Jarda Mareš
Polska ma swój Złoty Pociąg, zaś
Czesi mają Złoty Samolot! Podobnie jak u nas, skarb Złotego Samolotu przepadł
gdzieś w pomroce dziejów. I znów kilku outsiderów go poszukuje z takimi samymi
rezultatami, z jakimi nasi poszukują Złotego Pociągu. A to było tak:
Jest 21.XI.1947 roku. W Czechosłowacji
pomału gęstnieje sytuacja polityczna. Nadchodzi przewrót lutowy. W Rumunii w
tym czasie wstrząsa rewolucja, a w Lomnicy n./Popelkou – małym miasteczku
nieopodal Jičina; N 50°32’ – E 015°21’30”, tego dnia wydarzyła się jedna z
najbardziej zagadkowych katastrof lotniczych, której nigdy nie wyjaśniono.
Katastrofa
ściśle tajna
Jest już pod wieczór, na dworze
ściemnia się. Naraz mieszkańcy Lomnicy i okolic słyszą nad sobą huk silników samolotu
transportowego.[1]
Jest on o wiele silniejszy, niż kiedykolwiek indziej. Ci, którzy podnoszą
głowy, są w stanie ujrzeć sylwetkę samolotu Lisunowa Li-2 należącego
do czechosłowacko-rumuńskiego przedsiębiorstwa TARS z zapalonymi światłami
lądowania. Samolot z linii Bukareszt – Praga nie ma właściwie czego szukać w
Lomnicy n./Popelkou. Na pokładzie samolotu znajduje się VIP –
bardzo ważna osobistość. Po kilku chwilach słychać było trzask łamanych drzew i
huk eksplozji. Zagadkowo zaginiony samolot uderzył w stok góry Tabor. Na
miejscy pozostaje osiem czy dziewięć martwych ciał.
Dramat
w Rumunii
Rumunia do listopada 1947 roku
jest wciąż formalnie królestwem. Ale władza formalnie jest już w rękach
proradzieckiej władzy i co do orientacji i rozwoju sytuacji w krajach pod
rządami Armii Czerwonej nie ma wątpliwości. Jedynym, który mógłby postawić tamę
przewrotowi komunistycznemu, jest król Michał
I. Jest też bardzo popularny. W listopadzie, król udaje się do Londynu na
koronację królowej Elżbiety II. Po powrocie oznajmia, że się ożeni z
księżniczką Anną Bourbon-Parmeńską, którą prawie poznał na koronacji.
To by jeszcze bardziej wzmogło jego popularność, i dlatego komuniści zaczęli
się szykować na szturm królewskiego pałacu. Odcięto łączność telefoniczną i pod
groźbą ataku tysięcy studentów zmuszono go do podpisania abdykacji. Następnie
król opuścił kraj biorąc ze sobą koronę i regalia, a następnie ogłasza, że
abdykacja jest nieważna a to dlatego, że go do niej zmuszono. Ale
Rumunia w tym czasie jest już na drodze do panowania brutalnego reżimu Gheorghe Deja, a potem Nicolae Ceausescu.
Na
miejscu katastrofy
Lisunow Li-2 jest
radziecką wersją samolotu Douglas DC-3 Dakota. Na pokład
weszło 21 podróżnych plus załoganci. Tego dnia leciało w nim 20 pasażerów i 5 załogantów.
Katastrofę pamiętają jeszcze niektórzy świadkowie. Josef Fišar z niedalekiej Novej Vsi pamięta ogłuszający ryk
silników lotniczych nisko przelatującego samolotu, eksplozję a potem zapadłą
ciszę.
-
W pierwszym rzędzie poszliśmy tam z obawami. Nie baliśmy się tego, co tam
zobaczymy, ale tego że mogą tam być jacyś policjanci, bowiem obowiązywały
jeszcze prawa ustanowione przez Hitlera.
Co
się stało?
Pilot dostrzegł zbliżającą się
górę za późno. Zaczepił skrzydłem o drzewa, uszkodzony samolot się przewrócił i
spadł na pole za lasem i natychmiast się zapalił. Do wraka samolotu zbiegli się
po katastrofie ludzie z sąsiednich wsi. Zwłoki przeniesiono do nieodległej
stodoły, zaś rannych do hotelu. Co najmniej 5 osób straciło życie na
miejscu, jednej osoby z powodu oparzeń nie dało się zidentyfikować. W
szpitalu zmarły wskutek odniesionych obrażeń 3 następne osoby – m.in. pilot i
matka 9-miesięcznego dziecka. Krótkie wiadomości o katastrofie już się
rozchodziły. Najwcześniejszy artykuł prasowy mówi o 9 ofiarach.
Tajemnicza
załoga i złoto na pokładzie
Wiadomo, że z informacji z
Rumunii nie poznano wszystkich pasażerów samolotu. Jednym z uratowanych był
rumuński ambasador w Pradze – Horia
Grigorescu, który wiózł właśnie w tym samolocie poza innymi rzeczami swoją
dymisję. Zamierzał on wyemigrować za właśnie stawianą Żelazną Kurtynę. W czasie
katastrofy był lekko ranny i po opatrzeniu wypuszczono go ze szpitala. Na drugi
dzień Grigorescu w Pradze podał się do dymisji i opuścił Czechosłowację w
kierunku na Zachód. We wraku samolotu znaleziono złoto i wraz z jego
znalezieniem zaczęły się pojawiać nieprzyjemne pytania: co robiła ta maszyna
nad Lomnicą n./Popelku skoro leciała do Pragi? Czy pilot miał rzeczywiście
zamiar lądować w Pradze, i czy faktycznie leciał gdzie indziej? Dlaczego leciał
tak nisko? I co takiego stało się na pokładzie samolotu i dlaczego uderzył on w
górę nad miastem? Na to miało odpowiedzieć wszczęte śledztwo. W tym
czasie katastrofy lotnicze wyjaśniali śledczy z Państwowej Inspekcji Lotniczej
i Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Podlegały one Ministerstwu Komunikacji. W
śledztwie partycypowała również armia i policja.
Poszukiwania
na własną rękę: tam nic, tu nic…
- Na miejsce katastrofy jeszcze
tej nocy przybyła komisja z Departamentu Lotnictwa Ministerstwa Komunikacji,
która przy udziale żołnierzy z jiczyńskiej bazy i miejscowych strażaków zbadała
jej przyczyny – pisze w artykule prasowym z roku 1997 Jan Drahoňovský, a powołuje się w nim na wspomnienia świadków. To
mnie zainteresowało do tego stopnia, że postanowiłem dowiedzieć się coś więcej
o tym śledztwie. Pierwsze kroki skierowałem do Ministerstwa Komunikacji, które
przeszukało swe archiwa i nic nie znalazło. Poradzono mi zwrócić się z tym do
Urzędu Lotnictwa Cywilnego, tam się dowiedziałem, że owszem, takie dokumenty
były, ale przekazano je do Archiwum Narodowego. Tylko że Archiwum Narodowym na
temat tej katastrofy nie ma ani słowa. Podobnie negatywna odpowiedź przyszła z
Głównego Archiwum Wojskowego. Ostatnią możliwością było nasze MSZ i strona
rumuńska. Rozbił się rumuński samolot, tak że skarb mógł być przekazany właśnie
tam. Ale
nie ma o tym ani słowa! Jedyne, co zachowało się po tej katastrofie, to
dwa krótkie zapisy w Archiwum SNB.[2]
Jeden z nich to odręczna notatka służbowa tamtejszej placówki, a drugi to
meldunek do powiatowej siedziby SNB. Krótkie informacje można znaleźć w
zapiskach miejscowej Straży Pożarnej, miejskiej kronice i w kilku artykułach
prasowych.
Błąd
pilota, dezorientacja czy awaria?
Spróbujmy ustalić
najprawdopodobniejszą przyczyną upadku samolotu. Samolot linii TARS leci dobrym
kursem jeszcze nad Brnem. Potem skręca na północ i to co najmniej o 30° (w
prawo). Prosty błąd pilotów samolotu jest rosnącą odchyłką im dalej tym mniej
prawdopodobną, maszyna tuż przed katastrofą zniżała lot i to aż do wysokości
500 m n.p.m. Na pokładzie samolotu znajdował się rumuński ambasador i wraz z
nim kilka kilogramów złota, po które po katastrofie nikt się nie zgłosił.
Ambasador bezpośrednio po
katastrofie uciekł na Zachód. W miejscowej kronice możemy się doczytać, że
najprawdopodobniej chodziło o przemyt i ucieczkę do Niemiec Zachodnich. Kronika
jest pisana z kilkuletnim poślizgiem (nie wiemy jak długim) i dlatego kronikarz
się pomylił. W roku 1947 nie istniały ani Wschodnie ani Zachodnie Niemcy, a
jedynie strefy okupacyjne.[3]
A skoro pilot zboczył na północ, to zmierzał do Radzieckiej Strefy Okupacyjnej.
Samolot leciał nisko. Nasuwa się wyjaśnienie, że chcieli się ukryć
przed radarami. Jednakże w tym czasie nie było tam żadnych radarów!
Dalszą możliwością jest problem
techniczny i utrata orientacji. Ladislav
Keller – specjalista od lotnictwa wskazuje na fakt, że samolot nie był
wyposażony w radiokompasy. W takim przypadku była używana w nim radiostacja i
latano według siły sygnału. To znaczy, że radiota wysyłał sygnał na ziemię, a
ziemia odsyłała mu tzw. wektor. Według niego ustalał on kierunek, w którym ma
lecieć.
- Jeżeli doszło do nawiązania łączności przez tą radiostację, to załoga
mogła spokojnie szukać miejsca na awaryjne lądowanie – twierdzi
specjalista.
Jednakże skoro załoga straciła
orientację i opadała w dół, musiała lecąc tym kursem ku Lomnicy minąć Pardubice
i Hradec Králové. Trudno jest przypuścić i nie jest to prawdopodobne, by w
przypadku awarii nie podzielili się tą informacją już tam. Przeciwko temu, że przyczyną
katastrofy była awaria techniczna mówi także i ta złota zasada.
Na
pokładzie jest złoto!
Po upadku samolotu zapanował chaos.
Kiedy przybyli pierwsi miejscowi, było już ciemno. Wspomina znów Josef Fišar,
który doszedł tam później, ale za to mówił:
-
Pierwsi przybyli mówili, że nie widzieli tam niczego, że świecili tam tylko
latarką na baterię. Jedna pani z samolotu poprosiła ich po niemiecku, by
zadzwonili do ambasady.
Kto przewoził złoty skarb z
Rumunii? Czy ktoś z miejscowych nie znalazł i przywłaszczył sobie coś? I gdzie
znikło 7 kg złota, które zgłoszono na policję?
Dalszych świadków przesłuchał
miejscowy badacz Ondřej Krotil. Niektórzy
z nich mówili, że się tam wszystko rabowało. Wspomnienia Jozefa Fišara przybliżają nam to,
że to było możliwe:
-
Nie pamiętam tego, by ktoś tam był przy tym samolocie. Jak przez mgłę pamiętam,
że był tam policjant, ale nikt nas nie zatrzymywał. Mogliśmy chodzić sobie po
terenie i oglądać to, co tam było i spokojnie odejść.
O złocie przez kilka dni nikt
niczego nie wiedział.
v W szczątkach samolotu znaleziono przemycane
złoto o wadze 7 kg i to w różnych monetach, wyrobach i sztabkach. (Notatka
służbowa z placówki SNB Lomnica)
v W czasie przeglądu i rozbiórki wraka samolotu
komunikacyjnego (…) znaleziono ogółem: 549 złotych monet z różnych krajów, 3,50
kg różnych wyrobów, monet i sztabek złota, które były tam najwidoczniej
przewożone. Przewóz tychże kosztowności był prawdopodobnie dokonany przez
pilotów lub jednego z pilotów. (Meldunek z powiatowej agendy
SNB do wyższych przełożonych i administracji krajowej)
v W szczątkach rumuńskiego samolotu
komunikacyjnego znaleziono dwa i pół kilograma złotych monet w cudzych i w naszej
walucie. (Artykuł pt. „Kto przewoził złoto pod fotelem” w „Straž
severu”)
…Jak to jest możliwe, że
informacje o złocie się tak od siebie różnią przecież mówi się o złocie? I
gdzie to złoto było i kto je przewoził? Możliwe, że ambasador jako dyplomata
mógł je wieźć jako bagaż dyplomatyczny. Potem by się znalazło najpóźniej w czasie
demontażu wraku w składnicach złomu i surowców wtórnych. Jeżeli to byli
piloci, którzy ukryli je w kadłubie samolotu, to byłoby w takim przypadku
najlepiej odlecieć ze złotem na Zachód.
Czyżby „Straž severu” piszała o
innym złocie, niż to, które znalazła policja? A dlaczego w strażackiej kronice
czytamy pochwały, że strażacy przeszukali wrak dobrze, by się nic nie zgubiło. Czego
tam szukali, skoro nikt o niczym nie wiedział? Jak to jest możliwe, że do
samolotu dostali się miejscowi, bo nikt im tego nie zabraniał?
Gdzie
przepadł skarb?
Informacji o dużej ilości złota mógłby
wydać Czeski Bank Narodowy, do którego było ono – według ówczesnych źródeł –
przewiezione. Jednakże bank nie ma ani złota, ani nawet notatki o tym, że było kiedyś
tam przywiezione!
Bardzo interesujące wspomnienie,
które może coś wnieść do sprawy, znajduje się w pamiętniku Zdenka Vanka:
-
W roku 1968 poszedłem na grzyby do lasu. Niedaleko stąd znalazłem wykopany
szyb. Był on wyłożony drewnianymi deseczkami , ale były one już zgniłe. Tak mi
się to wtedy połączyło z tym (katastrofą).
Czyżby po upływie 20 lat od tego
karalnego czynu, jakim była kradzież, ktoś powrócił na miejsce ukrycia skarbu?
I tylko wciąż pytania
Dlaczego wtedy ten samolot uległ
katastrofie? Czemu wszystkie dokumenty o tej katastrofie gdzieś zaginęły, albo
się nigdy nie pokazały? Kto transportował z Rumunii złoty skarb? Czy ktoś z
miejscowych nie znalazł coś cennego i schował dla siebie? Gdzie się podziało 7
kg złota z policyjnych meldunków? Dlaczego rzecznik Banku Narodowego oświadczył
mi do kamery, że nie mają żadnego dokumentu na ten temat? Czy to zagadkowe
zniknięcie akt ze śledztwa nie ma coś wspólnego z tym złotem?
Co dodać na zakończenie? Może
tylko to, że Lomnica n./Popelkou jest dla samolotów przeklęta. W bliskiej
okolicy rozegrało się pięć katastrof lotniczych. Do tej ostatniej, w czasie
której zginęły 3 osoby doszło na tym samym stoku, tylko kilkaset metrów wyżej.
Moje
3 grosze
Pan Stanisław Bednarz, współautor naszej wspólnej książki „Tajemnice
katastrof lotniczych”, Jordanów 2020, podrzucił mi nieco więcej informacji na
temat tej katastrofy ze strony internetowej Aviation Safety Network, gdzie
czytamy m.in., że:
Status:
Katastrofa lotnicza
Data:
Piątek,
21 listopada 1947
Czas: 18:00
Rodzaj
smolotu: Lisunov Li-2P
Właściciel: Transporturile
Aeriene Romano-Sovietice - TARS
Rejestracja: YR-TAI
Załoga: Liczba
ofiar śmiertelnych: 5/5
Pasażerowie: Ofiary
śmiertelne: 8/21
Razem: Ofiary
śmiertelne: 13/26
Uszkodzenia
samolotu: Uszkodzony nie do naprawienia
Lokalizacja: Plouznice,
Lomnice nad Popelkou (Republika Czeska)
Faza: W drodze
(ENR)
Natura: Międzynarodowy
pasażer rozkładowy
Lotnisko
wylotu: Port lotniczy Bukareszt-Baneasa (BBU/LRBS), Rumunia
Lotnisko
docelowe: Międzynarodowy port lotniczy
Praha-Ruzyne (PRG/LKPR), Republika Czeska
Narracja: Załoga
zgubiła się po awarii radia. Samolot opadał, aż uderzył w drzewa i rozbił się.
Klasyfikacja: Kontrolowany
lot w teren (CFIT) - naziemny
Źródła:
» „Transporty radzieckie”
» „Nehody dopravních letadel v
Ceskoslovensku”, díl 2
Co z tego wynika? Wynika
mianowicie to, że zginęła cała załoga – 5 osób i 8 pasażerów. 13 ofiar na 26
osób. Ale nie to jest najważniejsze, bo należałoby od razu postawić pytanie o
to, KTO leciał tym samolotem. Bo tutaj należałoby szukać rozwiązania zagadki.
Ambasador, który zamierzał uciec
na Zachód? A może takich uciekinierów było więcej? Owszem – to mógłby być
powód, by porwać ten samolot i skierować go do Radzieckiej Zony Okupacyjnej, by
tam go przejąć wraz z osobami na pokładzie i ładunkiem kilku kilogramów złota.
Po prostu w jakiś sposób ludzie Deja zorientowali się, że samolot wiezie
uciekinierów i polecili pilotom lecieć nie do Pragi ale do strefy okupowanej
przez Rosjan, gdzie tymi ludźmi „czule” „zaopiekowałoby” się NKWD albo SMIERSZ…
Pasażerowie zorientowali się i postanowili nie dać tanio swej skóry. Mogło
dojść do walki, w rezultacie której samolot spadł na ziemię z wiadomym efektem,
a załoga zginęła.
Porwania ludzi do ZSRR się zdarzały,
że wspomnę choćby sprawę porwania Raoula
Wallenberga czy wcześniej ppor. Zofii
Leśniowskiej, córki zamordowanego gen. Władysława
Sikorskiego… W tym przypadku chodziło o uniemożliwienie ucieczki na Zachód VIP-owi
czy kilku VIP-om z ładunkiem złota.
A tak w ogóle, to ta cała
historia dziwnie kojarzy mi się ze sprawą katastrofy polskiego samolotu An-24B
o znakach SP-LTF, z lotu LO165, który rozbił się w lesie porastającym północny
stok Policy w Beskidzie Wysokim ze względu na podobieństwa obu katastrof. I jak
twierdzi Irena Małysa w swej powieści
kryminalnej pt. „W cieniu Babiej Góry”, MOVA, Białystok 2021, także w tym
przypadku doszło do porwania samolotu, katastrofy i rabunku na dużą skalę.
Wracając do katastrofy w Czechach,
to po 1948 roku nastąpiło dokładne wyczyszczenie całej sprawy przez
komunistyczne władze – zniszczono dokumenty, świadków zastraszono, złoto… być
może poszło na tajny fundusz SNB czy Securitate.
I to wszystko, koniec tajemnicy.
Źródła:
·
„Zahady zivota”, nr 8/2017 ss. 12-15
·
Aviation Safety Network
Przekład z czeskiego i
angielskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz