Władimir Ażaża
Te historie są niezwykłe, ale poparto je wieloma relacjami mnogich świadków naocznych. Kto wie, czy bez nich nie będzie brakowało jednej kostki układanki do pełni obrazka. Bliskie Spotkania Zerowego Rodzaju, – czyli CE-0 – to spotkania z dziwnymi Istotami, EBE czy ALF[1], bez udziału Nieznanych Obiektów Latających – UFO, czy Nieznanych Obiektów Podmorskich, – czyli USO. Artykuł ten został napisany przez znanego rosyjskiego ufologa – dr Władimira Ażażę – uważanego przez jednych za współpracownika KGB albo GRU, zaś przez drugich za wizjonera. Tak czy inaczej, jest on jednym z najciekawszych autorów pisujących na tematy ufologiczne w Europie Wschodniej. Nie wiemy niczego na temat CE-0 i niewiele o innych CE w Rosji i krajach ościennych i jego artykuł traktuje właśnie o tego rodzaju incydentach, a zatem stanowi materiał poniekąd pionierski. Pierwotnie został on zamieszczony w magazynie „NLO” nr 32,2000.
---oooOooo---
NOL – to termin niezupełnie jasny. Nieznane Obiekty nie tylko latają i pływają, ale także poruszają się po ziemi. Jeden z takich incydentów, np. zdarzył się w 1902 roku w Estonii, na wyspie Saaremaa.[2] Dziewięcioletni chłopiec Michkel Mjatlik wraz ze swym przyjacielem bawili się nad brzegiem jeziora Kaali, kiedy to naraz chłopcy zauważyli tuż przed sobą jakieś żywe stworzenie. Po drodze toczyła się bezszelestnie szara kulka, przypominająca bajkowego kołoboka.[3] Kiedy chłopcy spróbowali bliżej zapoznać się z kołobokiem, ten uchylił się i czmychnął w krzaki porastające pobocze drogi. Incydent z rodzaju CE-0.
Coś podobnego ujrzały w lutym 1975 roku dwie kobiety, mieszkanki Tallina: pani Kartuł i jej 17-letnia córka. Było to także CE-0. Z nabrzeża Stroomi zauważyły one ogromną, żółtą kulę, która kołysała się nad wodą. Najdziwniejszym zaś było to, że na niej jasno widniały kontury... ludzkiej twarzy! Na dodatek kula świeciła oświetlając powierzchnię morza. Powoli oddalała się z pola widzenia i wreszcie znikła za horyzontem. Ów obiekt przebywał w pobliżu brzegu przez około dwie godziny i widziało go wielu mieszkańców Tallina.
Następne CE-0 miało miejsce w trzy lata później: niezwykła twarz zajrzała w okno na trzecim piętrze mieszkania należącego do mieszkanki Moskwy – inż. N. Wydarzenie przebiegło następująco - jej mąż wieszał lustro, a ona sama stała zwrócona twarzą ku balkonowi. Naraz w oknie ukazała się twarz, mniej więcej na wysokości około 120 cm nad podłogą. Nie była ona podobna do ludzkiej – jasno-żółta, daleko szersza od normalnej twarzy, całkiem okrągłe. Bardzo szerokie usta, cienkie blade wargi. Mały zadarty nos z wklęsłą przegrodą nosową... Twarz patrzyła prosto na N. z zaciekawieniem, ale jednocześnie życzliwie i z uśmiechem. Niestety, nie udało się jej dostrzec więcej szczegółów, bowiem po jakichś 5 sekundach, twarz przemieściła się w lewo i znikła za ścianą. Nie wiadomo było, czy zagadkowa istota miała jakiś tułów...
Spotyka się nie tylko pojawiające się z nikąd i równie tajemniczo znikające kołoboki i ciekawskie twarze, ale także całe człowiecze postaci. Jedną z nich spotkali w okolicach miasta Frunze (Kotlina Fergańska, Kirgistan), robotnik Nikołaj W. On uprawia sporty i wyszedł właśnie na przebieżkę wraz z tresowanym owczarkiem. Przebiegając przez pustynną miejscowość Nikołaj rozejrzał się dookoła i stwierdził, że tam, gdzie właśnie był przebiegł i nikogo nie widział, stoi nieznany mu człowiek.
Reakcja psa była nieoczekiwana – sierść się mu zjeżyła, zawarczał, zaszczekał i runął na nieznajomego. Nie słuchał żadnych komend.
Nikołaj obawiając się, że owczarek może pogryźć człowieka, rzucił się za nim. Kiedy do nieznajomego pozostały mu jeszcze dwa – trzy kroki, ten zaszedł za drzewo i... znikł! Nie było go za drzewem, ani na drzewie – ani nigdzie indziej w zasięgu wzroku... Pies zdumiony i zdezorientowany kręcił się w kółko, nie znajdując żadnego śladu, zaś Nikołaj zdumiony krańcowo pobiegł dalej. Nie przebiegł nawet stu metrów, kiedy nieoczekiwanie przed sobą ujrzał ponownie tego człowieka. Stał on w gęsto rosnącej pszenicy, około 10 m od skraja pola, przy czym kłosy odchyliły się od niego, jakby odpychane były przez jego ciało. Tym razem świadek przyjrzał mu się dokładnie. Nieznajomy był niewysokiego wzrostu, ubrany był w kombinezon ściśle przylegający do ciała, który przypominał stój nurka, z kieszenią na piersi. Był on spokojny i uważnie obserwował człowieka z psem. Owczarek znów zareagował agresją, ale tym razem Nikołaj mocno go trzymał. Przez dwie minuty człowiek i nieznajomy patrzyli na siebie, poczym nieznajomy zniknął równie tajemniczo, jak się pojawił, jakby się zapadł pod ziemię. Nikołaja zdjął strach i na złamanie karku pognał do domu. Było to klasyczne CE-0.[4]
W tej samej okolicy, w 1989 roku, miało miejsce niezwykłe spotkanie, którego bohaterem był ślusarz ze stanicy Piszpiek – W. Biguniak. Było to klasyczne CE3. Wracając nocą do domu, zauważył on, jak okolicę oświetliło jasne, niebieskawe światło, a nieopodal pojawił się pulsujący światłem obłok. Stopniowo jego światło zmieniało się i w końcu obłok przyjął kształt świecącego czerwono – pomarańczowym światłem ogórka, o rozmiarach 3,5 x 2 metry. Świadek zdębiał i nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Po chwili z tego „ogórka” wyszły dwie istoty o wzroście 10-letnich dzieci. Ubrane one były w srebrzyste, ściśle przylegające do ciała kostiumy. Na ich widok świadek usiadł ze zdumienia (i strachu), pech chciał, że prosto w kałużę. Na odgłos pluśnięcia, „dzieci” odwróciły się i z zaciekawieniem powoli zbliżały się ku świadkowi, i jak opowiadał on dalej:
One stanęły w odległości około czterech metrów. Trudno było dostrzec ich twarze, ale udało mi się stwierdzić, że były one podobne do ludzkich. Ten, który stał na wprost mnie, wyciągnął do mnie swa cieniutka rączkę, a drugi pochylił się i przysiadł na piętach i wstawał, jakby robił przysiady. Zdecydowałem się krzyknąć na cały głos „witajcie!” – ale nic się nie stało – usta się otworzyły, język się poruszył, a z gardła nic się nie wydobyło... Ludziki nie ruszając nogami odskoczyły do tyłu. Zrozumiałem, ze one mogą wykonywać płynne i ostre ruchy. Potem obróciłem uwagę na UFO. obiekt w tym samym czasie zmienił kształt – stał się okrągłym, a biało – niebieskie świecenie stało się złotym, zaś od wierzchołka odchodził zielony promień – pionowo w górę. Widocznie wejście było od tyłu, bo z mojej strony nie widziałem żadnych otworów w kadłubie NOL-a. W ciągu całego incydentu panowała niezwykła cisza i nie słychać było ani jednego dźwięku, i naraz usłyszałem, ale nie przy pomocy uszu, ale gdzieś w głowie, cos pośredniego między „a – lia – lia” i „aj – waj – waj”. NOL powoli uniósł się w powietrze i poleciał w kierunku Kuzniecznoj Twierdzy, naraz ostro wystrzelił ku górze i znikł...
Świadek opisał to wydarzenie, bez nadziei, że mu dadzą wiarę. Ale gdyby świadek porozmawiał na ten temat z Tamarą Smirnową i jej koleżankami z miejscowości Czartak w Namangajskoj Obłasti (Uzbekistan), to od razu porozumieliby się. W 1967 roku, dziewczynki stały obok kinoteatru i patrzyły w niebo. Naraz dostrzegły na nim czerwoną gwiazdkę. Ogieniek wciąż powiększał się i przybliżał:
Przeraziłyśmy się sądząc, że leci na nas odłamek płonącego w atmosferze meteorytu. Naraz dosłownie na naszych oczach ogieniek przekształcił się w kulę o średnicy pół metra. Z przerażeniem pomyślałyśmy, że się spalimy. Jednak nie, kiedy zrównał się z kinem, obiekt zgasł. Przed nami przepłynął nie wydając żadnego dźwięku, ni poruszenia powietrza, dwumiejscowy stateczek, podobny do kosza motocykla „Rakieta”. Powierzchnia pojazdu była oszklona, jak kabiny samolotów. Obiekt przeleciał nisko, jakieś 30 metrów od nas, a my ujrzałyśmy w nim dwóch „kosmonautów” w hełmach, którzy kierowali maszyną. Pierwszy był mężczyzną, a drugi kobietą. Oboje byli jasnoskórzy. Przeleciawszy nad kinoteatrem włączyli reflektory i zaczęli się wznosić... Lecieli oni z zachodu na wschód.
Dziewczynki opowiedziały o swej obserwacji dorosłym. Dorośli ochoczo wyjaśnili im, że: „to byli nasi kosmonauci”, ale prawdziwej odpowiedzi nie udzielił nikt do dnia dzisiejszego...
Nie mniej ciekawe wydarzenia przebiegły w 1989 roku w Wołogodczyźnie w Charowskim Rejonie (Federacja Rosyjska). I tak w porze obiadowej, do domów znad rzeki wracały dziewczęta i chłopcy mieszkające w Charowsku na sąsiednich ulicach. Całe towarzystwo było w wieku 10 – 13 lat. Po drodze zauważyli na bezchmurnym i błękitnym niebie, nad wsią Konancewo jakąś „powietrzną żmiję” – dym wijący się na niebie jak żmija czy inny gad. – Zobaczymy, co to jest? – zaproponował ktoś.
Skręcili z ulicy na pobliski pagórek, z którego Konancewo było widoczne jak na dłoni. Spojrzeli szybko – „żmija” dymiła nisko z powodu bezwietrznej pogody – i poszli dalej do domów. Ale mały Sasza Krasawin naraz powiedział: – Patrzcie, jakaś kropka!... Przyjrzeli się dokładniej: rzeczywiście – daleko z przodu na niebie lśniła na niebie jakaś kropka. Ciekawe...
A tymczasem kulka zaczęła się przybliżać do ziemi, powiększając swe rozmiary. Potem minął ostatnie domy Konancewa wylądował tocząc się po łagodnym zboczu. Kula stanęła zatrzymana przez krzewy, w odległości około 500 m od dzieci. W polu i we wsi nie było żywego ducha. Mała Swieta Karietina i Ira Bywszewa uciekły z pagórka płacząc ze strachu. Swieta bardzo się spieszyła, no bo co by się stało, gdyby kula ją dogoniła – przecież ona miała mamine klapki!...
Kula okazała się bardzo duża, większa od samochodu osobowego, jej średnica wynosiła 3 – 4 metry. Naraz, najzupełniej nieoczekiwanie rozdzieliła się ona na dwie połówki, które rozwarły się w dwie strony, a pomiędzy nimi pokazała się jakaś istota ciemnej barwy. Wzrost tej istoty przewyższał przeciętny wzrost człowieka, ale tułów był krótki, za to ręce i nogi były długie. Ręce zwisały istocie poniżej kolan, do samej trawy. A najciekawsze było to, że istota ta miała owalny tułów i nie miała głowy... Istota odwróciła się i poszła w kierunku wsi, przy czym obserwujące ja dzieci stwierdziły, że jest ona z profilu płaska jak deska – a jej nogi się nie uginają... Natomiast na „piersi” istoty płonął jaskrawy dysk oślepiającego światła w kolorze kuli, która spadła z nieba...
Naraz dzieci zauważyły, że na ścieżce od strony Charowska pojawiła się kobieta w jasnej, czerwonej sukience, idąca także do Konancewa. Ona nie mogła widzieć zza pagórka ani kuli, ani istoty. – Niech pani tam nie idzie! Niech pani tam nie idzie! Tam jest kosmita!!! – krzyczały dzieci. Kobieta nie usłuchała. Jej sylwetka zrównała się z sylwetką istoty i naraz oboje znikli, bezgłośnie i bezdymnie... Po kilku sekundach kobieta pojawiła się kilkaset metrów dalej – ona biegła coś krzycząc ku zaroślom na brzegu Kubieny i skryła się za nimi.
W tym samym czasie na niebie pojawił się drugi NOL. I wszystko powtórzyło się: NOL wylądował na brzegu wsi, potoczył się po łące i stanął. Ponownie pękł na dwie półkule i pokazała się istota. Kula zamknęła się i znikła. Istota tymczasem zrobiła kilka kroków w kierunku linii wysokiego napięcia i też znikła. Wszystko to przebiegało w absolutnej ciszy. Potem w tym samym punkcie nieba pojawił się trzeci NOL. I ponownie powtórzyła się historia z lądowaniem UFO i wyjściem jego „pasażera”. Natomiast z czwartego NOL-a nikt nie wyszedł. Kula otworzyła się, zamknęła się i znikła. Odległość pomiędzy dziećmi a NOL-ami wynosiła od 150 do 500 metrów.
Przedstawiciel Komisji ds. Zjawisk Anomalnych Instytutu Geografii ZSRR - I. W. Bogatyriew na pytanie, czy można wierzyć oświadczeniom dzieci odpowiedział, że:
Nie można nie brać pod uwagę zeznań dzieci – naocznych świadków, tak jak przeprowadzona przeze mnie wizja lokalna metodą biolokacji potwierdziła fakt lądowania NOL-i we wskazanych przez nie miejscach. Biolokacja pomogła także uściślić marszruty załóg NOL-i po lądowaniach. Każde odchylenie od trasy przejścia manifestowało się odmiennym wychyleniem różdżki, co jest faktycznym potwierdzeniem naruszenia pola bioenergetycznego.
A nauczycielka W. Mironowa opowiadała o tym, co się działo już po 6 czerwca, po upływie półtora tygodnia od opisywanych powyżej wydarzeń:
Nieoczekiwanie usłyszałam od strony sąsiedniego ogrodu krzyk naszego sąsiada – Michaiła Kudielina. Wraz ze swą żoną Nadią wzywał mnie do siebie. Nad domami unosiła się kula. Jej kolor był jasnożółty i miała około 5 m średnicy. Unosiła się ona na wysokości około 20 m nad ziemią. Potem zaczęła się ona kierować w stronę naszego Pieszczanewo Piereułku. Wraz z Michaiłem pognaliśmy za nią. Po pewnym czasie z kulą zaczęło się dziać coś niezwykłego. Na początku pojawiły się zarysy ludzkiej twarzy, potem samolotu, potem czołgu z jasnymi obrysami gąsienic, a potem kula przekształciła się w trójkąt i znikła. A kiedy wróciliśmy do domu, żona Kudielina opowiedziała, że kula pojawiła się znowu w tym samym miejscu, w którym ją pierwej obserwowaliśmy.
No cóż, w wyżej opisanych przypadkach Kontakty z Obcymi były raczej sielankowe, toczyły się one wedle protokołu dyplomatycznego nieledwie. To, co stało się w okolicach miasta Dierżawińsk (Turgajskaja Obłast’ w Kazachstanie), już brzmi zupełnie inaczej – Obcy poczynali sobie zupełnie inaczej z ludźmi. To wydarzyło się w jeden z czerwcowych dni 1979 roku.
Grupa pionierów odpoczywająca w obozie pionierskim „Bieriozka” udała się na wycieczkę na wulkan Łysaja. Tam dzieci zaczęły się bawić, gdy naraz ktoś zauważył silny błysk światła, a po chwili także jakieś instalacje na krawędzi krateru podobne do namiotów. Widzieli oni teraz także jakichś ludzi, którzy przybliżali się do nich idąc po krawędzi. Dzieci zaczęły radośnie krzyczeć do nich, zapraszając, by podeszli. Ale radość szybko im przeszła, kiedy okazało się, że to ludzie co najmniej niezwykli. Oni byli gigantycznego wzrostu, bardzo chudzi i czarni. Tylko pasy mieli białe. Dzieci miały opiekunkę, która przestraszyła się i zawołała: „Dzieci! Wracamy jak najszybciej do obozu!” z nią było około 20 dzieci w wieku od 10 do 14 lat. Ci dziwni ludzie bardzo szybko wspinali się i okrążali wulkan. Droga w dół, do obozu przechodziła przez brzezinę. Kiedy dzieci biegły po tej drodze, to słyszały z obu stron trzask łamanych drzewek, a to oznaczało, że giganci szli z dwóch stron. Kiedy dzieciaki wyskoczyły na równinę stepu, to zobaczyły z jednej strony trzy postacie, które ich ścigały. Tam były zarośla i przedzierać się przez nie było stanowczo trudno.
Dzieci opisują te istoty na różnymi słowami, ale całkowicie zgadzają się co do detali. Istoty były bardzo wysokie i miały około 3,5 metra wzrostu, rysów twarzy nie było widać żadnych, tylko zapamiętały ich duże i różowe, błyszczące oczy oraz płynny chód. Szli oni wyciągając przed siebie ręce, z całą pewnością dla zachowania równowagi. Robiąc krok jakby pogrążali się w ziemi.
Najbliżej dzieci widziały ich na dystansie 5 – 6 metrów. Ze strachu przed nimi biegły w dół na złamanie karku przez trzy kilometry, a wielkość postaci malała. Najpierw goniły ich dwie istoty, a potem tylko jedna. Dzieci dobiegły do obozu i tam stanęły. Ów ich „towarzysz” także przystanął jakby niezdecydowany. Dzieci ośmielone zaczęły do niego krzyczeć: „Chodź, chodź do nas w gości!” Ale on odwrócił się i poszedł z powrotem, od czasu do czasu oglądając się za siebie. Naraz znikł, jakby się ziemia pod nim rozstąpiła.
Na tym wydarzenia wcale się nie skończyły. Dzieci były podniecone i nie mogły zasnąć w czasie ciszy nocnej, biegały patrzeć, co się dzieje w stepie. A wieczorem na terenie obozu miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie, tym razem z najmłodszymi pionierami. Dzieci szły ze stołówki do sypialni po ścieżce biegnącej przez brzozowy zagajnik. Z prawej strony od ścieżki stało krzesło, na którym zazwyczaj grywał akordeonista w czasie porannej zaprawy fizycznej. Najpierw szła dziewczynka w wieku 8 lat, a za nią opiekunka. Naraz dziewczynka rzuciła się z dzikim wrzaskiem ścieżka do przodu. Opiekunka zauważyła, że na krześle siedzi gigantyczna istota i patrzy w jej stronę. Oczywiście przestraszyła się nieludzko i rzuciła do ucieczki. Potem wszyscy dorośli postanowili przeszukać teren obozu i tak zrobili. Nie znaleźli nikogo obcego, ale jeden z chłopców, który miał dyżur w kuchni powiedział, że kiedy niósł wodę do kuchni to widział przemykająca się ogromną postać.
Krzesło, na którym usiadł gigant, do połowy swych nóg było wbite w ziemię. Gleba w tym miejscu była bardzo twarda, ale rankiem przeszedł deszczyk i dzięki temu na niej zostały odciski półmetrowych śladów![5]
W noc poprzedzającą te incydenty z nieznanymi istotami, zaobserwowano przelot i zawiśnięcie nad ziemią NOL-a...
Gigant – przypomnijmy – uchylił się od odwiedzin po zaproszeniu do w gości, no, ale taka „skromność” jeszcze o niczym nie świadczy, dlatego iż znamy przypadki, kiedy to o wiele mniejsi od niego nieznajomi sami wpraszali się w gości, bez żadnego zaproszenia. I tak naprawdę, to wcale nie ucieszyło gospodarzy...
Przekład i opracowanie –
Robert K. Leśniakiewicz ©
[1] EBE = Extraterrestial Biological Entity – Pozaziemska Jednostka Biologiczna; ALF = Alien Life Form – Forma Obcego Życia.
[2] W przekładzie obowiązuje podział administracyjny po już po rozpadzie Związku Radzieckiego, stąd Estonia - a nie Estońska SSR, Kirgistan – a nie Kirgiska SSR, itd.
[3] Kołobok, to postać z rosyjskich bajek wyglądająca jak okrągły bochenek chleba mający rysy ludzkiej twarzy.
[4] Podobne wydarzenie zarejestrowałem w trakcie PROJEKTU TATRY, jesienią 1985 roku, w okolicach Jordanowa.
[5] Podobny przypadek odnotowałem w trakcie realizacji PROJEKTU TATRY w miejscowości Wysoka koło Jordanowa, w lutym 1985 roku. I tutaj także znaleziono ogromne – o długości około 60 cm – ślady na śniegu, niewiadomego pochodzenia.