Powered By Blogger

piątek, 29 marca 2019

Złowrogi pokojowy atom




Walerij Jerofiejew


Promieniowanie kosmiczne zatrzymuje warstwa ozonowa chroniąc tym samym życie na naszej planecie. A oto promieniowanie z głębin Ziemi może mieć różne poziomy, w zależności od zawartości w skałach radu (Ra), uranu (U) i toru (Th).

Po katastrofie w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej nasz stosunek do pokojowego atomu zmienił się kardynalnie. Teraz nie uważamy go za takiego bezpiecznego i nieszkodliwego przyjaciela człowieka, jak to było w czasach radzieckich. W epoce głasnosti nieoczekiwanie dla siebie odkryliśmy, że jak się okazuje, do czasu katastrofy CzEJ w przedsiębiorstwach i naukowych centrach ZSRR nieraz zdarzały się wypadki nadzwyczajne, związane z operowaniem materiałami radioaktywnymi i technologiami. I nie kończyły się one tylko stratami materialnymi, ale i ofiarami w ludziach.


Likwidatorzy z „Krasnowo Sormowa”


Jedna z najbardziej poważnych tragedii tego rodzaju miała miejsce w dniu 18.I.1970 roku w fabryce „Krasnoje Sormowo” (wtedy w Gorkowskim Obwodzie – teraz w Niżniegorodskim), gdzie był budowany siódmy z rzędu atomowy okręt podwodny projektu 670 Skat.[1] W czasie prób hydrodynamicznych rozruchu siłowni okrętu doszło do nieoczekiwanej samowolnej aktywacji reaktora WM-4. Przez 10-15 sekund pracował on na zadanej mocy, a potem doszło w środku do wybuchu termicznego i reaktor częściowo się rozerwał. Bezpośrednio wskutek wybuchu zginęło 12 monterów. W pomieszczeniu tym znajdowało się jeszcze 150 robotników, zaś za cienkim przepierzeniem jeszcze około 1500 osób. Wszyscy oni wpadli pod radioaktywny wyrzut, którego średni poziom promieniowania sięgał 60 kR/h[2] czyli 75 kCi.[3]

Skażoną miejscowość wokół przedsiębiorstwa udało się jakoś ukryć ze względu na tajność tego miejsca, ale w sam moment awarii nastąpił zrzut radioaktywnej wody do Wołgi. Sześciu ludzi napromieniowanych w czasie wybuchu, najciężej porażonych, natychmiast przewieziono do specjalistycznej kliniki w Moskwie, gdzie troje z nich ze zdiagnozowaną ciężką chorobą popromienną zmarło w ciągu tygodnia. Następnego dnia zaczęto obmywać specjalnym roztworem pozostałych napromieniowanych robotników, a ich odzież i obuwie zebrano i spalono. Jednakże takie postępowanie nie poprawiło sytuacji w fabryce, bowiem ogniem nie da się zmniejszyć stopnia napromieniowania, a popiół od odzieży jest wciąż radioaktywny i to przez dziesięciolecia.

Od wszystkich uczestników i świadków wypadku zebrano podpisane oświadczenia o nierozgłaszaniu tego incydentu przez 25 lat. Tego samego dnia 450 osób dowiedziawszy się o tym zwolniło się z zakładu. Ci, którzy zostali, musieli uczestniczyć w pracach nad likwidacją skażeń i skutków awarii, które trwały aż do 24 kwietnia tegoż roku. W pracach tych uczestniczyło prawie 1000 osób. Z instrumentów wydano im tylko… wiadra, szmaty i mopy, a w charakterze środków ochronnych – maski chirurgiczne i gumowe rękawiczki. Za uczestnictwo w tych pracach płacono im ekstra 50,- SUR/dzień. Do stycznia 2008 roku z tych ludzi pozostało przy życiu tylko 380 osób, a w 2012 roku – już poniżej 300, a wszyscy oni byli inwalidami I i II grupy. Za te prace nikt nie dostał jakichkolwiek nagród państwowych. Teraz ci likwidatorzy otrzymują comiesięczną zapłatę w wysokości 750,- RUB…[4]


Protonowe uderzenie


Sam fakt, że w utajnionych „atomowych” instytutach naukowo-badawczych także bywają wypadki nadzwyczajne, stał się wiadomym dopiero po pokazaniu filmu „Dziewięć dni jednego roku”.[5] Ale o tym, że w dniu 13.VII.1978 roku w podmoskiewskim Instytucie Fizyki Wysokich Energii z pracownikiem tegoż instytutu Anatolijem Bugorskim zaszło wcale nie wymyślone zdarzenie, ale realny nieszczęśliwy wypadek, o którym kraj długo nic nie wiedział. Nawet tego nie podejrzewał…

Między innymi w ten dzień wskutek zwarcia w systemie zabezpieczenia, głowę Bugorskiego przeszył strumień wysokoenergetycznych protonów wypuszczony z największego w tym czasie akceleratora cząstek U-70. Protony miały energię 70 GeV! Dawka promieniowania, który fizyk otrzymał z tego strumienia protonów, wynosiła 200 kR/h.

Chociaż uważa się, że dawka promieniowania wynosząca 600 R/h i więcej, jest śmiertelna dla człowieka, Bugorskij to przeżył i potem opowiadał, że w czasie przechodzenia strumienia protonów przez jego głowę ujrzał w oczach jaskrawy błysk i żadnych odczuć bólowych. Strumień cząstek wszedł mu do głowy przez potylicę niszcząc w strefie uderzenia skórę, włosy, kość i tkankę mózgową. Zaraz potem Bugorski został umieszczony w specjalistycznej klinice w Moskwie, gdzie lekarze szykowali się na najgorsze. Jednakże fizyk był jakby zaczarowany – po tym udarze promienistym nie tylko to przeżył, ale w ciągu dwóch lat napisał i obronił pracę doktorską, chociaż przestał słyszeć na lewe ucho. Aktualnie Bugorskij pracuje nadal w tym instytucie!


 Mapa skażenia cezem-137 po katastrofie w CzEJ, dane podano w kBq/m kw. i w Ci/km kw. 
(wg. UNSCEAR)

Mapka skażeń cezem-137 w Polsce  po katastrofie w CzEJ (wg. CLOR)


Błękitne niebo nad Kanadą


Były także sytuacje, kiedy radiacyjne awarie zaczynały się w radzieckim tajnym obiekcie, a potem znajdywały się na terytorium innego państwa. I tak w dniu 24.I.1978 roku, na terytorium Kanady po nagłej utracie łączności spadł radziecki satelita Kosmos-954, wystrzelony cztery miesiące wcześniej i pracujący dla systemu wywiadowczego radzieckiej floty wojennej. W rezultacie został ujawniony ten fakt, że ten satelita miała na pokładzie atomowe źródło energii, które w czasie spadania rozpadło się i skaziła radioaktywnie ponad 100.000 km² Terytorium Północno-Zachodniego Kanady. Ale miejsca te są praktycznie bezludne i nie ma tam ani miast czy większych osiedli i nikt nie został pokrzywdzony przez ten incydent. W poszukiwaniach szczątków tego aparatu kosmicznego brały udział amerykańskie i kanadyjskie pododdziały specjalnego przeznaczenia, którym udało się odnaleźć ponad 100 jego fragmentów o łącznej masie 65 kg. Radioaktywność tych szczątków wahała się od kilku milirentgenów do 200 R/h. Rząd ZSRR przyznał fakt swej winy i zaproponował Kanadzie pomoc w oczyszczaniu terytorium, ale ta nie tylko odmówiła, ale nawet nie zwróciła ZSRR szczątków satelity, co naruszało międzynarodowe porozumienia. W rezultacie tego, ZSRR wypłacił odszkodowanie w wysokości 3 mln USD, ale nie udało się wyjaśnić przyczyn jego niekontrolowanego upadku. Po tym incydencie naszym pracownikom przyszło na trzy lata wstrzymać loty w kosmos podobnych satelitów w celu poprawienia systemów ich zabezpieczeń przeciwpromiennych.


Zginęli błyskawicznie


Uważa się, że najcięższą radiacyjną awarią za wszystkie czasy istnienia radzieckiej floty atomowców stało się wydarzenie, które miało miejsce w dniu 10.VIII.1985 roku, kiedy w stoczni remontowej „Zwiezda” (Przymorski Kraj, zatoka Czażma, osiedle Szkotowo-22). Tegoż dnia, na okręcie podwodnym K-431 stojącym u pirsu[6] zaczęło się przeładowanie paliwa jądrowego. Jak wyjaśniono to później, przeładunek odbył się z naruszeniem przepisów BHP odnośnie jądrowego bezpieczeństwa i technologii. Prawoburtowy reaktor udało się załadować bez problemów. Natomiast kiedy zaczęło się podnoszenie klapy zwanej „dachem” drugiego reaktora, a z niego podnieśli siatkę kompensującą, obok okrętu z prędkością przewyższającą dozwoloną w buchcie przepłynął kuter torpedowy. Podniesiona przez niego fala spowodowała rozkołys dźwigu pływającego trzymającego „daszek”. Siatka z prętami kontrolnymi podniosła się powyżej poziomu krytycznego i reaktor zaczął pracować w trybie marszowym. W rezultacie tego, wewnątrz okrętu doszło do wybuchu termicznego, a potem zaczął się pożar, który trwał 2,5 godziny.

Wskutek temperatury +1000°C zginęło 10 marynarzy i oficerów prowadzących załadunek paliwa jądrowego. Potem w różnych zakątkach portu znajdywano fragmenty ich ciał, wyrzucone wybuchem przez luk okrętu. Po jednym z oficerów pozostał tylko fragment palca ze złotym sygnetem, dzięki czemu udało się ustalić, że w momencie eksplozji było tam 90 kR/h. Wyrzucone w atmosferę wybuchem paliwo jądrowe poniósł wiatr, a potem spadło ono na okolicę tworząc radioaktywny pas o długości 30 km, który przeciął półwysep Dunaj w kierunku NW i doszedł do brzegu Zatoki Ussuryjskiej. Sumaryczna aktywność wyrzutu wyniosła 7 MCi, co stanowi bardzo dużą liczbę.[7]

W czasie awarii a także w czasie likwidacji jej skutków napromieniowaniu uległo 290 osób, z których 10 zapadło na ostrą chorobę popromienną, a u 39 była reakcja popromienna.[8] Po ugaszeniu pożaru, kadłub K-431 został przy pomocy pontonów odholowany na długi postój w oddalonej zatoce. Wraz z nim został odholowany także skażony radioaktywnie, okręt podwodny K-42 Rostowskij Komsomolec z projektu 627A.[9] A na miejscu katastrofy oficerom i marynarzom postawiono później pomnik.


Źródło – „Tajny XX wieka”, nr 49/2018, ss. 6-7
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz                    
      


[1] W nomenklaturze NATO był to SSGN typu Charlie I. Ten okręt miał numer taktyczny K-320.
[2] Dawka śmiertelna – LD100 wynosi 400-1000 R/h czyli 6-7 Sv (w zależności od indywidualnej odporności).
[3] Rosjanie wciąż stosują stare jednostki miar. Obecnie u nas stosuje się jednostkę układu SI – bekerel – Bq, a zatem 1 kiur – 1 Ci 37 GBq. Oznacza to, że poziom promieniowania radioaktywnego wyrzutu z reaktora wynosił ok. 2,775 x 10^15 Bq czyli 2,775 PBq. Dla porównania po katastrofie w Czarnobylskiej EJ w Polsce odnotowano skażenia cezem-137 na poziomie ok. 60 kBq/m² - zob. mapki.   
[4] Czyli jakieś 44,50 PLN.
[5] Reżyseria: Michaił Romm, 1962.
[6] Okręt SSGN klasy Echo nomenklaturze NATO.
[7] Czyli 2,59 x 10^17 albo 259 PBq.
[8] Była to największa tego rodzaju katastrofa nuklearna w ZSRR – poza katastrofą w CzEJ.
[9] Okręt SSN klasy November w nomenklaturze NATO.