19 listopada 2004 roku -
to popołudnie na długo pozostanie w pamięci mieszkańców Jordanowa. No bo jest
co pamiętać – takiej dujawicy – która przypominała bardziej arktyczne czy
antarktyczne burze śnieżne, syberyjską purgę albo kanadyjski uruski
pajtun z książek Curwooda, Londona czy Coopera, z grzmotami i wściekle
wiejącym północno-zachodnim wiatrem podobnym do syberyjskiego hiusa czy burania
– bardzo dawno tutaj nie było.
Wielki przyjaciel
naszego miasta – red. Andrzej Zalewski z Euro-Eko Radio zapowiadał to
już od 15 listopada, a tak po prawdzie, to należało się spodziewać czegoś
takiego od trzech tygodni, kiedy to jeden z huraganów pustoszących Florydę
poszedł na północny Atlantyk w stronę Europy, gdzie przekształcił się właśnie
19 listopada w bardzo głęboki niż – o godzinie 14:00 w Jordanowie barometr
wskazywał jedynie 926 hPa! Rekordowy spadek ciśnienia! – na poziomie morza
wynosiłoby ono 959 hPa. Normalne ciśnienie na poziomie morza wynosi 1013 hPa...
Na efekty nie trzeba było długo czekać – powstał potężny huragan. A oto zapis
chronologiczny wydarzeń tych dni:
Piątek, 19 listopada
Godzina 12:30 – wieje jeszcze
ciepławy wiatr znad Orawy, temperatura sięga +4ºC, siąpi drobny deszczyk,
ciśnienie wynosi 933 hPa. W poprzednich dwóch dniach spadło 12,98 i 17,31 l/m²
wody deszczowej. Jeszcze jest ciepło, ale nad zachodnim horyzontem gromadzi się
czarny wał chmur, a góry Pasma Babiogórskiego zakrywa woal ciężkich oparów.
13:30-14:00 – wiatr nasila się i
zmienia kierunek – z południowo-zachodniego na zachodni i północno-zachodni. W
powietrzu pojawiają się pierwsze śnieżynki.
14:30 – uderzenia wiatru są
coraz potężniejsze, drzewa nisko gną się pod nimi. Deszcz ze śniegiem zacina
niemal poziomo.
15:00 – lecą pierwsze
dachówki i łamią się pierwsze drzewa. Wiatr coraz potężniejszy – 10º w skali
Beauforta w porywach 11ºB... OSP zostaje poderwana alarmem. Od Rynku i Zakrętów
słychać jodłowanie strażackich syren. Przez ulicę przejeżdża samochód strażacki
na sygnale i zajmuje stanowisko niemal vis-à-vis naszego domu z załogą na stand
by. Telefonuje do nas jedna mieszkanka Bystrej Podhalańskiej i opowiada nam
o powalonych drzewach na Zakrętach i na Mąkaczu. Sama omal nie padła ofiarą
szyldu, który urwał się i roztrzaskał u jej stóp... Wiatr szaleje i przechodzi
w zamieć. W radiu słychać głośne trzaski wyładowań atmosferycznych, ale ryk
wichury skutecznie zagłusza grzmoty.
15:50 – decydujemy się wyjść
na miasto i zbadać sytuację. Na Rynku leży zwalonych lub złamanych kilka drzew.
Pochylony słup z drutami i wyrwane dachówki na dachu baszty budynku Poczty
Polskiej i Urzędu Gminy. Ktoś informuje nas o zerwanych dachach kilku domów w
Jordanowie. Jednak ku naszemu zaskoczeniu prąd wraca do Rynku i na przyległe
ulice. Tylko ul. Banacha i połowa ul. Mickiewicza są wciąż ciemne. Prędkość
wiatru spada do około 8ºB. Zapalamy świece i w domu robi się romantycznie,
jakbyśmy cofnęli się w czasie do XIX wieku...
16:20 – wracamy do domu.
Prądu nie ma w dalszym ciągu.
16:36 – prąd wraca na
chwilkę, ale potem ponownie siedzimy przy świecach. Wiatr znowu uderza
„dziesiątką”. Za oknami szaleje zamieć, jak w wierszach Gałczyńskiego czy
Puszkina... – brakuje tylko fortepianu Chopina.
16:40 – wysyłamy telefoniczny
meldunek o sytuacji red. Zalewskiemu.
16:43 – w kierunku
Bystrzańskiego Działu jedzie wóz strażacki na sygnale, potem drugi. Wychodzimy
sprawdzić, co się dzieje. Okazało się, że wiatr złamał świerka przy rozwidleniu
dróg Na Podlaski i ku Bystrej Podhalańskiej. Przy okazji dowiadujemy się o
innych szkodach poczynionych przez wichurę: zerwanych dachach domów, wywalonych
i złamanych drzewach. Wiatr się trochę uspokaja – wieje „siódemka”, a śnieg
nadal pada. Powraca elektryczność.
17:19 – gasną ponownie
światła. W międzyczasie dostajemy SMS-y z Olesna i Zgorzelca, gdzie wichury
przeszły nieco wcześniej. Tam też sypie i wieje, ale już słabiej. W Oleśnie
zerwało linie wysokiego napięcia i nie ma prądu w całym powiecie!
17:24 – powrót
elektryczności, witamy to z ulgą i gasimy świece. W „Telekurierze” TVP-3 mówią
o dużych stratach spowodowanych przez szalejący orkan na obszarze południowych
województw naszego kraju.
18:10 – znowu gaśnie światło, ale ciemności
rozświetla Księżyc w pierwszej kwadrze przezierający poprzez okna w pędzących
chmurach.
18:12 – mamy ponownie prąd. Czekamy na dalsze
wypadki. Wiatr słabnie już wyraźnie, a śnieg rzednie stopniowo.
18:28 – pojawiła się całkowita pokrywa śnieżna
o grubości 1-2 cm. temperatura spada do -4ºC, a ciśnienie podnosi się do 939
hPa. To rekord – gradient wynosi bowiem aż 3,5 hPa/h – taka „jazda” zdarza się
tylko w Arktyce czy na Antarktydzie!!! Wiatr powoli słabnie, ale od gór wciąż
słychać jego szum i ponure, złowrogie wycie...
Sobota, 20 listopada:
06:47 – składamy kolejny meldunek o pogodzie
do Euro-Eko Radio. Wiatr uspokaja się coraz bardziej – wieje już poniżej
„piątki”. Temperatura utrzymała się na poziomie -4ºC, ale ciśnienie poleciało w
górę i wynosiło 947 hPa.
07:20-08:20 – idziemy zrobić resztę zdjęć do tego
artykułu. Z kimkolwiek rozmawiamy ten twierdzi, że jak długo żyje, to nie
pamięta takiej dujawicy! Pozbawione dachów domy wyglądają żałośnie. Przypomina
to Miami po przejściu huraganu, co jest o tyle na miejscu, że ten niż właśnie
przybył do nas właśnie znad Zatoki Meksykańskiej, a którego działanie podziwialiśmy
na zdjęciach, które otrzymaliśmy pocztą elektroniczną od naszych amerykańskich
przyjaciół z Miami, Naples i Clearwater na Florydzie. Oni byli o tyle w lepszej
sytuacji, bo tam temperatura rzadko kiedy spada poniżej +20ºC nawet w zimie!
Może wskutek efektu szklarniowego u nas będzie tak samo za parę lat? Nieco
później nadchodzą wieści ze Słowacji, gdzie doszło do największej od 100 lat
katastrofy ekologicznej na obszarze południowego stoku Tatr! A u nas cudem nic
się nikomu nie stało!!!
Abstrahując od ogromu nieszczęścia, które dotknęło, dotyka i
jak możemy się spodziewać – będzie nas dotykało, niestety na nasze własne
globalne życzenie (efekt cieplarniany spowodowany zagładą lasów i glonów
wodnych, dziura ozonowa wygryziona przez freony, etc. etc.) spójrzmy zaczynając
budowę naszego wymarzonego domku łaskawszym okiem na jeszcze istniejącą
architekturę z XIX i 1. połowy XX wieku i przejmijmy od niej jeżeli już nie
piękno fasad czy portali, ale chociażby tylko mądrość konstrukcji, lub
chociażby samą orientację przestrzenną budynku względem terenu otaczającego
nasze przyszłe rodzinne gniazdo.
Dziś pamiętamy jedynie o wmurowaniu monet pod węgieł domu,
natomiast nasi przodkowie zaczynali od odpowiedniego zorientowania bryły
budowli na tzw. „godzinę 11”, co zapewniało optymalne oświetlenie ścian i
wnętrza budynku w ciągu całego dnia. Jeżeli uwzględnimy do tego jeszcze tzw.
dach brogowy lub szczytowy, a w strychowej części nie zapomnimy o „wiatrownicy”
– czyli nieosłoniętych otworach, aby wiejący wiatr swobodnie przewiewał strych
wyrównując tym samym różnicę ciśnień na nawietrznej i zawietrznej stronie
dachu, dając tym samym szansę na odciążenie jego drewnianej konstrukcji. Takie
położenie daje też dobry opór wiatrom wiejącym z kierunków północy i południa
oraz z północnego-zachodu. Ale to jeszcze nie wszystko.
Obsadźmy jeszcze nasz ogród od północnego-zachodu drzewami –
jak to onegdaj bywało – i możemy się czuć nieco spokojniejsi o nasze rodzinne
domostwa. Przestańmy się li tylko zachwycać mądrością Francuzów, którzy właśnie
od tej strony ochraniali drzewami Wersal, aby wiatry znad Kanału La Manche nie
przewiewały amfiladowych komnat, ale przyjrzyjmy się pałacom, dworom i starym
kościółkom i cerkwiom osłoniętym naszymi polskimi, jakże malowniczymi lipami,
które latem dają ożywczy cień, słodki miodny zapach, a zimą malowniczą koronę z
oszronionych i ośnieżonych gałęzi, czule tulące niejedno ptasie gniazdko. I
może jeszcze jeden plus dla naszego rodzimego drzewostanu jest ten, że możemy
być pewni, iż na wiosnę znów lipy wypuszczą pąki, w przeciwieństwie do
śródziemnomorskich żywotników, cyprysików i innych obcych „badziewi”, na siłę
wsadzanych w rodzimy krajobraz!
Tak zatem jeszcze raz udowodniono nam, że lekceważenie
Przyrody i jej praw jest przez nią bezlitośnie karane. Niektórzy z nas
otrzymali kolejne ostrzeżenie, którego nie powinno się zignorować, bo cena
ignorancji jest bardzo wysoka – czasami ta najwyższa – własne życie.
A teraz na zakończenie będzie nieco na luzie – po tym
orkanie odwiedziliśmy jordanowską malarkę panią E.S., której obrazy od
czasu do czasu można podziwiać na łamach Nieznanego Świata. Otóż pani S.
będąc bioenergoterapeutą stwierdziła, że w okolicach Jordanowa w roku 2000
postawiła cztery piramidy energetyczne, które mają je chronić od ataku
żywiołów. I faktycznie – poza powodzią w lipcu 2001 roku, Jordanów jest omijany
przez kataklizmy Natury, które od czasu do czasu nawiedzają te okolice... I jak
tu nie wierzyć w „energie”???
Robert K.
Leśniakiewicz
Wiktoria
Leśniakiewicz