Powered By Blogger

piątek, 16 listopada 2018

Australijska megafauna


Megalania

Konstantin Fiedotow


Latem 2018 roku w Australii znaleziono jeszcze jeden gatunek jadowitego węża. Serpentolodzy szli na plażę i w kupie kamieni znaleźli parę nieznanych wcześniej węży, które potem nazwano Vermicella parscauda.

Przedrostek „mega” (M, 10^6) oznacza coś tak wielkiego, ni mniej ni więcej tylko milion razy od znanych nam rozmiarów. Jeżeli idzie o faunę Australii, to ludzie rzeczy znajomi mówią, że nic dobrego tam nie ma. Tyle tam jadowitych węży, że spoza nich nie widać kangurów. A tutaj jeszcze przedstawcie sobie – coś „mega”! Musi, co to jest jakiś koszmar…

Szkielet Thylacoleo

Thylacoleo


Tak więc nie trzeba się bać. Australijską megafauną zoolodzy nazywają tych mieszkańców Zielonego Kontynentu, którzy już od dawien dawna nikomu nie zagrażają od co najmniej 40.000 lat. To właśnie o tych zwierzętach wam opowiemy. I zaczniemy od lwa workowatego.

Zabawne, bo w Australii wszystkie miejscowe gatunki ssaków są workowate (torbacze). Także te, które już dawno wymarły. Także lwy. Prawdę rzekłszy, to australijscy Aborygeni jeszcze zastali ich żyjącymi. Tak czy inaczej, wykopaliska świadczą o tym, że w tym czasie, w którym Australia zaczynała się zasiedlać przez ludzi, torbacze tam jeszcze zamieszkiwały i to całkiem nieźle, z komfortem! Znaleziony przez paleontologów szkielet lwa workowatego pozwala na dojście do wniosku, że był to całkiem groźny koleżka, o wadze ponad 150 kg i uzbrojeniem w postaci potężnych pazurów, potężnych kłów i porażającej szybkości. Nie było zwierząt równych jemu w całej Australii i nie było takich, które by mu podskoczyły. Uczeni odkryli przystosowania, które dobrze służyły mu w tym dalekim świecie. Po pierwsze, workowaty lew miał zęby jak u gryzonia, ale o gigantycznych rozmiarach – one pozwalały mu na łatwe przegryzanie łusek ofiar i dobrać się do szyi. Po drugie, ten dziwny lew miał ogon. Ale nie taki z zabawnym chwaścikiem na końcu, jakie mają dzisiejsze lwy, ale potężnie opancerzony i bardzo mocny ogon, na którym drapieżnik mógł się oprzeć w czasie walki (jak kangur), albo wykorzystać go w charakterze broni. Trudno sobie wyobrazić współczesnego lwa, który uderzałby przeciwnika ogonem. Ale ten dziwny australijski lew mógł walić przeciwnika ogonem (jak Ankylosaurus), i tym sposobem wyprawić go na długo na aut. Uczeni stworzyli obraz tego unikalnego zwierzęcia i zachwyceni uzyskanym rezultatem nazwali swe odkrycie Thylacoleo.

Thylacoleo atakuje Diprotodona (rekonstrukcja)

Diprotodon


Z nazwy wynika, że rzecz jest o jakimś dinozaurze. To, że Diprotodon okazuje się być torbaczem, nie trzeba mówić – to jest zrozumiałe, boż jest on z Australii. Mierzył on sobie 2 m w kłębie, całkowita długość mierzyła około 3 m, zaś ważyło to cudo jakieś 2,5 tony, jak porządny jeep. Żywiło się roślinnością. I na dodatek miało palce, doskonale przystosowane do rycia nor. To już jest zupełnie niepojętne: na co jednemu z największych na kontynencie (a wśród torbaczy na całym świecie) zwierzęciu kopać dla siebie norę? I jakich rozmiarów powinna być taka nora? To już nie nora, ale cały podziemny kompleks jaskiniowy!

Kiedy mały Diprotodon zaczynał poznawać świat, to mama mu tłumaczyła, że tutaj, w Australii nie ma się on kogo bać. No, w zasadzie poza Thylacoleo (który jeszcze nie wymarł) i jeszcze Quinkaną – lądowym krokodylem i Megalanią – gigantyczną jaszczurką.

Ale cała ta wiedza nie wyszła Diprotodonowi na dobre. Wymarł on nie przez napadające go krokodyle czy mega-jaszczurki, ale z pewnych – do dziś dnia niewyjaśnionych – przyczyn. Mówi się o zmianach klimatu. A w zamian za Diprotodona na Zielonym Kontynencie pojawił się wombat – dalszy i mniejszy specjalista od robót ziemnych.

Procoptodon

Procoptodon


Zgadnijcie, czyj to przodek! No rzecz jasna – kangura, wszak najsłynniejszy australijski symbol powinien mieć jakiegoś przodka. Tak więc poznajcie Procoptodona: torbacz (to oczywiste), wzrost do 3 m, silne tylne nogi, długi ogon, mocne szczęki jak u amerykańskiego komandosa, i coś podobnego do kopyt na zadnich nogach.

Zwierzę to mogło żywić się gałązkami z najwyższych drzew, gdzie nie dosięgnie tam doskoczy. Mógł swobodnie ze stukiem kopyt uciec od każdego drapieżnika, mógł także dać ogonem w nos każdemu atakującemu amatorowi jego mięsa. Był to bardzo wesoły i szanowany mieszkaniec tego kontynentu. Zapewne dzisiejsze kangury ciepło i miło wspominają swego dalekiego przodka, który także wymarł z nieznanych przyczyn.


Alfred Newton


Alfred Newton był to jeden z angielskich ornitologów, który siedział u siebie w gabinecie i zajmował się dokładnym opisywaniem różnych wymarłych ptaszków. Ich okazy przysyłał mu brat – sir Edward Newton. Kiedy Newtonowi (nie Issacowi, nie Edwardowi a Alfredowi – nie mylić) zaproponowali nazwanie pewnego ptaka na jego cześć, to on wybrał największego – dawną gęś o wzroście co najmniej 2 m i o masie 240 kg. Jak widać, taka gęś do żadnego piekarnika się nie zmieści. Chociażby dlatego, że jak wszyscy bohaterowie tego materiału, ona dawno już wymarła.

Alfred (gęś a nie ornitolog) najszybciej mógł być padlinożercą, chociaż mógł też być drapieżnikiem albo trawożercą – tego nie wie nikt. Miał on skrzydła, mocne nogi i jeszcze mocniejszy dziób.


Meiolania, Megalania i Quinkana


Nie, to nie są rośliny, choć nazwy mają podobne do roślin. Meiolania to gigantyczny żółw. Po prostu mega-żółw, super-żółw o długości do 5 m od czubka pyska do czubka ogona. Sam pancerz mierzy 2,5 m – gotowy kadłub dla małego jachtu, i to jeszcze z zakąską w środku. Inna rzecz, że dostać taki kadłub nie było wcale łatwo. Nasza Meiolania w odróżnieniu od współczesnych żółwi nie chowała głowy, ogona i łap do pancerza w oczekiwaniu aż przeciwnik się znudzi i zrezygnuje albo ją zabije. Meiolania miała w ogonie kolce (jak Stegosaurus, Wuerhosaurus lub Hesperosaurus), na łapach pazury, a na głowie – rogi. Tak więc trudno było jej rzucić wyzwanie. Nie wiadomo, kto by zwyciężył w takim starciu.

O Megalanii właściwie niczego nie wiadomo. Nikt jeszcze nie znalazł jej szkieletu, ale jest założenie, że ona była potężna – o długości do 10 m – największa na naszej planecie jaszczurka, która na dodatek jeszcze była jadowita! Tym niemniej Aborygeni twierdzą, że Megalania jeszcze nie wymarła.

A co się tyczy Quinkanii, to jest to ten sam krokodyl, o którym tutaj wzmiankowałem. Quinkania dorastała do 6 m i miała śmieszne (dla ówczesnych krokodyli) proste tylne nogi. Te właśnie nogi pozwalały Quinkanii na szybkie bieganie na lądzie (dlatego nazwano ją lądowym krokodylem), a jej piłowate zęby były w stanie rozciąć ofiarę na sztuki.

Ptaki Moa i orzeł Haasta

Moa i orzeł Haasta


Moa to ptak zamieszkujący ongi wyspy Nowej Zelandii do czasu przybycia pierwszych ludzi – Maorysów. Moa miał wzrost 3,6 m, żywił się trawą, był nielotem i nie zdążył się przestraszyć człowieka i wszystkich przedstawicieli tego gatunku wymordowały istoty o wyższym rozumie.

Orzeł Haasta – był to jedyny drapieżnik (poza człowiekiem), którego obawiały się ptaki Moa. Orzeł ten także żywił się ptakami Moa, ale robił to nieczęsto i selektywnie. Wyróżniał się on potężnymi pazurami, które były w stanie pogruchotać kości i niezwykłą siłą – przy wadze ciała 10-14 kg, orzeł Haasta mógł podnieść w powietrze ptaka Moa, który ważył nawet ćwierć tony!


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 34/2018, ss. 38-39
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz