X.
Śnieżny całun pod Rysami
W naszej dotychczasowej narracji skupiliśmy się głównie na ponad stuletnich tragediach po polskiej stronie Tatr. Ponieważ zakres książki nie pozwala nam do tej pory na szczegółowe opisywanie podobnych przypadków, na kolejnych stronach skupimy się tylko na niektórych z nich. Bartłomiej Kuraś, uznany autor licznych reportaży i trzech książek z Tatr i Podhala który odpowiedział w jednym z wywiadów na pytanie o najbardziej wstrząsającą historię Tatr: Wypadek licealistów z Tychów na Rysach[1], nieco ułatwił nam wybór niefortunnego zdarzenia, które w naszym kraju jest praktycznie nieznane, chociaż słowaccy ratownicy z HS[2] brali w nich również udział.
Dziś patrzę na to miejsce absurdalnej śmierci, która nigdy nie powinna się wydarzyć – mówi Andrzej Matyśkiewicz, od wielu lat smutny, ociera łzę z oka i powtarza z naciskiem: Nigdy! Próbujemy zrozumieć i wczuć się w jego żal - to tutaj stracił jednocześnie dwóch synów. Oglądanie tego lub czytanie stuletnich rejestrów wypadków, tak jak robiliśmy to do tej pory, jest naprawdę diametralną różnicą.
Śmiercionośna lawina, która spadła 28.I.2003 r., zabiła 9 z 13-osobowej grupy młodych ludzi, którzy wybrali się na szczyt Rysów. Byli to licealiści z Tychów oraz członkowie miejscowego klubu sportowego. Przemek Kwiecień, Szymon Lenartowicz, Andrzej Matyśkiewicz, Łukasz Matyśkiewicz, Justyna Narloch, Ewa Pacanowska, Artur Rygulski i Tomasz Zbiegień, czytamy tekst tablicy pamiątkowej umieszczonej na fasadzie szkoły. W dzisiejszym alternatywnym świecie mieliby 36 lat lub więcej, żyliby życiem i wychowywali dzieci. W rzeczywistości było jednak zupełnie inaczej. Ośmiu z nich zginęło straszliwą śmiercią, w której sześciu z nich zostało wepchniętych nie tylko pod całun śniegu, ale także pod lodowy pancerz zamarzniętej Czarnego Stawu. Znaleźli je w ciemnych głębinach jeziora dopiero wraz z nadejściem lata - a ich bliscy mogli po prostu włożyć je do grobu.
Grupa turystyczna przybyła do schroniska nad Morským Okiem 27.I.2003 roku. Organizatorem i kierownikiem wyprawy był Mirosław Szumny, tamtejszy profesor geografii, który wcześniej zdobywał doświadczenie w turystyce wysokogórskiej w Alpach. Pierwsza część uczniów weszła na Rysy tego samego dnia, druga opuściła schronisko 28 stycznia o wpół do szóstej rano.
Żaden z nich nie miał pojęcia o zbliżającym się
niebezpieczeństwie lawiny, zwłaszcza że podczas marszu mieli tylko śnieg do
kostek. Jeden z doświadczonych ratowników tatrzańskich i znawca lawin Lesław "Sławek" Riemen
(1958-2009), który do przedwczesnej śmierci był doświadczonym przewodnikiem
psów lawinowych, skomentował później to fałszywe poczucie bezpieczeństwa:
Problem polega na tym, że zagrożenie nie zależy tylko od ilości świeżo spadłego śniegu, wręcz przeciwnie. W Tatrach wszystkie niedawne lawiny wywołane przez śmiertelne ofiary były spowodowane nie tyle deszczem, ile działaniem wiatru. Chodzi o to, że nawet w stosunkowo krótkim czasie potrafi zdmuchnąć ogromne ilości śniegu w miejsca zawietrzne. Mogą być bardzo niebezpieczne, nawet jeśli ogólne zagrożenie nie jest wysokie. Przyznaję, że mogło się to stać teraz. Noc z poniedziałku na wtorek, mimo że faktycznie spadło niewiele śniegu, mogła całkowicie zmienić warunki w Kotle pod Rysami.[3]
Możliwe więc, że wiatr przez całą noc niósł masę sypkiego
śniegu z wyższych partii osłony do kotła, gdzie tworzył rodzaj ogromnej
poduszki śnieżnej, która nie była połączona z podłożem. I żaden z uczestników
wspinaczki, zwłaszcza lider wyprawy, nie wziął tego pod uwagę.
Około jedenastej rano ze szczytu Rysów zeszła lawina o
ogromnej niszczącej sile. Na obszarze trzynastu hektarów wprawiła w ruch ponad
trzydzieści tysięcy ton masy śniegu, a na ponad kilometrowym torze zmiotła
wszystko, co stało jej na drodze. W tym większość młodych turystów. Czoło
lawiny przesunęło się aż do Czarnego Stawu i mimo tego, że lód na jej
powierzchni sięgał prawie metra grubości, wyrzuciła część swojej zawartości w
swoje ciemne głębiny.
Niemal natychmiast pomoc wezwał przechodzący turysta, który szczęśliwie
uniknął lawiny. Dwadzieścia minut po katastrofie na miejscu wylądował
helikopter. Grupa polskich ratowników medycznych i lekarz najpierw odkryli
tylko częściowo przykrytą śniegiem, Luizę
Karwecką, ze złamaną ręką i licznymi siniakami, ale po wydobyciu
zdesperowanej nauczycielki, która przypadkiem znalazła się w miejscu wolnym od
lawin, szybko zrozumiała ogromna skala tragedii. Po chwili ze śniegu wykopano
kolejne dwie osoby. Ratownik Grzegorz
Bargiel znalazł Przemysława Kwietnia pod metrem śniegu, który był
nieprzytomny i pozbawiony dotykowego pulsu. Po reanimacji helikopter zabrał go
do szpitala w Zakopanem, gdzie zmarł po dwóch i pół miesiąca. Mirosław Szumny
ponownie odnalazł swojego ucznia Łukasza Matyśkiewicza pod śniegiem, ale on już
nie żył.
Nikt
z nas nie miał detektora lawinowego, więc nie mogliśmy ich szukać w ten sposób – wyjaśnia Adam Marasek, jeden z ratowników. Byliśmy coraz
bardziej przekonani, że musimy szukać ciał w stawie. [4]
Psy specjalnie szkolone nikogo nie znalazły, metalowe sondy
przebijające śnieg nie trafiły w żadne ciało. Mężczyźni coraz bardziej z
niepokojem spoglądali na taflę jeziora z roztrzaskanymi krami na ciemnej
powierzchni.
Prace poszukiwawcze przerwano wieczorem z powodu ciemności i złej pogody, ale kontynuowano wcześnie rano, pomimo trzeciego stopnia zagrożenia lawinowego. Jednak przy smutnym założeniu prawie równej pewności wszyscy uczestnicy zrozumieli, że będą szukać tylko zwłok. Jakby złych wiadomości było mało, tego dnia rozbił się śmigłowiec ratunkowy Sokół. Kiedy jeden z silników wysiadł w powietrzu na Czarnym Stawie, pasażerom składającym się ze słowackich ratowników udało się wyskoczyć z niewielkiej wysokości prawie bez szwanku. Pilot Henryk Serda podjął próbę awaryjnego lądowania w pobliżu wsi Murzasichle, co ostatecznie udało mu się pomimo awarii drugiego silnika. Pomimo tego, że maszyna została częściowo uszkodzona podczas nagłego lądowania, pilot wyszedł z tego z niewielkimi obrażeniami.
Podczas poszukiwań ratownicy spędzili tam ponad dwa tysiące godzin, podczas których 260 specjalistów i 36 psów lawinowych kontynuowało poszukiwania ciał nieszczęsnych ofiar. Odnaleźli je w końcu w czerwcu, kiedy nurkowie z odpowiednim sprzętem zeszli w głębiny Czarnego Stawu. Na głębokości od dwudziestu do pięćdziesięciu metrów pod powierzchnią mężczyźni w skafandrach termicznych natknęli się na ciała Justyny Narlochowej i Ewy Pacanowskiej, unoszące się nieruchomo w zimnej wodzie niczym martwe syreny z rozpuszczonymi włosami. Później odnaleźli też zwłoki ich nieszczęsnych kolegów z klasy: Szymona Lenartowicza, Andrzeja Matyśkiewicza, Artura Rygulskiego i pedagoga Tomasza Zbiegienia.
Cztery
miesiące po tragedii ciała pozostałych ofiar wyciągnięto z dna Czarnego Stawu
pod Rysami –
wspomina publicysta Grzegorz Głuszak.
Przy jednym
z uczniów znaleziono aparat fotograficzny. W nim zdjęcia roześmianych
młodych ludzi w schronisku nad Morskim Okiem, a także z samego wejścia na górę,
zrobione na chwilę przed wypadkiem.[5]
Film „Cisza” w reżyserii Sławomira Pstronga miał premierę w 2010 roku. Scenariusz napisany
przez Katarzynę Śliwińską-Kłosowicz
i Marka Kłosowicza przeniósł dramat
z Rysów do kin w 2003 roku. Jednak jej twórcy nie tylko pozostali w lodowatym
królestwie śmierci, ale pokazali, jak wygląda życie po traumie dla tych, którzy
musieli przezwyciężyć przedwczesną śmierć swoich bliskich – synów, córek czy
rodzeństwa. Z nadzieją, że nawet po najokrutniejszych wydarzeniach nie tylko
możliwe, ale i konieczne jest wyzdrowienie.
[1]
Szczepański, Dominik: Kto idzie w Tatry
po śmierć – rozmowa z Bartłomiejem Kurasiem, Lubimy czytać. Literacki
newsletter, 21.9.2020.
[2] HS – Horská Služba – słowackie górskie pogotowie ratunkowe.
[3]
Lubaś-Harny, Marek: Najtrudniejsze akcje
TOPR: tragedia licealistów, którzy szli na Rysy, Gazeta Krakowska
(24.3.2014).
[4]
Szymaszek, Agnieszka: Lawina pod Rysami -
10 lat po tragedii, w której zginęli tyscy licealiści, http://poznajpolske.onet.pl
(28.1.2021).
[5] Głuszak,
Grzegorz: Biała śmierć, Superwizjer
(20.3.2005).