Wszystko
niby OK., ale…
Przyznam się, że kiedy czytałem
te artykuły, to wszystko brzmiało egzotycznie i niezwykle. No bo popatrzmy:
wojna w Europie się skończyła, a na Pacyfiku dogorywała. Jej mocnym
zakończeniem były dwa grzyby atomowe nad Japonią. Tymczasem na Antarktydzie
działy się rzeczy, które były przedłużeniem tego, co działo się także w naszym
kraju… A jak twierdzimy wraz z dr Milošem Jesenským najciekawsze rzeczy
działy się pod koniec i na końcu tej wojny! To one właśnie utworzyły świat, w którym
teraz żyjemy.
Pisząc naszą wspólną z dr Jesenským
książkę o pozaziemskich technologiach w III Rzeszy, zwróciłem uwagę na to, że
na Dolnym Śląsku toczyły się różne prace nad uzbrojeniem – m.in. bombami od A
do N, samolotami i dyskoplanami, przemieszczaniem się w Czasie, itd. itp. To było
w Górach Sowich, co pokazano w odcinkowym policyjnym thrillerze pt. „Znaki”.
Film jak film, ale to była pierwsza próba wyeksponowania tematu nazistowskiej
działalności na tym terenie w filmie fabularnym. W takim kontekście staje się
jasne, że to właśnie tam Rosjanie realizowali swój wariant amerykańskiej
operacji Spinacz i wywozili do ZSRR
wszystko co tylko się dało. To było oczywiste – nie chcieli, by maszyny i
dokumentacja wpadła w ręce Aliantów Zachodnich.
Zwróciliśmy także uwagę na to, że
w czeskich Karkonoszach znajdowała się… ćwiczebna stacja polarna, w której
szkolono personel do prac na Spitzbergenie. Przypomnę to Czytelnikom:
Preludium do takiego dziwacznego wyjaśnienia tej zagadki były -
według dr. Ludviga Součka - dziwne
wydarzenia na Zlatem návrši w czeskich Karkonoszach, czyli w tajemniczym
łańcuchu górskim, gdzie niejednokrotnie widziano latające dyski zmierzające ku
polskiej stronie granicy. Nam zaś daje do myślenia zeznanie pewnego autochtona,
który twierdzi, że po czeskiej stronie Karkonoszy pojawiła się w 1939 roku
grupa niemieckich ekspertów. Jej kierownikowi, dr. Herdemertenowi, tak tam się spodobało, że zajął dla swej grupy
wysokogórskie schronisko „Jestrabi bouda”, a całą okolicę otoczyło wojsko,
broniące dostępu obcym osobom. Ciekawe również, że samo nazwisko naukowca brzmi
nie niemiecko, ale skandynawsko.
Według wspomnień okolicznych mieszkańców, dr. Herdemerten długo
tam nie zabawił i wkrótce zastąpił go dr. Hans
Knoespel. Jego hobby była ornitologia - miejscowi ze zdziwieniem
obserwowali jak Niemcy wnosili do schroniska jakieś ptaki w klatkach, które
wyglądały jak białe sokoły. Niemcy sprowadzili również i zaprzęgali do sań
dziwne, kudłate psy i uczyli je ciągnąć je po śniegu.
Na wiosnę 1940 roku żołnierze odeszli, ale w zimie pojawili się
znowu z ptakami, psami i sankami. I tak było do wiosny 1945 roku. Wojna się
powoli kończyła i po odejściu niemieckiej jednostki pozostał w Zlatem návrši
tylko niejaki Anton Pohoschaly,
który przekazał bazę pododdziałowi czeskich żołnierzy, którzy tam przyjechali
terenowym jeepem.
Jeszcze w kilka dziesięcioleci po wojnie na Zlatem návrši
turyści mogli spotkać ślady dziwnej, niemieckiej aktywności. Dr. Soucek, który
był tam pod koniec lat ’60 zidentyfikował u pewnego górala poniemiecką czapkę
polarnika, które jak się okazuje były na stanie Wehrmachtu. A żeby było jeszcze
ciekawiej, na czapce zachowała się celuloidowa plakietka z drobnym napisem,
który można było od biedy odczytać: PO-LA-RE VER-SUCHS-STA... Brakowało kilku
liter, ale to i tak pozwala odtworzyć całość, która z pewnością brzmiała:
POLARE VERSUCHSTATION GOLDHOHE (polarna stacja badawcza Złoty Wierch). Złoty
Wierch jest szczytem położonym pomiędzy Harrachovem a Špindlerúv Mlýnem na
grzbiecie Krkonoša.
Wydaje się, że to wyjaśnia bardzo wiele, a zwłaszcza w związku
ze śmiercią dr. Herdemertena, o której czescy mieszkańcy tamtych stron mętnie
wspominali. Jego nazwisko było dość znane wśród niemieckich naukowców. W 1938
roku pod auspicjami i egidą Reichsmarschala
Hermanna Göringa zorganizował
niemiecką ekspedycję polarną do zachodniej Grenlandii. Tam studiował w Umanaku
roślinność, zwierzęta i Inuitów. Zgromadził setki opisów zaobserwowanych
zjawisk i po powrocie do Rzeszy otrzymał od Reichsmarschala
nowe zadanie: utworzyć na terenie Rzeszy obóz treningowy dla następnych wypraw.
Tam miał on pracować nad możliwością adaptacji ludzi i zwierząt do twardych,
surowych warunków klimatycznych Arktyki (a w perspektywie również Antarktydy).
Reszta znana - dr. Herdemartenowi bardziej spodobały się Karkonosze niż Alpy
Bawarskie.
Później zastąpił go na stanowisku dr. Knoespel, który jako
zoolog uczestniczył w wyprawie do Umanaku. I tak właśnie zrodził się pomysł
założenia sieci stacji meteo na Grenlandii, a że Grenlandia jest „kuźnią
pogody” dla całego kontynentu europejskiego, więc owe stacje pracowały przede
wszystkim dla Kriegsmarine i Luftwaffe.
Pierwszą taką próbą był rejs trawlera grenlandzkiego MS Sachsen,
który przez kilka miesięcy krążył między lodami Morza Grenlandzkiego i trzy
razy dziennie wysyłał meldunki meteorologiczne. Po jego rejsie zakończonym
sukcesem, niemieckie dowództwo zapragnęło mieć stację na stałym lądzie, co
powierzono dr. Knoespelowi. Ten w ramach akcji o kryptonimie Knoespe wylądował w 1941 roku wraz z
czterema ludźmi z pokładu U-Boota w zatoce Liliefjord na Szpicbergenie, ok.
1100 km na południe od Bieguna Północnego. I tym razem przedsięwzięcie
absolwentów obozu treningowego w Karkonoszach uwieńczyło powodzenie, ale zakończyła
je śmierć dr. Knoespela w czerwcu 1944 roku, w czasie kiedy po jego grupę
przypłynął U-Boot. Doktor zginął w nieszczęśliwym wypadku podczas
rozminowywania terenu wokół bazy. Rozminowywanie było w zasadzie zacieraniem
śladów po prowadzonej działalności. Ale stacja na Spicbergenie przydała się raz
jeszcze w grudniu 1944 roku podczas słynnej „Bitwy o wyłom” w Ardenach, gdy
Niemcy wbili potężny pancerny klin swych superczołgów Königstiger pomiędzy
armie Pattona i Bradley’a. Wykorzystali wtedy pogodę, którą przepowiedziano
dzięki pomiarom stacji szpicbergeńskiej.
Niewiele wiemy o wojennych działaniach w Antarktyce, z wyjątkiem
tego, co czytamy u Liversidhe’a w
jego „The Third Front”. Podaje on tam, że Amerykanie zniszczyli jedną z wielu
niemieckich stacji meteorologicznych na Grenlandii.
Wydawałoby się, że w tym miejscu kończy się historia PVG.
Jednakże wciąż bez odpowiedzi pozostało niepokojące pytanie, które przedłużyło
nasze poszukiwania ad fontes. O jakim
schronie dla Hitlera mówił Dönitz i co to wszystko ma wspólnego z
jakimś łacińskim pergaminem, Karkonoszami, Grenlandią i hitlerowskim
dyskoplanem?! [1]
A jednak – jak widać z tych
rosyjskich tekstów – ma. Tylko patrzyliśmy w złym kierunku, bo na północ – ku
Grenlandii i Spitzbergenowi, gdy tymczasem należało patrzeć ku południowi:
Antarktyce i Antarktydzie. To tam mogła być kryjówka Hitlera po przegranej
wojnie…
A tak jeszcze à propos Hitlerów i ich ucieczki z
Berlina, to oczywiście sprawa jest jasna: Hitlerowie uciekli około 20.IV.1945
roku, ale nie samolotem czy dyskoplanem – bo to było zbyt oczywiste. Uciekali
tam, gdzie jeszcze uciec mogli – szybką łodzią po Sprewie, a potem Łabą do
Hamburga, a stamtąd U-bootem do Ameryki Południowej.
Nie sądzę, by uciekali na
Antarktydę, to było bez sensu. Cała ta gadanina Großadmirala o Bobrowej Tamie to była jedna wielka zmyłka.
Sześćdziesięcioparoletni Hitler nie byłby w stanie wytrzymać ostrego
antarktycznego klimatu, natomiast łagodny klimat Argentyny czy Chile doskonale
mu pasował. I tam właśnie się udał wystawiając antarktyczną bazę na ciosy
Amerykanów, którzy z kolei złapali haczyk z wiadomymi efektami.
Niestety, żywię brzydkie
podejrzenie, że adm. Byrd po prostu
opowiadał bajki o antarktycznych bitwach z nazistami i Obcymi po to, by jakoś
uatrakcyjnić swe opowieści i usprawiedliwić straty, które tam poniosła jego
wyprawa. Przecież w końcu chodziło o pieniądze i te rewelacje musiały się dobrze
sprzedać…
Nie jest jednak wykluczone, że
doszło tam do starcia z… rosyjskimi Katiuszami, które storpedowały
niszczyciel z jego wyprawy. Potem sprawę wyciszono i utajniono. Historia Zimnej
Wojny zna nie takie przypadki…
I jeszcze jedna dziwna – moim zdaniem
– zbieżność, otóż czy nie jest to przypadek, że ekspedycja Byrda ruszyła w
Antarktykę, kiedy na skandynawskim niebie pojawiły się dziwne i tajemnicze ghost rockets, zwane także w językach
skandynawskich spök raketen? Jeżeli
to przypadek, to bardzo dziwny. W moim opracowaniu pt. „Powojenne losy
poniemieckiej Wunderwaffe” (WiS2, Warszawa 2008) napisałem, że te tajemnicze
obiekty były niemieckimi pociskami odrzutowymi V-1 i MRBM V-2,
które testowano nad Morzem Bałtyckim. Kto mógł tego dokonać? Tylko Rosjanie i
Amerykanie. No i teraz rozumiemy, dlaczego Amerykanie tak bardzo bali się
radzieckiego ataku rakietowego ze strony Bieguna Północnego! – jednocześnie
zdawali sobie sprawę, że podobny atak na USA może nadejść ze strony Bieguna
Południowego. Żeby to sprawdzić, należało rozejrzeć się po Antarktyce i
Antarktydzie – dlatego wyruszyła tam wyprawa adm. Byrda. Rosjanie jak widać też
nie zasypiali gruszek w popiele i popłynęli na Antarktydę szukać nie
dyskoplanów, jakiegoś fantastycznego V-7, ale realnych wyrzutni pocisków
rakietowych z głowicami A, B, C…
I jak mi się wydaje, takie jest
tło tej sprawy i o to właśnie chodziło w tej grze…
Zob. także:
https://wszechocean.blogspot.com/2015/05/demony-lodowych-pustkowi.html,
http://wszechocean.blogspot.com/2013/11/zbrojne-starcie-na-antarktydzie.html,
http://wszechocean.blogspot.com/2013/03/kod-antarktydy.html,
http://wszechocean.blogspot.com/2014/04/pusta-ziemia.html,
http://wszechocean.blogspot.com/2013/03/baza-211.html
https://wszechocean.blogspot.com/2019/04/wewnetrzna-strona-ziemi.html
Źródło: „Tajny i zagadki” nr
5/2019, ss.16-21
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz
[1]
M. Jesenský,
R. Leśniakiewicz – „Wunderland: Pozaziemskie technologie Trzeciej Rzeszy”, wyd.
polskie WiS2, Warszawa 2001.