Powered By Blogger

środa, 19 maja 2021

Zagadka Złotego Samolotu

 


Jarda Mareš

 

Polska ma swój Złoty Pociąg, zaś Czesi mają Złoty Samolot! Podobnie jak u nas, skarb Złotego Samolotu przepadł gdzieś w pomroce dziejów. I znów kilku outsiderów go poszukuje z takimi samymi rezultatami, z jakimi nasi poszukują Złotego Pociągu. A to było tak:

Jest 21.XI.1947 roku. W Czechosłowacji pomału gęstnieje sytuacja polityczna. Nadchodzi przewrót lutowy. W Rumunii w tym czasie wstrząsa rewolucja, a w Lomnicy n./Popelkou – małym miasteczku nieopodal Jičina; N 50°32’ – E 015°21’30”, tego dnia wydarzyła się jedna z najbardziej zagadkowych katastrof lotniczych, której nigdy nie wyjaśniono.

 

Katastrofa ściśle tajna

 

Jest już pod wieczór, na dworze ściemnia się. Naraz mieszkańcy Lomnicy i okolic słyszą nad sobą huk silników samolotu transportowego.[1] Jest on o wiele silniejszy, niż kiedykolwiek indziej. Ci, którzy podnoszą głowy, są w stanie ujrzeć sylwetkę samolotu Lisunowa Li-2 należącego do czechosłowacko-rumuńskiego przedsiębiorstwa TARS z zapalonymi światłami lądowania. Samolot z linii Bukareszt – Praga nie ma właściwie czego szukać w Lomnicy n./Popelkou. Na pokładzie samolotu znajduje się VIP – bardzo ważna osobistość. Po kilku chwilach słychać było trzask łamanych drzew i huk eksplozji. Zagadkowo zaginiony samolot uderzył w stok góry Tabor. Na miejscy pozostaje osiem czy dziewięć martwych ciał.

 

Dramat w Rumunii

 

Rumunia do listopada 1947 roku jest wciąż formalnie królestwem. Ale władza formalnie jest już w rękach proradzieckiej władzy i co do orientacji i rozwoju sytuacji w krajach pod rządami Armii Czerwonej nie ma wątpliwości. Jedynym, który mógłby postawić tamę przewrotowi komunistycznemu, jest król Michał I. Jest też bardzo popularny. W listopadzie, król udaje się do Londynu na koronację królowej Elżbiety II. Po powrocie oznajmia, że się ożeni z księżniczką Anną Bourbon-Parmeńską, którą prawie poznał na koronacji. To by jeszcze bardziej wzmogło jego popularność, i dlatego komuniści zaczęli się szykować na szturm królewskiego pałacu. Odcięto łączność telefoniczną i pod groźbą ataku tysięcy studentów zmuszono go do podpisania abdykacji. Następnie król opuścił kraj biorąc ze sobą koronę i regalia, a następnie ogłasza, że abdykacja jest nieważna a to dlatego, że go do niej zmuszono. Ale Rumunia w tym czasie jest już na drodze do panowania brutalnego reżimu Gheorghe Deja, a potem Nicolae Ceausescu.

 

Na miejscu katastrofy

 

Lisunow Li-2 jest radziecką wersją samolotu Douglas DC-3 Dakota. Na pokład weszło 21 podróżnych plus załoganci. Tego dnia leciało w nim 20 pasażerów i 5 załogantów. Katastrofę pamiętają jeszcze niektórzy świadkowie. Josef Fišar z niedalekiej Novej Vsi pamięta ogłuszający ryk silników lotniczych nisko przelatującego samolotu, eksplozję a potem zapadłą ciszę.

- W pierwszym rzędzie poszliśmy tam z obawami. Nie baliśmy się tego, co tam zobaczymy, ale tego że mogą tam być jacyś policjanci, bowiem obowiązywały jeszcze prawa ustanowione przez Hitlera.

 



Co się stało?

 

Pilot dostrzegł zbliżającą się górę za późno. Zaczepił skrzydłem o drzewa, uszkodzony samolot się przewrócił i spadł na pole za lasem i natychmiast się zapalił. Do wraka samolotu zbiegli się po katastrofie ludzie z sąsiednich wsi. Zwłoki przeniesiono do nieodległej stodoły, zaś rannych do hotelu. Co najmniej 5 osób straciło życie na miejscu, jednej osoby z powodu oparzeń nie dało się zidentyfikować. W szpitalu zmarły wskutek odniesionych obrażeń 3 następne osoby – m.in. pilot i matka 9-miesięcznego dziecka. Krótkie wiadomości o katastrofie już się rozchodziły. Najwcześniejszy artykuł prasowy mówi o 9 ofiarach.

 

Tajemnicza załoga i złoto na pokładzie

 

Wiadomo, że z informacji z Rumunii nie poznano wszystkich pasażerów samolotu. Jednym z uratowanych był rumuński ambasador w Pradze – Horia Grigorescu, który wiózł właśnie w tym samolocie poza innymi rzeczami swoją dymisję. Zamierzał on wyemigrować za właśnie stawianą Żelazną Kurtynę. W czasie katastrofy był lekko ranny i po opatrzeniu wypuszczono go ze szpitala. Na drugi dzień Grigorescu w Pradze podał się do dymisji i opuścił Czechosłowację w kierunku na Zachód. We wraku samolotu znaleziono złoto i wraz z jego znalezieniem zaczęły się pojawiać nieprzyjemne pytania: co robiła ta maszyna nad Lomnicą n./Popelku skoro leciała do Pragi? Czy pilot miał rzeczywiście zamiar lądować w Pradze, i czy faktycznie leciał gdzie indziej? Dlaczego leciał tak nisko? I co takiego stało się na pokładzie samolotu i dlaczego uderzył on w górę nad miastem? Na to miało odpowiedzieć wszczęte śledztwo. W tym czasie katastrofy lotnicze wyjaśniali śledczy z Państwowej Inspekcji Lotniczej i Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Podlegały one Ministerstwu Komunikacji. W śledztwie partycypowała również armia i policja.

 

Poszukiwania na własną rękę: tam nic, tu nic…

 

- Na miejsce katastrofy jeszcze tej nocy przybyła komisja z Departamentu Lotnictwa Ministerstwa Komunikacji, która przy udziale żołnierzy z jiczyńskiej bazy i miejscowych strażaków zbadała jej przyczyny – pisze w artykule prasowym z roku 1997 Jan Drahoňovský, a powołuje się w nim na wspomnienia świadków. To mnie zainteresowało do tego stopnia, że postanowiłem dowiedzieć się coś więcej o tym śledztwie. Pierwsze kroki skierowałem do Ministerstwa Komunikacji, które przeszukało swe archiwa i nic nie znalazło. Poradzono mi zwrócić się z tym do Urzędu Lotnictwa Cywilnego, tam się dowiedziałem, że owszem, takie dokumenty były, ale przekazano je do Archiwum Narodowego. Tylko że Archiwum Narodowym na temat tej katastrofy nie ma ani słowa. Podobnie negatywna odpowiedź przyszła z Głównego Archiwum Wojskowego. Ostatnią możliwością było nasze MSZ i strona rumuńska. Rozbił się rumuński samolot, tak że skarb mógł być przekazany właśnie tam. Ale nie ma o tym ani słowa! Jedyne, co zachowało się po tej katastrofie, to dwa krótkie zapisy w Archiwum SNB.[2] Jeden z nich to odręczna notatka służbowa tamtejszej placówki, a drugi to meldunek do powiatowej siedziby SNB. Krótkie informacje można znaleźć w zapiskach miejscowej Straży Pożarnej, miejskiej kronice i w kilku artykułach prasowych.

 

Błąd pilota, dezorientacja czy awaria?

 

Spróbujmy ustalić najprawdopodobniejszą przyczyną upadku samolotu. Samolot linii TARS leci dobrym kursem jeszcze nad Brnem. Potem skręca na północ i to co najmniej o 30° (w prawo). Prosty błąd pilotów samolotu jest rosnącą odchyłką im dalej tym mniej prawdopodobną, maszyna tuż przed katastrofą zniżała lot i to aż do wysokości 500 m n.p.m. Na pokładzie samolotu znajdował się rumuński ambasador i wraz z nim kilka kilogramów złota, po które po katastrofie nikt się nie zgłosił.

Ambasador bezpośrednio po katastrofie uciekł na Zachód. W miejscowej kronice możemy się doczytać, że najprawdopodobniej chodziło o przemyt i ucieczkę do Niemiec Zachodnich. Kronika jest pisana z kilkuletnim poślizgiem (nie wiemy jak długim) i dlatego kronikarz się pomylił. W roku 1947 nie istniały ani Wschodnie ani Zachodnie Niemcy, a jedynie strefy okupacyjne.[3] A skoro pilot zboczył na północ, to zmierzał do Radzieckiej Strefy Okupacyjnej. Samolot leciał nisko. Nasuwa się wyjaśnienie, że chcieli się ukryć przed radarami. Jednakże w tym czasie nie było tam żadnych radarów!

Dalszą możliwością jest problem techniczny i utrata orientacji. Ladislav Keller – specjalista od lotnictwa wskazuje na fakt, że samolot nie był wyposażony w radiokompasy. W takim przypadku była używana w nim radiostacja i latano według siły sygnału. To znaczy, że radiota wysyłał sygnał na ziemię, a ziemia odsyłała mu tzw. wektor. Według niego ustalał on kierunek, w którym ma lecieć.

- Jeżeli doszło do nawiązania łączności przez tą radiostację, to załoga mogła spokojnie szukać miejsca na awaryjne lądowanie – twierdzi specjalista.

Jednakże skoro załoga straciła orientację i opadała w dół, musiała lecąc tym kursem ku Lomnicy minąć Pardubice i Hradec Králové. Trudno jest przypuścić i nie jest to prawdopodobne, by w przypadku awarii nie podzielili się tą informacją już tam. Przeciwko temu, że przyczyną katastrofy była awaria techniczna mówi także i ta złota zasada.   

 

Na pokładzie jest złoto!

 

Po upadku samolotu zapanował chaos. Kiedy przybyli pierwsi miejscowi, było już ciemno. Wspomina znów Josef Fišar, który doszedł tam później, ale za to mówił:

- Pierwsi przybyli mówili, że nie widzieli tam niczego, że świecili tam tylko latarką na baterię. Jedna pani z samolotu poprosiła ich po niemiecku, by zadzwonili do ambasady.

Kto przewoził złoty skarb z Rumunii? Czy ktoś z miejscowych nie znalazł i przywłaszczył sobie coś? I gdzie znikło 7 kg złota, które zgłoszono na policję? 

 

Dalszych świadków przesłuchał miejscowy badacz Ondřej Krotil. Niektórzy z nich mówili, że się tam wszystko rabowało.  Wspomnienia Jozefa Fišara przybliżają nam to, że to było możliwe:

- Nie pamiętam tego, by ktoś tam był przy tym samolocie. Jak przez mgłę pamiętam, że był tam policjant, ale nikt nas nie zatrzymywał. Mogliśmy chodzić sobie po terenie i oglądać to, co tam było i spokojnie odejść.

O złocie przez kilka dni nikt niczego nie wiedział.

v W szczątkach samolotu znaleziono przemycane złoto o wadze 7 kg i to w różnych monetach, wyrobach i sztabkach. (Notatka służbowa z placówki SNB Lomnica)

v W czasie przeglądu i rozbiórki wraka samolotu komunikacyjnego (…) znaleziono ogółem: 549 złotych monet z różnych krajów, 3,50 kg różnych wyrobów, monet i sztabek złota, które były tam najwidoczniej przewożone. Przewóz tychże kosztowności był prawdopodobnie dokonany przez pilotów lub jednego z pilotów. (Meldunek z powiatowej agendy SNB do wyższych przełożonych i administracji krajowej)

v W szczątkach rumuńskiego samolotu komunikacyjnego znaleziono dwa i pół kilograma złotych monet w cudzych i w naszej walucie. (Artykuł pt. „Kto przewoził złoto pod fotelem” w „Straž severu”)

…Jak to jest możliwe, że informacje o złocie się tak od siebie różnią przecież mówi się o złocie? I gdzie to złoto było i kto je przewoził? Możliwe, że ambasador jako dyplomata mógł je wieźć jako bagaż dyplomatyczny. Potem by się znalazło najpóźniej w czasie demontażu wraku w składnicach złomu i surowców wtórnych. Jeżeli to byli piloci, którzy ukryli je w kadłubie samolotu, to byłoby w takim przypadku najlepiej odlecieć ze złotem na Zachód.

Czyżby „Straž severu” piszała o innym złocie, niż to, które znalazła policja? A dlaczego w strażackiej kronice czytamy pochwały, że strażacy przeszukali wrak dobrze, by się nic nie zgubiło. Czego tam szukali, skoro nikt o niczym nie wiedział? Jak to jest możliwe, że do samolotu dostali się miejscowi, bo nikt im tego nie zabraniał?

 

Gdzie przepadł skarb?

 

Informacji o dużej ilości złota mógłby wydać Czeski Bank Narodowy, do którego było ono – według ówczesnych źródeł – przewiezione. Jednakże bank nie ma ani złota, ani nawet notatki o tym, że było kiedyś tam przywiezione!

Bardzo interesujące wspomnienie, które może coś wnieść do sprawy, znajduje się w pamiętniku Zdenka Vanka:

- W roku 1968 poszedłem na grzyby do lasu. Niedaleko stąd znalazłem wykopany szyb. Był on wyłożony drewnianymi deseczkami , ale były one już zgniłe. Tak mi się to wtedy połączyło z tym (katastrofą).

Czyżby po upływie 20 lat od tego karalnego czynu, jakim była kradzież, ktoś powrócił na miejsce ukrycia skarbu?

 

I tylko wciąż pytania

 

Dlaczego wtedy ten samolot uległ katastrofie? Czemu wszystkie dokumenty o tej katastrofie gdzieś zaginęły, albo się nigdy nie pokazały? Kto transportował z Rumunii złoty skarb? Czy ktoś z miejscowych nie znalazł coś cennego i schował dla siebie? Gdzie się podziało 7 kg złota z policyjnych meldunków? Dlaczego rzecznik Banku Narodowego oświadczył mi do kamery, że nie mają żadnego dokumentu na ten temat? Czy to zagadkowe zniknięcie akt ze śledztwa nie ma coś wspólnego z tym złotem?

Co dodać na zakończenie? Może tylko to, że Lomnica n./Popelkou jest dla samolotów przeklęta. W bliskiej okolicy rozegrało się pięć katastrof lotniczych. Do tej ostatniej, w czasie której zginęły 3 osoby doszło na tym samym stoku, tylko kilkaset metrów wyżej.

 

Moje 3 grosze

 

Pan Stanisław Bednarz, współautor naszej wspólnej książki „Tajemnice katastrof lotniczych”, Jordanów 2020, podrzucił mi nieco więcej informacji na temat tej katastrofy ze strony internetowej Aviation Safety Network, gdzie czytamy m.in., że:

 

Status: Katastrofa lotnicza 

Data: Piątek, 21 listopada 1947

Czas: 18:00

Rodzaj smolotu: Lisunov Li-2P

Właściciel: Transporturile Aeriene Romano-Sovietice - TARS

Rejestracja: YR-TAI

Załoga: Liczba ofiar śmiertelnych: 5/5

Pasażerowie: Ofiary śmiertelne: 8/21

Razem: Ofiary śmiertelne: 13/26

Uszkodzenia samolotu: Uszkodzony nie do naprawienia

Lokalizacja: Plouznice, Lomnice nad Popelkou (Republika Czeska)

Faza: W drodze (ENR)

Natura: Międzynarodowy pasażer rozkładowy

Lotnisko wylotu: Port lotniczy Bukareszt-Baneasa (BBU/LRBS), Rumunia

Lotnisko docelowe: Międzynarodowy port lotniczy Praha-Ruzyne (PRG/LKPR), Republika Czeska

Narracja: Załoga zgubiła się po awarii radia. Samolot opadał, aż uderzył w drzewa i rozbił się.

Klasyfikacja: Kontrolowany lot w teren (CFIT) - naziemny

Źródła:

» „Transporty radzieckie”

» „Nehody dopravních letadel v Ceskoslovensku”, díl 2

 

Co z tego wynika? Wynika mianowicie to, że zginęła cała załoga – 5 osób i 8 pasażerów. 13 ofiar na 26 osób. Ale nie to jest najważniejsze, bo należałoby od razu postawić pytanie o to, KTO leciał tym samolotem. Bo tutaj należałoby szukać rozwiązania zagadki.

Ambasador, który zamierzał uciec na Zachód? A może takich uciekinierów było więcej? Owszem – to mógłby być powód, by porwać ten samolot i skierować go do Radzieckiej Zony Okupacyjnej, by tam go przejąć wraz z osobami na pokładzie i ładunkiem kilku kilogramów złota. Po prostu w jakiś sposób ludzie Deja zorientowali się, że samolot wiezie uciekinierów i polecili pilotom lecieć nie do Pragi ale do strefy okupowanej przez Rosjan, gdzie tymi ludźmi „czule” „zaopiekowałoby” się NKWD albo SMIERSZ… Pasażerowie zorientowali się i postanowili nie dać tanio swej skóry. Mogło dojść do walki, w rezultacie której samolot spadł na ziemię z wiadomym efektem, a załoga zginęła.

Porwania ludzi do ZSRR się zdarzały, że wspomnę choćby sprawę porwania Raoula Wallenberga czy wcześniej ppor. Zofii Leśniowskiej, córki zamordowanego gen. Władysława Sikorskiego… W tym przypadku chodziło o uniemożliwienie ucieczki na Zachód VIP-owi czy kilku VIP-om z ładunkiem złota.

A tak w ogóle, to ta cała historia dziwnie kojarzy mi się ze sprawą katastrofy polskiego samolotu An-24B o znakach SP-LTF, z lotu LO165, który rozbił się w lesie porastającym północny stok Policy w Beskidzie Wysokim ze względu na podobieństwa obu katastrof. I jak twierdzi Irena Małysa w swej powieści kryminalnej pt. „W cieniu Babiej Góry”, MOVA, Białystok 2021, także w tym przypadku doszło do porwania samolotu, katastrofy i rabunku na dużą skalę.  

Wracając do katastrofy w Czechach, to po 1948 roku nastąpiło dokładne wyczyszczenie całej sprawy przez komunistyczne władze – zniszczono dokumenty, świadków zastraszono, złoto… być może poszło na tajny fundusz SNB czy Securitate.

I to wszystko, koniec tajemnicy.

 

Źródła:

·        „Zahady zivota”, nr 8/2017 ss. 12-15

·        Aviation Safety Network

Przekład z czeskiego i angielskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz



[1] Wszystkie podkreślenia autora.

[2] SNB – Sbor Národní Bespečností – czechosłowacki odpowiednik naszego UBP, potem Št.B.

[3] Były to w tym czasie: Radziecka Strefa Okupacyjna, Bizonia (Amerykańska i Brytyjska Strefa Okupacyjna) i Francuska Strefa Okupacyjna.