Irina Bachłanowa
Historia żeglarstwa liczy sobie tysiące lat. I od niepamiętnych
czasów w morzu każdego roku tonie ponad 2000 statków. Praktycznie rzecz biorąc
każdego dnia idzie na dno statek o wyporności 100 RT i więcej. Oczywiście
statków w przeszłym czasie było o wiele mniej. Ale technika była znacznie
prymitywniejsza w tych czasach, na pokładach nie było radia, by można było
nadać sygnał SOS, tak że ginął nie każdy setny, ale co dziesiąty statek. A
dzisiaj dno Wszechoceanu stanowi prawdziwe cmentarzysko statków.
Groźny Atlantyk
Atlantyk z jego morzami zajmuje pierwsze miejsce w zatopionych
statkach: przyjął on w swoją toń setki tysięcy statków, zbudowanych przez różne
narody w różnych epokach. W przybrzeżnych wodach Francji na ten przykład,
znalazło swoją ostatnią przystań ponad 3000 jednostek – od antycznych do
współczesnych. Ale tak czy owak, stanowią one niewielką część z całej liczby
statków, które spoczęły na dnie Oceanu Atlantyckiego, Morza Śródziemnego, Karaibskiego
i innych.
Ale na tym podwodnym „cmentarzu” znajdują się oddzielne „kwatery”,
gdzie statki literalnie leża jeden na drugim, gdzie antyczne triremy są
przykryte długimi łodziami Wikingów, a te z kolei przykrywają karawele, na
których leża korwety i fregaty z Nowych Czasów, zaś nad nimi stalowe kadłuby z
ubiegłego i aktualnego stulecia. Szczególna ilość szczątków znajduje się pod
najbardziej uczęszczanymi odcinkami morskich tras, gdzie na marynarzy czyhają
rafy koralowe, ruchome piaski i podwodne skały.
U południowo-wschodniego wybrzeża Anglii, nieopodal portu Dover,
znajdują się szeroko znane mielizny zwane Piaskami Goodwina – jest to duża
grupa piaszczystych ławic, które pod wpływem prądów pływowych zmieniają swoją
lokalizację i przenoszą się z miejsca na miejsce. Już od wielu wieków marynarze
nazywają ten akwen Wielkim Pożeraczem
Statków. W czasie ostatnich 200 lat zatonęła tu wielka liczba statków, a
wraz z nimi na tym obszarze ruchomych piasków zginęło bez śladu 50.000 ludzi.
Na początku lat 60-rych ubiegłego wieku geolodzy przewiercili świdrem
15-metrową warstwę piasku i wzięli próbki gruntu. W rdzeniach znaleźli oni
kawałki drewna okrętowego i pordzewiałe żelazo ze statków. Wygląda na to, że Wielki Pożeracz cały czas pożywiał się
statkami. Można sobie tylko wyobrazić, jakie znaleziska archeologiczne kryją
Piaski Goodwina!
Przekleństwo czy łaska Boska?
Czytelnik ma prawo zapytać: dlaczego statki wpadały w pułapki i
okazują się na mieliznach? Czy nie mogły ich opłynąć? Istnieją trzy różne
przyczyny, z powodu których statki tonęły w tych miejscach, są to:
·
sztormy wyrzucające bezradne żaglowce
na piaski;
·
mgły, które ograniczały widoczność i
dezorientowały nawigatorów, i…
·
…silne prądy, które znosiły statki z
kursu.
Kiedy one wpadały na mieliznę i kiedy w czasie odpływu nie udało
się z niej ściągnąć, to statki zostawały już na zawsze w niewoli Neptuna…
Z żaglowcami było inaczej bo miały one sferyczne dno. Jeżeli żaglowiec
wpadał na mieliznę w czasie przypływu, to w czasie odpływu piaski podsychały i
statek kładł się na burtę. W czasie kolejnego przypływu mieliznę przykrywała
5-metrowa warstwa wody. Silny prąd zalewał przekręcony na burtę statek
szybciej, niż zdołał on ustawić się do pionu. I zgodnie z regułą, w ciągu 3-4
dni wrak został zassany przez ruchome piaski. Jeżeli zaś statek ukazywał się na
mieliźnie w czasie sztormu, jego los dopełniał się jeszcze szybciej, fale
rzucały nim i topiły jeszcze szybciej – niemal błyskawicznie.
Inny obraz mógł zaobserwować naoczny świadek w przypadku parowców i
motorowców. Statki te miały płaskie dno. Jeżeli wpadały na mieliznę w czasie
odpływu, to stały na równej stępce. Ale już pierwszy przypływ namywał przy
jednej z burt dużą łachę piachu wymytego spod drugiej burty. W ciągu 3-4 dni
statek się przechylał i woda zalewała jego pomieszczenia pokładowe. Jeżeli
statek stał dziobem czy rufą do kierunku nabiegu fal, to po kilku dniach
dochodziło do wymycia piasku spod dzioby czy rufy i statek łamał się pod swym
ciężarem na połowy. Zazwyczaj tak działo się z bardzo naładowanymi statkami.
Dla marynarzy Goodwin Sands były prawdziwym przekleństwem, ale
mieszkańcy południowo-wschodniej Anglii widzieli w nich prawdziwe
błogosławieństwo. Mieszkańcy tych brzegów wierzyli, że to sam Bóg przysyła im
ładunki z wyrzuconych na mieliznę statków. Ludzie modlili się i czekali, kiedy
Pan ześle im kolejny statek…
Ładunek tamaryszkowych
sarkofagów
W Zatoce Tarenckiej na południowo-wschodnim wybrzeżu Italii,
znajduje się jeszcze jedno cmentarzysko statków. Archeologom udało się
zlokalizować 16 wraków statków, co stanowi niewielki procent wszystkich
jednostek, które tu poszły na dno. Szczególną uwagę uczonych przykuł statek ze
szczególnie osobliwym ładunkiem – w połowie wykończonymi sarkofagami z płytami
marmuru wydobywanego w Turcji. Zagadkowy statek odkrył amerykański archeolog Peter Trockmorton. Dokładne oględziny
jego pokładu przyniosły znalezienie monet i kawałków ceramiki, co nie tylko
pozwoliło na ustalenie czasu zatopienia statku (od czasu jego budowy do
zatonięcia minęło niemal stulecie), ale i ustalenie trasy rejsu i odtworzyć
tragedię, która miała miejsce u wybrzeży Włoch ok. 2000 lat temu.
Wziąwszy ładunek tamaryszkowych sarkofagów i marmurowych płyt na
tureckim brzegu, statek skierował się na zachód. Zrobił przystanek u brzegów
Hellady i uzupełniwszy ładunek marmurem z greckich portów, kapitan kontynuował
rejs wzdłuż greckich brzegów, co było normalnym w tych czasach, kiedy żeglowało
się tak, by nie stracić brzegu z oczu. Tak więc statek przepłynął Morze
Jońskie. U brzegów Italii, w Zatoce Tarenckiej, na statek uderzył silny wiatr.
Kapitan polecił rzucić kotwice, ale wiatr stawał się silniejszy z każdą minutą,
pierwsza kotwica się urwała i statek zaczęło znosić w kierunku brzegu.
Najlepiej opowie o tym sam kierownik badań podwodnych Peter
Trockmorton:
Potem
urwały się mocne sznury i obie kotwice się zerwały i utonęły. W gęstniejącym
mroku statek sunął o 6 morskich sążni tam, gdzie była granica zatoki i
otwartego morza. A wiatr wiał coraz to silniej. Nie pozostało nic innego jak
rzucić pozostałe kotwice. I jeszcze na podobieństwo apostoła Pawła, modlić się
by dożyć do świtu. O świcie byłaby jakaś szansa, choćby ta najmniejsza, by
skierować statek ku brzegowi i uratować jego i ładunek no i oczywiście
znajdujących się na burcie ludzi. To było ostatnią kartą kapitana i została ona
przebita. Tej nocy w odległości 500 jardów od brzegu statek poszedł na dno.
Stare poszycie nie wytrzymało. Jak zwykle bywa ze starymi statkami, jeśli się
je bezlitośnie eksploatuje i jeśli w czasie remontu zamiast błyszczącego brązu
daje się czarne żelazo.
Tak to chytrość armatora, który nie zrobił solidnego remontu swego
statku, którego wiek wynosił 100 lat, doprowadziła do zguby statek i jego
załogę.
Mordercze robaki
Taka chytrość stała się też przyczyną zguby innego statku w okolicy
Cypru. Statek zatonął – jakby się wydawało – na zupełnie bezpiecznym miejscu –
położonego na akwenie, na którym nie było żadnych skał, raf czy skrytych
mielizn. A jednak mimo tego, że było to 2300 lat temu, archeologom udało się ustalić
przyczynę tej tragedii. Kiedy z dna podniesiono dziobową część statku, to
okazało się, że drewniany kadłub był podziurawiony wieloma kanałami – robota robaków-świdraków
okrętowych (Teredo navalis).
Tak więc pierwsze uderzenie fali było decydujące. Właściciele statku
zaoszczędzili na generalnym remoncie, załadowali go kredowymi kamieniami
młyńskimi na wyspie Samos, do których na Rodos doładowano niemałą ilość amfor
(które pozwoliły na datowanie statku i momentu katastrofy na IV wiek p.n.e.). W
rezultacie czego zginął statek i jego załoga.
Archeologom udało się nie tylko podnieść statek ale i odtworzyć
jego wygląd takim, jakim on był wypływając w swój ostatni rejs. Dzisiaj ten
unikalny statek – rówieśnik Aleksandra Wielkiego Macedońskiego jest wystawiony
w Uniwersytecie Cypryjskim do powszechnego oglądu.
Źródło – „Tajny i zagadki”, bn/2019, ss.26-27
Przekład z rosyjskiego – R.K.F. Leśniakiewicz