Powered By Blogger

wtorek, 23 kwietnia 2024

Sprawa ołowianych masek: śmierć na wzgórzu Vinten

 


Wiktor Bumagin

 

„Sprawa ołowianych masek” jest tu w Rosji niezwykle mało znana, ale dla Brazylijczyków jest czymś w rodzaju klasyki narodowej ufologii. Tak nazywają śledztwo w sprawie okoliczności śmierci radiotechników Manuela Pereiry da Cruz i Miguela Jose Viany, których ciała odkryto 20 sierpnia 1966 roku na wzgórzu Vinten w pobliżu miasta Niteroi. Zwłoki miały na sobie ołowiane maski w kształcie dużych okularów przeciwsłonecznych i krótki liścik o dość dziwnej treści. W dochodzeniu nigdy nie udało się ustalić przyczyny ich śmierci, uznano jednak, że nie było to samobójstwo. Sprawa wywołała szerokie oburzenie w społeczeństwie brazylijskim, między innymi dlatego, że wieczorem w wieczór śmierci Manuela i Miguela nad wzgórzem widziano UFO. Zainteresowanie tą wieloletnią tragedią trwa do dziś.

 

Żadnych śladów przemocy

 

Obie ofiary poważnie interesowały się ufologią i innymi zjawiskami paranormalnymi. W połączeniu z okolicznościami sprawy dało to dziennikarzom podstawy do twierdzenia, że ​​radiotechnicy stali się ofiarami pewnego rodzaju eksperymentu. Wszystko zaczęło się, gdy wieczorem 20 sierpnia 1966 roku osiemnastoletni Jorge da Costa Alves powiedział policji w Niteroi, że podczas puszczania latawca na zboczach wzgórza Vinten natknął się na dwa ciała mężczyzn. Następnego ranka policja udała się we wskazane miejsce i rzeczywiście znalazła dwa ciała już dotknięte rozkładem, które zidentyfikowano jako Manuela Pereira da Cruz, który w chwili śmierci miał 32 lata, i Miguela Jose Viana (34 lata). . Oboje pracowali jako technicy radiowi na przedmieściach Rio de Janeiro, zwanym Campos dos Goytacazis.

Zmarli wyglądali, jakby szli na jakieś ważne spotkanie. Mieli na sobie garnitury biznesowe i wodoodporne płaszcze przeciwdeszczowe, a na ich ciałach nie było widać żadnych śladów przemocy. Zwłoki leżały na posłaniu z liści pociętych nożycami ogrodowymi lub nożem, których jednak nigdy nie odnaleziono. Obok ciał leżała torba z dwoma ręcznikami, pusta butelka po wodzie mineralnej, chusteczka z inicjałami „MAS” oraz notatnik, w którym wśród nazw podzespołów radiowych znaleźliśmy notatkę, która w tłumaczeniu: brzmiało mniej więcej tak:

16.30 – bądź [w] wyznaczonym miejscu.

18.30 – połknij kapsułkę, po wystąpieniu [efektu] zabezpiecz metale, poczekaj na sygnał maski.

Niejasne było, o jaki rodzaj „kapsuły” chodziło, podobnie jak znaczenie notatki jako całości; ale najwyraźniej wspomniała o tych samych ołowianych maskach, które były na twarzach zmarłych. Maski te wykonali w prowizorycznych warunkach swojego warsztatu do naprawy sprzętu AGD z blachy ołowianej. Najwyraźniej miały chronić przed promieniowaniem.

Doktor Astor Pereira de Melo przeprowadził sekcję zwłok i stwierdził, że nie znalazł żadnych oznak gwałtownej śmierci. Jak również oznaki zatrucia, uszkodzenia popromiennego lub innych zmian patologicznych w narządach wewnętrznych. Jedyne, co jest nieco sprzeczne, to informacje dotyczące badań toksykologicznych.

 

Jest więcej dziwnych rzeczy

 

Czego udało się dowiedzieć w toku śledztwa? We wtorek 16 sierpnia Manuel Pereira da Cruz powiedział żonie, że wybiera się z partnerem do Sao Paulo w celu zakupu komponentów radiowych. Następnego ranka radiotechnicy wyruszyli, zabierając ze sobą około 2,3 miliona cruzeiro, co stanowiło wówczas równowartość około 1000 dolarów amerykańskich. 17 sierpnia o godzinie 14:30 ich autobus przyjechał na dworzec autobusowy w Niteroi, który w rzeczywistości jest prawie dziesięć razy bliżej Rio de Janeiro niż Sao Paulo. Okazuje się, że Manuel i Miguel chcieli zyskać czas na coś, o czym nie chcieli informować bliskich. Po przybyciu na miejsce kupili w jednym ze sklepów w Niteroi wodoodporne płaszcze przeciwdeszczowe, co nie wywołało wśród śledczych większego zaskoczenia, gdyż pogoda w tamtych dniach była wyjątkowo deszczowa. Następnie przyjaciele kupili w barze butelkę wody mineralnej, obiecując kelnerce, że wkrótce wróci i zwróci pustą butelkę, co pozwoliło na stwierdzenie, że nie planowali popełnić samobójstwa. Kelnerka zauważyła jednak, że Manuel jest wyraźnie zdenerwowany i co chwila zerkał na zegarek.

Ostatni raz widziano żywych radiotechników z Campos dos Goytacazis tego wieczoru w pobliżu wzgórza Vinten. Według zeznań miejscowego stróża, w jeepie widział dwie osoby podobne do Manuela i Miguela oraz dwóch innych mężczyzn, których policji nigdy nie udało się odnaleźć. Niedaleko wzgórza zatrzymał się jeep, radiotechnicy wysiedli z niego i ruszyli w górę po zboczu, aż zniknęli z pola widzenia.

Jak się później okazało, ich zwłoki odnalazł 18 sierpnia inny nastolatek o nazwisku Paulo Cordeiro Azevedo dos Santos, w tym samym wieku co Jorge da Costa Alves. O swoim odkryciu powiadomił także policję, jednak śledztwo rozpoczęło się dopiero dwa dni później, kiedy złożono drugą skargę. Sugerowano, że stało się tak dlatego, że 18-tego policjanci postanowili przywłaszczyć sobie znalezione przy zmarłych pieniądze.

Potem stopniowo zaczynają się dziać coraz dziwniejsze rzeczy. W trakcie śledztwa policja przesłuchała niejakiego Elcio Correię Gomeza, którego widziano wcześniej przeprowadzającego niebezpieczne eksperymenty wspólnie z Manuelem i Miguelem. Jeden z tych eksperymentów doprowadził do silnej eksplozji na plaży Atafona. Nie znaleziono jednak żadnych dowodów na udział Elsio w „sprawie ołowianej maski”.

Przesłuchano także wdowę Manuelę i siostrę Miguelę, z których zeznań wynika, że ​​obie ofiary interesowały się nie tylko pseudonauką i spirytyzmem, ale także były członkami pewnego tajnego stowarzyszenia, którego członkowie próbowali nawiązać kontakt z istotami z innego świata i obcych cywilizacji. Ponadto w ich warsztacie znaleziono książkę na temat „spirytyzmu naukowego”, w której jedna z ofiar podkreślała zdania zawierające słowa „jasny blask” i „maski”. Według siostry Miguela, jej brat także mówił o jakiejś „tajnej misji”, w której zamierza wziąć udział. Podobne zeznania złożyła wdowa Manuela – powiedziała, że ​​na kilka dni przed śmiercią jej mąż wspomniał o pewnej teście końcowym, po którym okaże się, czy jego wiara w nieznane była uzasadniona, czy nie.

Ponadto ofiary zostały oskarżone o wspieranie działalności pirackiej stacji radiowej na terenie Gliceriu. Policja dowiedziała się, że Manuel i Miguel uczestniczyli kiedyś w kursach organizowanych przez firmę Philips Electronics w Sao Paulo. Mogliby tam zdobyć kwalifikacje wystarczające do zbudowania radiostacji i pracy przy niej, ale i tak nie mieliby wystarczającej wiedzy, aby prowadzić poważne eksperymenty naukowe.

Ze względu na duże zainteresowanie sprawą opinii publicznej, 25 sierpnia 1967 r. dokonano ekshumacji i ponownego zbadania ciał ofiar. Jednak ponownie nie znaleziono żadnych śladów gwałtownej śmierci. Śledztwo w tej sprawie zostało ostatecznie zakończone w 1969 roku. Obecnie maski, od których wzięła się nazwa, przechowywane są w Muzeum Policji w Rio de Janeiro.

 

Hipotezy i wersje są zwyczajne i fantastyczne

 

Na samym początku śledztwa popularna była wersja, że ​​radiotechnicy zginęli od pioruna wszak wieczorem 17 sierpnia 1966 roku w okolicach Niteroi padał deszcz i burze, a będąc na większych wysokościach, a nawet z metalowymi przedmiotami na ciele, przy takiej pogodzie jest to bardzo niebezpieczne. Biegły przeprowadzający sekcję zwłok kategorycznie obalił tę wersję. Według innej popularnej wersji ktoś nieznany mógł wykorzystać naiwność Manuela i Miguela, zapraszając ich do wzięcia udziału w „ciekawym eksperymencie”, podając im kapsułki z trucizną, a następnie kradnąc im pieniądze. W praktyce jest to jedyne racjonalne wyjaśnienie tego, co się wydarzyło, jednak nie ma bezpośrednich dowodów przemawiających za tą wersją. Ponownie nie wiadomo, ile pieniędzy radiotechnicy mieli w chwili śmierci po wszystkich wydatkach w Niteroi i czy pieniądze te zostały zdefraudowane przez policję 18 sierpnia po zeznaniach Paulo Cordeiro Azevedo dos Santosa.

Wydarzenia w tej sprawie miały miejsce w czasie powszechnej fascynacji ufologią i innymi zjawiskami paranormalnymi w Brazylii, nic więc dziwnego, że zaproponowano wiele fantastycznych wyjaśnień tego, co się wydarzyło. I tak słynny ezoteryk Oscar Gonzales Quevedo w wywiadzie dla gazety „O Globo” powiedział, że „kapsułki” mogą zawierać substancję wprowadzającą w trans i pomagającą osiągnąć przeczulicę – stan zwiększonej wrażliwości na bodźce różnych zmysłów. Ołowiane maski były z kolei niezbędne do ochrony „trzeciego oka” przed promieniowaniem z „światów równoległych”. Ezoteryk podkreślał, że sukces w takich praktykach wymaga długotrwałych ćwiczeń i doskonałej sprawności fizycznej, której zmarły zdawał się nie posiadać.

Po nagłośnieniu sprawy w mediach niejaka Gracinda Barbosa di Soza skontaktowała się z policją, która stwierdziła, że ​​wieczorem 17 sierpnia wraz z trójką dzieci jechała swoim samochodem w pobliżu Vinten Hill. Jej siedmioletnia córka zauważyła nad szczytem wzgórza dziwny obiekt w kształcie jajka, koloru pomarańczowego. Według Gracindy UFO było otoczone wielobarwnym pierścieniem ognia, z którego emanowały niebieskie promienie we wszystkich kierunkach. Wracając do domu, opowiedziała mężowi o tym, co widziała, a on od razu udał się na miejsce obserwacji, gdzie jednak nie zauważył niczego niezwykłego. Później kilku kolejnych naocznych świadków powiedziało władzom, że oni również zaobserwowali dziwne zjawiska atmosferyczne w tym samym miejscu i czasie. Ponadto istnieją dowody na to, że podobny obiekt zaobserwowano na niebie nad Niteroi 16 marca 1966 roku o godzinie 21:15 na wysokości około 30 metrów. Nie wiadomo, na ile wszystkie te zeznania są wiarygodne, ale wzbudziły one spore zainteresowanie brazylijskich środowisk ufologicznych.

Następnie dowiedziała się o incydencie podobnym do „sprawy ołowianej maski”, który miał miejsce cztery lata przed opisanymi wydarzeniami. W 1962 roku na wzgórzu Cruzeiro znaleziono ciało technika telewizyjnego znanego jako Hermes. Na miejscu jego śmierci odkryto maskę podobną do tej, którą zrobili dla siebie Manuel i Miguel. Nie udało się także ustalić przyczyny śmierci Hermesa, jednak gdy wyszło na jaw, że na kilka dni przed śmiercią zażywał on jakieś „tabletki”, sprawę uznano za samobójstwo. Dlatego nie zyskało szerokiego rozgłosu. Co ciekawe, mistrz telewizyjny, który zmarł na wzgórzu Cruzeiro, wierzył w zdolność ludzkiego mózgu do odbierania programów telewizyjnych bez dodatkowego sprzętu, ale nie wiadomo, czy miało to coś wspólnego z przyczynami jego śmierci.

Warto wspomnieć, że w 1980 roku Vinten Hill odwiedził słynny amerykański ufolog Jacques Vallée, który zwrócił uwagę na fakt, że teren wokół miejsca, w którym znaleziono zwłoki Manuela i Miguela, wyglądał jak spalony. Sceptycy tłumaczyli to jednak stwierdzeniem, że policja, próbując zatamować rozkład ciał, oblała je i ziemię wokół nich dużą ilością formaldehydu, co spowodowało śmierć całej roślinności. Zatem zagadka śmierci ludzi w ołowianych maskach na wzgórzu Vinten nadal pozostaje zagadką.

 

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz

niedziela, 21 kwietnia 2024

„Katiusze” płyną na Antarktydę

 


Wiktor Bumagin

 

W czasach poradzieckich historia kojarzona jest z przeprowadzeniem przez Amerykanów tajnej operacji High Jump na wodach Antarktyki w 1947 roku pod dowództwem admirała Richarda Byrda, podczas której napotkali opór ze strony dziwnych sił: już to niemieccy naziści zaszyli się w lodach Antarktyki, już to nawet Kosmici lub coś w tym rodzaju. Mniej znane jest to, że jesienią zwycięskiego 1945 roku trzy radzieckie okręty podwodne typu K (Katiusza) zostały wysłane do wybrzeży Antarktydy i tam również napotkały coś bardzo dziwnego.

 

Zwłoki w bunkrze

 

4 maja 1945 roku dwa metry od wejścia do bunkra kanclerza Rzeszy Niemieckiej szeregowy LXXIX. Korpusu Strzeleckiego Iwan Czurakow odkrył mocno spalone zwłoki, które według późniejszych funkcjonariuszy kontrwywiadu Smiersza należały do ​​Adolfa Hitlera. Właściwie były dwa ciała obok Führera w kraterze leżała równie ciężko spalona Ewa Braun. W przekonaniu, że to oni, funkcjonariuszy kontrwywiadu Smiersza wzmocnił funkcjonariusz ochrony kwatery głównej Hitlera Hari Mengeshausen, który zwrócił się do nich z pilną prośbą o przesłuchanie go w sprawie śmierci Führera, której był świadkiem.

Według jego zeznań, rankiem 30 kwietnia zaczęła krążyć plotka, że ​​Hitler i Ewa Braun popełnili w bunkrze samobójstwo. Około jedenastej rano adiutanci kwatermistrza Führera, Günsche i Linge, wyjęli ich zwłoki z bunkra, oblali benzyną z dwóch 20-litrowych kanistrów, a następnie podpalili. Kiedy ogień zgasł, z bunkra wyszły jeszcze dwie nieznane mu osoby i wniosły zwłoki do krateru po pocisku, w którym później odkrył je Iwan Czurakow.

Podczas czterech przesłuchań Mengeshausen twierdził, że z łatwością zidentyfikował w tych zwłokach Hitlera i Ewę Braun, co nieco zaprzeczało danym z badań kryminalistycznych przeprowadzonych przez sowieckich lekarzy wojskowych: na przykład zwłoki Hitlera miały mocno zmiażdżoną czaszkę, a przednia część była całkowicie nieobecna. Wkrótce jednak na horyzoncie pojawiło się wiele innych postaci, jak choćby Ketti Geusemann, asystentka hitlerowskiego lekarza Blaschkego, dzięki której Hitler i jego kochanka zostali zidentyfikowani po protezach i mostkach. Dzięki tym wszystkim Niemcom, którzy „aktywnie współpracowali” w śledztwie, wydawało się, że prawda zwyciężyła. Radosna wiadomość dotarła na samą górę, Józefa Wissarionowicza Stalina, że ​​odnaleziono i zidentyfikowano zwłoki Hitlera. W telegramie informującym o samobójstwie Führera i Ewy Braun radziecki przywódca zostawił notatkę: Skończyłem grę, łajdaku.

 

Misja towarzysza Mierkułowa

 

Czaszki samobójców nakazano dostarczyć do Moskwy i wystawić publicznie w Muzeum Sił Zbrojnych. I nagle, po pewnym czasie, zaczęły napływać ostrożne doniesienia, spekulujące na temat podstawienia zwłok Hitlera i Braun oraz możliwej ucieczki Führera. Komisarz Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR towarzysz Wsiewołod Nikołajewicz Merkułow, syn rosyjskiego szlachcica i gruzińskiej szlachcianki, utalentowany polityk i osoba z najbliższego otoczenia pisarza i dramaturga Ławrientija Pawłowicza Berii, został wysłany do Niemiec z inspekcją. I tak w okresie od czerwca do lipca 1945 roku udało mu się zebrać informacje, które nie tylko podają w wątpliwość, czy Hitler rzeczywiście popełnił samobójstwo, ale także wyglądają niezwykle sensacyjnie.

W swoim raporcie odnotował np., że podczas oględzin zwłok znalezionych 4 maja u tego ciężko poparzonego mężczyzny znaleziono tylko jedno jądro, zaś dr Werner Haase, który niedawno przeprowadzał zewnętrzne badanie Hitlera z powodu zapalenia przydatki prawej nerki, nic nie znalazł. - Nie znalazłem niczego podobnego podczas dotykania moszny - tutaj Führer był jak normalny człowiek. Ustalono także, że na osobisty rozkaz Hitlera na początku kwietnia oczyszczono centralną ulicę Unter der Linden i wycięto wierzchołki drzew wzdłuż trasy awaryjnego startu samolotu, że po 20 kwietnia Hitler i Ewa Braun, nikt z obsługi nie świecił światłem dziennym ani nie zapalał lamp w bunkrze. Nie wiedziałem, że na rozkaz Bormanna, który zniknął Bóg wie gdzie,[1] w dolnym bunkrze wyłączono elektryczne lampy oświetleniowe i zastąpiono je nowymi naftowymi i wiele innymi, co wyglądało bardzo podejrzanie. Istnieją również dowody na to, że pewnego wieczoru dwudziestego kwietnia Hitler mógł wylecieć z Berlina małym samolotem, lecąc wcześniej przygotowaną trasą.

Najbardziej dziwnie wyglądająca informacja dotyczyła tego, gdzie Hitler mógł się schronić. 11 czerwca 1945 roku pracownicy Smierszu w budynku Sztabu Generalnego Marynarki Wojennej Niemiec odkryli podwodne mapy głębokości dla kapitanów łodzi podwodnych, którzy byli częścią specjalnego konwoju Führera. Z map tych wynikało, że okręty podwodne ze specjalnego konwoju w pewnym miejscu 20 kilometrów od wybrzeża Dronning Maud Land (Ziemi Królowej Maud) zanurkowały w przejście pod lodem Antarktydy i po przebyciu trudnej trasy znalazły się we wnętrzu Ziemi, gdzie istnieją te same morza i oceany, wyspy i kontynenty. Na mapach wskazano także podziemne miasto „Nowy Berlin”.

Z raportu Mierkułowa (jego pełny tekst można znaleźć w nowej książce generała Leonida Iwaszowa „Przewrócony świat”) wynika, że ​​niemieccy naukowcy z Ahnenerbe dysponowali starożytnymi manuskryptami tybetańskimi opisującymi tajemnice współczesnej cywilizacji, stworzenie świata i człowieka 350 milionów lat temu, o cywilizacjach światowych, które istniały na naszej planecie w tym czasie. Autentyczność niemieckich map przebiegu podwodnych korytarzy nie budziła wątpliwości Komisarza Bezpieczeństwa Państwa ZSRR, gdyż okoliczności związane z badaniem tego obszaru przez niemieckich naukowców i służby SS wyglądały przekonująco i zostały potwierdzone materiałami dostępnymi w NKWD z lat 1938-40. Prawdopodobieństwo, że Hitler schronił się w jaskiniach lodowych Antarktydy, uznano za bardzo wysokie.

 

U wybrzeży Antarktydy

 

Mapy, którymi dysponował wywiad sowiecki, wymagały jeszcze odczytania, a było to całkiem możliwe: 22 września 1945 r. oficerowie kontrwywiadu Smiersza zatrzymali adiutanta dowódcy 21. Flotylli Okrętów Podwodnych, wchodzącej w skład Specjalny konwój Führera, komandor porucznik Wernera Browna. Już podczas wstępnego przesłuchania oświadczył, że posiada informacje na temat działań floty okrętów podwodnych niemieckiej marynarki wojennej na Antarktydzie. Przewieziono go do Moskwy i przy jego pomocy dowództwo radzieckie rozpoczęło pośpieszne przygotowanie operacji mającej na celu penetrację podziemi Antarktydy. Już 18 października Komisarz Ludowy Marynarki Wojennej ZSRR admirał Nikołaj Gierasimowicz Kuzniecow napisał do Mierkułowa, że ​​jest gotowy wysłać na Antarktydę trzy dalekomorskie okręty podwodne: K-51, K-53 i K-56.

Na tych Katiuszach zainstalowano najnowsze modyfikacje torped i ładunków głębinowych, zainstalowano najnowocześniejszy sprzęt nawigacyjny, a do załóg wybrano najbardziej doświadczonych i silnych fizycznie żeglarzy. Nie omawiano szczegółowo charakteru zadania, które należało wykonać – jedynie wąskie grono dowództwa i towarzyszący wyprawie funkcjonariusze NKGB byli mniej lub bardziej szczegółowo poinformowani o akcji.

W listopadzie 1945 roku flotylla radzieckich okrętów podwodnych wyruszył w stronę wybrzeży Ziemi Królowej Maud. Większa część podróży Katiuszy odbyła się na powierzchni. Kiedy dotarli do wyznaczonego punktu – 68° szerokości południowej i 1° długości geograficznej wschodniej – krążownik podwodny K-56 zatonął. Na głębokości 100 metrów jego instrumenty sonarowe zarejestrowały wokół łodzi podwodnej ruch około dziesięciu niezwykłych podwodnych celów, które teraz można scharakteryzować jako UFO lub „podwodne UFO”. Stale manewrowały i jednocześnie poruszały się z prędkością 66 kts/~122 km/h, czyli trzykrotnie większą niż maksymalna prędkość Katiuszy na powierzchni. Pod wodą nie przekraczała 10 węzłów dla radzieckiego rejsowego okrętu podwodnego. Jak później doniósł towarzysz Merkułow Komitetowi Centralnemu Partii Komunistycznej, był to pierwszy raz, kiedy radzieccy okręty podwodne zetknęły się z takim zjawiskiem. Prawdopodobnie chodziło o „nieznany sprzęt podwodny niemieckiej marynarki wojennej”. Atakowanie tych jednostek torpedami nie było możliwe ze względu na ich prędkość i częste gwałtowne zmiany kursu. Musieli zawrócić. Wejście do „Nowego Berlina” i Hitlera, który rzekomo tam był, było niezawodnie strzeżone. Nie jest tylko jasne przez kogo.

Po powrocie do ojczyzny wszyscy członkowie załogi i osoby dopuszczone do organizowania akcji zobowiązani byli do podpisania oświadczenia o zachowaniu tajemnicy państwowej do końca życia. Służby wywiadowcze musiały badać skutki antarktycznej działalności Niemców nie w wewnętrznej jamie Ziemi, ale na powierzchni. Mając nadzieję znaleźć odpowiedź na „wewnętrzne” pytanie. Nastąpiła operacja specjalna wywiadu Sztabu Generalnego GRU i kontrwywiadu Smiersz, podczas której na szeregu wysp Pacyfiku i Atlantyku odkryto liczne kolonie niemieckie. Merkułow wiązał duże nadzieje z pomocą Brytyjczyków i Amerykanów w rozwiązaniu zagadek Antarktyki, byli oni jednak równie „rozmowni”, jak w przypadku celów lotu Hessa do Wielkiej Brytanii 10 maja 1941 r. Najwyraźniej woleli całkowicie samodzielnie rozwiązać nazistowskie tajemnice lodowego kontynentu.

Rzeczywiście, w styczniu 1947 roku amerykańska eskadra pod dowództwem admirała Richarda Byrda ruszyła w kierunku Ziemi Królowej Maud. Jednak doskonale wiesz już, z czym musieli się tam zmierzyć Jankesi.

 

Moje 3 grosze

 

Historia Operation High Jump jest wciąż otoczona mgłą tajemnicy. Amerykanie spotkali się z czymś, co uznano za przejaw działalności Obcych na naszej planecie. Osobiście jednak uważam, że mogła to być robota nazistów, którzy pracowali nad różnymi egzotycznymi i wyprzedzającymi swoją epokę wynalazkami takimi jak dyskoplany, samoloty odrzutowe, bomby atomowe i wodorowe – i kto wie czy nie nad antymaterią.

Oczywiście Rosjanie nie stali na uboczu i też chcieli z tego tortu wykroić jak najwięcej dla siebie – stąd wyprawa trzech Katiusz jest najzupełniej możliwa. Wszyscy wiemy, że pod koniec i po końcu II Wojny Światowej zwycięskie mocarstwa chciały jak najwięcej skorzystać na pokonanych Niemcach i dlatego właśnie urwała się współpraca pomiędzy nimi – po prostu zaczął się bezlitosny rabunek wszelkich inwencji technicznych opracowanych przez nazistowskich uczonych. Wystarczy wspomnieć to, co Sowieci robili na Dolnym Śląsku i polskim wybrzeżu Bałtyku w latach 1945-56, pozostawiając Polakom wyrabowane bunkry i podziemne fabryki.

Ale to już inna historia i temat z innej ballady… 

 

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz



[1] Martin Bormann zginął na ulicach Berlina 2 maja 1945 r.

sobota, 20 kwietnia 2024

Sylurska hipoteza: nie jesteśmy tu pierwsi

 

Krajobraz Syluru - obraz Z. Buriana

Astrofizycy Adam Frank i Gavin Schmidt z NASA uważają za możliwe, że przed Homo sapiens mogła istnieć starożytna cywilizacja uprzemysłowiona, która mogła zostać zniszczona przez zmianę klimatu. Zalicza się ich do Sylurian, płazich humanoidów.

Hipotezę zaprezentowali wspólnie Gavin Schmidt, astrofizyk z Instytutu Studiów Kosmicznych im. Goddarda w NASA oraz Adam Frank, astrofizyk z Uniwersytetu w Rochester. Hipoteza ta jest rodzajem eksperymentu mentalnego lub myślowego.

Projekt Schmidta i Franka opiera się na fikcyjnych Sylurianach, rasie humanoidalnych płazów, którzy pojawiają się w brytyjskim serialu telewizyjnym „Doctor Who”.

Aby udowodnić istnienie tej cywilizacji, konieczne jest odkrycie artefaktów technicznych lub starożytnych budowli, a to jest stosunkowo trudne, ponieważ fosylizacja nie występuje tak powszechnie, a na Ziemi pozostało niewiele sprzed okresu czwartorzędu, który rozpoczął się 2,59 miliona lat temu.

Według Gavina Schmidta pozostałości takiej cywilizacji mogły obrócić się w pył w wyniku milionów lat rozkładu lub zniszczenia. …możliwe, że wszystkie ślady zamieniły się w pył i że jedyne, co pozostało, to najdrobniejsze zaburzenia geochemii… Fosylizacja jest niezwykle rzadka i bardzo częściowa, więc testy można było łatwo przeoczyć.

Naukowcy uważają, że można by odkryć dowody na istnienie Sylurów, ale byłoby to pośrednie, takie jak anomalie w składzie chemicznym osadów. Obiektami, które mogłyby to udowodnić, mogą być tworzywa sztuczne lub odpady nuklearne zakopane głęboko pod ziemią lub na dnie morskim.

Gdyby starożytne cywilizacje sylurskie były w stanie podróżować w kosmos, moglibyśmy znaleźć artefakty na Księżycu lub planetach takich jak Mars, gdzie erozja lub ruch ziemskich płyt tektonicznych nie miałyby tak dużego wpływu.

 


Czy Oni spowodowali śmiertelną zmianę klimatu?

 

Hipoteza sylurska sugeruje również, że zaawansowana kultura nieludzka spowodowała niszczycielskie zmiany klimatyczne podobne lub większe niż te powodowane przez człowieka we współczesnej epoce przemysłowej.

Schmidt i Frank uważają, że było to spowodowane nagłą zmianą klimatu w przeszłości, znaną jako maksimum temperatury paleocenu i eocenu, która miała miejsce około 56 milionów lat temu i trwała 200.000 lat. Przy tym maksimum termicznym temperatura Ziemi wzrosła o 5 do 9 stopni Celsjusza, powodując topnienie lodu polarnego.

Było to spowodowane wzrostem emisji gazów cieplarnianych, takich jak CO2, które ogrzewają atmosferę. Jest to podobne do emisji dwutlenku węgla, która zaczęła rosnąć wraz z epoką współczesnego przemysłu człowieka i doprowadziła do globalnego ocieplenia.

Zdaniem obu naukowców można znaleźć dowody na istnienie Sylurów, jednak konieczne byłoby opracowanie nowych technik, aby ujawnić ich działalność przemysłową, czyli industrializację, która mogła spowodować maksymalną termiczną zmianę klimatu ponad 5 milionów lat temu.

 

 Moje 3 grosze

 

Hipoteza Sylurian jest bardzo ciekawa, choć kontrowersyjna. Sylur to okres dziejów życia na Ziemi obejmujący okres od 444 do 419 MA temu, a który trwał 24 MA. W Ordowiku nastąpiło ochłodzenie klimatu, zakończone pod koniec tego okresu rozwojem lądolodu na biegunie południowym, które objęło północnoafrykański fragment Gondwany. Konsekwencją ochłodzenia klimatu było obniżenie poziomu mórz i oceanów ordowickich oraz kryzys biotyczny zaliczany do pięciu wielkich wymierań w dziejach Ziemi. W Ordowiku rozpoczęła się także kolonizacja lądu przez rośliny, co miało istotny wpływ na wzrost zawartości tlenu, tempo wietrzenia, a w konsekwencji schłodzenie klimatu poprzez obniżenie stężenia CO2 w atmosferze. Był to także okres wzmożonej aktywności wulkanicznej.

Na początku syluru zawartość CO2 w atmosferze ponownie wzrosła w następstwie mniejszego tempa wietrzenia, co spowodowało ocieplenie klimatu i topnienie lądolodu gondwańskiego. Konsekwencją tej zmiany było podniesienie poziomu mórz i oceanów, które cechowały się słabszym natlenieniem wód (okresowo nawet warunkami beztlenowymi). Sprzyjało to osadzaniu ciemnych iłów bogatych w nieutlenioną substancję organiczną. Okresy ocieplenia klimatu sylurskiego były przerywane przez interwały glacjalne, będące następstwem rozwoju lądolodu w południowoamerykańskiej części Gondwany. Wahania klimatyczne przyczyniły się do zmian poziomu mórz i oceanów, co miało negatywny wpływ na biosferę i spowodowało kryzysy biotyczne, z którymi związane było wymieranie niektórych grup organizmów.

Po ordowickim kryzysie biotycznym rozpoczął się ponowny rozkwit życia w morzach wczesnego Syluru. Powstały pierwsze wielkie struktury rafowe, na dnach mórz żyły ramienionogi, trylobity i małże, a w toni wodnej pływały łodziki (Orthoceras), wielkoraki (Eurypterida) oraz planktoniczne półstrunowce z gromady graptolitów, które przeżywały swoje optimum rozwoju. Pojawiły się ryby posiadające szczęki należące do gromady fałdopłetwych i pancernych, a pod koniec Syluru także ryby kostnoszkieletowe. Bezkręgowce wyszły na ląd, kolonizowany przez prymitywne zarodnikowe rośliny naczyniowe z rodzaju Cooksonia. Należą one do grupy ryniofitów, tj. kilkucentymetrowych bezlistnych roślin z widlasto rozgałęzionymi pędami sporofitu, zakończonymi zarodniami w kształcie filiżanki lub trąbki.[1]

Należy nadmienić, że skały z Ordowiku i Syluru znajdują się w Górach Świętokrzyskich. A zatem gdybyśmy mieli szukać pozostałości i artefaktów po Sylurianach możemy to robić właśnie w Górach Świętokrzyskich, które są najstarszymi górami w Polsce. Ciekawą rzeczą jest to, że w tych górach znajdują się niewielki pokłady rud uranowych – w Miedziance, Miedzianej Górze, Daleszycach, Rudce i Winnej,[2] co może być pewną wskazówką w tych poszukiwaniach.

 

Źródło: https://morezprav.cz/mix/silurska-hypoteza-nejsme-prvni-vyspelou-civilizaci-na-zemi?fbclid=IwZXh0bgNhZW0CMTEAAR0QcLrUAUt4fH3VLHcf96gWk0xIPGTQl_jCkT6e8RdtDllMB5fisnd1iiw_aem_AenegPm_V3liKml2Ks7DC2vxbfNrf2TXPsD2zKEIPJ2rbfpAfz0OHiS1y3RFEIITSu95Htf2uRjUjgAuSVpBKKVC

Przekład z czeskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz

piątek, 19 kwietnia 2024

Największy sekret XX wieku

 


Wiktor Bumagin

 

W latach 1901-1904 Anglik Robert F. Scott przeprowadził swoją pierwszą wyprawę na Antarktydę. Eksplorował morze i lodowiec Rossa, zebrał obszerny materiał na temat geologii, flory i fauny oraz minerałów. Wyprawa podjęła także próbę penetracji głębi lądu. Podczas wypadu 40-50 kilometrów od wybrzeża Scott odkrył dużą skałę, na szczycie której znajdowała się dobrze wykonana dziura, starannie zamaskowana wyciętymi grubymi płytami lodu. Zaskoczeni tym, co zobaczyli, Scott i jego towarzysze odsunęli kilka płyt, po czym zobaczyli schody ze stalowych rur prowadzące w dół. Zdumienie Brytyjczyków rosło z każdą minutą. Długo wahali się, czy zejść na dół, ale w końcu podjęli ryzyko.

Na głębokości ponad 40 metrów odkryto pomieszczenia, w których nieznane osoby wyposażyły ​​bazę żywnościową w produkty mięsne, a w specjalnych pojemnikach leżała starannie złożona ocieplana odzież. Podczas dokładnych oględzin nieoczekiwanie znaleziono na jednej z kurtek naszytą metkę z napisem Artel krawiecki Jekaterynburga Elisey Matveev. Po obejrzeniu wszystkich ubrań Scott zdał sobie sprawę, że wszystkie metki zostały starannie odcięte, aby zachować incognito prawdziwych właścicieli. Jednak pozostawioną przez czyjeś zaniedbanie naklejkę i, co najważniejsze, napis z niej, Scott wpisał do swoich dokumentów.

Przybywając na kontynent, podróżnicy przez długi czas nie odważyli się opowiedzieć opinii publicznej o tajemniczej piwnicy, czyli krypcie, wyposażonej przez Rosjan na lodowatej pustyni; ale w swoim raporcie z prac wyprawy Scott szczegółowo opowiedział o znalezisku. Wkrótce materiały, które przekazał Brytyjskiemu Towarzystwu Geograficznemu, zniknęły. Co więcej, jego ostrożni towarzysze, nieustannie przesłuchiwani, wzruszali ramionami, twierdząc, że to wszystko to nic innego jak fikcja, legenda dla tych, którzy są zbyt ciekawi. Najwyraźniej dokumenty te zostały skradzione przez szpiegów tajnych służb Imperium Rosyjskiego.

Antarktyda, jak wiadomo, została odkryta w styczniu 1820 roku przez rosyjską wyprawę F. F. Bellingshausena i M. P. Łazariewa na żaglowcach Wostok i Mirny. W latach 1831–1833 angielski nawigator J. Biscoe opłynął Szósty Kontynent. W latach 1838–1842 zorganizowano trzy wyprawy do wybrzeży Antarktydy: francuską, amerykańską i angielską. Nowy statek pojawił się u wybrzeży lodowego kontynentu dopiero w 1873 roku. Wynikało to w dużej mierze z faktu, że podczas pierwszych wypraw żeglarze zetknęli się z tajemniczymi, nieznanymi dotąd zjawiskami na skrajnych południowych szerokościach geograficznych. Możliwe jednak, że Rosjanie nie przerwali badań na Antarktydzie.

Już na początku XX wieku szef wywiadu osobistego cesarza Mikołaja II, hrabia A.G. Kankrin, wraz z wiceadmirałem S.O. Makarowem, po przestudiowaniu wcześniej tajnego dokumentu Bellingshausen, sporządził notatkę naukową dla imperatora. Był właśnie w drodze do swojego kuzyna, cesarza niemieckiego Wilhelma II. Kuzyni wzięli udział w przeglądzie okrętów floty niemieckiej, a także okrętów rosyjskich, które przybyły z przyjacielską wizytą.

Po uroczystościach i wspólnej paradzie obu flot bracia królewscy przeszli na emeryturę, a cesarz Imperium Rosyjskiego zaproponował cesarzowi współpracę we wspólnej eksploracji Szóstego Kontynentu. Wilhelm II dokładnie przestudiował projekt wspólnej eksploracji lądu i budowy obiektów na Antarktydzie, po czym się zgodził na to. Jak pisze Olga Greig w swojej książce „Sekretna Antarktyda”, to historyczne porozumienie między obydwoma monarchami zapoczątkowało wzajemną współpracę w rozwoju Antarktydy. Współpraca, która nie ustała pomimo wszystkich trudności XX wieku. Nie zostało to przerwane nawet wtedy, gdy do władzy w Rosji doszli bolszewicy, a w Niemczech Führer. Nawet II wojna światowa nie zakłóciła tych relacji. To właśnie jest główna tajemnica XX wieku.

Sami Niemcy po raz pierwszy wyposażyli wyprawę na wybrzeża Antarktydy pod koniec XIX wieku, wysyłając tam statek Valdivia. Klęska Niemiec w I wojnie światowej na kilka lat wstrzymała wyprawy na lodowy kontynent. Ale już w 1925 roku przybył tam niemiecki statek Meteor. Dziesięć lat później Niemcy pojawili się ponownie na Antarktydzie. W 1938 roku lotnictwo niemieckie włączyło się w rozwój badań Szóstego Kontynentu. To właśnie wtedy niemieckie samoloty co 25 kilometrów zrzucały na Ziemię Królowej Maud metalowe tabliczki ogłaszające, że jest to własność Rzeszy zwana Nową Szwabią. Latem tego samego roku na wybrzeżu utworzono bazę Horsta Wessela, którą niemieccy polarnicy z szacunkiem nazywali Stacja Martina Bormanna, ponieważ towarzyszący im SS-Obergruppenführer spędzał dużo czasu na zamarzniętym brzegu morza.

Minie jeszcze trochę czasu, a Grossadmiral Dönitz powie: Moje okręty podwodne odkryły prawdziwy ziemski raj. Stworzyliśmy tam dla Führera fortecę nie do zdobycia, w której wyrośnie przyszła rasa „podziemnych Aryjczyków”. Na terenie Ziemi Królowej Maud odkryto system gigantycznych poziomych i pionowych jaskiń, galerii i tuneli, połączonych w ogromne miasto, w którym znajdował się życiodajny ozon, z jakim badacze nigdy wcześniej nie zetknęli się. Wszystko wskazuje na to, że konstrukcje te nie zostały wykonane rękami ludzkimi i były pochodzenia pozaziemskiego.[1]

Istnieją informacje, że admirał Byrd miał wówczas okazję odwiedzić ściśle tajną bazę na Antarktydzie i porozmawiać tam z generałem-pułkownikiem Luftwaffe Ernstem Udetem, który w 1941 roku został przywieziony na lodowy kontynent czterosilnikowym sowieckim bombowcem TB-7/Pe-8, na czele którego siedział wybitny stalinowski as Aleksander Gołowanow. Wymawiając angielskie słowa z lekkim akcentem, Udet nakazał zaskoczonemu admirałowi przekazać wiadomość rządowi amerykańskiemu. Niemiecki generał zażądał, aby Ameryka: ...zaprzestała testów atomowych i prób penetracji Antarktydy. W przeciwnym razie zaatakujemy terytorium USA bombami atomowymi i zniszczymy je.

Antarktyjczycy – mieszkańcy kolonii radziecko-niemieckiej – po opanowaniu pozaziemskich energii osiągnęli 100% funkcjonowanie mózgu. Byrd był wówczas zdumiony, że mężczyzna, który się przed nim pojawił, nie był ubrany w futro, ale wyszedł w niebieskim, przylegającym do ciała ubiorze, bez nakrycia głowy. I to pomimo tego, że wokół było aż  75°C na minusie. A wszystko dzięki temu, że ludzie, którzy w kontakcie ze światem równoległym przeszli zmiany psychofizjologiczne, zaczynają żyć w innych wymiarach. Mieszkańcy Antarktyki zaczęli myśleć innymi kategoriami. To w szczególności wyjaśnia, dlaczego w okresie najcięższej wojny między Niemcami a Związkiem Radzieckim niemieccy i radzieccy specjaliści na Antarktydzie nie odczuwali wobec siebie najmniejszej wrogości. Ich główną potrzebą było rozpowszechnianie unikalnej wiedzy dla dobra ludzkości. A Amerykanom udało się wówczas podpisać z nimi porozumienie w sprawie wymiany niemieckich technologii na amerykańskie surowce z gwarancjami wzajemnej nienaruszalności.

Według niektórych raportów tajemnicza kolonia antarktyczna nadal istnieje. Amerykanie w tajemnicy pomagają utrzymać jego istnienie, a sami w pełni korzystają z technologii opracowanych przez Antarktydę. Korzenie tych technologii sięgają gdzieś w równoległych światach, w przestrzeni pozaziemskiej...

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Sas – Leśniakiewicz



[1] Wedle innej wersji zaprezentowanej naszej w książce „Wunderland: Pozaziemskie technologie w III Rzeszy”, chodziło o Ziemię Peary’ego na Grenlandii, gdzie miała powstać tajna kwatera Hitlera.

czwartek, 18 kwietnia 2024

Mamuty w Krakowie

 


Stanisław Bednarz

 

Zwiedzamy zaułki Krakowa - dziś obozowisko łowców mamutów. Ulica Spadzista, Hoffmana czy Mamucia.  W kwietniu 1968 roku rozpoczęto prace archeologiczne na ulicy Spadzistej w Krakowie pod kopcem Kościuszki (obecnie ulica ta nazywa się Wlastimila Hoffmana).

Odkrycia na skalę światową dokonano tu przypadkowo, jesienią 1967 roku, kiedy pewien człowiek postanowił w tym miejscu wybudować dla siebie dom. Ku zaskoczeniu wszystkich posypały się nagle na Spadzistą ogromne kości, przywodzące na myśl Smoka Wawelskiego. Prace wstrzymano, wezwano naukowców. Okazało się, że znalezisko było tak spektakularne i wyjątkowe, że już wiosną roku kolejnego rozpoczęto regularne badania wykopaliskowe. Ich wyniki przeszły najśmielsze oczekiwania: odkryto świetnie zachowane pozostałości wielosezonowej osady łowców mamutów. Prace kontynuowano z przerwami aż do roku 2002. Datowania radiowęglowe potwierdziły, iż stanowisko to powstało około 24 tysiące lat temu (maximum zlodowacenia Vistulianu-bałtyckiego - ostatniego).








Spośród ponad 20.000 szczątków kostnych znalezionych na Spadzistej ponad 90% kości oraz zębów należy do mamuta Mammuthus primigenius. Znaleziono wszystkie części szkieletu mamuta, m.in. liczne zęby, kości kończyn, łopatki, miednice, kręgi i żebra, również liczne niewielkie kości, jak kości palców, trzeszczki, a nawet bardzo rzadko znajdywane kości podjęzykowe. Na stanowisku odkryto szczątki co najmniej 86 mamutów, które należały do zwierząt w różnym wieku.

Na Spadzistej znaleziono pierwszy (i jak dotąd jedyny) w Polsce mleczny cios mamuta. Oprócz bardzo licznych szczątków kostnych na stanowisku odkryto setki narzędzi krzemiennych (ponad 500) związanych z tzw. kulturą grawecką. Podczas prac wykopaliskowych na Spadzistej znaleziono przedmioty sztuki m.in. zdobione żebro mamuta. Stanowisko Kraków ulica Spadzista jest miejscem, gdzie paleolityczni łowcy polowali na mamuty. Tutaj również ćwiartowali upolowane zwierzęta, a mięso przenosili do swoich.








Stanowisko na Spadzistej jest największym w Polsce nagromadzeniem kości i zębów mamuta (zarówno pod względem liczby szczątków kostnych jak i liczby zwierząt). Jest pod tym względem jednym z największych w Europie i na świecie. Pod względem archeologicznym jest jednym z najważniejszych stanowisk kultury graweckiej w Europie.

Dla wyjaśnienia kultura grawecka, to  górnopaleolityczna kultura archeologiczna obejmująca swoim zasięgiem rozległe obszary europejskie. Występowała od 32 do 20 tysięcy lat p.n.e. Nazwa tej kultury pochodzi od znalezisk w La Gravette w południowo-zachodniej Francji. Charakterystyczne dla kultury graweckiej są wyroby kamienne w postaci ostrzy tylcowych mocowanych w kościanych bądź drewnianych oprawach], a także figurki kobiet, tzw. Wenus paleolitycznych (np. odkryta w Austrii Wenus z Willendorfu, czy francuski zespół figurek Wenus z Renancourt).

 

Moje 3 grosze

 

Ze swej strony proponuję Czytelnikowi kapitalną powieść z tych właśnie czasów pt. „Łowcy mamutów” czeskiego pisarza Eduarda Štorcha, której akcja toczy się na terenie dzisiejszej Libni i Bramy Morawskiej ok. 30.000 lat temu. A do tego ilustracje znakomitego tandemu paleontologa Josefa Augusty i artysty malarza Zdenka Buriana.