Powered By Blogger

poniedziałek, 30 września 2019

Tajemnica Morza Białego: „Buriewiestnik”





Kyle Mizokami


Rosja zamierza wyłowić utracony pocisk z napędem nuklearnym. Rosyjski okręt podwodny klasy Delta IV popłynie na poszukiwania zaginionego pocisku.

Moskwa zgubiła nowy pocisk, nie podobny do żadnego innego. Zagubiony pocisk jest nie tylko uzbrojony w głowicę nuklearną, ale ma także napęd jądrowy. Aktualnie, w 10 miesięcy po wypadku, rosyjski rząd zamierza poszukiwać jego szczątków zanim znajdzie je ktoś inny.


W marcu 2018 roku, prezydent Władimir Putin odsłonił przed światem nowy pocisk manewrujący – Buriewiestnik (ptak burzyk albo petrel). Pocisk był częścią całego szeregu nowych systemów przenoszenia (wektorów) broni jądrowej. Putin twierdził, że Rosja rozwija się w odpowiedzi na amerykańskie przeciwstawienie się negocjacjom w sprawie kontroli zbrojeń, rozwój nowych systemów obrony przeciwrakietowej i przyjęcie bardziej agresywnej postawy w strategii nuklearnej.  
- Nikt nas nie słucha – zacytowano Putina w „The Washington Post” – więc teraz nas posłuchają.


Buriewiestnik jest jedną z najbardziej diabolicznych nowych cudownych broni Putina, co tak naprawdę mówi coś, biorąc pod uwagę broń, która obejmuje 100-megatonową torpedę nuklearną. Inaczej niż większość pocisków manewrujących, które są napędzane przez silniki turboodrzutowe i mają zasięg 800-1000 mi/1280-1600 km, ten pocisk ma napęd atomowy.

Pociski te wykorzystują ciepło reakcji jądrowych zamiast spalania paliwa ciekłego, w rezultacie czego jego zasięg jest praktycznie nieograniczony. Tak nieograniczony, że Buriewistnik teoretycznie może być wystrzelony na dni lub tygodnie przed atakiem i infiltrować amerykańską przestrzeń powietrzną z nieoczekiwanego kierunku. Może on wystartować z Syberii, polecieć na południową półkulę i zaatakować np. Houston znad Zatoki Meksykańskiej. Atomowy silnik mu to umożliwia.


Może to zrobić jak długo ten silnik pracuje. Rosja testowała Buriewiestnika już 12 razy i zgodnie ze źródłami w wywiadzie USA tylko jeden lot był udany. Test z listopada 2017 roku – lot z Pank’owa – odległej arktycznej bazy na rosyjskiej wyspie Jużnyj (Nowa Ziemia) – trwał 2 minuty, potem pocisk spadł na ziemię.

W dniu 8 sierpnia, flotylla z Floty Północnej opuściła Siewieromorsk.    Składający się z ośmiu okrętów zespół  wyruszył na „ćwiczenia nawigacyjne”, ale obecność w nim okrętu-dźwigu KIL-143 wywołuje podejrzenia, że jego zadaniem jest odzyskanie zaginionego Buriewiestnika. Innym – według „The Diplomat” – jest wyspecjalizowana jednostka do przewozu paliwa jądrowego wielozadaniowy zbiornikowiec PROBO Sierebrianka.

W późnych latach 50-tych, USA zaczęły rozwijać The Flying Crowbar (dosł.: latający łom) także znany jako Project Pluto – odrzutowy pocisk z napędem atomowym, który był na bazie bezzałogowego bombowca. Zaprojektowany do lotów na niskim pułapie nad wrogim terytorium z prędkością Ma 3/~0,99 km/s, pocisk z Project Pluto był w stanie rozwalać naziemne struktury balistyczną falą uderzeniową – sonic boom. Bezzałogowy pojazd był zaprojektowany do zrzucania bomb wodorowych (bomb H) na cele, jak leciał po zaplanowanej trajektorii, a na końcu uderzał swoją masą w końcowy cel, pokazując wrogom środkowy palec, kiedy nuklearny silnik rozlatywał się w czasie impaktu.

Project Pluto został jednak ukatrupiony przez wprowadzenie ICBM – międzykontynentalnych pocisków balistycznych. Był on także bardzo niebezpieczny w czasie prób – powietrzny napęd nuklearny powodował wydzielanie się wielkiej ilości radioaktywności do atmosfery. Coś, co było czymś pożądanym w pełnoskalowej wojnie nuklearnej, było nie do przyjęcia w czasie pokoju. Albo przynajmniej tak było. Rosjanie mogą chcieć zebrać szczątki by je poskładać i dowiedzieć się, co poszło nie tak…

Albo są przygotowani na odzyskanie pocisku, zanim ktoś inny to zrobi. Jak twierdzi specjalista od okrętów podwodnych H.I. Sutton – autor „World Submarines: Covert Shores Recognition Guide” powiedział „Foxtrotowi Alpha”, że: zarówno Rosja jak i USA mają okręty podwodne, które są w stanie spróbować podnieść wrak potajemnie. W czasie Zimnej Wojny specjalnie przystosowane okręty podwodne US Navy użyto do wydobywania szczątków radzieckich pocisków rakietowych z dna morza do analiz. Nasz wywiad osiągnął lepsze zrozumienie radzieckich możliwości technicznych a także uzbrojenia, co pomogło w rozważaniach strategicznych. 
  
Jeżeli USA rozpoczęły by próbę tajnego podniesienia szczątków pocisku, to do tej roboty najbardziej by się nadał SSN USS Jimmy Carter. Ten SSN klasy Seawolf został zaprojektowany do działań w warunkach arktycznych, USS Jimmy Carter jest unikalny, ma wbudowane dodatkowy 100-stopowy przedział dla nurków, zdalnie sterowanych podwodnych pojazdów (DSV) i nawet załogowych midgetów. Możliwość, że Amerykanie dopadną tego pierwsi – albo pojawią się w trakcie jego odzyskiwania – jest wyjaśnieniem, dlaczego rosyjski prowadzący niszczyciel pocisków wiceadm. Kułakow towarzyszy tej flotylli.
Rosja także posiada takie specjalne okręty podwodne:
- Rosja ma wielką flotę okrętów podwodnych specjalnego przeznaczenia do prac na dnie morskim. Ostatnio jedna z największych tego rodzaju jednostek BS-64 na bazie SSBN Delta-IV miała na pokładzie specjalne łoże dla miniaturowej łodzi podwodnej. Jest to idealne rozwiązanie do misji ratowniczych i wydobywczych – mówi Sutton.

Wszystko to brzmi jak jakaś zimnowojenna intryga i niestety tak właśnie jest. Można to nazwać Zimną Wojną 2.0, albo bardziej adekwatnie Lekką Zimną Wojną, ale dni szpiegostwa i gier wywiadowczych powróciły. Gdzieś tam rozbił się pocisk z napędem jądrowym gdzieś na północ od Koła Podbiegunowego – a Rosjanie chcą go wydobyć.

O ile ktoś nie wydobędzie go pierwszy…


Moje 3 grosze


No właśnie, o ile ktoś nie będzie pierwszym…

Wygląda więc na to, że ten wyścig trwa już od kilku lat i skojarzenie UFO = tajne bronie uzyskało kolejny punkt in plus – mamy prozaiczne wyjaśnienie: za ufozjawisko odpowiada wojsko i naukowcy dla tegoż wojska pracujący. Ale czy na pewno?
Chciałbym, żeby było inaczej.

Czytając te wszystkie rewelacje wracam myślą do rozmaitych świętych tekstów opisujących wojny w Starożytności i czuję zimne ciarki na plecach – budzi się nieodparta refleksja: TO JUŻ KIEDYŚ BYŁO! A zatem powtórzy się Wielka Wojna Bogów i na jej zgliszczach odrodzi się cywilizacja. Ile to potrwa? 5? 10? 15 tysięcy lat? A może będzie tak, jak opisuje to Daniel Laskowski w swej powieści „Bractwo Zielonego Smoka” (2019) w wydaniu amerykańskim „The Green Dragon League”? Tak czy inaczej koło historii zatoczy pełny krąg, a Ziemianie znów powrócą do okresu kamienia łupanego – o ile po tej masakrze pozostaną na Ziemi jakieś żywe istoty…

Obłęd kolejnego wyścigu zbrojeń doprowadzić nas może do punktu bez powrotu, w którym czeka na nas już tylko atomowy Holokaust, jądrowy Armagedon po którym już tylko Królestwo Boże na tej planecie i gatunek Homo sapiens sapiens przeniesie się raz na zawsze do historii.

Wydaje mi się, że rację miał Stanisław Lem pisząc, że Natura zastawiła genialną pułapkę na Rozum nie pozwalając mu pokazać wszystkich swoich możliwości, jakby Wszechświat bronił się przed nami – przed opanowaniem go przez człekokształtnych. A to oznacza, że Ludzkość NIGDY nie wyjdzie poza Układ Słoneczny, bo przeszkodzą jej zawsze w tym materialne siły Wszechświata…
Obym się mylił!         


Przekład z angielskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz