Konstantin Wadimow (Wadim Ilin)
Legendy i wieści o statkach-widmach od wieków krążą po świecie. W
większości są to plotki związane z katastrofami morskimi. Nierzadko przy
spotkaniu z ludźmi takie statki-fantomy ukazują sceny swej zagłady, które mogą
się powtarzać znów i znów…
Latający Holender
Bez wątpienia, najbardziej znanym statkiem-widmem jest Latający
Holender. Jego legenda powstała na podstawie zdarzenia, które miało
miejsce ze statkiem, który w 1680 roku wyszedł do Amsterdamu z portu w Batavii
(dzisiaj Dżakarta) w holenderskiej kolonii Indii Wschodnich na wyspie Jawa.
Dowodził nim bardzo doświadczony ale zarazem uparty, zarozumiały i egoistyczny
kapitan Hendrik van der Dekken.
Kiedy u wybrzeży Południowej Afryki statek wpadł w okrutny tropikalny huragan,
kapitan wbrew zachodniej sztuce żeglarskiej nie ukrył się w bezpiecznej zatoce,
ale uparcie płynął zadanym kursem. W rezultacie statek poszedł na dno wraz z
załogą. W charakterze kary za straconych ludzi, van der Dekken został przeklęty
przez Niebiosa i skazany na wieczną tułaczkę po morzach i oceanach świata do
dnia Sądu Ostatecznego.
Wedle drugiej wersji, kapitan statku zwał się van Straaten i on także był upartym człowiekiem, który rzucił
wyzwanie jednemu z najbardziej niebezpiecznych akwenów Wszechoceanu –
Przylądkowi Burz – którego potem przechrzczono na Przylądek Dobrej Nadziei. W
czasie sztormu statek zatonął, a jego załoga złożona z martwych musiała pływać
przez wieczność statkiem-widmem. Statek ten można do dziś dnia napotkać w
czasie sztormowej pogody, ale takie spotkanie zwiastuje nieszczęście.
Istnieją także inne warianty tej legendy. Jeden z nich – w
romantycznym ujęciu wielkiego niemieckiego poety z XIX wieku Henryka Heinego – wykorzystał w swej
operze „Latający Holender” ziomek i współczesny Heinemu kompozytor Richard Wagner.
A i dzisiaj wielu marynarzy klnie się na wszystko, że spotykali się
w morzu z Latającym Holendrem.
W 1835 roku, kapitan i członkowie załogi angielskiego statku w
czasie silnego sztormu u brzegów Afryki zobaczyli statek-widmo pędzący na nich
pod wszystkimi żaglami. Wydawało się, że kolizja będzie nieunikniona, ale
fantom znikł równie szybko jak się pojawił…
W 1881 roku żaglowiec-widmo – także w sztormową pogodę – pokazał
się chorążemu RN z brytyjskiego okrętu HMS Bakhenty, a po upływie doby jeden z
marynarzy tego okrętu spadł z rei i zabił się na miejscu.
Opowiadanie Stone’a
W 1923 roku, u Przylądka Dobrej Nadziei Latający Holender pokazał
się czterem marynarzom, z których jeden – starszy oficer N.K. Stone po kilku latach opowiedział o tym zdarzeniu Ernstowi Bennettowi – członkowi
angielskiego Towarzystwa Badań Psychicznych. Bennett zacytował opowiadanie
Stone’a w swej książce „Widma i domy z duchami. Świadectwa naocznych świadków”,
wydanej w 1934 roku.
A oto jak opisał to Stone:
Około godziny 00:15 zauważyliśmy dziwne świecenie na
bakburcie i nieco do przodu. Było zachmurzenie umiarkowane, księżyc nie
świecił. Patrząc przez lornetkę rozróżniliśmy świecącą sylwetkę jakiegoś
dwumasztowego statku żaglowego. Nie widzieliśmy na nich żadnych żagli, puste
reje też się świeciły, a pomiędzy nimi a masztami widocznym był lekki świecący
dymek. Statek szedł kolizyjnym kursem, prosto na nas i z taką prędkością jak
nasza. Zauważyliśmy go jak znajdował się w odległości 2-3 mn/~3,6-5,4 km od nas,
a kiedy się zbliżył na odległość pół mili, to naraz znikł z widoku.
Zjawisko to obserwowali jeszcze trzej załoganci: II oficer,
sternik i chłopiec okrętowy oraz ja. Nie mogę zapomnieć przerażonego głosu
„drugiego” – Panowie, przecież to statek-widmo!
Słowa Stone’a potwierdził II oficer, zaś dwóch pozostałych
przesłuchać się nie udało.
I jeszcze jedno spotkanie z Latającym Holendrem miało miejsce w
marcu 1939 roku u wybrzeży Południowej Afryki. Miejscowe gazety drukowały
relacje dziesiątków naocznych świadków odpoczywających, którzy widzieli widmo
statku i podkreślających, że był to stary statek, który szybko poruszał się pod
wszystkimi żaglami, chociaż na morzu był absolutny sztil.
Ofiary Piasków Goodwina
W hrabstwie Kent, na brzegu Morza Północnego znajduje się port
Deal. W odległości 5 mn/9 km od niego, w Cieśninie Kaletańskiej (Pas de
Calais), pod wodą czai się piaszczysta pułapka – znane Piaski Goodwina –
Goodwin Sands. A znane są one z tego, że jest to najbardziej obfitujące w
statki-widma miejsce u brzegów Anglii. Wedle legendy, w katastrofach okrętowych
zginęło tam ponad 50.000 ludzi. Statki-fantomy i do dziś dnia pojawiają się na
wodach Cieśniny Kaletańskiej i Kanału La Manche.
Najwięcej ze wszystkich opowieści dotyczy trójmasztowego szkunera Lady
Lovibond płynącego do portugalskiego portu Oporto, a który zatonął w
dniu 13.II.1748 roku. Cała załoga zginęła. Legenda głosi, że jego nazwa była
pechowa i to od samego początku. Rzecz w tym, że na szkunerze znalazła się
narzeczona kapitana – Anneta, a
zgodnie ze starym morskim przesądem z tych czasów, kobieta na statku przynosiła
nieszczęście.
Wedle jednej z wersji, sytuację komplikował jeszcze jeden fakt iż o
jej rękę starał się I oficer i to właśnie on zabił sternika i skierował szkuner
ku zagładzie.
No i teraz co każde 50
lat, 13 lutego, Lady Lovibond pojawia się w rejonie Piasków Goodwina. Po raz
pierwszy w 1798 roku szkuner-widmo widziały załogi dwóch statków. Widziadło wyglądał tak prawdziwie i realnie,
że kapitan okrętu obrony brzegowej HMS Edenbridge obawiał się, że może
dojść do kolizji z nim.
W 1848 roku, widmo Lady Lovibond pokazało się ponownie,
tym razem zginął on na oczach marynarzy, którzy znajdowali się w porcie. Scena
tragedii znajdowała się w pobliżu Deal i wyglądała tak realistycznie, że
oszołomieni tym świadkowie wypłynęli w morze szalupami by ratować rozbitków.
Rzecz jasna, nie znaleźli oni ani ludzi ani szczątków po katastrofie.
Fantom szkunera trzymał się grafiku w roku 1898 i 1948. Co do roku
1998 nie było żadnej obserwacji i trzeba będzie czekać aż do 2048 roku.
Jeszcze jedna ofiara Goodwin Sands to bocznokołowiec PS Violetta,
który ponad 100 lat temu przepływał cieśninę w czasie sztormu i burzy śnieżnej.
Statek poszedł na dno, a z całej załogi nie ocalał nikt. Na początku II Wojny
Światowej fantom Violetty oświetlił latarniowiec East Goodwin znajdujący
się na wschodnim krańcu mielizny. Widzieli go latarnicy i pospieszyli tonącym
na pomoc, ale rychło okazało się, że nie ma tam ani ginących ludzi ani statku…
Statki-widma na amerykańskich
wodach
W legendach o „przywidzeniach pod żaglami” nierzadko figurują
nazwiska piratów, którzy rozbijali się na morzach w XVII i XVIII wieku.
I tak w Zatoce Meksykańskiej, w pobliżu portu Galveston (TX)
niejednokrotnie widziano widmo statku pirata Jima Laffitta (właściwie Jeana
Lafitte’a). Statek, jak powiadają, w latach 20. XIX wieku zatonął właśnie
tutaj z całą załogą.
Ale z całą pewnością najstarszą i najbardziej interesującą
należałoby uznać historię z 1648 roku, która ponoć wydarzyła się na wybrzeżu Atlantyku,
w New Heaven (CT). Zdarzenie to opisano w książce „Magnalia Christi Americana” –
„Wielkie dzieła Chrystusa w Ameryce” autorstwa Cottona Matera. On sam zaczerpnął świadectwa o tym z listu pastora
o. Jamesa Pierpointa. Wydarzenia te
przebiegły następująco:
Kupcy z
New Heaven, wychodźcy z Londynu, przeżywali tam trudne chwile. W ostatnim
geście rozpaczy postanowili zbudować statek, by wyprawić go z towarami do
Anglii. Ale i tak nie dopłynął on do brzegów Anglii, przez wiele miesięcy nie
mieli o nim żadnych wiadomości, martwili się jego losem i modlili się za dusze
marynarzy.
A w pewien lipcowy dzień następnego roku,
około południa na wybrzeże nadleciał silny sztorm. Naraz niebo nieoczekiwanie
pojaśniało i na jakąś godzinę przed zachodem słońca stało się coś, co o. Pierpoint
opisał następująco:
…Statek
o rozmiarach takich, jak wspomniany, z takimi żaglami i flagami rozwianymi naprzeciw wiatru, pojawił się
na widoku poruszając się w kierunku wejścia do naszego portu znajdującego się na
południe od naszego miasta. Jego żagle rozdymał silny sztormowy wiatr i gnał go
na północ. W czasie pół godziny statek znajdował się w polu widzenia, pływając po
porcie przeciwko wiatrowi.
Wielu
ludzi zebrało się by zobaczyć ten wielki cud Boski. I wreszcie statek, którego
śledziły setki ludzkich oczu dopłynął do takiego miejsca w zatoce, gdzie
głębina była największą. I tutaj dosłownie tak, jakby ktoś rzucił weń ogromny
kamień: grotmaszt złamało jakby jednym ciosem i on zawisł na wantach. Potem zwalił
się bezanmaszt, a potem cała reszta runęła w morze. Potem kadłub statku zaczął się
kręcić, a potem znikł w powstającej mgle. Potem mgła się rozproszyła i zrobiło się
jasno. Do czasu zniknięcia statku, przerażeni i zdumieni ludzie mogli zobaczyć jego
banderę i proporce, takielunek i ocenić jego rozmiary, dlatego też mogli dojść
do jedynego możliwego wniosku – „był to dokładnie ten sam statek i my właśnie
widzieliśmy jego tragiczny koniec”.
Na drugi dzień proboszcz parafii New
Heaven wielebny o. Davenport powiedział
w swym kazaniu:
To Pan w swej miłości pokazał
nam to widowisko w celu uspokojenia dusz nieszczęsnych zmarłych o co tak często
i gorąco się modlimy.
Moje 3 grosze
Temat widm morskich jest jednym z żelaznych punktów repertuaru
legend morskich. Co można o tym powiedzieć? Właściwie nic – oficjalna nauka
omija ten temat, jak każdy niewygodny dla utytułowanych ignorantów. A jednak
uważam, że za tymi wszystkimi wydarzeniami stoi jakieś nieznane nam zjawisko
związane z Przestrzenią i Czasem ergo
jak najzupełniej materialne i nie ma co mu przydawać nadnaturalnych
właściwości.
Nie sądzę też, by za tymi zjawiskami stały jakieś oceaniczne
Istoty Rozumne, bo i po co miałyby to robić? No, chyba że mają w tym jakiś cel –
ale jaki? Ostrzeżenie przed potęgą Wszechoceanu? Przestraszenie nas? Badanie
naszych reakcji? Prowokowanie do jakichś działań? Jakich? Pytania można mnożyć –
wszak Syreny i statki-widma są zjawiskami z tej samej parafii i można je ze
sobą łączyć, albo nie. Nie jest powiedziane, że te dwie kategorie muszą być ze
sobą związane. Tak czy owak, fenomen istnieje i należałoby go zbadać, bo być
może – jak mniemam – pomoże nam zrozumieć tajemnicę Czasu. A właściwie na
pewno.
Źródło – „Tajny i zagadki”, bn/2019, ss.22-23
Przekład z rosyjskiego – ©R.K.F. Leśniakiewicz