VII. Czterech spod Buczynowej Turni: Prawdziwa historia ratunku i
zguby
W archiwum TOPR w Zakopanem znajduje się Księga Wypraw Ratunkowych z lat 1909-1937. Kiedy będziemy przewracać jej żółniejace strony i czytać wpisy zapisane już blaknącym atramentem, możemy się dowiedzieć o dalszych dziwnych tragediach tatrzańskich. Ci, którzy takiej możliwości nie mają, mogą sięgnąć po jej drukowane wydanie, które dziś jest niemal nieosiągalną publikacją, białym krukiem.[1]
Już to z rękopisu, już z drukowanej Księgi Wypraw możemy dodać nasze informacje o następujących wydarzeniach. Na początku września 1909 czterech wspinaczy udało się na Wielką Buczynową Turnię, aby po raz pierwszy zdobyć jej północną ścianę. Byli to bracia Gustaw i Władysław Jenknerowie, Ryszard Maluschek i Ferdynand Goetel, który później zasłynął jako znany pisarz. Ale w tej próbie zdarzył się wypadek. Krótko mówiąc i nie przejmując szczegółów technicznych powiedzmy, że wszyscy spadali ze skalistej ściany, Maluschka od razu wyzionął ducha, pozostali leżeli mniej lub bardziej ranni. Jednak po odzyskaniu przytomności Ferdynand Goetel (1890-1960) usilnie starał się o pomoc, co ostatecznie mu się udało.
Księga Wypraw Ratunkowych podsumowuje to lakonicznie:
Ryszard
Maluschka zabity: liczne rany na ciele, złamane ręce i kręgosłup, dziura w
głowie spowodowana własnym czekanem. Ferdynand Goetel lekko ranny: rany na
barkach i klatce piersiowej od cięć liną, mniejsze na całym ciele, głęboka rana
na skórze głowy. Władysław Jenkner lekko ranny: rany na głowie. Gustaw Jenkner
- ciężko ranny: liczne rany i siniaki na ciele, dodatkowo wstrząśnienie mózgu.[2]
Jako utalentowany pisarz Ferdynand Goetel zmierzył się z tym wstrząsającym wydarzeniem, a także innymi dramatycznymi epizodami swojego pełnego przygód życia na kartach pomysłowego pamiętnika. Tekst ten został wykorzystany zarówno w artykule w prasie periodycznej, jak iw notatkach, które ukazały się pośmiertnie.
Artykuł Na Buczynowej Turni
przedstawia niezwykłą syntezę prozy rzeczowo-artystycznej opartej na prawdziwym
wydarzeniu. Przytaczamy jej fragment w oryginalnym dzienniku autora, który
przez lata nie stracił na swojej sile:
Nagle
głuchy i tępy huk za mną przeraża. Natychmiast się odwracam - i widzę, jak
Gustek leci w dół z rozpostartymi ramionami, na próżno usiłując złapać się
ściany - Przenikliwy strach przenika mnie jak ostrze sztyletu serca - ale trwa
to tylko chwilę. - Myśli przelatują mi przez głowę. - Trzysta metrów za murem -
- - nie ma najmniejszej nadziei - - to koniec. Podbiegam do ściany - - -
straszne szarpnięcie liny skręca mi palce - - i lecę z powrotem głową w dół. -
Widzę czyste, słoneczne niebo - - i lecę łatwo, wydaje mi się, że pływam...
Umysł pracuje z niewyobrażalną prędkością. Nie boję się już śmierci - bo wiem,
że przed nią nie ucieknę. - Bez żalu - bez rozpaczy, żegnam się ze światem. - -
Prędzej czy później, to i tak koniec - już mnie to nie obchodzi. - - - Za
chwilę uderzę w ścianę. - Oh! - Jakiś potworny taran zmiażdżył mi wszystkie
kości. - - Kręcę się teraz jak piłka - - niebo - - dolina - - kołysze - - a na
dole ktoś pali ogień. - Znowu niebo - - ściana - - i dym z ognia. Sto młynów -
gwizd - i hałas pracuje w mojej głowie. - Znowu straszne – potężne uderzenie -
- Umysł odszedł - - Leciałem bardzo długo -- teraz głowa mi pęka - - płomień w
oczach - - i trzask w głowie - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- -
-
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Zasnąłem
czy co? To dla mnie trochę trudne, a omdlenia – słońce jest tak przyćmione –
musi być za późno. - - A! Władek - zagląda do doliny. - Chcę pić - - Naprawdę
chcę pić - cóż, pada śnieg. - Ale co? Krew na śniegu - na kamieniach - na mnie
- tyle krwi wszędzie, Boże! -– Jednak krew cieknie mi z głowy - - - Wiem!
Spadliśmy!
Na
chwilę wróciła do mnie świadomość - choć jakby zaćmienie i mgła. Widzę jakoś
dziwnie i słabo - czasami nie widzę swoich kolegów. Umysł kręci się wokół
pomocy. Muszę - muszę - ratować ich i siebie.
Wiele lat później, już po śmierci autora, ukazały się jego
pamiętniki, w których możemy przyjrzeć się dalszemu biegowi wydarzeń prezentowanymi
dziś w reporterskim stylu:
Kiedy
po kilku godzinach wróciłem do świadomości, stopniowo zrozumiałem, co się tutaj
wydarzyło. Maluschka leżał martwy, już z głową na moich kolanach, Władek ledwo
mógł się ruszać po poważnej kontuzji miednicy, Gustaw wymigał się na pierwszy
rzut oka z małą kontuzją szczęki, ale jego zdziwiony uśmiech świadczył o
wstrząsie mózgu. Nasz wielokrotny alpinistyczny sygnał SOS pozostał bez
odpowiedzi. Krótki dzień września dobiegał końca. Obawa, że mroźna
noc pozbawi mnie resztek sił, a co gorsza osłabi
wolę działania, skłoniła
mnie do podjęcia próby wejścia na szczyt Buczynowej Turni,
a potem na Orlą Perć. Rano mógłbym wtedy zaalarmować
ratowników ze schroniska na Pięciu Polskich Stawach.
Z
poważnie uszkodzoną głową odważyłem się stanąć pod ścianą turni. Nie potrafię
nawet wyjaśnić, jak dostałem się na szczyt w ciemną noc, krwawiąc. O świcie
znalazłem się w nieco wygodniejszym miejscu. Niezdecydowany, jak użyć ostatnich
sił, nagle usłyszałem głosy grupy ratowników zmierzających do szczytu.
Pogłoska
o nieszczęściu odbiła się echem w prasie galicyjskiej. Moja mama, mieszkająca
wówczas we Lwowie, wzięła na śniadanie gazetę i zemdlała, gdy zauważyła
złowrogą i przesadną wiadomość na pierwszej stronie. Jednak już tydzień po
otrzymaniu szczegółów wypadku i zdjęcia zniszczonego sprzętu wspinaczkowego
przesłała mi pocztą dwadzieścia koron z krótką wiadomością: „Na nową linę”. Ważne
jest szkolenie. Ale najlepszy jest ten, który promuje męskość w obliczu
porażki.[3]
[1] Zaruski,
Mariusz – Oppenheim, Józef: Księga
wypraw ratunkowych, Abaton, Lódž
1994, 208 s.
[2] Księga
wypraw ratunkowych, s.16.
[3] Goetel,
Ferdynand: Patrząc wstecz. Wspomnienia,
Arcana, Kraków 1998, s.116-117.