Aleksander Żelezniakow
W jednym z
moich poprzednich materiałów obiecałem Czytelnikom przekład jednego z rozdziałów
pracy Aleksandra Żelezniakowa pt. „Tajny
rakietnych katastrof” (JUZA-EKSMO, Moskwa, 2004). A oto i ten materiał:
Jeszcze
nie zamilkły salwy II Wojny Światowej, jeszcze lała się krew na polach bitew, a
do Niemiec ze wschodu i zachodu zaczęły się zjeżdżać pododdziały, celem których
było przejęcie wszystkiego, co tylko można byłoby wykorzystać w przyszłych
bitwach kolejnej wojny. Największe zainteresowanie budziły oczywiście rakietowe
i atomowe programy badawcze III Rzeszy. Brali oni bez zastanowienia się
wszystko, co tylko im wpadło w ręce. To inżynierowie mieli oceniać to, co
znaleźli zwiadowcy, kiedy znaleźli się na okupowanych terytoriach nieco
później.[1]
Tajne
operacje przeprowadzały służby specjalne USA i ZSRR, Wielkiej Brytanii i
Francji oraz inne kraje wchodzące w skład koalicji antyhitlerowskiej. Póki byli
jeszcze sojusznikami. Ale tylko w walkach. Wszystko, co dotyczyło powojennych
interesów, już rozniosło ich na różne strony barykady.
Największą
operację wywiadowczą prowadziły specsłużby USA. One nadały jej pseudonim Paperclip (Spinacz). Co naprawdę robili
Amerykanie pod tym kryptonimem, to można tylko zgadywać. Ale w ten sposób
spięli ze sobą różne kartki dokumentacji rakietowych, atomowych, chemicznych i
innych programów w jednolite, całkowite dokumenty.
Paperclip
pozwolił Amerykanom na przejęcie wiodących niemieckich specjalistów i lwią
część oprzyrządowania oraz większość dokumentacji technicznej. Jednym słowem
to, czego Niemcom nie udało się zniszczyć.[2]
Prawdę rzekłszy, Anglikom prowadzącym dokładnie taką samą operację i nie
liczącym na odegranie takiej roli w dziejach powojennej Europy, dostało się
więcej niż ich zaoceanicznym partnerom. Ale potem to wszystko przekazano do USA[3],
gdzie koncentrowały się wysiłki krajów zachodnich przy pracach i sporządzaniu
broni rakietowych.
Niemało też dostało się przy dzieleniu niemieckiego tortu i radzieckim specsłużbom prowadzącym w pokonanej Rzeszy swoją operację. Niestety, nie udało się do dziś dnia ustalić jej kryptonimu. Oczywiście w archiwach znajdują się odpowiednie dokumenty, ale nie zostały one jeszcze odtajnione. Według Bogusława Wołoszańskiego była to specjalna jednostka kontrwywiadu SMIERSZ, którą dowodził gen. Gleb Fokin. W odróżnieniu od Amerykanów, którzy od razu zabrali swą zdobycz na terytorium USA, radzieccy specjaliści dowolnie długo znajdowali się na terytorium Niemiec[4] i tam badali zdobyte dokumenty, oprzyrządowanie i przesłuchiwali specjalistów. Zostało powołanych kilka instytutów, gdzie ramię w ramię pracowali radzieccy i nazistowscy uczeni-rakietowcy. Jednak prawda jest taka, że potem zostało to wszystko przewiezione na „nasze terytorium”.
Na
początku października 1945 roku, Anglicy na starym niemieckim poligonie w
Cuxhaven przeprowadzili operację Backfire.
Jej celem było zademonstrowanie możliwości niemieckich rakiet. Na poligon
zaproszono przedstawicieli wszystkich Aliantów, w tej liczbie przedstawicieli
Armii Czerwonej. Wielu z naszych specjalistów i konstruktorów rakiet i statków
kosmicznych było w tym czasie w Cuxhaven, i mogli obserwować broń przyszłych
wojen.
Do
prac na polach startowych zostali przywiezieni angielscy wojskowi jak i
specjaliści-rakietowcy z Peenemünde. Tym ostatnim wyznaczono wiodącą rolę w
przygotowaniu rakiet do startu. Anglicy tylko uczyli się od Niemców by
zademonstrować Rosjanom i Amerykanom, że i oni nie wypadli komecie spod ogona i
są tak samo zwycięskim krajem jak USA i ZSRR.
Do startu
z Cuxhaven przygotowano trzy rakiety V-2. Zamierzano je wystrzelić w
kierunku morza na maksymalną odległość. Pierwszy start zaplanowano na dzień 1
października, ale okazał się nieudanym – nie udało się odpalić silników
rakietowych i start przeniesiono.
Na
następny dzień do startu przygotowano drugą rakietę. Tym razem wszystko się
udało. Zgromadzeni z Cuxhaven widzieli tylko początkową fazę lotu V-2,
a jej spadek mogli widzieć tylko marynarze z okrętów z brytyjskiej Royal Navy,
specjalnie skierowanych w rejon ćwiczeń. Głowicę rakiety wyłowiono na akwenie
znajdującym się 250 km od miejsca jej odpalenia. Wedle obliczeń, pocisk wzniósł
się i osiągnął wysokość 70 km.
Następne
odpalenie zaplanowano na 4 października, kiedy na stanowisko startowe
wprowadzono tęże samą V-2, która nie chciała polecieć trzy
dni wcześniej. I tym razem także nie osiągnięto powodzenia. Wprawdzie rakieta
wystartowała i oderwała się od wyrzutni, ale po kilkunastu sekundach od
odpalenia doszło do niespodziewanego wyłączenia się silników i rakieta spadła w
odległości 24 km od miejsca startu. Był to pierwszy awaryjny start rakiety od
czasu zakończenia II Wojny Światowej.
Trzeci
start rakietowy w ramach operacji Backfire
został przeniesiony na 14 października. Tym razem wysokość osiągnięta przez
rakietę wynosiła 84 km, choć zasięg jej był nieco mniejszy niż tej z 2
października. Ale właśnie tak miało być.
I na
tym właśnie Anglicy skończyli próbne starty przejętych rakiet balistycznych.
Wszystkie zajęte przez nich egzemplarze V-2 zostały załadowane na statki i
wywiezione do USA, gdzie prowadzono z nimi doświadczenia na poligonie wojskowym
White Sands (NM).
Tak
więc Amerykanom dostało się ponad 100 gotowych rakiet i na dodatek jeszcze
niemieccy specjaliści, którzy pracowali nad stworzeniem tej broni, a zatem
program doświadczeń był szerokim i zakładał przeprowadzenie wielu odpaleń z
różnymi zadaniami lotów. Do tego większość z nich miała cele naukowe, w
pierwszej kolejności zbadania górnych warstw atmosfery. Zaznaczam jeszcze, że
prace nad rakietami V-2 prowadzili przede wszystkim niemieccy rakietowcy z ekipy SS-Sturmbannführera dr. Wernhera von Brauna. Sami Amerykanie
zaczęli w tym momencie badać nieznane im technologie. Zaczęli także prace nad
rakietami. Do tychże prac nie dopuszczali oni Niemców na odległość kilometra…
Pierwszy
doświadczalny start V-2 z poligonu we White Sands miał miejsce w dniu 16.IV.1946
roku. Celem lotu, poza poszukaniem odpowiedzi na kilka kwestii technicznych,
było przeprowadzenie badań nad promieniowaniem kosmicznym. Odpowiednie
oprzyrządowanie zostało wykonane przez specjalistów z Laboratorium Fizyki
Stosowanej (APL) Uniwersytetu Johna Hopkinsa. Jak to nierzadko bywa, w czasie
pierwszego startu nie osiągnięto powodzenia – rakieta wyleciała na wysokość 8
km po czym „zdecydowała się” powrócić na Ziemię.
Natomiast
kolejny doświadczalny start nastąpił 10 maja tegoż roku i okazał się być
udanym. Osiągnięto w tym locie wysokość 112 km i był to pierwszy udokumentowany
fakt[5]
przekroczenia granicy pomiędzy atmosferą a Kosmosem.[6]
Nie ma
co rozpisywać się nad wszystkimi eksperymentami z V-2 przeprowadzonymi
przez Amerykanów z Niemcami. Były ich dziesiątki. Amerykanom wystarczyło
przejętych rakiet do 1952 roku. Przypomnę tylko te, które były awaryjne lub
przy których wystąpiły poważne odchylenia od pierwotnych założeń i programu
lotów. Poza tym należałoby wspomnieć o całym rzędzie ciekawych eksperymentów,
które tak czy inaczej miały wpływ na rozwój amerykańskich technik rakietowych.
O
pierwszych dwóch startach już mówiłem. Jeszcze trzy inne, które przeprowadzono
na początku lata 1946 roku, były udane. Ale szósta próba okazała się nieudaną.
Odpalona w dniu 19.VII.1946 roku z White Sands rakieta V-2 nie mogła wypełnić
swego zadania. W trakcie lotu zamierzano wykonać badania jonosfery przy pomocy
aparatury przygotowanej przez specjalistów z Laboratorium Naukowo-Badawczego US
Navy. Ale do górnych warstw atmosfery ziemskiej nie udało się dolecieć –
rakieta odniosła awarię na wysokości 5 km.
Nie
udał się także 9-ty start, który miał miejsce w dniu 15.VIII.1946 roku, który
miał za zadanie badania promieniowania kosmicznego na zlecenie uczonych z
Uniwersytetu Princetown. I ponownie nie udało się osiągnąć wymaganego pułapu –
rakieta eksplodowała na wysokości 3 km nad powierzchnią ziemi.
A
próba wystrzelenia V-2, którą przeprowadzono w dniu 22.VIII.1946 roku, zakończyła
się wybuchem rakiety jeszcze na wyrzutni.
Awarią
zaraz po starcie zakończyło się 13-te odpalenie rakiety z poligonu White Sands,
co miało miejsce 7.XI.1946 roku. Trzynastka – ten diabelski tuzin – czy jest
takim samym w Ameryce?
20.II.1947
roku, Amerykanie przystąpili do wypuszczania rakiet w ramach programu Blossom – celem którego było opracowanie
technologii oddzielenia członu powrotnego zbudowanego z rozlicznych materiałów
i z wykorzystaniem żywych organizmów i jego lądowanie na Ziemi na
spadochronach. Ale oczywiście głównym zadaniem było nauczyć się oddzielania
głowic bojowych rakiet od boosterów, rakiet nośnych w czasie przybliżania się
do celów.
Pierwsze
zdjęcia powierzchni Ziemi z wysokości powyżej 160 km wykonano w dniu 7.III.1947
roku, w czasie 20-go lotu rakiety V-2 z poligonu White Sands.
W
czasie odpalenia 23 rakiety V-2 z poligonu White Sands w dniu
17.IV.1947 roku, przeprowadzono próbę przepływowego powietrznego odrzutowego silnika,
wykonanego przez specjalistów z koncernu General Electric, który zamierzano
wykorzystać w projektowanej rakiecie Hermes-B.
A
6.IX.1947 roku USAF przeprowadziły na Oceanie Spokojnym, operację Sandy, w
trakcie której niemiecka trofiejna
rakieta V-2 została wystrzelona z pokładu lotniskowca USS Midway.
Na pokład okrętu przybyło wielu gości, wśród których był dr Wernher von Braun z
kilkoma członkami swej ekipy, a także wielu amerykańskich rakietowców,
pracującym nad budową własnych rakiet. Demonstracyjny odpał rakiety okazał się
nieudanym – rakieta zaraz po wystrzeleniu poleciała po jakiejś nieprzewidzianej
trajektorii, podniosła się na wysokość 1 km, po czym zaczęła się zniżać i
wpadła do oceanu w odległości 10 km od burty okrętu.
20.XI.1947
roku. Nieudanym okazała się kolejna próba wystrzelenia rakiety V-2
na poligonie White Sands, celem której miało być badanie górnych warstw
atmosfery. Przedwczesne wyłączenie silników nie pozwoliło rakiecie przekroczyć
wysokości 27 km, co spowodowało nie wykonanie zaplanowanych badań.
Na
pokładzie następnej rakiety V-2 wystrzelonej w dniu 11.VI.1948
roku z poligonu White Sands znajdowała się małpka Albert I. On stał się pierwszym żywym stworzeniem „wyrzuconym”
na wysokość 60 km (maksymalna wysokość lotu wyniosła 62,4 km). Niestety – na
Ziemię Albert I wrócił martwym – na dużej wysokości doszło do rozhermetyzowania
kabiny i małpka zginęła wskutek anoksji. Była to pierwsza ofiara kosmonautyki.[7] Ale
nie ostatnia.
14.VI.1949
roku, w czasie kolejnego odpalenia rakiety V-2 na jej pokładzie znalazła się małpka
Albert II. Podobnie jak przed
rokiem, stworzenie to nie wylądowało żywe na Ziemi. przyczyną śmierci tej małpki
było uderzenie w ziemię przy lądowaniu.
16.IX.1949
roku. Na pokładzie V-2 znów dokonało lotu balistycznego kolejne żywe stworzenie –
małpka Albert III. Podobnie jak jego
poprzednik zwierzę zginęło wskutek deceleracji wskutek uderzenia w ziemię.
Pierwsze
żywe stworzenie, które powróciło żywe na Ziemię po locie balistycznym rakietą w
dniu 8.XII.1949 roku. Była to małpka Albert
IV. A pozwolił mu na to specjalny fotel, skonstruowane po to, by
skompensować siłę uderzenia w Ziemię. Po locie Alberta IV w USA przestano
eksperymentować z żywymi zwierzętami i ponowili te doświadczenia na początku
lat 60-tych, kiedy zaczęło się mówić o lotach ludzi w Kosmos.
Cała masa
nieudanych eksperymentów miała miejsce w latach 50-tych, kiedy to puszczano
pozostałe zajęte przez Amerykanów pociski V-2. Ale w tym czasie do dyspozycji
amerykańskich specjalistów było niemało innych rakiet, tak że te awarie nie miały
większego znaczenia, ale mówię o nich po to, by pokazać Czytelnikowi obraz
historii V-2 w USA.
W czasie
lotu w dniu 26.X.1950 roku, udało się osiągnąć pułap tylko 8 km, chociaż
zaplanowano badanie wyższych warstw atmosfery.
I jeszcze
jedna nieudana próba – w czasie lotu w dniu 18.I.1951 roku zamierzano
przeprowadzenie radiacji słonecznej. Ale silnik wyłączył się praktycznie w chwilę
po starcie wznosząc rakietę na jakieś 2 km.
Analogicznym
rezultatem zakończyło się wystrzelenie rakiety w dniu 19.III.1951 roku. Znów doszło
do przedwczesnego wyłączenia się silnika i rakieta osiągnęła wysokość tylko 3
km.
A próba
wystrzelenia w dniu 14.VI.1951 roku kolejnej V-2 zakończyła się
eksplozją na wyrzutni.
19.IX.1952
roku. Tego dnia miał miejsce ostatni start rakiety V-2 w USA. Amerykanom ten
ostatni start też nie wyszedł. I znów niespodziewane wyłączenie silnika rakiety
miało miejsce na wysokości 7 km nad powierzchnią Ziemi.
I tak Amerykanie
rozporządzili nazistowskimi rakietami w USA.
CDN.
[1]
Podobne działania przeprowadzało radzieckie GRU na polach bitew w Wietnamie,
Afganistanie i Ukrainie. Cel zawsze był ten sam – przejęcie wrogich technologii
militarnych NATO a przede wszystkim USA.
[2] Lub
ukryć w podziemiach Dolnego Śląska.
[3] Na mocy
układu UKUSA.
[4] A także
i Polski pojałtańskiej.
[5]
W czasie wojny V-2 latały ponad granicą atmosfery, ale wynikało to z wyliczeń
ich krzywych balistycznych lotu, a nie wskazań przyrządów.
[6] Czyli
poza tzw. granicą Kármána na wysokości 100 km nad Ziemią.
[7] Pokazano
to w filmie pt. „Kosmiczni kowboje”, reż. Clint Eastwood, 2000.