Jurij T. z Tuły
Po raz pierwszy ujrzałem ten głaz
gdzieś na początku lat 70. Wtedy moi rodzice inspirująco opowiadali mi o
bezkonfliktowym życiu na łonie przyrody i zdecydowali się zbudować daczę.
Działka
pod daczę
Mój ojciec był wojskowym, ale
wtedy już poszedł na emeryturę, tak że miał bardzo dużo wolnego czasu. Mnie ta
idea jakoś nie poderwała. Wtedy uczyłem się na studiach dziennych miejscowego
uniwersytetu i nie chciałem zamienić beztroskie życie studenta na niewolnicze
życie robotnika. A jednak stało się inaczej, kiedy trzeba było podjąć decyzje.
Pewnego dnia wszyscy troje – tj.
mama, ojciec i ja – wsiedliśmy w tramwaj i pojechaliśmy na spotkanie z
przyszłym miejscem zamieszkania. Wysiedliśmy na końcowej pętli i znaleźliśmy się
w sosnowym lesie. Poszliśmy za ostatnimi pasażerami jak za przewodnikami. Od
razu było widać, że to mieszkańcy dacz: ani jednej wolnej ręki. I to oni
doprowadzili nas do głazu o którym mowa.
To od niego zaczynało się
terytorium daczowego osiedla. Zatrzymaliśmy się na chwilę. Rodzice rozpytywali
ludzi, gdzie znajduje się nasza działka? A ja cały czas gapiłem się na ten
dziwny kamień. Był on bardzo duży – wysoki na dwóch chłopa, miał on 8 m
długości, i był tak gładki jak jajko kurze.
- Skąd się on tu wziął? Czy
wyrósł z ziemi? I kto go tutaj przytaskał, jakim sposobem, po co?
Moje rozmyślania przerwali
rodzice mówiący, że znaleźli przewodnika – miał on działkę obok naszej.
Zagadkowe
zniknięcie
Minęło kilka lat. Daczę wreszcie
zbudowaliśmy. Wyszło całkiem nieźle: trzy pokoje z mansardą i balkonami.
Skończyłem uniwerek, ożeniłem się i wyprowadziłem do innego miasta. I tam
przeżyłem niemal całe swoje życie. Teraz przyjeżdżam odwiedzić rodziców i
odpocząć na ich daczy w czasie urlopu.
I oto w czasie kolejnego pobytu u
rodziców szliśmy razem leśną drogą do głównej bramy naszego Towarzystwa Sadowego.
Ale w napisie jakiś żartowniś urwał literę „s” i nazwa zmieniła się na „Piekielne
Towarzystwo”. Oderwałem wzrok od tego głupiego napisu, patrzę – A TU KAMIENIA
NIE MA! Pytam rodziców – gdzie on jest? A ci tylko wzruszają ramionami.
Mama wspominała, że pod koniec
ubiegłego lata przyjechała żeby pozamykać na noc szklarnie – bo nocami już było
chłodno. Wieczorem kamień był na swoim zwykłym miejscu, ale następnego ranka on
znikł. Wtedy mama się zdziwiła – jak to się stało, że tak szybko z tym ogromnym
głazem ktoś się uporał? Ale nie przywiązała do tego wagi.
Podniósł
się w świetle reflektora?
Na daczy już czekał na nas mój
brat. On prowadził całkiem nieskomplikowane życie: nigdzie nie pracował, zimą
zajmował się hochsztaplerką, w lecie zajmował się daczą. Był w Towarzystwie
stróżem i złotą rączką.
W czasie pobytu na daczy zacząłem
wypytywać brata, co się stało z kamieniem. Zrazu twierdził on, że nie wie.
Potem w wielkiej tajemnicy opowiedział mi, że jakoby pewien chłop widział przez
okno, jak kamień ten sam z siebie powoli wzniósł się w powietrze, obrócił się i
poleciał w stronę żółtego reflektorowego światła, które świeciło nań z nieba.
- Ależ to być nie może –
zaprotestowałem. – Przecież to nie helikopter ale po prostu kamień.
- Za ile kupiłeś, za tyle
sprzedałeś… A może po prostu go porwali. Spodobał się jakiemuś bogaczowi,
podjechali w nocy jakimś KamAZ-em, załadowali i wywieźli na jakąś fazendę.
- Ale tam nie ma nawet żadnej
drogi, sosny rosną dookoła – nie przejedziesz. A tak poza tym, to ten kamień by
rozgniótł każdego KamAZ-a. A jak go załadować? On jest idealnie okrągły, nawet
zaczepić się o niego nie ma jak!
- A idźże już spać!
Od tego czasu minęło sporo lat.
Dowiedziałem się, że ten głaz przywlókł tutaj dawno, dawno temu potężny
lodowiec. A jak powoli toczył go przed sobą, to i wygładził jego powierzchnię,
niemalże do zwierciadlanego połysku. Ale jak go stąd zabrali? Przecież nawet
drogi do niego nie ma – dookoła rosną ogromne sosny i żeby wywieźć ten głaz
trzeba by było je wpierw wyrąbać. A może po prostu stamtąd odleciał?
Szkoda, że go wcześniej nie
sfotografowałem. Cały czas myślałem.
- No pięknie, chciałbym wiedzieć,
dokąd on uciekł!
Moje
3 grosze
Ktoś by powiedział, że to jakieś
ruskie brednie. Nic bardziej mylnego! Rzecz w tym, że w latach 90. ubiegłego
stulecia podobne incydenty zdarzały się na terytorium naszego kraju, że wspomnę
tylko głazy, które przyleciały do pomorskiego Iwięcina i sądeckiej Florynki, oraz
głaz, który zniknął z małopolskiej Niecieczy. I zawsze w rejonie tych eratyków
obserwowano Nocne Światła i inne UAP. Oczywiście szybko znaleziono
wytłumaczenie – okoliczni chłopi rozbili głaz w Niecieczy, zaś do Florynki
przywieźli tajemniczy kamienny dysk. I po kłopocie.
Źródło – „Tajny XX wieka” nr
48/2017, s. 24
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz