Magiczna walka dobra ze złem
Z tego papirusu dalej dowiadujemy się, jak to nubijski wódz poprosił faraona, by w swej krainie znalazł człowieka, który przeczytałby ten list, bez jego otwierania. Syn Setniego podjął wyzwanie i zgodził się na próbę głośnego odczytania listu. Kiedyś, dawno temu, nubijski czarnoksiężnik Hor (syn Murzynki) ożywił cztery woskowe figury, które porwały egipskiego faraona, a zanim przyniosły go do jego pałacu - wymierzyły mu pięćset kijów na gołe plecy. W ramach rewanżu dokładnie to samo zrobił egipski mag władcy Nubii, następnie pokonał nubijskiego maga i wygnał go na 1500 lat z Egiptu. Teraz, jak to przeczytał Susireph, wódz Nubijczyków przedstawił się jako ten sam czarodziej, który po stuleciach wrócił do Egiptu by się zemścić. I wybuchła magiczna wojna z wzmożoną siłą:
Hor, syn Panehsiego powiedział: <<Jakoż że żyje Atum, pan Onu, bogowie egipscy cię tutaj przywiedli, bym cię pokarał w swej władzy. Bój się - idę do ciebie!>>
Kiedy to Hor, syn Panehsiego, powiedział - Hor, syn Murzynki, takoż mu odrzekł: <<To jest zatem ten, który czarował przeciwko mnie, a którego nauczę mowy szakali!>> - i zaczął czarować, i posłał ogień na pałac przeciwnika.
Faraon i książęta widząc co się dzieje, wielkimi głosami zawołali, by szybko przybył Hor syn Panehsiego.
Hor, syn Panehsiego, szybko przeczytał stronę księgi i spowodował to, że spadł deszcz i ogień ugasił w jednej chwili.
Tymczasem w odpowiedzi na to Nubijczyk spowodował, że powstała wielka chmura nad pałacem, tak że nikt nie mógł widzieć ani swego brata czy przyjaciela.
Hor, syn Panehsiego, przeczytał znów czarnoksięskie zaklęcia i oczyścił niebo z chmury i złego powietrza, którym było nasycone.
Zakończenie magicznego pojedynku wedle egipskiego papirusu wyglądało tak:
Hor, syn Panehsiego, mający postać Siusira odprawił czary przeciwko etiopskiemu władcy i otoczył go ogniem, który go strawił przed pałacem. Faraon patrzył na to i książęta i egipskie wojsko, a potem znikł sprzed oczu faraona i swego ojca tak, że go już nigdy nie widzieli.
Bogowie, magowie i uczeni.
Reasumując, można stwierdzić, że staroegipskie teksty o czarownikach i czarowaniu dają nam wiedzę o egipskiej magii, a dzisiaj są traktowane jako utwory stricte beletrystyczne.
Czarodziej Bata, którego czyny opiewane są w „papirusie pani d’Orbiney” z British Museum, rozumie mowę zwierząt. Aby uniemożliwić swemu bratu zbliżenie się do rzeki, wytworzył pomiędzy nim a rzeką stado groźnych krokodyli i rozkazywał żywiołom przyrody tak, jak mag Zezemonech, który według „papirusu Westcar” kazał rozstąpić się wodom jeziora tysiąc lat wcześniej. Podobnej rzeczy dokonał także Neferkaptach, który zstąpił na dno morza, by wydobyć tajemniczy, czarodziejski „papirus Thota”. Tak samo chwalili się nubijscy czarownicy, że mogą zesłać na Egipt nieurodzaj i jasny dzień przemienić w noc - jednakże te czary ich egipscy przeciwnicy byli w stanie powstrzymać, jak to wiemy z poprzedniego ustępu.
Nieprawdopodobne możliwości magów staroegipskich udowadniają dalsze przykłady: Kiedy Neferkaptach był otoczony przez węże i skorpiony, zamroził je swym wzrokiem i dowiódł, że na odległość jest w stanie zabić gada, który strzegł „Księgi Thota”. Siusirev poraził nieprzyjaciela tym, że zesłał na niego ogień, którego płomienie strawiły go na oczach faraona i jego ludu. Czarnoksiężnik czy mag doskonały był bardzo rzadko widywany. Hor syn Panehsiego, narodził się ponownie po 1500 latach, aby dać wycisk wrogowi zagrażającemu Egiptowi. Póki czaromistrz mógł wskrzesić sam siebie, póty mógł przywracać do życia i innych. Chericheb Zedi przywrócił życie gęsi i bykowi, którym ucięto głowy, Neferkaptach wyciągnął swą magiczną siłą swą utopioną żonę i syna z dna Nilu na pokład statku po to, by się dowiedzieć, dlaczego zmarli.
W późniejszym okresie magia była powszechnie uważana za naukę stosowaną, którą uprawiała tylko wąska garstka specjalistów. Czarodziejskie obrzędy odbywały się w Domach Życia, w świątynnych szkołach, i w prywatnej bibliotece faraona można było znaleźć poza traktatami z zakresu historii, matematyki, fizyki czy astronomii także dzieła z zakresu magii i czarodziejstwa.
W starożytnym Egipcie magia była najbardziej jednak związana z medycyną i farmacją. Podzielałem ten pogląd w czasie, kiedy zajmowałem się profesjonalnie historią medycyny. W swoich referatach i w publicznych wystąpieniach ilustrowałem swe słowa życiorysem staroegipskiego lekarza Thessalosa, który szukał drogi ku staroegipskiej medycynie wśród bogów egipskich świątyń.
Tenże to Thessalos stał się z biegiem wieku osobą mi bliską, a ja starałem się śledzić jego kroki w historii. Człowiek ten żył w okresie panowania cezara Oktawiana Augusta (27 r. p.Chr. - 14 r. n.e.) stał mi się bliskim nie tylko przez usiłowania rozszerzenia swego poznania, ale także dzięki mojej słabości do wszelkich tajemnic historii i to tym bardziej, że w historii starożytnej medycyny nie znalazło się dlań miejsce obok Hipokratesa, Galena, Awicenny czy Gebera...
A teraz pozwólmy wypowiedzieć się samemu Thessalosowi, który odwiedził Egipt w czasie, kiedy był on rzymską prowincją:
Opowieść Thessalosa.
[Przebywając] w Azji opanowałem gramatykę i rozumiałem ją lepiej, niż tameczni nauczyciele. Doszedłem do wniosku, że mogę wyciągnąć jakieś korzyści z tej znajomości. Popłynąłem zatem do miasta, które wabi i przyciąga wszystkich, do Aleksandrii. Pieniędzy miałem w bród, i zatem chodziłem przysłuchiwać się dysputom filozoficznym, a każdy ze znamienitych filozofów chwalił moje zainteresowania i lekkość, z jaką opanowywałem wiadomości.
Najbardziej interesowały mnie tajemnice dialektycznej medycyny - dosłownie paliłem się chęcią poznania tej dziedziny wiedzy. I kiedy zbliżała się pora powrotu do domu, zacząłem szukać w bibliotekach dalszych ksiąg traktujących o medycynie, bowiem ta dziedzina wiedzy nie była mi już obca. Wreszcie natknąłem się na dzieło, które napisał faraon Necheps. Mówiło ono o 24 sposobach leczenia ciała z choroby przy pomocy kamieni[1] i roślin, ze szczególnym uwzględnieniem znaku Zodiaku. Wielkość tego sposobu myślenia o chorobie, literalnie mnie przytłoczyła. Wkrótce jednak doszedłem do wniosku, że dzieło to można było nazwać pomnikiem faraońskich omyłek. Po prostu użyłem jego przepisów leczenia mych pacjentów i za każdym razem wskazówki te były nic nie warte!
Ten fakt stał się dla mnie gorszym od śmierci. Stało się tak, że w ślepej wierze w mądrości zawarte w dziele Nechepsa, napisałem do rodziców, że poznam dzięki niemu niezwykłe leki i dodałem, że jak powrócę, to wypróbuję je, jak działają. Wyszła z tego taka sytuacja: w Aleksandrii nie mogłem zostać ze względu na intrygi zawistników (jakież to ludzkie - jak ktoś chce się wybić, to rzuca mu się kłody pod nogi), a z drugiej strony nie śpieszyło mi się do domu, gdzie musiałbym spełnić moją obietnicę daną rodzicom...
W takim stanie rzeczy, zdecydowałem się na odbycie podróży po Egipcie, poganiany cierniem w mym sercu. Szukałem sposobu, jak spełnić te nadzieje, które zacząłem tak lekkomyślnie żywić w związku z faraońskim traktatem - gdyby się to nie udało, byłem gotów nawet popełnić samobójstwo. Posłyszałem wewnętrzny głos, który mi powiedział, że nawiążę kontakt z bogami. Dlatego też nieustannie podnosiłem ręce ku niebiosom i prosiłem nieśmiertelnych bogów, aby dali mi znak - sen, wizję, czy w jakiś inny sposób dali znać o sobie, bym mógł wrócić z twarzą do Aleksandrii i do domu.
Wywiad w świątyni.
Na chwilę przerwę opowiadanie mojego przyjaciela Thessalosa, abym mógł dodać, że w czasie swej podróży po Egipcie w górę Nilu, odwiedził on Teby, najpiękniejsze miasto, które w czasie Średniego i Nowego Państwa było stolicą kraju faraonów. Możemy przypuszczać, że w tym czasie ogromne ruiny świątyń Amona jeszcze stały ponad ubogimi chatkami dzielnicy nędzarzy, świadcząc o niegdysiejszej chwale. W czasie tysiącletniej historii na Teby spadło wiele niszczących ciosów, ale wciąż jeszcze znajdowała się tam wielka ilość kapłanów i pątników. Oddaję teraz głos Thessalosowi:
I tak wróciłem znów do Teb, gdzie zamierzałem spędzić czas dłuższy, zwłaszcza licząc na spotkania z medykami i innymi uczonymi w różnych innych dziedzinach kapłanami. Czas płynął i zacieśniały się więzy przyjaźni pomiędzy mną a kapłanami. I tak pewnego razu ośmieliłem się ich zapytać, czy uprawiają jakieś magiczne praktyki. Większość z nich się zgorszyła słysząc to pytanie. Ale jeden z nich, człowiek wysoko urodzony i już starszy, nie zawiódł moich nadziei. Stwierdził on, że może wywołać widzenie w misce napełnionej wodą.
Pewnego dnia poprosiłem tego kapłana, by wybrał się zemną na spacer po najbardziej opuszczonych dzielnicach tego miasta. Doszliśmy aż do gaju, w którym panowała głęboka cisza. Tam padłem przed nim na kolana, obejmując jego nogi. Zamarł na chwilę i zapytał, o co mi chodzi. Powiedziałem mu:
<<Moje życie jest w twoich rękach. Musimy szybko nawiązać łączność z bogami! Jak się to moje życzenie nie spełni, skończę z sobą!>>
kapłan podźwignął mnie z ziemi i serdecznie pocieszył. Przyrzekł mi, że wysłucha mojej prośby. Potem dodał, że muszę pościć od tej chwili przez trzy dni. Wzruszony dogłębnie jego zgodą, ucałowałem mu ręce i łzy płynęły mi z oczu z wdzięczności i wzruszenia. Takie jest już prawo przyrody, że nieoczekiwana radość daje więcej łez, aniżeli smutek...
niecierpliwość mojego oczekiwania spowodowała, że te trzy dni postu wydawały mi się trzema latami. Wreszcie czas nadszedł. Wyszedłem z domu o świtaniu i udałem się, by powitać kapłana - ten zaś zaprowadził mnie do czystego pomieszczenia, w którym znajdowało się wszystko, co było potrzebne do próby. Ja miałem ze sobą trzcinę, papirus i atrament, aby wszystko spisać, co czułbym, widziałbym i słyszałbym w trakcie eksperymentu, ale zachowałbym to w tajemnicy.
I zapytał mnie kapłan, z kim chciałbym rozmawiać: z cieniem martwego człowieka czy z bogiem? Odpowiedziałem:
- Z bogiem Asklepiosem.[2]
I zaraz dodałem, żeby ukoronował swoja dobroć pozwalając mi pozostać z bogiem sam na sam. Zgodził się z tym, chociaż był niezadowolonym - co dało się poznać po wyrazie jego twarzy. Potem polecił mi siąść twarzą do tronu, na którym miało pojawić się bóstwo i przywołał Asklepiosa przy pomocy tajemnego zaklęcia, poczym odszedł zamykając drzwi. A ja zupełnie zaniemówiłem - tak cudowny obraz zobaczyłem. Nie ma żadnej możliwości wysłowić tego w żadnym ludzkim języku piękności jego twarzy i światła bijącego z boskiej postaci.
Asklepios poniósł prawą rękę, pozdrowił mnie i w te ozwał się słowa:
-Szczęsny Thessalosie! Dzisiaj bóg okazuje ci swą łaskawość, ale zanim ludzie czcić cię będą jako boga, niechaj pierwej dowiedzą się o twym bohaterstwie! Pytaj mnie o co tylko chcesz. Odpowiem ci na każde twe pytanie...
Z początku nie mogłem wydobyć z siebie głosu, tak olśniło mnie piękno boga, wreszcie się przemogłem i zapytałem:
- Dlaczego nie miałem dobrych rezultatów leczenia, kiedy posługiwałem się metodami faraona Nechepsa?
- Necheps był mądrym człowiekiem, który opanował wszelką magiczną moc, ale nie otrzymał z ust żadnego boga tego, co ty teraz ode mnie usłyszysz. Necheps dzięki wrodzonej bystrości szybko powiązał lecznicze właściwości kamieni i roślin z gwiazdami, ale nie potrafił przewidzieć czasu i miejsca, w którym trzeba zbierać te zioła. A przecież wzrost i dojrzewanie owoców roślin zależy właśnie od wpływu gwiazd!
Pojawienie się Immhotepa.
Ścisły związek pomiędzy medycyną a magią można najlepiej dowieść na przykładzie Immhotepa (Imhotepa), wysokiego dostojnika za czasów faraona Dżosera i jego następcy Sechmechta z III dynastii, konstruktora pierwszej piramidy w Sakkara, którego w czasie rządów Ptolemeuszy ogłoszono bogiem lekarzy.
Historyk Manethon w swych „Osobliwościach egipskich” twierdzi dosłownie, ze Egipcjanie utożsamiali go nawet z bogiem Asklepiosem. Od niedawna ukazało się kilka popularnych opracowań na temat Immhotepa, w których pisze się, jak to cudownym sposobem leczył swych pacjentów i to takich, którzy byli w stanie terminalnym i stracili wszelką nadzieję. (!) Niestety, papirusy, na których opisane były te jego dokonania i wyczyny, ulotniły się w dziwnych okolicznościach. Wyjatek stanowi papirus oznaczony numerem 1381, znaleziony w nekropolii w Oxyrhynchu, w którym pewien Grek zamieszkały w Memfis przełożył teks egipski do greki, chociaż - jak sam przyznaje - szło o wcale nielekkie zadanie:
Niejeden raz zabierałem się do przetłumaczenia [tego tekstu]. Działo się jednak tak już podczas pisania, że wielkość tego zadania przekraczała me siły, bowiem tylko bogowie mogą opiewać czyny bogów.
I tak przez trzy lata odkładał spełnienie swego zamiaru, aż zaczęły się tam dziać niezwyczajne rzeczy:
Przez te trzy lata niezmiernie cierpiała moja matka na gorączkę, którą na nią zesłał bóg. Kiedy zorientowaliśmy się, choć trochę późno, co trzeba zrobić - stanęliśmy przed nim, prosząc o ochronę. A on, jako że jest niezmiernie łaskawy, nawiedził chorą we śnie i uzdrowił ją prostymi lekami. Podziękowaliśmy mu za zdrowie składając wielkie ofiary. Wkrótce potem dostałem boleści w prawym boku - i znów zwróciłem się ku dobroczyńcy ludzkości, a on znów się zlitował i raz jeszcze ukazał swe miłosierdzie.
Była noc. Wszystko, co żyje spało, poza cierpiącymi. Miałem gorączkę i zwijałem się w skurczach, męczył mnie kaszel i trudno mi było oddychać. Bolało mnie w prawym boku. Głowa moja była ciężka: śmiertelnie zmordowany padłem na łóżko. Moja matka siedziała koło mnie, bez odrobiny odpoczynku. Cierpiała razem ze swym dziecięciem, bo miała z przyrodzenia miękkie serce. Naraz - kiedy padłem kompletnie wyczerpany - miała widzenie: to nie był ani sen, ani nocna mara - bowiem oczy miała otwarte, ale nie mogła widzieć wszystkiego, co się wokół niej działo, z pełną jasnością, a pojawienie się boga napełniło ją przerażeniem. Widziała ona albo samego boga, albo jego posłańca. Była to postać wzrostem przewyższająca człowieka, odzianego w gładkie powiewne szaty, w lewej ręce trzymająca zapisany zwój. Spojrzała na mnie od stóp do głów dwukrotnie lub trzykrotnie, poczym znikła.
Kiedy matka ponownie wróciła do siebie, zaczęła mnie budzić, wciąż nie przestając się chwiać na nogach. Ku swemu zdumieniu stwierdziła, że gorączka całkiem opadła, a ja jestem zlany potem. Wtedy złożyła hołd bogowi, który się jej był zjawił. Następnie otarła mi z twarzy pot i poczułem się znacznie lepiej.
Po pewnym czasie opowiedziała mi o cudownym zdarzeniu, a ja jej dodałem pewne szczegóły, bowiem to, co ona widziała na jawie, ja widziałem w formie snu...
Sarkofag na RMS Titanic.
Ostatnim, ale za to najszczytniejszym zadaniem staroegipskich magów, było strzec tajemnic i spokoju umarłych, którym służyli za życia. Ci święci i mocą magii silni mężowie z krainy Khem potrafili wiele za życia i potrafili jeszcze więcej po śmierci. O złowieszczym działaniu klątwy wymierzonej przeciwko bezcześcicielom grobów i hienom cmentarnym mieliśmy się przekonać jeszcze w dzisiejszych czasach, ot np. dzięki serii do dziś dnia niewyjaśnionych zgonów, które nastąpiły po otwarciu grobowca faraona Tutenchamona. Na zakończenie można by jeszcze wspomnieć tutaj o wydarzeniach związanych z rozpętaniem negatywnych i okrutnych sił, jakie miały miejsce po złamaniu pieczęci do grobowca kapłanki Amona-Ra, która żyła w Veset na 1600 lat przed narodzeniem Chrystusa. Miejsce jej wiecznego spoczynku odkryła arabska banda hien cmentarnych w latach 60. XIX wieku w Dolinie Królów przy Biban el-Muluku. Mumia kapłanki gdzieś zaginęła - prawdopodobnie została zniszczona - ale za to została tylko trumna z wyobrażoną na niej żeńska twarzą o demonicznej urodzie. Jak mówi tradycja - każdy, kto miał do czynienia z tą trumną - umierał przedwcześnie. Jej właściciele wraz ze swymi najbliższymi umierali jedni za drugimi. Legenda mówi, że fotograf, który zrobił zdjęcie wieka trumny demonicznej kapłanki, na pozytywie ujrzał ludzka twarz Egipcjanki z okrutnym i złowieszczym uśmiechem na wargach...
Ostatnia właścicielka tego artefaktu uratowała się tym, że przekazała go do zbiorów British Museum. Klątwa jednak działała dalej. Tragarz, który dostarczył ją do magazynu muzealnego, zginał w wypadku drogowym, a jego pomocnik został poważnie ranny.
Cień kapłanki Amona-Ra nie dał ani chwili za wygraną - kiedy ilość zmarłych strażników i pracowników muzeum dosięgła niepokojącego pułapu - postanowiono dać trumnę do podziemnego magazynu, zaś wystawić w zamian kopię na witrynie.
Trumna nieoczekiwanie zainteresowali się Amerykanie, i w roku 1912 został zorganizowany tajny transfer trumny do USA. Zapakowano ją w zwykłą skrzynię z napisem „Książki”, a w konosamencie ładunkowym i manifeście celnym także wpisano ją jako: „skrzynię z książkami” i w dniu 10 kwietnia 1912 roku załadowano ją w Southampton. Wszyscy wiemy na j a k i statek, i czym się to skończyło...
Brytyjski parowiec Poczty Królewskiej - Royal Mail Ship - potężny i uchodzący za niezatapialny s/s Titanic uderzył w czasie swego dziewiczego rejsu w nocy 14/15 kwietnia 1912 roku w górę lodową - NB, j e d y n ą w promieniu kilkudziesięciu mil! Konstruktorzy i załoga tego gigantycznego transatlantyku nadęcie mówili: „Tego statku nie może zatopić nawet sam Bóg!” Nie musiał to być od razu Bóg, wystarczyła zwykła góra lodowa, która z woli od tysięcy lat martwej kapłanki Amona-Ra przecięła drogę ogromnego parowca. Z całkowitej liczby 2227 pasażerów uratowało się tylko 705 ludzi. Pozostali znaleźli swoją zbiorową mogiłę na dnie Atlantyku, gdzie teraz tylko głębinowe ryby w chłodnym i dziwnym świetle swych latarek, w milczeniu kreślą koła nad pośmiertną maską z groźnym i szyderczym uśmiechem kapłanki Amona-Ra...
* * *
Kiedy przekładałem ze słowackiego ten tekst, to miałem nieodparte wrażenie, że Autor czegoś nie dopowiedział w nim. Mam wrażenie, że wszyscy przeoczyliśmy i nadal przeoczamy coś związanego właśnie z magią. No bo czym jest magia? Najogólniej mówiąc poza- i ponadzmysłowym oddziaływaniem oddziaływaniem ludzkiego mózgu na materię. Ale czy tylko?
Odnosi się wrażeniem, że magia jest popłuczynami po dawnej nauce i technice, która w jakiś sposób była w stanie oddziaływać na materię. Sprowadzając rzecz do strony racjonalnej, te wszystkie zaklęcia, hokusy-pokusy i inne abrakadabry to nic innego, jak polecenia wydawane np. inteligentnym robotom, które dla ludzi wykonywały najbardziej skomplikowane czynności – dla prymitywnych mieszkańców Ziemi graniczące z cudem.
Do tego tematu jeszcze powrócę na tym blogu, bo jest on bardzo płodny poznawczo. Część tematu rozpracowałem już w poście pt. „Obcy z Kosmosu – żywi czy martwi?”, w którym rozważam możliwość przybycia do nas robotów z innych cywilizacji. Ale to już inna ballada…
Zdjęcia – Wiktoria Leśniakiewicz ©