Istoty, a raczej L u d z i e - bo jakże Ich nazwać inaczej??? – żyją
wśród nas i są skrajnie zaniepokojeni stanem naszych arsenałów jądrowych oraz
kierunkami rozwoju badań naukowych np. typu NMD/SDI, i próbują nas przekonać do
swych słusznych poniekąd racji.
Wygląda zatem na to, że Oni przenieśli się w niewidzialne
obszary Niewiadomego, nieznanych dla nas, żyjących na powierzchni Ziemi.
Odwiedzając nas sieja celowo dezinformację o tym, że pochodzą z Wenus, Marsa,
itp. Ma to sens pod warunkiem, że rasa ta zamieszkuje wnętrze Ziemi czy inne –
na razie dla nas niedostępne – rejony planety.
A tak jeszcze à propos niedostępności, to istnieją na Ziemi rasy ludzkie, o
których wiemy mało, lub zgoła nic. Nic nie wiemy np. o pochodzeniu Cyganów,
bowiem jedyne, co o nich wiemy to to, że jest to rasa nomadów, którzy zachowują
swe sekrety dla siebie.
Cyganie wiążą się z jeszcze jedną zagadką. Ivan T. Sanderson w
swej książce pt. „Uninvited Visitors” rozważa bardzo dziwne „Listy Allende”,
które zamieścił jako dodatek do tej książki. Szczególnie dziwnie przedstawia
się sprawa tajemniczych dopisków w książce dr Jessupa „The Case for the UFO”,
które przesłano adm. N. Furthonowi – szefowi ONR
w Waszyngtonie. ONR opublikowało ograniczoną ilość kopii tych zapisków wraz ze
wstępem i dwoma listami przysłanymi Jessupowi przez niejakiego Carlosa
Miguela Allende, lub osobę za takowego się podającą. Co najciekawsze,
wygląda na to, że jest on jednym z trzech autorów dopisków w tej książce. W
listach używa skróconej wersji swego nazwiska – Allen. Listy i notatki
na marginesach książki mówią o dokonanym eksperymencie z okrętem, który został
teleportowany z Filadelfii do doku w Norfolk i z powrotem, dzięki pomyślnemu
zastosowaniu einsteinowskiej unitarnej teorii pola. Allende twierdzi, że okręt
i jego załoga byli niewidzialni w czasie trwania eksperymentu. Wielu członków
załogi zamieniło się w żywe pochodnie, inni dostali pomieszania zmysłów i
umieszczono ich w zakładach dla obłąkanych, gdzie spędzili resztę życia.
Zgodnie z relacją Allena-Allende, ten fantastyczny eksperyment miał miejsce w
październiku 1943 roku.
Powodem napisania tych listów przez Allende do Jessupa był
apel tego ostatniego skierowany do swych czytelników o wywarcie presji na rząd
w celu dalszych badań nad unitarną teorią pola, która mogłaby nam otworzyć oczy
na naturę grawitacji, NB, co było sprzeczne z punktem widzenia Allende, który
twierdził, ze byłoby to szkodliwe dla Ludzkości i odciągał od tego Jessupa.
Trzej tajemniczy autorzy zapisków okazali się być Cyganami, zaś same zapiski
były wykonane w narzeczu Cyganów.
Pokuśmy się o pytanie: co łączy Cyganów (czy chociażby kilku z
nich) z nieznanymi rejonami naszej planety? Autor w swej książce wyraźnie
unaocznił nam, że Cyganie są zdegenerowaną rasą Niebian i co jest całkiem
możliwe, wielu z nich zachowało swą etyczną postawę.
Interesującym jest fakt, że w ograniczonym wydaniu książki Jessupa, ONR
twierdzi, że ci trzej tajemniczy autorzy robią co chwilę dygresje do dwóch
ludzi lub dwóch ras ludzkich: LM i SM.
LM są nastawieni pokojowo, SM – nie. swoją drogą klasyfikacja LM i SM jest
zagadkowa. Kim są Wysocy – LM, a kim są Niscy – SM? Cóż to może oznaczać, wszak
chyba nie o wzrost tu idzie?
We wstępie do niej ujrzał światło dzienne fakt zamieszkania
tychże istot na ziemi niczyjej, co może oznaczać wszystko – nawet dno
oceanu. Wszak widziano już NOL-e wpadające w fale oceanu i wylatujące z nich
oraz poruszające się pod wodą i znane jako Nieznane Obiekty Podmorskie... Można
by zapytać ONR, dlaczego mieli oni takie kłopoty z wydaniem, ograniczonego
przecież nakładu, książki Jessupa?
A teraz cofnijmy się w czasie o ponad stulecie – do roku 1897.
W tym roku wydarzyło się coś, co dzisiaj określiłoby się, jako „falę” doniesień
o NOL-ach. Tysiące ludzi w różnych stanach USA widziało statki powietrzne
– sterowce – przy czym należy dodać, że pierwszy sterowiec Ferdynanda hr. von
Zeppelina wypróbowano i oblatano dopiero w 1900 roku. Prototyp ten osiągnął
prędkość lotu ok. 30 km/h i przebył dystans ok. 5,5 km zanim wylądował po
awarii sterów uniemożliwiającej dalszy lot. Natomiast wielki czarny statek powietrzny
zaobserwowano na trzy lata przed opisywanymi powyżej wydarzeniami – lotem
pierwszego Zeppelina – a było to w Kansas City, MO.
Widziało go ponad 10.000 osób! Poruszał się on szybko, potem zawisł nad miastem
na jakieś 10 minut, a następnie błysnął białymi i zielonymi światłami i
wystrzelił w Kosmos. Sterowiec ten był o całe niebo lepszy, niż późniejszy
prototyp hr. Zeppelina.
A i tak w czasie I Wojny Światowej niemieckie sterowce miały szalone kłopoty z
powrotem z nocnych rajdów bombowych z Anglii do Niemiec.
Istnieją dwa aspekty tej historii z roku 1897: po pierwsze –
ten sterowiec poruszał się na ogromnej wysokości i był widziany na
ogromnym obszarze w tym samym czasie. Potwierdza to ogromne dossier
wycinków prasowych z tego okresu; po drugie – przelot sterowca nad
kilkoma miastami takimi, jak Kansas City był techniczną demonstracją siły i
umiejętności konstruktorów tego statku powietrznego. Dano nam wyraźnie do
zrozumienia, że mamy do czynienia z ludźmi o wyższym rozwoju technicznym, niż
nasz własny. Mówi nam o tym wyraźnie pułap i prędkość lotu tego aparatu. Są na
to dwa przykłady: pierwszy z nich dotyczy sterowca wymagającego naprawy, a
drugi przyjęcia wody i jedzenia przez nieznanych lotników. A oto streszczenie
artykułu pt. „The 1897 Story” zamieszczonego na łamach FSR przez Jerome’a
Clarka i Luciusa Farisha:
Prawie w tym samym czasie, wieczorem 11-tego,
ludzie z rejonu Niles widzieli wielki, jaśniejący obiekt oraz sterowiec, który
ukazał się w Pine Lake w parę dni później, zgodnie z niewiarygodnym
oświadczeniem Williama Megiverona.
Oświadczył on Lansingowi ze >>State
Republican<<, że w nocy 15-tego został on obudzony stukaniem do okna, a
kiedy je otworzył, to oślepił go potężny strumień światła. Wychodząc na
zewnątrz usłyszał dochodzący z góry głos, który mu wyjaśnił, iż pochodzi ono ze
statku powietrznego, który wisi powyżej ławicy chmur. Ławica ta utrzymywała się
już od południa. Do statku strzelano z dubeltówek i uszkodzono w ten sposób
jedno skrzydło. (?) Lotnicy naprawili je do tego czasu, a potem głos poprosił
go o... cztery tuziny
kanapek z jajkiem i kociołek kawy dla załogi. Potem Megiveron otrzymał wielki
pojemnik zawierający kanadyjskie ćwierćdolarówki, stanowiący zapłatę za usługę.
Po załadowaniu go kanapkami i kawą pojemnik powędrował w górę.
Świadek sądzi, że obiekt ten wisiał na wysokości
około 100 m, a jego długość wynosiła 900 m! Jedno, co może powiedzieć na pewno,
to tylko to, że obrys statku wyznaczały silne światła, które powodowały to, że
wszystko na dole było jasno oświetlone a giorno, natomiast wszystko w górze
było ciemne, jak nocne niebo w czasie cyklonu.
Incydent ten przywodzi na myśl inny, już współczesny, którego
bohaterem jest Joe Simonton, 60-letni hodowca kur z Eagle River, WI.
Przypadek ten w świetle przeżyć Megiverona wart jest przytoczenia, bowiem
występuje w nim także aspekt „żywnościowy”, prawdę powiedziawszy – mocno
podejrzany:
18 kwietnia 1961 roku, około godziny 11:00, Joe
usłyszał głos przypominający ryk silnika rakietowego i ku swemu zdumieniu
ujrzał on latający spodek, który spadał na jego pole na prawo od jego chałupy.
Trochę go to zdumiało, bowiem jego goście zazwyczaj awizowali swe wizyty, a on
sam nie miał w zwyczaju wpuszczać byle kogo na swoją farmę. Wyszedł więc z domu
i podszedł do NOL-a. Wewnątrz ujrzał on trzech ludzi ubranych na ciemno. Jeden
z nich podał mu czajnik gestem prosząc, by nalał doń wody. Joe spełnił jego
życzenie. Później, wciąż stojąc przy NOL, obserwował jednego z „ludzi”
zajmującego się gotowaniem na czymś, co przypominało piecyk mikrofalowy.
Wręczył on Joemu cztery „placki”, zaś w chwilę później talerz wystartował i
znikł mu z oczu w czasie sekundy.
Joe zjadł jeden „placek” i powiedział później, że
smakował mu on, >>jak tektura<<. Kolejny placek wręczył dr
Hynekowi, trzeci posłał do NICAP, a ostatni zostawił sobie na pamiątkę i ma go
do dziś dnia. Analizy wykazały, że placki zrobiono z kukurydzy i mąki pszennej
oraz z innych zwykłych składników, ale typ mąki pszennej użyty do niego jest
nieznany...
A teraz powróćmy do roku 1897. Co miała na celu prośba o
jedzenie i kawę w przypadku Megiverona? Krótka odpowiedź: Oni byli głodni i
spragnieni – to oczywiste. A co było za drugim razem? Czy widzicie
podobieństwo? Ależ tak! Oni są po prostu podobni do nas pod względem wyglądu i
sposobu życia! Powiedzieliśmy tutaj, że Oni pochodzą z tej samej planety, co my
– względnie Ich korzenie są w tej samej naszej Ziemi i wszystko wskazuje na to,
że tak właśnie jest.
Zachodzi więc całkowita sprzeczność z relacjami o poczynaniach prawdziwych
Kosmitów.
I w tym właśnie miejscu pozwolę sobie ujawnić inny, dziwny aspekt ufozjawiska
zauważony w czasie ostatnich 20 lat.
W wielu przypadkach kontaktów z Istotami z innych światów
stwierdzono, że Istoty te mówiły po niemiecku lub podobnie, tzn. mówiły
językiem fonetycznie przypominającym język niemiecki, ale nie po niemiecku.
Jednym z tych, którym przyszło to do głowy, jest Reinhold Schmidt, który
jest obywatelem amerykańskim, ale miał niemieckich przodków, jak to wynika
choćby z jego imienia i nazwiska.
Schmidt był kupcem zbożowym i mieszkał w Bakersfield, CA. 5 listopada 1955
roku, w pobliżu Kearney, NE, jadąc samochodem został nagle zatrzymany jego
silnik – widoma odznaka bliskości UFO – i wtedy w odległości ok. 18 m od swego
samochodu odkrył obecność NOL-a o wymiarach 30 x 4,3 x 4,5 m. Obiekt ten stał
na czterech „nogach”, a kiedy podszedł do niego, to oddzieliły się odeń dwie osoby
poruszające się dziwnie – jakby ślizgając się po ziemi. Pozwoliły one
Schmidtowi na wejście do NOL-a, w którym znajdowały się jeszcze dwie kobiety.
Tam mu powiedziano, że nie uczynią mu żadnej krzywdy, i dowie się
wszystkiego w krótkim czasie. Wszystko to wyglądało na jakąś naprawę – tu
aparaty, tam przewody, mnóstwo pracy i krzątaniny. Widocznie było to awaryjne
lądowanie. Kiedy ukończono naprawę, Schmidt został poproszony o opuszczenie
NOL-a, który po chwili wystartował w niebo. Zgłosił on ten fakt władzom, no i
zabrali się zań specjaliści z USAF. Oczywiście konkluzją speców był... obłęd.
Schmidt był wariatem i umieszczono go w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.
I wszystko byłoby OK., gdyby nie mały drobiazg – otóż na miejscu tego CE4
znaleziono plamy jakiegoś smaru czy też ropy naftowej. Schmidta zwolniono i
mógł on o swych przeżyciach mówić publicznie. To, co on opowiedział, nie
zasługuje na przejście ponad tym do porządku dziennego. A opowiadał o tym,
czego dowiedział się na pokładzie NOL-a. jedno jest jasne: trzej osobnicy,
którzy straszyli Bendera też zawisali i ślizgali się – i nikt nie
posądzał go o maniactwo.
Jakie więc wnioski możemy wysunąć ze spostrzeżeń nad językiem
Przybyszów? Pewien korespondent zamieszkujący w Niemczech przekazał mi informacje
o tym, że istnieje pewna stara księga, którą opublikowano w Hamburgu, a w
której mówi się o tym, że język Atlantydów był oparty na językach germańskich –
no, raczej może było na odwrót – to języki germańskie oparte są na języku
używanym w Imperium Atlantydzkim. Być może jest to pobożnym życzeniem autora będącego
Niemcem, tym niemniej jest to fakt godzien odnotowania.
Powyższe opiera się na przekonaniu, że w czasie katastrofy
Atlantydy, kilkunastu jej mieszkańców zeszło do jaskiń w planetarnym podziemiu,
innymi słowy mówiąc – do wcześniej przygotowanych na taką ewentualność schronów.
W swej wcześniejszej książce pt. „Men Among Mankind”
wskazałem na to, że Posei-don ( po grecku: Potei-don) albo Poseidia
była ostatnim fragmentem lądu Atlantydy, który zatonął najpóźniej.
Wyspa ta została nazwana id imienia boga mórz Dona lub Dana –
będącego jego imieniem – oraz prefiksu Posei lub Potei – będącego
jego tytułem. W tej książce prześledziłem drogi rozbitków z Atlantydy po
Europie, m.in. w tej jej części, gdzie obecnie znajdują się kraje germańskie.
Takie europejskie rzeki, jak Don czy Dunaj
noszą imiona władcy mórz.
Tak więc wyjaśniałoby to, dlaczego Przybysze posługują się właśnie takim
językiem – zakładając, że są Oni po prostu potomkami Atlantydów, którzy po
zagładzie swego Imperium znaleźli się w Europie.
Jest to także pewna poszlaka w sprawie zamieszkałego wnętrza Ziemi.
Wielu ufologów przeczytało słynny bestseller Richarda S.
Shavera traktujący o nieznanej rasie żyjącej w środku Ziemi.
Kilka lat temu magazyn „Life” poświęcił 8 stron Tajemnicy Shavera. Kiedy
opublikowano ja po raz pierwszy, tysiące ludzi przysłało listy do wydawców tego
magazynu, w których zapewniały o tym, że oni byli także niepokojeni przez
istoty z wnętrza Ziemi. Shaver twierdził, że w podziemiu planetarnym istnieje
cywilizacja, która zeszła do niego z Atlantydy ponad 12.000 lat temu. Pisał on
także o dwóch rodzajach istot: Deros i Teros. Derosowie są
zdegenerowani, a Terosowie bardziej rozwinięci w porównaniu z ludźmi.
Czy to nam coś przypomina? Czy nie przypomina to zapisków w książce Jessupa
mówiących o dwóch rasach: LM i SM? Wszak LM byli określani jako istoty pokojowe
i można ich porównać z shaverowskimi Terosami, podczas gdy SM będący
bardziej nieprzyjaznej natury kojarzą się z Derosami. Tak zatem jest
bardziej, niż możliwe, że istnieją tutaj 2 rodzaje obcych ras, zamieszkujących
otoczenie naszej planety – ras – z których jedna jest nam nieprzyjazna, a druga
nie.
Możliwe, że osoby kontaktujące się z panią Appleton i mówiące do niej z twardym
akcentem były Terosami czyli LM. Podając miejsce, z którego przybywają –
Wenus – pragnęli zachować w tajemnicy miejsce swego bytowania. Także Cyganie,
którzy poczynili notatki w książce Jessupa byli również Terosami czy LM,
lub Ich agentami działającymi na powierzchni Ziemi.
Jednakże żadne z tych Istot nie są prawdziwymi Kosmitami,
Ludźmi Nieba, odwiedzającymi nas na przestrzeni wieków, i którzy są wśród nas.
Oni wciąż są wśród nas, nawet w chwili obecnej, jednak z przyczyn, które omówię
później, trzymają się na uboczu, śledząc jednak z wielką uwagą to, co się u nas
dzieje na ziemskiej scenie.
Jednocześnie wciąż obserwujemy NOL-e i w miarę upływu czasu
zobaczymy i usłyszymy o Nich jeszcze więcej...