Powered By Blogger

piątek, 12 marca 2021

Odyseja RV „Michaił Somow”

 

RV Michaił Somow

Pietr Nikołajew

 

To była pierwsza w historii kraju antarktyczna wyprawa ratunkowa. W dniu 18.II.1986 roku, zaraz po wręczeniu na Kremlu złotych Gwiazd Bohatera Związku Radzieckiego, trzech odznaczonych poprosił na rozmowę Andriej Gromyko. Doskonale znany na całym świecie jako minister spraw zagranicznych, w 1985 roku został mianowany przewodniczącym Prezydium Rady Najwyższej ZSRR. Dlaczego rozmowa ta odbyła się bez postronnych świadków? Wiele rzeczy z tej akcji ratowniczej nie podlegało rozgłosowi – i do dziś dnia pewne szczegóły nadal są niejawne… 

 

Pole lodowe na 8 Marca

 

Ten rejs dla RV Michaił Somow rozpoczynał się całkowicie banalnie: pożegnanie z rodzinami, wyjście w morze. Banalnie, jeżeli nie liczyć późniejszego przybycia do najbardziej złożonych warunków lodowych, stacji antarktycznej Russkaja, położonej na: S 74°45’56” - W136°48’00”.[1] Wedle grafiku, stacja ta musiała być zaopatrzona nie później niż w lutym, w tym czasie Michaił Somow podszedł do krawędzi pola lodowego w dniu 8.III.1985 roku, kiedy antarktyczne lato już się skończyło. Do Rossijskiej trzeba było jeszcze przełamać około 200 mn/ok. 370 km grubego pola lodowego.

W połowie lat 80-tych, bez względu na to, że sama Antarktyda była już dostatecznie zamieszkała, to każdy rejs statków przebiegał nie tak prosto, jakby się wydawało, a to z powodu surowych warunków klimatycznych i warunków lodowych. Płynąc do Rossijskiej, załoga dowodzona przez Walentina Rodczenko wiedziała o ryzyku. Helikopterowy zwiad ustalił: lód dla statku jest bardzo trudny do sforsowania. Ale wyboru nie było. Przecież jeżeli bez zmiany i z ostatkami żywności polarnicy mogliby jakoś wytrzymać do polepszenia warunków nawigacji (samolotami ich wywieść stamtąd by się nie dało), to bez paliwa, przy temperaturze -50 do -60°C i niżej ludzie zginą.[2] Trzeba by było przebić się ku stacji choćby na taki dystans, żeby można było przewieźć ładunki przy pomocy dwóch śmigłowców.

Lokalizacja antarktycznej stacji Rossijskaja

Po raz pierwszy Michaiła Somowa zatrzymały lody na różnicy głębokości na Morzu Rossa. Sam młody lód nie był strasznym, ale miejscami o kruszył się i przekształcał w kaszę lodową, a w niej statek nie mógł się ruszyć: śruba napędowa w takich warunkach nie kręciła się, a ster zmieniał kierunku.

- Widzimy, jak w pewnej odległości od nas, na mieliźnie, znajduje się góra lodowa o długości co najmniej trzech mil i jak nas powoli niesie w jej stronę – opowiadał Walentin Rodczenko. – Zbliżaliśmy się do niej w czasie trzech dni, ale wreszcie pomiędzy nami i górą lodową tak kaszę sprasowało, że przestaliśmy się do niej zbliżać. I naraz druga góra lodowa zaczęła napierać na nas: mila, pół mili, trzy kable… Już nas zaczęło pochylać na burtę, i już, już dwie góry lodowe się zetkną i zrobią z nas miazgę… I naraz stał się cud: kiedy od nadpływającej góry lodowej dzieliło nas 200 m, Michaiła Somowa naraz ruszyło – najwidoczniej natrafił na silny prąd powierzchniowy. Jednym słowem ta góra lodowa przeszła koło statku, zostawiając za sobą czysty od lodu kilwater. Szybko z niego skorzystaliśmy i wyskoczyliśmy z lodowej pułapki i uciekliśmy ze strefy pływających gór lodowych na jakieś 15 mil…

 

Prawo morza

 

No i prądy morskie poniosły statek na Morze Rossa ku południowi. Ono ukazało się pomiędzy brzegiem Antarktydy na przodzie i barierą gór lodowych z tyłu. Północne i północno-wschodnie wiatry miały siłę huraganu. One pchały w kierunku Michaiła Somowa całe pola lodowe, grożąc zmiażdżeniem statku. Przecież tak właśnie ginęły w Antarktyce statki: z jednej strony były brzegowe rafy, z drugiej dryfujące z wiatrem kry.

I oto dlaczego dowiedziawszy się o sytuacji Michaiła Somowa, kierownictwo Państwowego Instytutu Hydrometeorologicznego i Instytutu Naukowo-Badawczego Arktyki i Antarktyki wydały polecenie, by statek uciekł od nagromadzenia gór lodowych na północ – na akwen Oceanu Spokojnego. Tam była szansa wejścia w rozkruszone lody i na czyste wody. Dokładnie tak, jak w 1973 roku, uratował się dieslowsko-elektryczny statek MS Ob.

Uciekając od skupiska gór lodowych Michaił Somow rozładowywał się dostarczając ładunki śmigłowcami Mi-8 do Rossijskiej. Na początku to, co najbardziej niezbędne: żywność i paliwo, potem zabrano starą zmianę polarników i dostarczono nową.

Pułapka zatrzasnęła się 15 marca: po rozpoczętej kompresji i oblepiania lodami Michaił Somow stracił możliwość poruszania się. Powtórny ścisk lodów doprowadził do pełnego unieruchomienia statku. Zaczął się dryf na zachód, w kierunku gór lodowych, z prędkością 7 mil na dobę.

Sytuacja zmieniała się na gorsze. 17 marca o godzinie 10-tej zaczął się najsilniejszy napór lodów, który trwał do następnej nocy.

- Prawdę powiedziawszy, to było całkiem nieprzyjemne uczucie – wspominał Rodczenko. – Słychać było ciągły, ogłuszający trzask, statek trząsł się febrycznie, kry lodowe pełzły jedna na drugą, podnosząc się do połowy wysokości burty. Niepokoiliśmy się szczególnie o maszynownię i drugą ładownię. Ale wszystko skończyło się dobrze: Michaił Somow wytrzymał. Poza tym, nie oglądając się na to, wciąż utrzymywano zaopatrywanie Russkiej. Takie jest prawo morza: póki są siły, możliwości – zrób wszystko, by pomóc innym.

Na początku kwietnia, helikoptery latały jeszcze na MS Pawieł Korczagin, stojącego u krawędzi pola lodowego od strony oceanu. Tym bardziej, że mogły tam lądować Mi-8, ale kiedy sąsiedzi znaleźli się na granicy zasięgu lotów, to stało się oczywiste: nie wolno ryzykować życiem innych.

17 kwietnia zaczęła się częściowa ewakuacja na MS Pawieł Korczagin. W pierwszym rzędzie polecieli członkowie ekspedycji, która przezimowała na stacji, a potem część załogi statku. Nikt nie chciał porzucać statku, choć wszyscy mówili, ze najpierw pokonanie wszelkich trudności i bezpieczeństwo. Wreszcie kapitanowi przyszło wysłać ich na rozkaz.

Ewakuowano 77 ludzi dosłownie z ostatniej chwili – następnego dnia Pawieł Korczagin musiał odejść – lód narastał i statek sam musiałby prosić o pomoc.

 

Do „elementarza”

 

Na pokładzie statku stojącego w dryfie pozostało 53 ludzi. Należało oszczędzać prowiant i wodę. A paliwo także przy minimalnym zużyciu 5 ton/24 h należało oszczędzać do końca lipca.

W tym najzimniejszym i najgorszym okresie statek znalazł się w takim punkcie planety, o którym w żadnej locji czy w innym morskim „elementarzu” nie było ani słowa. Minął kwiecień, zaczął się maj, a lody stawały się coraz grubsze, wiatry coraz silniejsze, mróz tężał. Jakich jeszcze niespodzianek należało oczekiwać?

W dniu 26 maja w ciągu dwóch dni statek musiał wytrzymać kolejny silny napór. Usłyszano dwa charakterystyczne silne dźwięki rozrywanych metalowych spoin. Maszyna musiała pracować cały czas, by nie zablokowało śrub napędowych i steru. A to prowadziło z kolei do zużycia paliwa, które trzeba było oszczędzać – bo nie wiadomo, co było przed nimi…

Optymizmem napawała myśl, że z Władywostoku na pomoc wyszedł lodołamacz MS Władywostok z ekspedycją ratunkową. Po raz pierwszy w historii rosyjskich badań polarnych. Pozostało im tylko czekać.

Owszem, lodowe więzienie to nie tylko walka o przeżycie. Ekstremalne warunki nieoczekiwanie dały unikalną możliwość dokonania badań naukowych. I tak RV Michaił Somow stał się pływającą stacją naukowo-badawczą. W tym rejonie Oceanu Południowego w tym czasie czegoś takiego nie było! 

Obserwowali oni grubość lodów, zaglądali w wodną toń. Na wschód od Morza Rossa wzdłuż 150-go południka umieścili 15 stacji hydrologicznych. Poprzez szczeliny w lodzie przeprowadzili unikalne pomiary temperatury i zasolenia wody do głębokości 3500 m. To były nie tylko złożone badania wymagające wielkiego doświadczenia – były one prowadzone przy 40-stopniowym mrozie i szkwałowym wietrze. Przyrządy przymarzały do rąk! A ludzie szli i robili swą robotę na bardzo dobry!


Znaczki pocztowe upamiętniające rejs Michaiła Somowa

Rejs do niewiadomego

 

Podróż Władywostoku na pomoc też nie była spacerkiem. Ten lodołamacz był niezbyt wielki we flocie lodołamaczy w tamtych czasach. Jego moc wynosiła 26.000 KM nie wystarczyła, by mógł iść w lodach w linii prostej. Dlatego wykorzystywał drugą taktykę: poczekać i wybijać rozłamy, szczeliny w polach lodowych i powoli zbliżać się do celu. Rejs Władywostoku był także takim rejsem do niewiadomego.

Na drodze do Michaiła Somowa lodołamacz nieraz stawał w lodach. Pewnego razu Władywostok został zatrzymany przez lody na 19 godzin. Można powiedzieć, że cudem udało się im wyrwać.

I wreszcie dnia 22 czerwca, helikopter z lodołamacza wykonał dwa loty na Michaiła Somowa dostarczając na pokład warzywa, owoce, pocztę i sprzęt ekspedycyjny, który był potrzebny do zbudowania lodowego obozowiska – w razie najgorszego z możliwych rozwojów sytuacji, gdyby trzeba było dryfować na krach lodowych.

Dystans pomiędzy statkami powoli się redukował i wreszcie 26 lipca doszło do spotkania, a Michaił Somow wyszedł na czyste wody.

Wyładowany statek był niemal pusty. Jego linia wodna była wysoko ponad wodą. A to oznaczało, że lód nie mógł już dusić statku w swym potężnym uścisku. Trudno było przewidzieć, jak statek będzie łamał lód swym pustym kadłubem, ale na szczęście wszystko dobrze poszło.

Antarktyczna odyseja Michaiła Somowa jeszcze raz potwierdziła zasadę, że trudno jest pokonać człowieka wierzącego we własne siły. 133 noce w lodowym uścisku przy 40-stopniowym mrozie, ludzie zachowali normalny rytm pracy i normalnego życia. A w tym wielkość ducha i wierność swej profesji. Bohaterami Związku Radzieckiego poza kapitanem Walentinem Rodczenko zostali jeszcze dwaj uczestnicy tych wydarzeń Artur Czilingarow – naczelnik ekspedycji ratunkowej na MS Władywostok i Borys Lialin dowódca zwiadu lotniczego helikopterów Mi-8.               

 

Źródło: Tajny i zagadki nr 5/2019, ss. 10-11

Ilustracje - https://pl.ruarrijoseph.com/obrazovanie/90526-istoriya-sudna-mihail-somov.html   

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz



[1] Russkaja to sezonowa stacja antarktyczna, która została opuszczona w latach 80. i aktualnie jest przygotowywana do wznowienia działalności.

[2] Podobną sytuację opisał Władimir Sanin w powieści pt. „72 stopnie poniżej zera”, Warszawa 1979.