Rok 536 był najtragiczniejszy
w historii ludzkości. „Tajemnicza chmura zabiła miliony ludzi”
Zagadkowe zjawisko wystąpiło w
536 roku. Kronikarze wspominają o tajemniczej chmurze, która niczym mgła
przysłoniła Słońce, przynosząc śnieg i mróz w samym środku lata, i powodując
śmierć milionów ludzi. Jak wytłumaczyć ten fenomen?
Najnowsze odkrycie naukowców
na pierwszy rzut oka przypomina scenariusz horroru rodem z Hollywood. Jednak to
zdarzyło się w rzeczywistości i aż po dziś dzień pozostaje zagadką. Mowa o
tajemniczym zjawisku, które miało miejsce w latach 535-537.
Historycy sądzą, że to, co
wówczas się zdarzyło, mogło zapoczątkować tzw. wieki ciemne, czyli czasy upadku
kultury, powstawania barbarzyńskich królestw i ekspansję Arabów. Źródeł
pisanych było wówczas znacznie mniej niż w poprzednich latach, a te które się
pojawiły, opisywały jeżący włosy na głowie kataklizm.
W tym czasie niebo od Europy
przez Azję Mniejszą aż po Chiny przysłoniła tajemnicza chmura, która przez 18
miesięcy zmieniała dzień w noc. Jan z
Efezu, jeden z ważniejszych historyków i filozofów tego okresu pisał:
Słońce dawało ciemne światło, tak jak Księżyc, przez cały rok.
Przypominało to Słońce podczas zaćmienia, jego promienie nie były tak jasne,
jak zazwyczaj.
Inni, jak na przykład
bizantyński historyk Jan Lydos,
pisali o całkowicie zniszczonych przez tajemniczą mgłę plonach, co miało
doprowadzić w Europie do ogromnych problemów:
Słońce pociemniało, gdyż powietrze było ciężkie od wilgoci.
Plony zostały zniszczone w tym trudnym czasie.
Zmarły
miliony ludzi
W wielu krajach o ciepłym
lecie można było zapomnieć. Było tak zimno, że prószył śnieg. W Chinach
wyjątkowo wczesne śnieżyce i chłody spowodowały zniszczenie większości upraw na
polach. Rolnicy nie byli w stanie wytworzyć chleba. Nastała klęska głodu, która
trwała przynajmniej kilka lat.
Niektóre źródła podają, że na
brak plonów i w związku z tym żywności, skarżono się nawet do 539 roku. Ludzie
umierali na masową skalę, nie tylko w Chinach, ale też w południowej Azji i
niemal całej Europie, a zwłaszcza w jej północnej części.
W tym czasie naszą planetę
zamieszkiwało około 300 milionów ludzi, czyli niecałe 8 razy więcej niż mieszka
dzisiaj w Polsce. Klęska głodu sprawiła, że wymarło aż 80 procent ludności Chin
i 30 procent populacji Starego Kontynentu. To miliony ludzkich istnień.
Najgorzej sytuacja wyglądała w
Skandynawii, gdzie na terenie dzisiejszej Szwecji opuszczono w tym czasie około
75 procent wiosek, a na południu Norwegii odnotowano wzrost liczby pochówków o
90-95 procent.
Rozwiązanie
zagadki
Po raz pierwszy opisano ten
fenomen w latach 80. ubiegłego wieku. Wówczas amerykańscy naukowcy wysnuli
podejrzenie, że przyczyną tego kataklizmu mogła być erupcja, i to nie jednego,
lecz wielu wulkanów, jednocześnie lub jeden po drugim.
Nie wiadomo jednak było,
których. Według jednych badaczy odpowiedzialny był wulkan Tavurvur w
dzisiejszej Papui-Nowej Gwinei, a według innych, że słynny wulkan Krakatau na
Indonezji, ten sam, który ponownie wybuchł z olbrzymią siłą w 1881 roku.
Dowody na potwierdzenie
zapisów historycznych udało się znaleźć w słojach sosen, dębów i wyczyńców w
Europie i Ameryce Północnej, a także w Mongolii i na Syberii. Dostrzeżono
różnice pomiędzy konkretnymi regionami, w niektórych największy kryzys zaczął
się kilka lat wcześniej niż w innych, lecz ogólnie można mówić o 10-letniej
anomalii klimatycznej.
Klimat na niemal całej
planecie ochłodził się z powodu ograniczonego docierania do powierzchni ziemi
promieni słonecznych. To zjawisko mogły spowodować gwałtowne, masowe erupcje
wulkaniczne. Jako, że epicentrum zaciemnienia wskazywano Skandynawię, to
prawdopodobnie w tym regionie wybuchł pierwszy wulkan.
Dowód znaleźć można w
skandynawskich kronikach, które wspominają o Fimbulvinter, czyli trzyletniej, strasznej zimie, która według
mitologii nordyckiej miała poprzedzać zniszczenie świata, czyli Ragnarök. Źródłem tzw. zimy wulkanicznej
miała być erupcja wulkaniczna na Islandii.
Nowe światło na ten kataklizm
rzuciły badania paleoklimatologa Dallasa
Abbotta z Uniwersytetu Columbia i Johna
Barrona z Amerykańskiej Służby Geologicznej (USGS). Przebadali oni rdzenie
lodowe na Grenlandii i dowiedli, że źródłem zjawiska z 536 roku była erupcja
podmorskich wulkanów z okolic równikowych.
Okazuje się, że w rdzeniach
lodowych doszukali się skamielin mikroorganizmów, które zwykle zamieszkują
ciepłe wody oceaniczne ze strefy międzyzwrotnikowej. Skąd wzięły się one na
dalekiej północy? Zostały wyrzucone w powietrze podczas erupcji i wraz z
popiołem wulkanicznym obiegły Ziemię, z czasem opadając m.in. na Grenlandię.
Odrzucone
teorie
Istnieje też możliwość, że
mikroorganizmy trafiły do Arktyki również z powodu uderzenia w okolice równika
planetoidy. Jednak wówczas w rdzeniach lodowych i osadach pojawiłyby się ślady
pyłu kosmicznego. Jedna jego nie znaleziono, co zmniejsza prawdopodobieństwo
tej drugiej teorii.
Z tego samego powodu odrzuca
się też teorię o bliskim przelocie komety, która miałaby pozostawić pył, który
zaćmił wyższe warstwy troposfery, a nawet dolną stratosferę na długie lata.
Ostateczna odpowiedź na pytanie, co wówczas się zdarzyło, nadal pozostaje bez
odpowiedzi.
Naukowcy okrzyknęli 536 rok
najtragiczniejszym w historii ludzkości. Jego pokłosie najprawdopodobniej
trwało stulecie zanim cywilizacja ponownie stanęła na równe nogi. Ślady ołowiu
w alpejskich lodowcach, datowane na 640 rok, wskazują, że zaczęła się wówczas
nowa epoka, którą zapoczątkowało wybijanie pierwszych srebrnych monet. Nawet
taki kataklizm nie był w stanie całkowicie unicestwić człowieka.
Moje
3 grosze
Istnieje jeszcze jedna możliwość – obłok
ciemnej materii, który znalazł się pomiędzy Słońcem a Ziemią, a który
absorbując światło Słońca doprowadził do wychłodzenia Ziemi.
Jest to pomysł rodem z
powieści „The Black Cloud” Freda Hoyle’a,
ale nie tak fantastyczny, jakby się to wydawało. Problem polega tylko na tym,
że nie można by go było zlokalizować w Układzie Słonecznym, no chyba że był to
jakiś gęsty obłok międzygwiezdnej materii, który leciał po hiperboli i po
drodze przesłonił Słońce naszej planecie.
Ale bardziej jest
przekonująca teoria podwodnej erupcji wulkanicznej, ale gdzie??? Gdzieś w
strefie równikowej Ziemi? To ogromny obszar obejmujący trzy oceany. Myślę, że
taki event mógłby się powtórzyć i to w każdej chwili… - a wtedy znów byłoby to,
co nam sprawił islandzki wulkan Eyjafjallajökull w kwietniu 2010 roku razy
dziesięć, albo sto… Jedno jest pewne – musiałaby to być erupcja o sile co
najmniej VEI 7 – coś à la erupcja
wulkanu na Therze w czasie której wulkan wyrzucił 80 km³ magmy i piroklastyków.
Ale obawiam się, że
mógł to być wybuch jeszcze silniejszy i bardziej niszczycielski, o VEI 8 – a
zatem wybuch superwulkanu takiego jak Yellowstone, Laachar See czy Campi
Flegrei. Tylko że było to na półkuli południowej albo strefie równikowej.
Powtórka supererupcji Toba Lake (Indonezja) czy Taupo/Oruanui (Nowa Zelandia)?
Tak nawiasem, czy ktoś
wie, jak wygląda lub wyglądałaby taka supererupcja pod wodą?
Na te właśnie pytania
trzeba znaleźć odpowiedź.
Opinie i sugestie z KKK
A to ciekawe!
Możliwe, że była to chmura pochodzenia wulkanicznego, jeszcze gorsza od chmury
poerupcyjnej wulkanu Eyjafjallajökull w 2010 roku. Być może była to chmura pyłu
kosmicznego, która otoczyła nasz glob jak w powieści Freda Hoyle'a... Jak na
razie, to możemy sobie gdybać! (Daniel
Laskowski)
Cytuję: W tym czasie
niebo od Europy przez Azję Mniejszą aż po Chiny przysłoniła tajemnicza chmura,
która przez 18 miesięcy zmieniała dzień w noc. Jan z Efezu, jeden z
ważniejszych historyków i filozofów tego okresu pisał:
Słońce dawało ciemne
światło, tak jak Księżyc, przez cały rok. Przypominało to Słońce podczas
zaćmienia, jego promienie nie były tak jasne, jak zazwyczaj." Przypomina
to biblijne opowieści o trzech dniach ciemności.... (Eleonora)
Źródło:
TwojaPogoda.pl / AGU / Nature.