Powered By Blogger

środa, 20 sierpnia 2025

Czarne gwiazdy

 


Na ten tekst natknąłem się przypadkowo na FB. Nie znam autora, ale zapewne nie miałby nic przeciwko jego upowszechnieniu, skoro go tam umieścił. A oto i on:

 

Badania naukowe

 

Wyobraźcie sobie gwiazdę, która gaśnie tak wolno, że potrzebuje więcej czasu niż obecny wiek Wszechświata!

Czarne karły to kosmiczne relikty, które teoretycznie powstaną z białych karłów po niewyobrażalnie długim czasie stygnięcia. Obecnie żaden czarny karzeł jeszcze nie istnieje, bo Wszechświat jest za młody, ale fizycy już wiedzą, co będzie się z nimi działo.

 

Streszczenie

 

Post przedstawia fascynującą podróż przez biliony lat ewolucji czarnych karłów - od momentu ich powstania z białych karłów, przez kolejne etapy stygnięcia i krystalizacji wnętrza, aż po hipotetyczny rozpad protonów. Opisuje procesy wewnętrzne i zewnętrzne zachodzące w tych egzotycznych obiektach, podając czasy trwania poszczególnych faz ewolucji oraz zmiany składu chemicznego i struktury wewnętrznej.

Narodziny czarnego karła (10^15 lat od powstania białego karła) Biały karzeł staje się czarnym karłem, gdy jego temperatura powierzchniowa spadnie poniżej około 3000 Kelwinów (K) i przestaje świecić w zakresie widzialnym. To zajmuje kwadrylion lat! W tym momencie obiekt składa się głównie z węgla i tlenu w formie supergęstej materii zdegenerowanej. Gęstość wynosi około milion gramów na centymetr sześcienny. Wnętrze stanowi kryształowa sieć jonów węgla i tlenu zanurzona w morzu zdegenerowanych elektronów.

 

Faza krystalizacji kompletnej (10^15 - 10^16 lat)

 

 

Przez kolejne 9 kwadrylionów lat czarny karzeł powoli krystalizuje od środka na zewnątrz. Proces ten uwalnia ciepło utajone, spowalniając stygnięcie. Kryształy węgla układają się w strukturę podobną do diamentu, ale o gęstości milion razy większej. Zewnętrzna warstwa pozostaje jeszcze częściowo płynna, ale stopniowo zamienia się w stały kryształ. Temperatura powierzchni spada do około 1000 K.

 

Era głębokiego chłodu (10^16 - 10^20 lat)

 

Przez następne dziesiątki trylionów lat czarny karzeł staje się lodowatą kulą materii zdegenerowanej. Temperatura powierzchni spada poniżej 100 K czyli -173°C. Wnętrze to teraz jednolity kryształ węglowy z domieszkami cięższych pierwiastków. Kwantowe fluktuacje elektronów zdegenerowanych generują minimalne ilości ciepła, utrzymując temperaturę kilku Kelwinów. Obiekt praktycznie nie emituje żadnego promieniowania elektromagnetycznego.

 

Epoka tunelowania kwantowego (10^24 - 10^34 lat)

 

W tej niewyobrażalnie długiej fazie zachodzą powolne reakcje fuzji poprzez tunelowanie kwantowe. Jądra węgla bardzo rzadko łączą się, tworząc cięższe pierwiastki. Proces ten generuje śladowe ilości energii, podtrzymując temperaturę rzędu ułamków Kelvina. Po około 10^100 latach cały węgiel przekształca się w żelazo-56, najbardziej stabilny izotop. Czarny karzeł staje się gigantyczną kulą żelaza – vide gwiazda żelazna u prof. Jefriemowa z „Mgławicy Andromedy”.

 

Stadium żelaznej kuli (10^34 - 10^36 lat)

 

Czarny karzeł jest teraz zimną kulą żelaza o temperaturze bliskiej zera absolutnego - -273°C. Jedynym źródłem energii pozostaje rozpad kwantowy cząstek i promieniowanie Hawkinga od mikroskopijnych czarnych dziur, które mogły powstać w jego wnętrzu. Struktura krystaliczna żelaza pozostaje stabilna przez niepojęte okresy czasu.

 

Rozpad poprzez piknonuklearne reakcje (10^35 - 10^37 lat)

 

Ekstremalnie rzadkie reakcje piknonuklearne (piko [p] 10^-6) powoli przekształcają żelazo w nikiel-62, a następnie w jeszcze cięższe pierwiastki. Proces ten trwa tak długo, że liczby opisujące czas stają się abstrakcyjne. Temperatura utrzymuje się na poziomie nanokelwinów dzięki energii z rozpadu cząstek.

 

Finał: Rozpad protonów (po 10^32 - 10^40 lat)

 

Jeśli protony rzeczywiście się rozpadają (co nie jest pewne), czarny karzeł zacznie powoli parować. Protony rozpadają się na pozytony i piony, uwalniając energię. Proces ten zajmie około 10^40 lat. Elektrony anihilują z pozytonami, produkując fotony (kwanty gamma - γ). Ostatecznie czarny karzeł całkowicie wyparuje, pozostawiając po sobie tylko promieniowanie i cząstki elementarne rozproszone w przestrzeni.

 

Procesy zewnętrzne podczas całej ewolucji

 

Przez cały czas ewolucji czarny karzeł oddziałuje grawitacyjnie z otoczeniem, może przechwytywać materię międzygwiazdową i ciemną materię. Zderzenia z innymi obiektami są ekstremalnie rzadkie, ale w skali czasowej bilionów lat mogą prowadzić do powstania supernowych typu Ia nawet z zimnych czarnych karłów. Pole magnetyczne stopniowo zanika, osiągając wartości niemierzalne po około 10^20 latach.

 

Niesamowita perspektywa czasowa

 

Ewolucja czarnych karłów to historia rozciągnięta na czas tak długi, że obecny wiek Wszechświata (14 miliardów lat) to zaledwie mgnienie oka w porównaniu. Te obiekty będą świadkami śmierci cieplnej Wszechświata, ery dominacji czarnych dziur i ostatecznego rozpadu całej materii.

Czy zdajecie sobie sprawę, że obserwując białe karły dzisiaj, patrzymy na przyszłe czarne karły, które przetrwają dłużej niż cokolwiek innego we Wszechświecie? Podzielcie się swoimi przemyśleniami w komentarzach!

Jeśli uważasz że ten post jest ciekawy to prześlij go dalej i zaobserwuj po więcej wartościowych treści.

Post ma charakter informacyjno-edukacyjny i nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej ani reklamy produktu czy usługi.

 

Moje 3 grosze

 

A jednak nie byłbym tego taki pewny. Pierwsza rzecz, ta cała ciemna materia w Kosmosie może być właśnie materią czarnych karłów – klasy widmowej TT i wcale nie musi pochodzić z „naszego” Wszechświata, a być pozostałością po wszechświatach przed nami albo z wszechświatów, które skończyły swe istnienie rozpływając się w Multiversum.

Po drugie – dalszy ciąg ewolucji czarnych karłów mógłby wyglądać tak, że w warunkach niewiarygodnie wysokiego ciśnienia i upakowania materii mogłoby dojść do syntezy pierwiastków o Z < 200. I zdaje się mamy dowód na ich istnienie, a znajduje się on w Układzie Słonecznym – a mianowicie jest to supergęsta asteroida 33 Polihymnia, która może takowe zawierać. Jej gęstość jest większa od najgęstszego pierwiastka nam znanego – osmu i wynosi 75 g/cm³ - przypominam, że gęstość osmu to 22,5 - 22,6 g/cm³. Zob. https://wszechocean.blogspot.com/2024/01/sekret-33-polihymnii.html. Ale żeby się całkowicie do tego przekonać, należałoby wysłać tam sondę badawczą… Musiałaby ona przelecieć odległość 2,87 AU (430,5 mln km) w jedną stronę. Wyprawa na całe lata, ale to by się opłacało, gdyby faktycznie znajdowały się tam jeszcze nieznane pierwiastki chemiczne o Z 150. I już to samo jest niezwykle ciekawe.

Nie mówiąc już o tym, że byłaby to bryła materii pochodząca spoza naszego Wszechświata i licząca sobie ponad 10^100 lat. Takie odkrycie pchnęłoby do przodu naszą kosmologię i kosmogonię.

wtorek, 19 sierpnia 2025

Długi cień Smoleńska

 


Co nieco o Smoleńsku czyli jak sprawę widzi emerytowany kapitan, pilot doświadczalny, instruktor lotnictwa i inspektor wyszkolenia w jednej osobie.

 

 Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową.

W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.

Od momentu katastrofy pojawia się podejrzenia o spisek na życie prezydenta i zdradę stanu z obcym państwem. O bredniach głoszonych na temat katastrofy można napisać książkę lub nawet kilka. Wspomnę tylko wybrane. Pan minister Macierewicz zaraz po katastrofie twierdził, że Rosjanie na lądowanie premiera Tuska przywieźli w teczce ILS (Instrument Landing System), a na lądowanie prezydenta już nie przywieźli. Dalej Rosjanie nie odpędzili, powtarzam kuriozalne określenie nie odpędzili, naszego kapitana i nie zamknęli lotniska. Odpowiem panu ministrowi: ILS waży kilkaset kilogramów. Na lotnisku Okęcie był montowany 4 lata. Specjalnie wyposażony samolot kalibrował go, stabilizował ścieżkę schodzenia i centralną oś pasa. Na lotnisku Modlin instalowano ILS przez 3 lata. Koszt wyniósł 62 mln złotych. Panie Ministrze - kapitana nie odpędza się. To komary lub muchę z czoła można odpędzać. Lotniska nigdy nie zamyka się kapitanom, wyjątkiem jest sytuacja jeśli na pasie stoi inny, uszkodzony samolot.

O lądowaniu lub nie decyduje tylko i wyłącznie kapitan. Pani poseł Kempa biegała po stacjach TV z rewelacją, że przyczyną katastrofy było niezabranie rosyjskiego nawigatora. Kosmiczna bzdura i kompromitacja pani poseł. Ma się to tak, jakby chirurgowi tuż przed operacją przyprowadzono salową i powiedziano, że jeśli pan doktor nie podoła, to ona pomoże przy operacji.

Katastrofę smoleńską mozolnie, przez głupotę, brak wiedzy, chciwość i cynizm, przygotowywała polityczna czołówka PIS. Zaczęło się w 2006 roku za rządów premiera Jarosława Kaczyńskiego. W czasie publicznego wystąpienia minister obrony z PIS-u zapytany został przez oficerów-pilotów samolotu Tu-154 za Specpułku dlaczego nie ćwiczą na symulatorach. Odpowiedź była następująca i niebywale skandaliczna: „Nie, bo to ruskie symulatory”. Dla mnie powiało grozą i jęknąłem: będziemy mieli katastrofy. Nomen omen ten minister zginął w katastrofie smoleńskiej.

Ćwiczenia na symulatorach są niebywale ważne, uratowały wiele istnień i nie do pomyślenia jest, aby z nich rezygnować. Cały świat lotniczy z nich korzysta. Prezesi nawet najbiedniejszych linii lotniczych klną, ale płacą za ćwiczenia swoich załóg. Ogrom głupoty i braku odpowiedzialności powala tu na ziemię. Mogę dać dziesiątki przykładów, ale pozostanę przy swoim doświadczeniu. W mozolnych ćwiczeniach na symulatorze wielokrotnie wraz z załogą zabiłem się. Ale przyszła jeden raz okrutna rzeczywistość. Po 10-cio godzinnym locie, niewiele minut przed lądowaniem na moim lotnisku zrobiło się tragicznie. Mgła do samej ziemi, chmury, widzialność 50 m. Do zapasowego lotniska 800 km a paliwa resztki. Panie Ministrze Macierewicz, nikt mnie nie odpędzał, nikt mi nie zamykał lotniska ale widziałem śmierć w oczach i warunki ponad moje uprawnienia i siły. Myślałem już o straży pożarnej i karetkach. Pierwszy kontakt wzrokowy z ziemią miałem na dziesięciu metrach wysokości, błysnęła zielona lampa progu pasa i centralnej linii. Do portu samodzielnie bez pomocy Follow me nie mogłem pokołować. Nie było cudu, tylko wyszkolona załoga po wielu godzinach treningu na symulatorze. Wracający z urlopu w Singapurze, kolega kapitan i mój instruktor, wszedł przed lądowaniem do mojego kokpitu. Natychmiast został wyproszony. Nikt w takiej sytuacji nie może być w kabinie, w odróżnieniu od tego, co nasi politycy urządzili temu biednemu pilotowi pełniącemu funkcję kapitana Tu-154. Żałość i rozpacz. Kiedy uderzycie się w piersi? Polityka PiS w imię idiotycznych i partykularnych fobii pozbawiła pilotów Specpułku ćwiczeń w symulatorze, obniżając bezpieczeństwo lotów w tym lotów z najważniejszymi osobami w Polsce. To był wstęp do katastrofy.

Rok 2008. Prezydent Lech Kaczyński wraz z zaproszonymi gośćmi, prezydentami i premierami lecieli do Gruzji przez Azerbejdżan. Gruzja była w stanie wojny z Rosją. Dlatego Pan Prezydent akceptuje taką trasę. W trakcie lotu Pan Prezydent zmienia swoją decyzję i poleca kapitanowi zmianę trasy lotu wprost do Tbilisi. Kapitan odmawia, bo nie zezwalają na to przepisy, ponadto gdyby niezidentyfikowany obiekt pojawił się w strefie działań wojennych mógłby być zestrzelony przez Gruzinów lub Rosjan. Mielibyśmy przez głupotę niebywały skandal międzynarodowy i na sumieniu prezydentów i premierów. Kapitan został obrażony przez Pana Prezydenta, nazwany tchórzem. Po przylocie do Warszawy straszony konsekwencjami. A wystarczyło polecić jednemu z licznych doradców-prawników zajrzeć do prawa lotniczego i naszego AIP. Wtedy kapitan zostałby przeproszony. Nie posądzam o samodzielny, nierozsądny pomysł samego Prezydenta. W samolocie był odcięty od światowych informacji, a newsy podały, że prezydenci Francji i Rosji lecą aktualnie z Moskwy do Tbilisi w asyście myśliwców. Pewnie jakiś usłużny poddał więc panu Prezydentowi przez telefon przednią myśl zmiany trasy lotu. Po tym zdarzeniu pozostało już w Specpułku niewielu doświadczonych pilotów, którzy chcieli latać z prezydentem. Kapitan nie może odmówić lotu, ale może, np. zachorować. To była kolejna cegła przyłożona do katastrofy.

Na lot do Smoleńska w fotelu kapitańskim zasiadł więc pilot nieposiadający w pełni uprawnień kapitańskich jak stwierdziła komisja. Opowiem jak to jest w liniach lotniczych. Na przykład jeśli ważność ćwiczeń w symulatorze przeciągnie się nawet o jeden dzień kapitan odmawia lotu. Kapitan odmówił lotu rano w słoneczny dzień do Wrocławia i z powrotem, bo zapomniano wyposażyć kokpit w ręczną, wymaganą instrukcją, latarkę. Ten młody kapitan miał rację. W tym locie mogło np. nastąpić zadymienie kabiny i ta latarka ratowałaby wszystko odczyty przyrządów. Składam Jego Magnificencji Rektorowi Politechniki Rzeszowskiej gratulacje. Ten młody pilot od Pana wyszedł, tak jak wielu innych. Dziś latają oni jako kapitanowie w najlepszych liniach świata. Uważam, że gdyby tego młodego pilota Tu-154 potraktowano jak w cywilizowanych społeczeństwach, to znaczy uszanowano jego kwalifikacje i decyzje oraz pozostawiono kokpit zamknięty, to po otrzymaniu standardowej informacji o pogodzie z wieży kontrolnej smoleńskiego lotniska i jeszcze bardziej nadzwyczajnej i dodatkowej informacji o godz. 08.24 że warunków do przyjęcia nie ma, to kapitan po stwierdzeniu, że na wysokości 100m nie widzi ziemi i pasa, odleciałby ma lotnisko zapasowe lub postawił samolot w krąg. Zgodnie z instrukcją wykonywania lotów. I to jest cała wiedza. Jednak chciwość, zarozumialstwo i cynizm możnych polityków zwyciężyły.

Przed wejściem pasażerów na pokład, honorem i przywilejem kapitana jest witanie najważniejszej osoby wraz z małżonką, czyli pana Prezydenta. Odebrał ten przywilej kapitanowi Dowódca Wojsk Lotniczych generał Błasik. Po prostu pokazał mu jego miejsce i to, że jest tu nikim poniżające i podłe. Ja w takiej sytuacji odmówiłbym lotu. Niby niewyobrażalne, ale nie dla tych którzy wiedzą o co idzie, zwłaszcza dla pilotów. Jest to kolejna cegła budująca to nieszczęście. Na 11 minut przed katastrofą kapitan otrzymuje wiadomość że Pan Prezydent jeszcze nie podjął decyzji co robimy dalej. To oburzające i paraliżujące oświadczenie. To kapitan ma wiedzieć, co robić i on decyduje! To on odpowiada za życie wszystkich na pokładzie, a nie pasażer, nawet najważniejszy! Kokpit winien być absolutnie sterylny i tylko kapitan może wydawać polecenia. Tam był po prostu bałagan. Nie wiadomo było kto dowodził, kapitan nie był w stanie pozbyć się gości (intruzów) z kokpitu, samolot pędził do ziemi, nic nie było widać poniżej nieprzekraczalnych 100 m. Generał, Dowódca Wojsk Lotniczych zamiast wrzasnąć w tym momencie do góry! nawet nie wyrzucił i nie uciszył intruzów horror.

Pan minister Macierewicz z uporem twierdzi, że załoga zamierzała odejść na drugi krąg. Panie Ministrze, już byli tak nisko że zadziałała instalacja TAWS Pull up, terrain ahead. To paraliżująca informacja, każdy pilot natychmiast ucieka do góry, jeśli zdąży. A co robi załoga? Kapitan wycisza sygnalizację zmieniając nastawy wysokościomierza barycznego, tym samym pozbawiając się wskazania wysokości progu pasa czyste samobójstwo. Robi to po to, aby sygnalizacja przy dalszym zniżaniu mu nie przeszkadzała! Chciał zobaczyć ziemię jak najszybciej przed minięciem radiolatarni. Po prostu na siłę chciał lądować. Naciski na niego, niekoniecznie słowne, były niewyobrażalnie mocne, tak aż uderzyli w ziemię 900 m od progu pasa. Dokładnie jak przez kalkę w Mirosławcu gdzie samolot CASA także uderzył 900 m przed progiem, taka sama pogoda.

Jednak informacja od Prezydenta nie była ostatnim ani najmocniejszym ciosem dla kapitana. Najboleśniej ugodził go kolega-kapitan samolotu JAK-40, który kilkanaście minut wcześniej spadł” na pas w odległości 700 m od progu. Dlaczego spadł? Bo pogoda była już fatalna i zniżając się poniżej dopuszczalnej wysokości 100 m ujrzał ziemię będąc już nad pasem. Nie zgłosił obowiązującej formuły, że widzi pas i prosi o zgodę na lądowanie. Zrobił to bez zgody wieży. Czym to się kończy dam przykład: podczas identycznej pogody na Teneryfie kapitan Boeinga-747 otrzymał zgodę z wieży na start i gdy się rozpędzał kapitan drugiego Boeinga-747 bez zgody wieży w kołował na środek pasa. Wynik 862 osoby spłonęły. Pasażerowie rejsu JAK-40 winni wygrać ogromne odszkodowania za narażenie ich życia. Otóż kapitan Tu-154 zapytał przez radio kolegę-kapitana JAK-40 o pogodę. Ten odpowiedział, cytuję: Pizdowata, widać 200400 m, podstawa chmur 50 m, mnie się udało, możesz próbować. To jest haniebne. Życie Prezydenta i ponad 90 innych osób to nie rosyjska ruletka, albo się uda albo nie. Winien krzyknąć Uciekaj jak najszybciej. Ten kapitan bryluje teraz na salonach pana ministra Macierewicza i jest jego pupilem.

Panie Ministrze, różnimy się, ja też mam swojego guru. Jest nim dr nauk technicznych, emerytowany pułkownik pilot doświadczalny Antoni Milkiewicz. Jako młody oficer-inżynier brał udział w komisji badającej katastrofy naszych IŁ-62. Mimo nacisków potężnego ZSRR udowodnił winę producenta silników, narażając tym samym przyszłość swoją i swojej rodziny. Gratuluję Panie Ministrze pupila. Tak rodziła się katastrofa smoleńska, w której wybitny udział mieli politycy karmiący nas kłamstwami.

Pomaga im kler, a szczególnie episkopat.

Od sześciu lat słyszę z ambon: Żądamy prawdy. A ta prawda jest znana. Nasza znakomicie wykształcona (pozazdrościć może nam wiele państw) komisja badania wypadków lotniczych ogłosiła wyniki. Zapewniam wszystkich, gdyby rozpatrywałaby to najlepsza amerykańska komisja NTSB, to wynik byłby identyczny. Jedynie zdjęto by jakąkolwiek odpowiedzialność z pracowników wieży, tak jak zrobił to nasz sąd po katastrofie w Mirosławcu. Ponadto dowiedzielibyśmy się o treści rozmów braci tak przed katastrofą jak i w locie do Azerbejdżanu.

Z rozgłośni toruńskiej leje się rzeka bzdur o katastrofie, a „Najważniejszy orzekł, że jej uczestnicy byli prowadzeni na specjalne zamordowanie. To jest rozpaczliwie chore. Biskup zamyka z błahych powodów nie wiadomo na jak długo nam, wiernym świątynię a nie potrafi zareagować, gdy na drugi dzień po tragedii, w środku metropolii, najbardziej katoliccy dziennikarze ogłaszają światu, że Rosjanie dobijali pasażerów. Do dziś nie ma nagany kościoła ani sprostowania i przeprosin.

Ja to teraz robię przepraszam Rosjan. Każdego 10-tego dnia miesiąca na czele z duchownym, z wizerunkiem Chrystusa i Matki Bożej, z flagami narodowymi o napisach niewybrednych i ubliżających Prezydentowi Państwa i Premierowi odbywają się partyjne wiece i modły o wolną Polskę. Żadnego biskupa to nie boli. Dzisiaj upominają nas i nazywają Targowiczanami. Już zrozumiałem nauki Kościoła. Służy temu, który więcej da lub więcej obieca. Gdzie jest biskup, który mówił Największą mądrością jest umieć jednoczyć nie rozbijać. Tego dzisiejsi pasterze katoliccy nawet nie wspominają. Był to prymas Wyszyński.

Największym naszym wstydem jest zespół pana Macierewicza wraz z jego "profesorami". Otóż wszystkie komisje świata badające katastrofy lotnicze zaczynają od analizy wyszkolenia i przygotowania załogi, ostatniego wypoczynku, posiłku, sytuacji w pracy, w domu i lotu od samego przygotowania do startu. Panowie w zespole zaczynali od kolejnego wybuchu wskazanego przez guru, tak jakby samolot sam leciał. Prof. Nowaczyk oświadczył, że samolot był wprowadzony na zły pas. Panie profesorze to nie Frankfurt lub Amsterdam, w Smoleńsku jest tylko jeden pas! Dziwi się Pan, że zwolniono go z Uniwersytetu Maryland, ja dziwię się, że Pana w ogóle przyjęto. Nie wspomnę już o parówkach i różnych puszkach. Proponuję profesorom przed następnymi dociekaniami kupić godzinę lotu na symulatorze z instruktorem. Zapytać instruktora jak zachowują się piloci po sygnale Pull up. Podpowiem natychmiast: pełen gaz i do góry. A co robiła nasza załoga? Gnała do ziemi nadal, wyłączając sygnalizację.

Żal mi bardzo rodzin ofiar po dwakroć. Za stratę bliskich i za drwiny ze strony polityków. Radziłbym, a szczególnie Pani poseł-mecenas, zapytać pana Prezydenta, pana Sasina, pana Łozińskiego i innych, którzy byli najbliższymi doradcami Prezydenta: jaki dureń z ich otoczenia wymyślił lotnisko Smoleńsk, stare, zdewastowane, nieczynne od dawna lotnisko wojskowe mając w pobliżu dwa międzynarodowe, cywilne, czynne i sprawne porty lotnicze! Jaki skończony dureń wsadził do jednego samolotu tyle ważnych osobistości, zamiast rozlokować w trzech środkach transportu. I nie ubezpieczył ich. Czy to też wina Tuska?

Głosowałem z wielką nadzieją na mojego idola pana Lecha Kaczyńskiego spokojnego, średniej klasy urzędnika. Zimny prysznic otrzymałem wieczorem jak prezydent elekt zameldował swojemu pierwszemu sekretarzowi wykonanie zadania. Wiedziałem, że będziemy mieli dwóch prezydentów: de jure i de facto . I tak pozostało. Było wiele zamachów na carów, bojarów, książąt, króli, papieży i prezydentów mocarstw. Pojedynczo, nie zbiorowo. Nasz Prezydent nie zagrażał nikomu, nie miał armii z bronią nuklearną. Nie był wybitnym mężem stanu, tylko mężem wspaniałej Pierwszej Damy. Nie bywał zapraszany na salony polityczne świata, ani sam nie zapraszał. Zginął przez cynizm najbliższych, ich chciwość i głupotę. Stąd dzisiaj ta żądza wynagrodzenia mu przez stawianie pomników, nazwy placów i ulic, a może wkrótce i miast. Piszę to w wielkim żalu i smutku, bo miałem sentyment do tego człowieka.

 

Jerzy Grzędzielski

Emerytowany kapitan linii lotniczych

Pilot doświadczalny samolotowy i szybowcowy

Instruktor samolotowy i szybowcowy

Inspektor Wyszkolenia Lotniczego

Oficer rezerwy Wojsk Lotniczych

Nalot w powietrzu ponad 25.000 godzin

 

To jest opinia fachowca. Lotnika i szkoleniowca, a zatem człowieka kompetentnego w odróżnieniu od różnych klakierów, przydupasów i pieczeniarzy powołanych do komisji Macierewicza. Jest rzeczą oczywistą, że nie był to żaden zamach, a po prostu głupota i chciejstwo różnych oficjeli nie mających pojęcia o lotnictwie, ale mających za to dużo do powiedzenia. No i wina kapitana statku powietrznego, który powinien był oczyścić kokpit – innymi słowy mówiąc – wywalić wszystkie osoby postronne na zbity pysk. I koniec, i kropka.

To, co dzieje się wokół tej nieszczęsnej katastrofy dowodzi tylko tego, że ktoś chciał zrobić na tym – i zrobił – ciężką kasę. Bo przecież w końcu o to tylko tu chodziło – o kasę i o nic więcej. I jak dotąd nie zostało to wszystko rozliczone do dnia dzisiejszego.

I wątpię czy kiedykolwiek będzie…