Kiedy w połowie lat 90. ub.
stulecia wraz z dr. Milošem Jesenským
pisałem książkę o pozaziemskich technologiach w III Rzeszy, to naszą uwagę
zwrócił fakt, że Niemcy chcieli skonstruować bombę A w ramach swego projektu Wunderwaffe – cudownej broni odwetowej,
która odwróciłaby losy wojny – przede wszystkim na Wschodzie, gdzie Armia
Czerwona po początkowych porażkach i przegranych bitwach brała srogi odwet.
W ramach tego projektu powstawały
konstrukcje, które stanowiły podstawę dzisiejszych konstrukcji broni takich
jak: samoloty odrzutowe, rakiety balistyczne i kosmiczne - ICBM, konwencjonalne
i atomowe okręty podwodne, podwodne wyrzutnie SLBM, elektroniczne maszyny
szyfrujące i deszyfrujące – ENIGMA, komputery lampowe, itd. itp. – w tym także
zagadkowe latające talerze znane pod ogólnym określeniem V-7. A do tego
wszystkiego zagadkowe obiekty pod zamkiem Książ (Fürstenstein), w zamku Czocha (Tschocha)
czy w górach Sowich – der Riese… - te
tajemnice i zagadki wciąż czekają na swe rozwiązanie.
Oczywiście przyjęliśmy wtedy, że Riese był hitlerowskim Alamogordo, gdzie
niemieccy uczeni pracowali nad energią jądrową. Sprzyjało temu położenie z
daleka od frontów i poza zasięgiem alianckiego lotnictwa, obecność rud
uranowych w Kowarach i Górach Sowich, źródeł wody do flotacji i wzbogacania
rudy oraz innych procesów technologicznych. Problem polega na tym, że rzecz
jest nie do udowodnienia – bo pozostały nam relacje świadków i niejasne
dokumenty z czasów PRL. Wszystko, co było tam umieszczone zostało zdemontowane
i wywiezione już to do Rzeszy i dalej przekazane Amerykanom i Brytyjczykom, już
to do ZSRR, gdzie powstawały właśnie ośrodki badań nad energią jądrową.[1]
Bogusław
Wołoszański w jednym z programów z cyklu „Sekrety XX wieku”
opowiedział o dwóch tajemnicach Wrocławia, które w pewien niezwykły sposób
wiążą się ze sobą, a obie mają związek także z tajemnicami Gór Sowich. Pierwszą
z nich są dwie dziwne budowle znajdujące się we Wrocławiu i które określa się
jako schrony przeciwlotnicze chyba tylko poprzez analogię do podobnych budowli
w Berlinie, które miały za zadanie bronić miasta przed alianckimi samolotami.
Jedno jest pewne – te wrocławskie „schrony” nie mogły nimi być, bo po prostu
nie mają parametrów typowych dla tego rodzaju budowli typu LSR. Bogusław
Wołoszański stawia więc na to, że budowle te mogły być jakimiś instalacjami i
bez ogródek twierdzi, że były to reaktory jądrowe. Ale to też jest dziwne –
niemieccy uczeni musieli znać i potrafili obliczyć efekty eksplozji takiego
urządzenia nuklearnego, a mimo to postawili dwa z nich w mieście? Wrocław to
rozległe miasto i eksplozja takiego … czegoś zrównałaby je z ziemią, o
mieszkańcach już nie mówiąc, bo wiadomo, że wybuch jądrowy by ich zabił.
Ślady
hitlerowskiego programu atomowego w Polsce
Wydawałoby się, że wiemy już wszystko o historii II wojny
światowej. Tymczasem nawet na ulicy można natknąć się na tajemnice i zagadki.
Oto we Wrocławiu na pl. Strzegomskim stoi wysoki okrągły
budynek, a drugi taki sam na ulicy Ołbińskiej.
A nikt nie wie, czemu miały służyć. Można usłyszeć, że to schrony
przeciwlotnicze wzniesione na początku lat 40. Tyle że wystarczy chwila
zastanowienia nad ich architekturą, by pojawiły się wątpliwości.
Zazwyczaj takie obiekty lokowano pod ziemią (niemieckie normy
przewidywały głębokość 15 m w gruncie piaszczystym i 6 m w skałach) lub pod
masywnymi budynkami, stanowiącymi dodatkowe zabezpieczenie. A te budowle (łatwe
do wypatrzenia z powietrza) wyrosły na 5 pięter. Na każdej kondygnacji widać
wiele okrągłych otworów. Wentylacyjnych? W schronie, który miał zabezpieczać
ludzi przed gazami? W dodatku liczne otwory osłabiały konstrukcję.
Wewnętrzna architektura jest jeszcze bardziej zastanawiająca.
Komunikację między piętrami zapewniała szeroka klatka schodowa w prostokątnej
przybudówce oraz schody opasujące centralny szyb. Podobno były też dwie windy,
po których pozostały otwory w podłogach. Windy w schronie przeciwlotniczym?! Wniosek
może być tylko jeden: to nie był schron przeciwlotniczy.
Więc co? Odpowiedzi należy szukać dość daleko od Wrocławia – w
niemieckich miejscowościach Miersdorf pod Berlinem i Bad Saarow koło Frankfurtu
nad Odrą. Tam też wybudowano podobne okrągłe bunkry z klatkami schodowymi w
prostokątnych przybudówkach, choć dużo niższe i wpuszczone w ziemię na półtora
metra. Co do ich przeznaczenia nie ma wątpliwości: były to obiekty
hitlerowskiego programu nuklearnego. W Miersdorf działał cyklotron, zaś w Bad
Saarow umieszczono prawdopodobnie elektromagnetyczny separator izotopów.
Czyżby wrocławskie bunkry służyły temu samemu celowi? I tak
dochodzimy do jednej z najbardziej frapujących tajemnic II wojny światowej:
niemieckiej bomby atomowej. Jeszcze kilka lat temu sprawa wydawała się
oczywista: hitlerowcy próbowali zbudować bombę „A”, lecz zabrakło im czasu.
Dowodem miał być niedokończony reaktor w Haigerloch na zachód od Monachium,
odnaleziony w 1945 r. przez żołnierzy USA. Dzisiaj już wiemy, że reaktorów było
więcej. Jeden z nich w Lipsku eksplodował, w innych miejscach osiągano pewne
sukcesy. Prawdziwą sensacją stało się
ujawnienie przez Archiwum Prezydenta Federacji Rosyjskiej raportów szefa
wywiadu wojskowego GRU Iwana Iliczowa.
W końcu marca 1945 r. informował Stalina, że Niemcy przeprowadzili w Turyngii
dwie eksplozje o niezwykłej mocy. „Bomba zawierała przypuszczalnie Uran 235” –
oceniał Iliczow.
Stalin, zdając sobie sprawę z wagi tej informacji, przekazał
raport Igorowi Kurczatowowi, szefowi
radzieckiego programu nuklearnego. Naukowiec wstrzymał się od ostatecznej
oceny, lecz nie wykluczył, że mogła to być eksplozja atomowa. Dalsze odkrycia
(poczynione już po wkroczeniu do Turyngii wojsk USA) wskazują, że hitlerowcy
przeprowadzili próbny wybuch atomowy o niewielkiej mocy. W czasie tego testu
śmierć poniosło kilkuset więźniów pobliskiego obozu koncentracyjnego, których
wykorzystano do sprawdzenia skutków eksplozji, a potem ich ciała spalono. Próba
była filmowana i ten film przejęli Rosjanie. Do dziś jest zamknięty w archiwum.
Wydaje się więc pewne, że hitlerowcy byli blisko skonstruowania
bomby nuklearnej. Nie starczyło im czasu z ich własnej winy, choć to niemiecki
naukowiec Otto Hahn pierwszy dokonał
rozbicia jądra że to osiągnięcie można wykorzystać, i nie wierzył w moc nowej
broni. Najpierw, gdy Wehrmacht odnosił zwycięstwa, nie było powodów, aby
wydawać miliony na badania nad atomem. Później, gdy odwróciły się losy wojny,
trudno było nadrobić stracony czas. Tym bardziej że środowisko niemieckich
naukowców było skłócone, ścierały się też władze i dowództwo wojskowe.
Czy w tej niezwykłej i wciąż tajnej historii niemieckiej broni
nuklearnej możemy szukać wyjaśnienia wrocławskiej zagadki? A może ta historia łączy się z tajemnicą
gigantycznych podziemi „Riese” w okolicach Wałbrzycha. Trudno bowiem uwierzyć,
że podziemne sztolnie drążono po to, aby ukryć w nich fabryki zagrożone
alianckimi nalotami. Największe, wybetonowane już hale w kompleksach „Osówka” i
„Rzeczka”, choć wysokie, są za wąskie i za krótkie, aby można było podjąć w
nich masową produkcję zbrojeniową. Przeniesienie zakładów przemysłowych z
centralnych części Niemiec na Dolny Śląsk w końcu 1944 r. wydaje się niemożliwe.
Wystarczy porównać podobną operację przeprowadzoną w ZSRR w 1941
r.: dla przewiezienia maszyn z jednego tylko zakładu „Zaporożstal” potrzeba
było 8 tys. wagonów. Ewakuacja, choć
uratowała radziecką gospodarkę, na wiele miesięcy poważnie obniżyła wyniki
produkcyjne. W końcu 1944 r. Niemcy nie mogli sobie na to pozwolić. Zwłaszcza
że alianckie naloty niewiele szkodziły niemieckiemu przemysłowi, a ich głównym
celem nie były fabryki (20 proc. zrzuconych bomb), lecz linie komunikacyjne (32
proc.) i ośrodki administracyjne (20 proc.).
Czyżby więc okrągłe bunkry we Wrocławiu wskazywały kierunek
rozważań nad przeznaczeniem kompleksu „Riese”? Hale w „Osówce” i „Rzeczce”, za
krótkie i wąskie dla produkcji przemysłowej, są w sam raz dla wirówek
wzbogacających uran. Może więc warto rozglądać się bacznie, spacerując ulicami…[2]
I jeszcze jeden tekst o
hitlerowskiej bombie A:
Bomba
atomowa Hitlera. Niezwykła broń, która nie zmieniła losu II wojny
Atomowy grzyb nad Nowym Jorkiem rośnie w oczach. Załoga
niemieckiego bombowca, który przeleciał nad Atlantykiem tylko po to, by zrzucić
na amerykańską metropolię śmiercionośny ładunek, składa sobie gratulacje,
przyznając w myślach Krzyże Żelazne. Plan fuhrera działa. Niszczycielska moc
nowej broni daje nadzieję na odmianę losu i zwycięstwo III Rzeszy.
Ten scenariusz, kreślony wielokrotnie przez różnych fantastów,
może wydawać się bardzo przekonujący. Zwłaszcza gdy popkultura weźmie go w
swoje tryby, racząc nas choćby serialową adaptacją „Człowieka z wysokiego
zamku” czy filmowymi dziełami na miarę „Vaterlandu”. Warto jednak zastanowić
się, czy niemiecka Wunderwaffe – cudowna broń – a zwłaszcza bomba atomowa,
faktycznie mogła zmienić los II wojny? I czy Niemcy byli w stanie ją
wyprodukować?
Łatwiejsza wydaje się odpowiedź na drugie pytanie, bo przecież
gdyby mogli, to by wyprodukowali. Problem jest jednak bardziej złożony, o czym
świadczą różne, czasem skrajnie odmienne interpretacje badaczy poszukujących
odpowiedzi na pytanie, jak blisko wyprodukowania broni jądrowej była III
Rzesza.
Amerika Bomber: tym samolotem Hitler chciał zbombardować Nowy
Jork
Dla kogo pracował Heisenberg? Zacznijmy od kwestii podstawowej,
czyli powszechnie znanej historii projektu Virushaus - niemieckich badań nad
rozszczepieniem atomu, rozpoczętych jeszcze w 1939 roku i kontynuowanych pod
kierunkiem Otto Hahna i Wernera Heisenberga w kolejnych latach.
Przebieg prac i ich zaawansowanie są przedmiotem sporu historyków – w świetle
dostępnych dokumentów nie ma zgody co do tego, jak blisko, albo raczej jak
daleko zbudowania bomby atomowej byli Niemcy.
Po wojnie Heisenberg utrzymywał, że jego prawdziwym celem było
maksymalne spowolnienie i sabotowanie prac. Ten „kombatancki” epizod został zdemaskowany
po odkryciu korespondencji Nielsa Bohra
– wynikało z niej, że Heisenberg nie tylko nie sabotował prac, ale przewidując
zwycięstwo III Rzeszy namawiał innych fizyków do pomocy w opracowaniu
niemieckiej bomby atomowej.
Komandosi kontra Norsk Hydro. Niezależnie od tego kres
niemieckich nadziei na finał prac położyło zniszczenie zapasów ciężkiej wody.
Ta – zdaniem alianckiego wywiadu – była Niemcom niezbędna do prac badawczych
nad bronią atomową, a produkowały ją norweskie zakłady Norsk Hydro.
Nic zatem dziwnego, że alianci podjęli kilka prób zniszczenia
fabryki, wysyłając jednostki specjalne i bombowce. Niemcy byli jednak w stanie
szybko naprawić zniszczenia i ponownie produkować strategiczny surowiec.
Problem w tym, że był on potrzebny w Rzeszy, a nie w Norwegii.
Gdy Niemcy usiłowali przewieźć z Norwegii bezcenny ładunek 16
ton ciężkiej wody, brytyjskie jednostki specjalne po raz kolejny dowiodły
swojej skuteczności. Wraz z lokalnym ruchem oporu posłały na dno jeziora Tinn
prom z cysternami, co stało się kanwą brytyjskiego filmu z lat 60. „Bohaterowie
Telemarku”. Dopiero po wojnie okazało się, że ilość i jakość będącego w zasięgu
Niemców surowca była niewystarczająca do uruchomienia reaktora.
Projekt Manhatan – nowa gałąź przemysłu. W przypadku III Rzeszy
był to jeden z wielu prowadzonych równolegle projektów, który – pod względem
przeznaczonych zasobów – w żadnym wypadku nie można uznać za priorytetowy.
Zupełnie inaczej było w przypadku Amerykanów. Czytając niektóre opracowania
opisujące prace prowadzone w pustynnym laboratorium Los Alamos, łatwo przywołać
przed oczy obraz jakiegoś zagubionego na odludziu ośrodka, w którym grupa
jajogłowych z potarganymi czuprynami prowadzi sobie swoje doświadczenia. Nic
bardziej mylnego.
Amerykański Projekt Manhattan był gigantycznym przedsięwzięciem,
wymagającym ogromnych – niedostępnych dla większości państw – zasobów. Ba -
Amerykanie celowo dodatkowo zawyżali informacje o kosztach, by zniechęcić inne
kraje do uruchamiania własnych programów atomowych. Ikoniczne „pustynne
laboratorium” Los Alamos było zbudowanym niemal od zera kilkutysięcznym
miastem. Poza nim na terenie całych Stanów Zjednoczonych nad tym samym celem
pracowało kilkadziesiąt innych ośrodków. Jednym z nich był np. odpowiedzialny
za wzbogacanie uranu ośrodek X w pobliżu Oak Ridge w Tennesee, zajmujący
powierzchnię około 250 km kwadratowych.
Los Alamos – najwyższy poziom IQ na kilometr kwadratowy. Dość
wspomnieć, że nad Projektem Manhattan pracowało jednocześnie około 130 tys.
osób. Przeznaczono na niego ok. 2 mld dol., co dziś stanowiłoby równowartość 30
mld dol. Pod względem zaangażowanych środków „przemysł atomowy” był w tamtym
czasie porównywalny z amerykańskim przemysłem motoryzacyjnym. Rozmach, z jakim
działały Stany Zjednoczone, podkreśla dodatkowo fakt, że całą tę gałąź
przemysłu stworzono od zera w ciągu zaledwie dwóch lat.
Odrębną kwestią jest wyjątkowa i niemożliwa do uzyskania w
innych czasach szansa, jaka pojawiła się za sprawą zajęcia niemal całej Europy
przez Niemców. Uciekając przed okupacją, prześladowaniami czy – w przypadku
badaczy mających żydowskie korzenie – Holokaustem, do Stanów przybyli najlepsi
naukowcy świata.
Prawdopodobnie nigdy wcześniej ani nigdy później nie udało się
zebrać w jednym miejscu i skłonić do pracy nad wspólnym celem tak wielkiej
liczby najwybitniejszych umysłów, jakimi w danym czasie dysponowała ludzkość. O
takich zasobach materiałowych i ludzkich III Rzesza – choć pracowali dla niej
utalentowani fizycy - nie mogła nawet marzyć.
Niemieckie testy w ostatnich tygodniach wojny. Niezależnie od
tego i od wspomnianych wcześniej kontrowersji dotyczących zaawansowania
niemieckiego programu budowy bomby atomowej, niektórzy badacze i
popularyzatorzy nauki są skłonni uznać, że III Rzesza była bardzo bliska
sukcesu.
Wskazującym na to tropem mają być testy nieznanej broni
prowadzone w marcu 1945 roku na poligonie Ohrdruf
w Turyngii. Jak przekonuje m.in. Bogusław Wołoszański, według zachowanych
relacji przetestowano tam broń o niezwykłej sile, a analiza przedstawiona
Stalinowi przez wywiad wojskowy z jakiegoś powodu skłoniła sowieckiego
dyktatora do znacznego przyspieszenia operacji, której celem było zdobycie
Berlina.
Nawet najnowocześniejsza broń opracowana pod koniec wojny - jak
odrzutowy bombowiec Arado Ar 234B - nie mogła zmienić losu III Rzeszy
Podobne relacje, ale z innego miejsca – wyspy Uznam w pobliżu
ośrodka badawczego Peenemünde – przekazał włoski dziennikarz Luigi Romersa, który na polecenie
Mussoliniego relacjonował niemieckie próby poligonowe. Według jego relacji przed
planowaną eksplozją konieczne było ubranie ochronnych kombinezonów.
Ślady takich – mniej lub gorzej udokumentowanych relacji – stały
się kanwą kilku książek, których autorzy, jak Rainer Karlsch w „Atomowej bombie Hitlera”, stawiają tezę, że III
Rzesza, mimo wszelkich przeciwności, pod sam koniec wojny przetestowała broń
atomową. Sceptycy podważają te doniesienia wskazując, że broń o ogromnej sile
rażenia faktycznie w Turyngii przetestowano, ale nie były to ładunki jądrowe,
lecz paliwowo–powietrzne. W ich przypadku zapłon rozpylonej w powietrzu chmury
pyłu albo palnego aerozolu powoduje potężną eksplozję, której siłę – przy
większych ładunkach – można porównywać z niewielkimi głowicami jądrowymi.
Co by było, gdyby…? A zatem: czy gdyby Niemcy faktycznie zdołali
opracować broń atomową, byliby w stanie zmienić los II wojny? Zakładając
powodzenie programu Virushaus musimy pamiętać, że ewentualny sukces miałby miejsce
nie wcześniej niż w drugiej połowie 1944 roku. Czyli już nie tylko po
symbolicznym Stalingradzie, ale i po sowieckiej operacji Bagration, która pozbawiła III Rzeszę inicjatywy, wybiła potężną
Grupę Armii „Środek” i zmusiła Niemców do desperackiej obrony.
Jeden czy w najlepszym wypadku kilka ładunków jądrowych – bo o
masowej produkcji w tamtych realiach nie mogło być mowy – nie byłyby w stanie
zmienić strategicznej sytuacji III Rzeszy. Zrzut bomby na jakiś punkt
koncentracji radzieckich wojsk mógłby zabić kilkanaście czy kilkadziesiąt
tysięcy żołnierzy, ale trudno przypuszczać, by takie straty mogły zrobić
wielkie wrażenie na Stalinie i jego dowódcach, podobnie jak zniszczenie
jakiegoś miasta. Tym bardziej, że w przypadku europejskiej zabudowy zniszczenia
byłyby daleko mniej spektakularne niż w Hiroszimie czy Nagasaki, zabudowanych
lekkimi domami z drewna.
Z drugiej strony – przy założeniu wczesnego użycia bomby
atomowej przeciwko zachodnim aliantom – pewną szansę na sukces dawało
zaatakowanie sił inwazyjnych, które w dniu D otworzyły na plażach Normandii
tzw. drugi front. Warto jednak pamiętać, że nawet zniszczenie lądujących wojsk
na jednej z pięciu plaż raczej nie przekreśliłoby sukcesu największego desantu
morskiego w historii świata. Odrębną kwestią jest możliwość zbombardowania sił
inwazyjnych – panowanie aliantów w powietrzu i miażdżąca przewaga nad Luftwaffe
czyniły taką próbę mało realną. Równie mało prawdopodobne jest użycie rakiet.
Prace nad większymi modelami o dużym zasięgu były jeszcze w powijakach, a
pierwsze ładunki były zbyt ciężkie, by umieścić je w głowicy przenoszonej przez
V-2.
W takim kontekście – choć próby tworzenia alternatywnej historii
zawsze obarczone są ryzykiem popełnienia błędu – wydaje się niemal pewne, że
niemiecka bomba atomowa, nawet gdyby powstała, nie byłaby w stanie zmienić
losów II wojny światowej. W ostatnich miesiącach istnienia III Rzeszy było na
to po prostu za późno.[3]
I opinie czytelników:
·
Bzdury ten pismak pisze.
Gdyby Niemcy faktycznie miały taką możliwość, to zrzucenie bomby na Londyn lub
Paryż połączone ze złośliwym pytaniem "gdzie chcecie następną" skutecznie
zahamowałyby ofensywę -bo przecież nikt nie miał gwarancji, czy
"następna" w ogóle istnieje, a jeżeli istnieje, to ile jest takich
'niespodzianek'.
·
To nie są dzisiejsze
czasy, kiedy 'z grubsza' wiadomo, czego się po takim wybuchu spodziewać -wtedy
byłby to PIERWSZY atak potężnej broni o nieznanych właściwościach.
·
Oj ludzie! Ludzie! Możecie
być naiwni, ale nie bądźcie G Ł U P I! Nad bronią jądrową w III Rzeszy
pracowały minimum trzy różne zespoły. Faktycznie, konowały od bomby Atomowej
dreptali w miejscu. Interesującym jest fakt, że: Ministerstwo Poczty Rzeszy (to
nie żart, tylko system totalitarny!) osiągnęło sukces na polu zbudowania bomby
jądrowej N. Tak! Od razu Neutronowej! O małej sile. Doszło do tego przypadkiem,
podczas testów na poligonie w Kummstorfie w II połowie 1943 roku, miała miejsce
nie kontrolowana reakcja jądrowa, zakończona wybuchem o małej sile. Podczas
analizy powypadkowej zajścia, szef zespołu odkrył zasady reakcji termojądrowej!
W wyniku dalszych prac, w październiku 1944 roku na wyspie Uznam przetestowano
pierwszy, z prawdziwego zdarzenia ładunek termojądrowy, o mikro sile. W Lutym
1945 roku w górach na poligonie, koło Ilmmenau w Thüringen zdetonowano ładunek
o dużo większej sile. Ofiarami testów byli więźniowie z obozu koncentracyjnego
w Buchenwaldzie. Po eksplozji, żyjące ofiary (więźniowie) SS-mani palili żywcem
na stosach! Ofiary promieni Gamma umierały w przeciągu 8h w męczarniach, ci co
jeszcze żyli, przypominali Zombi. Na testach spotkał się Himmler ze Speerem.
Doszli do wniosku, że to i tak już nic nie zmieni w sytuacji III Rzeszy. Pod
koniec marca 1945 roku, Korpus Pancerny SS wyruszył z Pragi Czeskiej, w
kierunku Budziszyn, Cottbus, oficjalnie na odsiecz Berlinowi. Zatrzymał się na
krótko w okolicach Wałbrzycha i Doliny Kłodzkiej. Jeżeli kiedykolwiek zostanie
odnaleziony "zaginiony pociąg", to będzie w nim broń jądrowa III
Rzeszy i "lepsze wynalazki", o jaki wam się nawet nie śniło! Kolorowych
snów! Teraz wiem skąd się wzięło, że dziadek Obamy wyzwolił Auschwitz
·
Wszystkim mądralom
znającym się na wszystkim polecam książkę Richarda Rhodesa "Jak powstała
bomba atomowa" oraz dla tych co chcieliby zniszczenia ZSRR w wyniku III WS
polecam książkę Davida Hollowaya "Stalin”
·
Oczywiście nie ma żadnego
znaczenia fakt że niemieccy badacze przeszacowali ilość potrzebnego
wzbogaconego uranu który był niezbędny do budowy ładunku - a nie mieli dość
czasu na wydobycie planowanej ilości...
CDN.
[1] M.
Jesenský,
R. Leśniakiewicz – „Wunderland – pozaziemskie technologie III Rzeszy”, WiS2,
Warszawa 2001.
[2] B.
Wołoszański - https://www.focusnauka.pl/artykul/slady-hitlerowskiego-programu-atomowego-w-polsce
[3] Bomba atomowa Hitlera - https://tech.wp.pl/bomba-atomowa-hitlera-niezwykla-bron-ktora-nie-zmienila-losu-ii-wojny-6305539229055105a