Karel Dudek
W 1889 roku na podstawie tej
owianej złą sławą historii pewnego autora powstał barwny felieton „Jaka jest
prawda”. Ukazał się 18 sierpnia w „Národní polityka”, podpisany jedynie
inicjałami H.V.B. zamiast nazwiska,
więc do tej pory nie było wiadomo, kto go właściwie napisał. Poza tym ten
felieton do dziś stanowi niemal dowód na to, że w górze Blaník rzeczywiście
istnieje coś w rodzaju bramy czasoprzestrzennej, przez którą można przedostać
się do innej rzeczywistości i spotkać tam nie tylko blanickich rycerzy, ale
także inne istoty.[1]
Naprawdę?
Jaki był sens felietonu? Wszystko
zaczęło się od usunięcia jednego z kamieni węgielnych pod budowę Teatru
Narodowego w 1868 roku. Do przepaści w kamieniołomie wpadł niejaki robotnik
nazwiskiem Václav Podbrdský i nie
odnaleziono wówczas jego ciała. Najwyraźniej stwierdzono zgon. Co ciekawe, po
osiemnastu latach (w 1886 r.) pojawił się i zwrócił się do sądu we Vlašimie o
wypłacenie utraconej pensji. Opowiedział sądowi szczegółowo swoje przeżycia ze
spotkań ze znanymi czeskimi postaciami historycznymi mieszkającymi w Blaníku.
Sąd był łagodny. Wystawił właścicielowi kamieniołomu nakaz zapłaty na
jedenaście guldenów i na tym koniec. Nie skończyło się to jednak dla żołnierzy,
którzy zaatakowali Podbrdskiego za uchylanie się od służby wojskowej. Nawet sąd
wojskowy ostatecznie go uniewinnił, myśląc prawdopodobnie o stanie psychicznym
danej osoby to samo, co sąd cywilny.
Zagadka
rozwiązana
Wskazówką na ile prawdziwa jest
ta historia może być osobowość jej autora, jednak przez długi czas pozostawał
on nieznany. Zapytanie do Biblioteki Narodowej nie przyniosło skutku. Tam też
nie znali autora felietonu. Więc to było wyzwanie. Na pierwsze odkrycie nie
trzeba było długo czekać. Na szczęście autor pod tym skrótem napisał nie tylko
ten felieton, ale także książkę „Kolonizacja Serbii – nienarodowy traktat o
kolonizacji w Serbii i lekcje dla naszych chłopów”, która ukazała się nakładem
wydawnictwa Kober jako prywatna wydanie w 1880 r. Publikacja musiała uzyskać
akceptację cenzury C.K., w przeciwnym razie nie ujrzałaby światła dziennego.
Gdyby pozwolono na druk, dzieło to mogłoby już pojawić się w dowolnej antologii
lub almanachu, a redaktor nie narażałby się na drukowanie samizdatu.
Poszukiwania były kontynuowane.
Autor tego artykułu natknął się
także na czasopismo bibliograficzne „Urbánka – miesięcznik przeglądowy
literatury, muzyki i sztuki”, t. I. 1880 nr 5. s. 102, gdzie informacja o
książce Kolonizacja Serbii podana jest dosłownie, łącznie ze skrótem nazwiska
autora H. V. B. Kolejne, drugie wydanie tego czasopisma z 1881 r. było już
bardziej rozpowszechnione. Na s. 75 zapisano: „Akta kolonizacji Serbii (por. U.
VI. nr 5 s. 102, napisane według Czeskiego Południa nr 23 (4 marca 1881) przez Hynka Viléma Buriana, główny inspektor
serbski, ok. urodzony w majątkach, urodzony w 1850 r. w Ml. Vožica.”
Autor felietonu wreszcie utracił
anonimowość. Trzeba było przyjrzeć się temu nieco bliżej:
Hynek Vilém Burian
Ur. 14. 2. 1851 Mladá Vožice – zm. 15. 3.
1908 Nowy Bydžov
Praska „Gazeta ekonomiczna” z 1
kwietnia 1908 roku opublikowała na pierwszej stronie portret Buriana i nekrolog
na stronie 77. Tylko jedna kolumna, ale wystarczy. Te trzy informacje były
niezbędne do dalszych badań. Do 1888 roku był dyrektorem szkoły ekonomicznej w
Czeskich Budziejowicach, w latach 1870-72 odbył stałą służbę wojskową i władał
ośmioma językami. Poliglota. Pisał artykuły, polemiki, felietony. Do pisma „Tábor”,
do „Czeskiego Południa”, a nawet do pisma, które istnieje do dziś, do pisma „Vesmír”,
15.02.1890 nr 9. t. XIX s. 98 – artykuł pt. „Ślepy Słowianin”. Jego fachowe
publikacje z zakresu pomologii utrzymywały w swoim czasie wysoki poziom
naukowy. Można je jeszcze spotkać w niektórych antykwariatach i na pewno nie są
tanie.
Mladá Vožice są oddalone od
Blaníka o 18 kilometrów, a dla grupy chłopców nie była to wówczas żadna
odległość. Dla pana Buriana Blaník stał się najwyraźniej sprawą serca i pięknym
wspomnieniem dzieciństwa.
Kamień dla Teatru Narodowego
został przysłany z Blaníka w 1868 roku i być może autor felietonu nie był
pierwszym, który o nim pisał. W końcu minęło 21 długich lat. Nie był. W
czasopiśmie „Budivoj”, rok XXII, nr 58, z czwartku 22 lipca 1886 roku znajdował
się dokładnie ten sam tekst i nawet ten sam tytuł. Trzy lata wcześniej. Jednak
podczas bardziej szczegółowej lektury nie pominięto kilku danych, które
przydały się w dalszych badaniach. Nie było jej już w kolumnie. Był tam numer
nakazu zapłaty z sądu właszimskiego dla kamieniarza i numer pułku, w którym
sądzono bohatera kolumny Podbrdskiego za uchylanie się od służby wojskowej.
Autor artykułu nie jest wymieniony. Ale nic nie zostało stracone. W tym samym
roku na stronie 103, z datą 30.12.1886, znalazła się wzmianka „Vojtík v Blaníku”.
Podpisał się ponownie H. V. B. Jeżeli pan Burian był autorem lipcowego
artykułu, to dlaczego sam się nie podpisał? Numer nakazu zapłaty mógł być znany
jedynie osobie, której dotyczył, oraz osobom z sądu. Czy pan Burian miał na
dworze znajomego, który przekazał mu tę informację, dla większej wiarygodności
historii? Czego obawiał się Burian, kiedy trzy lata później usunął tę
informację ze swojej kolumny w „National Politics”?
Gdzie
się podział Podbrdský?
To jeszcze nie koniec sprawy.
Trzeba było rozprawić się z panem Václavem Podbrdským, który odegrał główną
rolę w tej historii.
Rozpoczęły się poszukiwania w
rejestrach. Dziesiątki rejestrów, tysiące stron. Louňovice pod Blaníkem,
Kamberk oraz inne miasta i wsie. Dopiero w Domašínie autor odniósł sukces. W
metrykach miejskich, które od 1980 roku wchodzą w skład Vlašimi. I nie tylko w
rejestrach. Na miejscowym cmentarzu odnalazł także grób rodziny Podbrdských, o
którą dbano z miłością i troską. W kwietniu 1868 roku pan Václav Podbrdský miał
pracować przy ciosaniu kamienia dla Teatru Narodowego. Rejestry niewiele
pomogły w tym zakresie. Znaleziono w nich tylko jednego Wacława. W chwili
łamania kamienia miał 81 lat, więc nie było o nim mowy. (28.08.1787 + 4.08.1871
Państwowe Archiwum Regionalne w Pradze. Domašín 01 s. 59 - Domašín 07 s. 158)
Dalszych informacji w tym
kierunku dostarczyło czasopismo Muzeum Narodowego w Pradze, seria historyczna
nr 3-4, rok 1983.
Blaníkowi poświęcono także
obszerny, kilkustronicowy artykuł poświęcony wszystkim kamieniom z
historycznych miejsc Czech, przesłanym na fundacje Teatru Narodowego. Pewien,
najwyraźniej bardzo przedsiębiorczy urzędnik, nadleśniczy z Louňovic pod
Blaníkem, nazwiskiem Čeněk Fisher,
zdecydował, że i on się dołoży. Z pewnością kamienia nie rozbił sam, powierzył
go niejakiemu Františkowi Růžičce i
panu Staňkowi. Mówią, że to
doświadczeni kamieniarze. To zależy. Jedyna osoba o tym nazwisku z Louňovic
urodziła się w roku 1850, a więc była osiemnastoletnim chłopcem. Siła
niewątpliwie tak, ale na pewno nie doświadczenie murarza. Kamień, który wybili,
nie pasował. Był za mały. Pan Fisher najwyraźniej też go nie lubił. W liście z
14 kwietnia 1868 roku nieśmiało pyta Pragę, jak duży powinien być ten kamień. Z
krzyżem po zabawie. Była to bezużyteczna praca i kamień trafił do piwnicy
miejscowego browaru. Drugi kamień już się udał i dziesiątego maja z wielką pompą
wysłano go do Pragi. Zamieszczone zostało tu także oświadczenie geologów.
Kronika Louňovic podaje, że kamień wydobywano na Slepičí skále, około 500
metrów od szczytu Velkégo Blaníka. Jednak lokalna ortorula nie zawierała
turmalinu, ale kamień wysłany do Pragi tak. Coś tu nie gra. Turmalin w ortuli
znajdował się w kamieniołomie Křížovský, około trzykrotnie dalej od szczytu, w
kierunku północno-wschodnim. Kronika najwyraźniej mówiła o pierwszym, nieudanym
kamieniu.
Rok 1866 był czarnym rokiem dla
Austrii. Na początku było samozadowolenie możnych, bezkrytyczna ocena własnych
sił i ogólny entuzjazm społeczeństwa, przetwarzany przez propagandę. Potem
przyszła bitwa pod Sadową i ciężkie otrzeźwienie. Nawet kac był długi. Ludność
pod Blaníkiem bardzo odczuła konsekwencje przegranej wojny z Prusami. Zmuszeni
byli zakwaterować i nakarmić żołnierzy pruskich. I ich konie, oczywiście. W
drugiej połowie XIX wieku nie trzeba było się starać o rozstrzelanie. To nie
było potrzebne. Wystarczyła ludzka nieostrożność. W Domašínie, który dziś jest
częścią Vlašimi, w tym samym roku pożar strawił pięć domów. Na razie. Nie minie
dużo czasu, zanim wypali się kolejnych osiemnaście. Na szczęście żołnierze
pozostali z tyłu i zostawili miejscową ludność w spokoju. Na ich miejscu
zaczęła szaleć cholera. Ponad trzydzieści osób zginęło w niecałą jesień. Natura
przejęła kontrolę i ukarała ludność nieurodzajami, które trwały kilka lat.
Deszcze i mrozy przeplatały się z upałami i suszą. Profesor gimnazjum František Augustin Slavík szczegółowo
opisał tę niefortunną historię w swojej książce „Historia Domašína, jego osady
parafialnej i dawnego folwarku w Táborsku”, wydanej w Táborze w 1882 r. Bieda,
głód, choroby. Żałosne podejście do życia.
Władze straciły panowanie nad
sobą. Nakazy, zakazy, ograniczenia. Każdy obóz ludowy, każde spotkanie, każdy
dobrowolny spektakl teatralny był niebezpieczny. Rok 1848 nadal bardzo żywo
zapisał się w pamięci ludzi. Jednak kamieniem węgielnym pod Teatr Narodowy było
już coś, czego nawet władze nie odważyły się zabronić. To
naprawdę nie było warte
zamieszek, które z pewnością po nich
nastąpią.
Prawdziwy Václav Podbrdský potrafił
zrobić to samo, co wielu jego rodaków w tamtym czasie. Zdobył pieniądze,
sprzedał, co mógł, a potem po prostu patrzył, jak Statua Wolności zbliża się doń
z pokładu trzeciej klasy parowca. Była to jedna z możliwości wyjaśnienia jego
nieobecności, która trwała osiemnaście lat.
Amerykański
ślad
Cleveland w stanie Ohio to dziś
duże miasto liczące trzy miliony mieszkańców. Leży nad brzegiem jeziora Erie,
pomiędzy przemysłowymi gigantami Pittsburghem i Detroit. W czasach, o których
tu piszemy, mieszkała tu prawie 30-tysięczna mniejszość czeska. Miasto w
mieście i czeskie czasopismo „Dennice novoveku”. W piątek 20 maja 1887 roku w
dziale Muzeum Głupoty ukazał się ciekawy artykuł. Pewnie domyślasz się który.
Tak, ten sam artykuł, co rok wcześniej w „Budivoju”, ten sam artykuł, co dwa
lata później w „National Politics”. Wysłany do USA przez jakiegoś emerytowanego
oficera. Ciekawość i ciekawość, którą pan Václav
Šnajdr, właściciel gazety, bardzo chętnie imponował swoim rodakom. I na
samym końcu. Ta sama gazeta dwanaście lat później, w czwartek 26 stycznia 1899
roku, opublikowała artykuł zatytułowany „Medytacja niedzielna”. Podpisano przez
Podbrdskiego. Nic więcej. W tym druku nazwiska żeńskie nie zostały odmienione,
co rozwiązano, umieszczając imię, aby było jasne, czy autor był mężczyzną, czy
kobietą. Znajdował się tu jedynie podpis Podbrdskiego, zatem autorem
niewątpliwie był mężczyzna.
Kto zatem w 1886 roku stanął
przed sądem wojskowym? Mówi się, że został rozpoznany przez krewnych i
sąsiadów. Jeśli jego historia była tylko bzdurą, dlaczego wracał? Nostalgia?
Sąd uniewinnił go wówczas, skłaniając się ku ocenie obrony, że nie byłoby to
najlepsze dla stanu psychicznego oskarżonego. Stracili nim zainteresowanie
żołnierze i władze z pewnością także. Na pewno nie był chory psychicznie. Jak
twierdzi mistrz kamieniarski Šolínek, pracowali oni wówczas z prochem. Czy
mistrz powierzyłby takie dzieło swemu robotnikowi, gdyby nie był przy zdrowych
zmysłach? Kim był ten Podbrdský w Dennicy Novovek ze stycznia 1899 roku? Dziś
prawdopodobnie nie uda się tego dowiedzieć.
Sprawa
rycerza Putzlachera
Można by wszystko zakończyć
faktem, że ci autorzy Odrodzenia odegrali razem, a ostatecznie z nami, swego
rodzaju farsę, o której dziś nam umyka, i odesłać historię Blaníka i jego
rycerzy tam, gdzie jej miejsce, czyli do krainy legend i bajki.
Ale co mamy z tą, tym razem
prawdziwą historią, która wydarzyła się kilkadziesiąt lat wcześniej i mocno
zaniepokoiła ówczesne władze?
Opisano ją na s. 444-446 w
czasopiśmie „Illustrirte chronik” Böhmen – Praga 1853. Drukowano tuszem, na
szczęście dobrej jakości, dzięki czemu tekst był czytelny. Przy pomocy tłumacza
i logiki autor tego artykułu uzyskał następujący tekst:
Przyczynek do historii góry
Blaník w Czechach
W
roku 1826 lub 1827 w ciepły i słoneczny letni dzień komisarz okręgowy Beroun, rycerz
Tomáš Putzlacher z Pragi, przybył do
wsi w pobliżu góry Blaník, gdzie odbył oficjalne spotkanie. Po zleceniu
postanowił udać się do swojego przyjaciela z młodości, hrabiego Küenburga, który zaprosił go już do
Mladej Vožicy. Droga prowadziła bardzo blisko góry Blaník. W dobrym humorze
rozmowny pan Putzlacher zaczął opowiadać swojemu ochroniarzowi, z którym
siedział w powozie, o rycerzach pod dowództwem szlachcica Zdenka. Jego słuchacz wyśmiał to i pozwolił sobie na obraźliwą
uwagę na temat śpiących rycerzy. Komisarz okręgowy upomniał szydercę, aby był
cicho, ale to nie pomogło. Podróżnicy byli jeszcze za Blaníkiem, gdy na
spotkanie z nimi wyruszyła duża grupa jeźdźców. Grupa rycerzy w
ciemnoniebieskich zbrojach, z przyłbicami na twarzach. Twarze z długimi,
krzaczastymi brodami. W rękach trzymali miecze bojowe. W tumanach kurzu
galopowały tuż za tylnymi kołami wozu, aby pasażerowie mogli za nimi podążać.
Woźnica starał się jechać jak najszybciej.
Jego
ochroniarz popadł w głęboką nieprzytomność. Grupa jeźdźców towarzyszyła im
przez bardzo długi czas, aż w końcu zniknęła w tumanach kurzu piaszczystej
drogi. W Mladej Vožicy lekarz musiał otworzyć żyłę omdlałemu mężczyźnie i
powrót do zdrowia trwał cztery długie godziny.
Pan
Puzlacher przebywał u hrabiego przez kilka dni, aż pacjent wyzdrowiał. Jednak
incydent z rycerzami blanickimi szybko rozprzestrzenił się po całym mieście i
okolicach. Już trzeciego dnia Putzlacher otrzymał list od starosty z Tábor, w
którym prosił o wizytę przed wyjazdem do Pragi. Musiał złożyć przysięgę zeznań
i nakazano mu zachować najwyższą tajemnicę służbową wydarzenia. Musiał także
nakazać zachowanie tej tajemnicy swojego ochroniarza i woźnicy. Nic nie mówić
na ten temat. Cały protokół został natychmiast przesłany do Pragi, do
najwyższego wówczas burgrabiego, hrabiego
Chotko.
Wszystko,
co tu zostało powiedziane, opowiedział mi stary człowiek, urzędnik hrabiego, i
dał mi słowo honoru. Opowiedział o innym zdarzeniu, które miało miejsce
jesienią następnego roku. Na górze Blaník odbyło się wielkie polowanie. Jeden z
myśliwych zastrzelił daniela, a kiedy poszedł po niego, jeden z rycerzy już go
niósł. Położył daniela na ziemi, odszedł kilka kroków i zniknął.
Byłoby
wysoce pożądane, aby na dowód prawdziwości tej narracji niektórzy z panów
pracujących nad tą ilustrowaną kroniką zwrócili się do archiwów wspomnianych
władz lub do hrabstwa hrabiego Küenburga i jego urzędników w Mladej Vožicy lub
do byłego komisarza powiatowego w Beroun, pana Tomáš Putzlacher, obecnie
starosty powiatowego w Chrudimiu.
Wszystko
wydarzyło się tak, jak opisałem i nie dodałem ani słowa, co potwierdzam swoim
podpisem.
Jan Křtitel Peterka – lekarz praktykujący.
W
Pradze 12 marca 1852 r.
Ciekawe, prawda? Autor tego
artykułu, co zrozumiałe, potwierdził istnienie rycerza Tomáša Puzlachera (1795
-1872). On naprawdę żył, nie był postacią fikcyjną. Nie był to skostniały
austriacki urzędnik tamtych czasów, ale osoba wykształcona. Jako wojewoda w
Pilźnie zabiegał o remont i ponowną konsekrację kościoła św. Jakuba Wielkiego w
Nepomucenie (1857 – 1859), który został zniesiony w czasie reform józefińskich.
W tym przypadku postępowanie
władz jest również zrozumiałe. A co by było, gdyby wśród Czechów zaczęły krążyć
pogłoski, że rzeczywiście mają w Blaniku własną armię w odwodzie?
Zainteresowanie III Rzeszy
Ale ta historia wciąż się nie
kończy! Po dokładniejszym zbadaniu skały Veřejovej można odkryć kilka starannie
wykonanych otworów w dnie jednej z nisz. Krążą pogłoski, że jest to dzieło
grupy ludzi z nazistowskiego projektu Ahnenerbe.
Zainteresowanie wyraził SS-Reichsführer
Heinrich Himmler, mający obsesję na
punkcie germańskiego mistycyzmu. A co jeśli wejście do tajemniczej, podziemnej
krainy Agartha jest właśnie tutaj? Po co trudzić się aż do Tybetu? To, co
wówczas odkryli, najwyraźniej gdzieś przepadło podczas niszczenia materiałów
tej organizacji. Kto wie?
Tegoroczny Wielki Piątek był dla
naszej grupy badaczy naprawdę bardzo ciekawy. Mieliśmy zamiar spędzić noc na Skale
Veřejovej na Blaníku. Zawiasy są częścią drzwi, czyli wejścia, w tym przypadku
gdzieś na zawsze. Imię pasujące i być może prawdziwe. Są miejsca, które pomimo
całego Twojego sceptycyzmu wobec plotek i plotek, wprowadzą Cię w niepewność.
Wahasz się. A co jeśli... Zachowasz to dla siebie, ale jestem pewien, że inni
myślą to samo. Tak było również w tym przypadku. Za stożkiem światła latarki
zaczynał się bukowy, tajemniczy las i postrzępione skały. Była pełnia księżyca,
ale była doskonale ukryta za niskimi chmurami pełnymi śniegu i wody. Ciemno, choć
w pysk daj. Nie byliśmy wyposażeni ani w różaniec, ani w kropidło. Urządzenia
pomiarowe i technika dokumentacyjna były w pogotowiu. Przyznam, że nawet przez
chwilę zastanawiałem się, co bym zrobił, gdyby skała rzeczywiście się
otworzyła. Na szczęście (lub niestety) przyroda uchroniła nas od wahań, przy
pomocy gradu lodowego, później obfitych opadów śniegu i wreszcie ulewnego
deszczu. Około wpół do drugiej w nocy zrezygnowaliśmy z kolejnego pobytu i
resztę nocy spędziliśmy w samochodach, na parkingu pod Blaníkiem.
Badacz i autor tego artykułu nie
chciał jednak szukać wyłącznie na monitorze komputera. On i jego koledzy uznali
za konieczne skupienie się na Blaníku w najważniejszym miejscu. Na Skale
Veřejovej. Wybrał także ważny dzień otwarcia skał, a dokładniej Wielki Piątek
tegorocznej Wielkanocy. Niestety natura nie sprzyjała zespołowi badawczemu.
Księżyc był w pełni, ale ukryty za niskimi chmurami. Po północy śnieg zamienił
się w ulewny deszcz, a wyprawa wolała spędzić resztę nocy w samochodach na
parkingu.
Na razie więc możemy być
spokojni, w Blaníku nie dzieje się nic szczególnego ani nadzwyczajnego. Tylko w
naszej historii literatury pojawiła się jeszcze jedna obnażona mistyfikacja
literacka.
Dodatek od Autora
To nie ma znaczenia. Śpiące
wojsko jest wszędzie. Babia Góra w Polsce, Sitno na Słowacji, Blaník w
Czechach, Jindřich Ptáčník[2]
śpi na wzgórzu w Niemczech, Król Arthur
w Anglii, we Francji… Krótko mówiąc, na każdym właściwym wzgórzu jest armia.
Ta sprawa jest o tyle ciekawa, że
w
archiwum jest orzeczenie sądu, więc będzie w tym trochę prawdy, więc w Blaníku
czasami Czas naprawdę robi ze swoim czasem, co chce…
Moje
3 grosze
Jeżeli idzie o Polskę, to najczęściej
mówi się o śpiących rycerzach w tatrzańskim Giewoncie oraz w Czantorii na Górnym
Śląsku. Niestety, pomimo tylu dziejowych zawieruch rycerze ci śpią nadal snem
nieprzebudzonym i nie wychodzą, by walczyć za Polskę. Może to wszystko, co przeszliśmy
jest jeszcze niewystarczające do Ich interwencji? A może dowiedziawszy się o
broni termojądrowej i rakietach zwyczajnie dali sobie spokój? Miejmy nadzieję,
że jednak wyjdą z jaskiń w czasie III Wojny Światowej.
Jakże to wszystko gorzko brzmi…
I wszystko byłoby OK., gdyby nie mały
drobiazg, a mianowicie raport z brytyjskiego Projektu Pennine. Otóż tam także
wspomina się o spotkaniach z rzymskimi wojownikami i innymi „duchami” i „widmami”
z czasów rzymskiego panowania na tych ziemiach. No i oczywiście istnieje wiele
raportów o obserwacjach i Bliskich Spotkaniach z Nieznanymi Obiektami
Latającymi i ich pasażerami. Dlatego uważam, że błędem byłoby całkowicie
przekreślać relacje spod i z Blanika.
Podobnie dziwne rzeczy, szczególnie z
Czasem maja miejsce w niemieckich Alpach
Wapiennych, a związane są z masywem górskim Mt. Untersberg, gdzie m.in. zanotowano
zniknięcia i zjawianie się ludzi w poślizgach czasowych, co opisał swego czasu Peter Krassa. A tak już nawiasem
mówiąc, to niedaleko znajdowała się górska kwatera Führera III Rzeszy, który
przebywał w niej często i stanowiła centrum kierowania państwem i centrum
decyzyjne operacji wojennych na frontach II Wojny Światowej. I kto wie, czy Hitlerowi i jego akolitom nie przyszło
czasem do głowy, by nie dało się zmienić niekorzystnych zmian na frontach przy
pomocy manipulacji Czasem?
Osobiście jestem zdania, że poza
pracami nad bombą A, sztucznym złotem i innymi szalonymi pomysłami bonzów III
Rzeszy, w kompleksach Der Riese w Górach
Sowich na Dolnym Śląsku, toczyły się tam prace nad chronomocją – tj.
przemieszczaniem się w Czasie. Niektórzy badacze zagadnienia, jak np. Gerd Burde w swym filmie twierdzi
wprost, że naziści chcieli opanować podróże w Czasie i takim pojazdem-chronolotem
był dyskoplan V-7.
Ale to jest już temat z innej ballady…
Przekład z czeskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz
[1] Zob.
także „Tajemnica góry Blanik” - https://wszechocean.blogspot.com/2022/04/tajemnica-gory-blanik.html
[2]
Henryk I Ptasznik (876-936) – król Franków Zachodnich, pogromca Słowian.
Himmler uważał się za jego wcielenie i kontynuatora.