Dwa dni temu napłynął do mnie email od
stałego czytelnika, który był tak ciekawy, że postanowiłem go upublicznić. A
oto jego relacja z przeżycia zjawiska OOBE:
To był zwyczajny dzień. W
niedzielę byliśmy u szwagra by pograć w karty. Zazwyczaj gramy w tysiąca. Pod
wieczór wracaliśmy przez osiedle do domu. A mieszkamy niedaleko. Żona po drodze
skręciła do koleżanki a ja poszedłem dalej w kierunku mieszkania. Był ciepły, letni
wieczór.
Wszedłem
do mieszkania i zajrzałem do dużego pokoju. Zauważyłem, że firanka w oknie jest
przesunięta i udałem się do kuchni po taboret, który zamierzałem użyć przy
poprawianiu zawieszenia firanki. Dostawiłem taboret w pobliże okna i zacząłem
wchodzić na taboret. To zwykły taboret z dwoma szczeblami. Kiedy byłem na
pierwszym schodku i zamierzałem wejść na drugi przez głowę przebiegło mi nagle
kilka , niczym błyskawice, myśli …
Zorientowałem
się (chociaż dziwnie to zabrzmi), że tracę przytomność i zapewne zlecę z
taboretu na podłogę i by nie poturbować się przy upadku rzuciłem się na podłogę
… i w tym samym momencie nie wyczułem upadku a znalazłem się w …szklanej kuli.
Moje ciało leżało bezwładnie na podłodze a ja unosiłem się w jakiejś nieco
elastycznej kuli. Uniosłem się do góry i ta „kula” zatrzymała się na suficie po
czym z wolna przetoczyła się do rogu pokoju i tam się zatrzymała. W tej kuli
byłem tylko jakimś bytem aczkolwiek widziałem z góry jak leżę na podłodze, i
choć zachowałem postawę pionową (niczym jogin) widziałem i wyczuwałem raczej,
że moja osoba , ta z podłogi, zwolna stygnie. Kula swobodnie wisiała w rogu
pokoju (nie było widać na niej jakiś
refleksów, jak w bańce mydlanej) i nie byłem w stanie nic dojrzeć przez
okno.
Nie wiem jak długo byłem w takim
zawieszeniu, aż usłyszałem trzaśniecie drzwi wejściowych i do pokoju zajrzała
żona. Zobaczyła, że leżę bezwładnie na podłodze więc podbiegła by mnie …
ocucić…reanimować…posadzić…
A
ja tymczasem wisiałem pod sufitem i choć widziałem wszystko i słyszałem to nie
mogłem nijak zareagować. W zasadzie nie miałem możliwości manewru. To co działo
się na podłodze pokoju w zasadzie mnie nie ruszało. Byłem tam tylko widzem. Ale
byłem też dziwnie spokojny, chociaż określenie „byłem” jakoś tu nie pasuje.
Żona
zerwała się z podłogi i pobiegła po naszego dobrego znajomego, który mieszka w tej samej klatce schodowej na 4
piętrze. Kiedy oboje dobiegli do mych (jakby nie było) zwłok zaczęli mnie cucić
i przesuwać po podłodze. I wtedy stało się coś dziwnego. Ja z tej „kuli”
przeniosłem się nagle do mego ciała a stało się to tak nagle, że tego nie byłem
w stanie zarejestrować. To było niczym błyskawica (taki błysk zapamiętałem).
I
znalazłem się w moim ciele już dość zimnym. Moi „ratownicy” zaciągnęli mnie na
tapczan (taki narożnik w pokoju) i tam wokół mnie się …krzątali. Jakoś zdołałem
wyszeptać „…termofor” ale nie znalazło to właściwego zrozumienia a ja byłem
potwornie zmarznięty. Trząsłem się z zimna. Dopiero pod szlafrokiem i kocem
zacząłem z wolna odzyskiwać czucie w ciele.
Tego
co doświadczyłem (a tu opisuję w miarę dość szczegółowo zdarzenie) trudno mi w
pełni zrozumieć i zaakceptować. Spotkałem się ze zdarzeniem dość niezwykłym,
mało opisanym w literaturze, trudno powiedzieć coś o jego znaczeniu, wpływie na
świadomość człowieka ale było to tak niesamowite…..
To
już po raz drugi w swym życiu spotkałem się z dotknięciem „niezwykłego”. Tym razem jednak znalazłem się bardzo blisko
tamtej strony i, choć trudno tu jakieś ekstra sensacje chciałbym podzielić się
tym „zdarzeniem” bo może komuś jeszcze
przytrafił się taki fenomen.
Zresztą, czy był to fenomen ?
S.S.