Powered By Blogger

piątek, 20 grudnia 2024

Zapomniana katastrofa

 


Stanisław Bednarz

 

Te samoloty miał być chluba LOT. Po dwóch katastrofach wycofano je. 19 grudnia 1962 miała miejsce katastrofa samolotu rejsowego PLL LOT Vickers Viscount 804 w pobliżu lotniska Okęcie; zginęły w niej 33 osoby. Wśród nich był inżynier Fryderyk Bluemke, konstruktor silnika Syreny.

Do czasu katastrofy w Zawoi 1969 była to największa katastrofa polskiego samolotu. Wykonywał powrotny lot z Brukseli do Warszawy. Podczas podejścia do lądowania rozbił się i spłonął – 1335 metrów od pasa.

Jak doszło do tego wszystkiego? Wiosną 1962 LOT uruchomił połączenia do Amsterdamu i Rzymu. Na Iłach-18, pasażerowie z Zachodu nie chcieli latać, Polskie linie miały trzy ConvairyCV-240, ale wstyd było je wysyłać w takim były stanie. British Airlines wystawiły na sprzedaż trzy Vickersy Viscounty 804, pięcioletnie. Były z hermetyzowaną kabiną, i czteroma turbośmigłowymi silnikami. Zabierały na pokład 56 pasażerów, latały dwukrotnie szybciej niż Ił-14. Był tylko jeden problem: radar. We wrześniu 1962 roku grupa pilotów wyjechała do Wielkiej Brytanii na szkolenia. Viscount był bardzo skomplikowany Dla Polaków latanie z wykorzystaniem systemu umożliwiającego lądowanie przy braku widoczności, było nowością. Takie urządzenie od dwóch lat było już na w magazynie na Okeciu ale zabrakło dewiz na zakup kabla. Anglicy zachwycali się, patrząc, jak Polacy lądują z wykorzystaniem starszej metody, na radiolatarnie. Ten archaiczny system wciąż był w PRL wykorzystywany jeszcze w 1969 przy katastrofie w Zawoi. W rezultacie odmówili podpisania licencji uprawniających do samodzielnego pilotowania. Dyrekcja LOT podjęła decyzję, że nasze załogi będą latać w trójkę z pilotem brytyjskim. Pozostał jeszcze problem radarów, ale LOT musiał dopłacić. Dyrektor uznał, że bez nich też można latać.

6 listopada pierwszy Viscount wylądował na Okęciu. Witały go tłumy warszawiaków Kilka dni przed katastrofą wszystkie gazety pisały o nowych pięknych samolotach, a tu katastrofa. Podchodząc do lądowania, popełniono fatalny błąd. ILS wciąż nie działał, więc piloci jak zwykle podchodzili na sygnał radiolatarni. Tyle że tego dnia z trzech radiolatarni, które pracowały na Okęciu, dwie były zepsute. Gdy w końcu udało się złapać sygnał jedynej działającej, samolot był już zbyt nisko. Zwyciężył odruch z samolotów tłokowych. Aby poderwać maszynę, pilot raptownie zwiększył moc. Całą winą za wypadek obciążono kapitana. O zepsutych radiolatarniach, braku systemu ILS nie wspomniano.

Pech jednak nie opuszczał tych maszyn. Zimą 62/63 drugi Viscount, miał niezwykłą przygodę. W śnieżycy, dwukrotne podejście do lądowania w Warszawie. Paliwa było zbyt mało, aby dotrzeć na lotnisko zapasowe. Wtedy odezwał się w radiu nieznany głos, który podał częstotliwość radiolatarni w Łęczycy (lotnisko wojskowe). Był to żołnierz, pełniący służbę na wieży kontrolnej. Złamał procedury. Lądowanie w Łęczycy odbyło się bez przeszkód. Władze wojskowe zareagowały błyskawicznie... aresztując załogę i pasażerów.

20 sierpnia 1965 rozbił się w Belgii drugi, zginęła 4 osobowa załoga samolot wracał bez pasażerów. Pozbawiona radaru maszyna wleciała w burzę. Po utracie drugiej maszyny zapadły decyzje, które na długie lata skazały nas na dostawy wyłącznie radzieckich samolotów. One także się rozbijały. Eksploatacja ostatniego Viscounta stała się nieopłacalna. W 1969 roku sprzedano go do Nowej Zelandii. I tak nastała era turbośmigłowego AN-24 z tragicznym finałem w Zawoi.