Nad Małopolską unosiła się gęsta
mgła. Dn. 2 października 1934 wydarzyła
się katastrofa kolejowa w Krzeszowicach
z dwunastoma ofiarami śmiertelnymi.
O godzinie 8:00 na stojący przy
semaforze przed stacją Krzeszowice pociąg pospieszny nr 7 z Gdyni, najechał
pociąg pospieszny nr 107 z Wiednia. W wyniku katastrofy śmierć poniosło 12
osób, a 48 zostało rannych, w tym 7 ciężko. Dwa wagony klasy 2 zostały doszczętnie
zniszczone. Część osób z obu pociągów w ostatniej chwili zdążyła wyskoczyć z
wagonów.
Po godzinie 10 na miejsce
zdarzenia dojechał pociąg ratunkowy. Według zeznań J. Zieleżniaka, maszynisty pociągu z Wiednia, we mgle, w odległości
ok. 250 m zobaczył stojący pociąg i natychmiast uruchomił hamulce i kontraparę,
jednak zabrakło ok. 15 m, aby uniknąć zderzenia, koła miały się ślizgać po
wilgotnych szynach.
Według oskarżenia najechanie
nastąpiło z tyłu, a ponieważ dwa końcowe wagony pociągu gdyńskiego były
konstrukcji stalowej, przeto uległy nieznacznym uszkodzeniom. Podczas gdy
trzeci od końca wagon, drewnianej konstrukcji, nie zdołał stawić dostatecznego
oporu, tak że pchany przez pociąg wiedeński, przedostatni wagon stalowy, wsunął
się w ów wagon drewniany na kształt szufladki.
Kto nie widział dwóch wagonów wbitych w siebie niczem dwa
pudełka zapałek, ten nie może sobie wprost wyobrazić tego potwornego obrazu.
Żelazne konstrukcje, ciężkie masywne osie, części ważące setki kilogramów -
wszystko to pogięte i pokruszone na miazgę. Drzwi i okna wagonów, ściany i ich
obicia, toalety i urządzenie korytarzy - potłuczone na najdrobniejsze kawałki,
pomieszane ze sobą jakby w zawrotnym jakimś pędzie i spiętrzone ku niebu - pisał
„Nowy Dziennik”.
Ranni zostali umieszczeni w
szpitalach w Krakowie, Chrzanowie i w Pałacu Potockich w Krzeszowicach. Gazety
pisały o wagonach
wbitych w siebie niczym dwa pudełka zapałek, pomieszanych ze sobą i
spiętrzonych ku niebu. I o krzykach i jękach rannych „tworzących straszną
symfonję”. Wśród umierających krążył ksiądz, udzielając im ostatniego
namaszczenia. I hrabia, który wraz z żoną starał się im jakoś pomóc.. Na słomie
leżą dziesiątki zakrwawionych osób. Uwijają się tu lekarze w białych
płaszczach, niosąc doraźną pomoc. Sanitariusze i służba kolejowa wynoszą z
wagonów bezwładne postacie, układając je na uboczu. Krzyki i jęki rannych
tworzą straszną symfonję… Zginął
m.in. Wicenty Zajda z Makowa Podhalańskiego, prezes Stronnictwa
Ludowego. Gęste ślady krwi wołały głośno z toru o nieszczęściu…
Opracował – Stanisław Bednarz