Walerij Jerofiejew
Promieniowanie kosmiczne
zatrzymuje warstwa ozonowa chroniąc tym samym życie na naszej planecie. A oto
promieniowanie z głębin Ziemi może mieć różne poziomy, w zależności od
zawartości w skałach radu (Ra), uranu (U) i toru (Th).
Po katastrofie w Czarnobylskiej
Elektrowni Jądrowej nasz stosunek do pokojowego atomu zmienił się kardynalnie. Teraz
nie uważamy go za takiego bezpiecznego i nieszkodliwego przyjaciela człowieka,
jak to było w czasach radzieckich. W epoce głasnosti
nieoczekiwanie dla siebie odkryliśmy, że jak się okazuje, do czasu katastrofy
CzEJ w przedsiębiorstwach i naukowych centrach ZSRR nieraz zdarzały się wypadki
nadzwyczajne, związane z operowaniem materiałami radioaktywnymi i
technologiami. I nie kończyły się one tylko stratami materialnymi, ale i
ofiarami w ludziach.
Likwidatorzy
z „Krasnowo Sormowa”
Jedna z najbardziej poważnych
tragedii tego rodzaju miała miejsce w dniu 18.I.1970 roku w fabryce „Krasnoje
Sormowo” (wtedy w Gorkowskim Obwodzie – teraz w Niżniegorodskim), gdzie był
budowany siódmy z rzędu atomowy okręt podwodny projektu 670 Skat.[1]
W czasie prób hydrodynamicznych rozruchu siłowni okrętu doszło do
nieoczekiwanej samowolnej aktywacji reaktora WM-4. Przez 10-15 sekund pracował
on na zadanej mocy, a potem doszło w środku do wybuchu termicznego i reaktor
częściowo się rozerwał. Bezpośrednio wskutek wybuchu zginęło 12 monterów. W
pomieszczeniu tym znajdowało się jeszcze 150 robotników, zaś za cienkim
przepierzeniem jeszcze około 1500 osób. Wszyscy oni wpadli pod radioaktywny
wyrzut, którego średni poziom promieniowania sięgał 60 kR/h[2]
czyli 75 kCi.[3]
Skażoną miejscowość wokół
przedsiębiorstwa udało się jakoś ukryć ze względu na tajność tego miejsca, ale
w sam moment awarii nastąpił zrzut radioaktywnej wody do Wołgi. Sześciu ludzi
napromieniowanych w czasie wybuchu, najciężej porażonych, natychmiast przewieziono
do specjalistycznej kliniki w Moskwie, gdzie troje z nich ze zdiagnozowaną
ciężką chorobą popromienną zmarło w ciągu tygodnia. Następnego dnia zaczęto
obmywać specjalnym roztworem pozostałych napromieniowanych robotników, a ich
odzież i obuwie zebrano i spalono. Jednakże takie postępowanie nie poprawiło
sytuacji w fabryce, bowiem ogniem nie da się zmniejszyć stopnia
napromieniowania, a popiół od odzieży jest wciąż radioaktywny i to przez
dziesięciolecia.
Od wszystkich uczestników i
świadków wypadku zebrano podpisane oświadczenia o nierozgłaszaniu tego
incydentu przez 25 lat. Tego samego dnia 450 osób dowiedziawszy się o tym
zwolniło się z zakładu. Ci, którzy zostali, musieli uczestniczyć w pracach nad
likwidacją skażeń i skutków awarii, które trwały aż do 24 kwietnia tegoż roku.
W pracach tych uczestniczyło prawie 1000 osób. Z instrumentów wydano im tylko…
wiadra, szmaty i mopy, a w charakterze środków ochronnych – maski chirurgiczne
i gumowe rękawiczki. Za uczestnictwo w tych pracach płacono im ekstra 50,-
SUR/dzień. Do stycznia 2008 roku z tych ludzi pozostało przy życiu tylko 380
osób, a w 2012 roku – już poniżej 300, a wszyscy oni byli inwalidami I i II
grupy. Za te prace nikt nie dostał jakichkolwiek nagród państwowych. Teraz ci
likwidatorzy otrzymują comiesięczną zapłatę w wysokości 750,- RUB…[4]
Protonowe
uderzenie
Sam fakt, że w utajnionych
„atomowych” instytutach naukowo-badawczych także bywają wypadki nadzwyczajne,
stał się wiadomym dopiero po pokazaniu filmu „Dziewięć dni jednego roku”.[5]
Ale o tym, że w dniu 13.VII.1978 roku w podmoskiewskim Instytucie Fizyki
Wysokich Energii z pracownikiem tegoż instytutu Anatolijem Bugorskim zaszło wcale nie wymyślone zdarzenie, ale
realny nieszczęśliwy wypadek, o którym kraj długo nic nie wiedział. Nawet tego
nie podejrzewał…
Między innymi w ten dzień
wskutek zwarcia w systemie zabezpieczenia, głowę Bugorskiego przeszył strumień
wysokoenergetycznych protonów wypuszczony z największego w tym czasie
akceleratora cząstek U-70. Protony miały energię 70 GeV!
Dawka promieniowania, który fizyk otrzymał z tego strumienia protonów, wynosiła
200 kR/h.
Chociaż uważa się, że dawka
promieniowania wynosząca 600 R/h i więcej, jest śmiertelna dla człowieka,
Bugorskij to przeżył i potem opowiadał, że w czasie przechodzenia strumienia
protonów przez jego głowę ujrzał w oczach jaskrawy błysk i żadnych odczuć
bólowych. Strumień cząstek wszedł mu do głowy przez potylicę niszcząc w strefie
uderzenia skórę, włosy, kość i tkankę mózgową. Zaraz potem Bugorski został
umieszczony w specjalistycznej klinice w Moskwie, gdzie lekarze szykowali się
na najgorsze. Jednakże fizyk był jakby zaczarowany – po tym udarze promienistym
nie tylko to przeżył, ale w ciągu dwóch lat napisał i obronił pracę doktorską,
chociaż przestał słyszeć na lewe ucho. Aktualnie Bugorskij pracuje nadal w tym
instytucie!
Mapa skażenia cezem-137 po katastrofie w CzEJ, dane podano w kBq/m kw. i w Ci/km kw.
(wg. UNSCEAR)
Błękitne
niebo nad Kanadą
Były także sytuacje, kiedy radiacyjne
awarie zaczynały się w radzieckim tajnym obiekcie, a potem znajdywały się na
terytorium innego państwa. I tak w dniu 24.I.1978 roku, na terytorium Kanady po
nagłej utracie łączności spadł radziecki satelita Kosmos-954, wystrzelony
cztery miesiące wcześniej i pracujący dla systemu wywiadowczego radzieckiej
floty wojennej. W rezultacie został ujawniony ten fakt, że ten satelita miała
na pokładzie atomowe źródło energii, które w czasie spadania rozpadło się i
skaziła radioaktywnie ponad 100.000 km² Terytorium Północno-Zachodniego Kanady.
Ale miejsca te są praktycznie bezludne i nie ma tam ani miast czy większych
osiedli i nikt nie został pokrzywdzony przez ten incydent. W poszukiwaniach
szczątków tego aparatu kosmicznego brały udział amerykańskie i kanadyjskie pododdziały
specjalnego przeznaczenia, którym udało się odnaleźć ponad 100 jego fragmentów
o łącznej masie 65 kg. Radioaktywność tych szczątków wahała się od kilku
milirentgenów do 200 R/h. Rząd ZSRR przyznał fakt swej winy i zaproponował
Kanadzie pomoc w oczyszczaniu terytorium, ale ta nie tylko odmówiła, ale nawet
nie zwróciła ZSRR szczątków satelity, co naruszało międzynarodowe porozumienia.
W rezultacie tego, ZSRR wypłacił odszkodowanie w wysokości 3 mln USD, ale nie
udało się wyjaśnić przyczyn jego niekontrolowanego upadku. Po tym incydencie
naszym pracownikom przyszło na trzy lata wstrzymać loty w kosmos podobnych
satelitów w celu poprawienia systemów ich zabezpieczeń przeciwpromiennych.
Zginęli
błyskawicznie
Uważa się, że najcięższą
radiacyjną awarią za wszystkie czasy istnienia radzieckiej floty atomowców
stało się wydarzenie, które miało miejsce w dniu 10.VIII.1985 roku, kiedy w
stoczni remontowej „Zwiezda” (Przymorski Kraj, zatoka Czażma, osiedle
Szkotowo-22). Tegoż dnia, na okręcie podwodnym K-431 stojącym u pirsu[6]
zaczęło się przeładowanie paliwa jądrowego. Jak wyjaśniono to później,
przeładunek odbył się z naruszeniem przepisów BHP odnośnie jądrowego
bezpieczeństwa i technologii. Prawoburtowy reaktor udało się załadować bez
problemów. Natomiast kiedy zaczęło się podnoszenie klapy zwanej „dachem”
drugiego reaktora, a z niego podnieśli siatkę kompensującą, obok okrętu z
prędkością przewyższającą dozwoloną w buchcie przepłynął kuter torpedowy.
Podniesiona przez niego fala spowodowała rozkołys dźwigu pływającego
trzymającego „daszek”. Siatka z prętami kontrolnymi podniosła się powyżej
poziomu krytycznego i reaktor zaczął pracować w trybie marszowym. W rezultacie
tego, wewnątrz okrętu doszło do wybuchu termicznego, a potem zaczął się pożar,
który trwał 2,5 godziny.
Wskutek temperatury +1000°C
zginęło 10 marynarzy i oficerów prowadzących załadunek paliwa jądrowego. Potem
w różnych zakątkach portu znajdywano fragmenty ich ciał, wyrzucone wybuchem
przez luk okrętu. Po jednym z oficerów pozostał tylko fragment palca ze złotym
sygnetem, dzięki czemu udało się ustalić, że w momencie eksplozji było tam 90
kR/h. Wyrzucone w atmosferę wybuchem paliwo jądrowe poniósł wiatr, a potem
spadło ono na okolicę tworząc radioaktywny pas o długości 30 km, który przeciął
półwysep Dunaj w kierunku NW i doszedł do brzegu Zatoki Ussuryjskiej.
Sumaryczna aktywność wyrzutu wyniosła 7 MCi, co stanowi bardzo dużą liczbę.[7]
W czasie awarii a także w
czasie likwidacji jej skutków napromieniowaniu uległo 290 osób, z których 10
zapadło na ostrą chorobę popromienną, a u 39 była reakcja popromienna.[8]
Po ugaszeniu pożaru, kadłub K-431 został przy pomocy pontonów
odholowany na długi postój w oddalonej zatoce. Wraz z nim został odholowany
także skażony radioaktywnie, okręt podwodny K-42 Rostowskij Komsomolec
z projektu 627A.[9]
A na miejscu katastrofy oficerom i marynarzom postawiono później pomnik.
Źródło – „Tajny XX wieka”, nr
49/2018, ss. 6-7
Przekład z rosyjskiego -
©R.K.F. Leśniakiewicz
[1] W
nomenklaturze NATO był to SSGN typu Charlie I. Ten okręt miał numer
taktyczny K-320.
[2] Dawka
śmiertelna – LD100 wynosi 400-1000 R/h czyli 6-7 Sv (w zależności od
indywidualnej odporności).
[3]
Rosjanie wciąż stosują stare jednostki miar. Obecnie u nas stosuje się
jednostkę układu SI – bekerel – Bq, a zatem 1 kiur – 1 Ci ≈
37 GBq. Oznacza to, że poziom promieniowania radioaktywnego wyrzutu z reaktora
wynosił ok. 2,775 x 10^15 Bq czyli 2,775 PBq. Dla porównania po katastrofie w
Czarnobylskiej EJ w Polsce odnotowano skażenia cezem-137 na poziomie ok. 60
kBq/m²
- zob. mapki.
[4] Czyli
jakieś 44,50 PLN.
[5]
Reżyseria: Michaił Romm, 1962.
[6] Okręt
SSGN klasy Echo nomenklaturze NATO.
[7] Czyli
2,59 x 10^17 albo 259 PBq.
[8] Była to
największa tego rodzaju katastrofa nuklearna w ZSRR – poza katastrofą w CzEJ.
[9] Okręt
SSN klasy November w nomenklaturze NATO.