Powered By Blogger

niedziela, 5 stycznia 2014

Rosyjskie strefy strachu

Ekspedycja Diatłowa


Michaił Burlieszin


Dziecięcy organizm szczególnie ostro reaguje i wyczuwa strefy geopatyczne. Dziecko intuicyjnie usiłuje uciec ze złego miejsca. Lęk przed pozostaniem samemu, utrata apetytu – to charakterystyczne symptomy wpływu strefy geopatycznej.

Można spotkać wiele niewiarygodnych rzeczy, podróżując w tajdze lub w górach. I wcale nie trzeba wybierać się tak daleko, by przeżyć coś niewiarygodnego i niczym nieuzasadniony strach.


Sofrino


To wydarzyło się w podmoskiewskich lasach, nieopodal starej rosyjskiej wsi Sofrino. Tutaj, wedle oświadczeń ufologów, ma znajdować się niezwykła, ale silna strefa anomalna. Nie zamierzałem jej badać, ale po prostu wraz dwoma przyjaciółmi przejść przez nią i porównać nasze spostrzeżenia z oficjalnym stanowiskiem reprezentowanym przez Szkołę Przetrwania prowadzoną przez znanego podróżnika Witalija Sundakowa.

W pewnej chwili każdy z nas odczuł niemal w literalnym tego słowa znaczeniu uderzenie w głowę. Wołodia – najsilniejszy z nas, ważący 90 kg – nieoczekiwanie zaczął przebijać się przez krzaki pozostawiając za sobą „przesiekę” wydeptanej roślinności. Oleg dziwnie zagwizdał i poszedł za nim, odmachując się od czegoś latającego w powietrzu koło niego. Ja poczułem silny, kleszczowy ból głowy i pobiegłem w stronę znikających towarzyszy niczego nie zrozumiawszy z tego, co się działo.

Przez jakieś 20 minut wracaliśmy do siebie i podzieliliśmy się wrażeniami. Ja mogłem opisać tylko stojące mi przed oczami malinowo-niebieskie kręgi. Wołodia twierdził, że skądinąd mu się ukazało to, iż może za parę minut zapalić się las i jedynym ratunkiem jest ucieczka – biegnąc do przodu. Na Olega napadł jakiś dziwny ptak. Wydawało mu się, że z krzaków wyleciało jakieś szare ptaszysko które miało włochate skrzydła. Ptak rzucił się na niego, a on odganiając się podążył za Wołodią.

Z czym się właściwie zetknęliśmy?


Wołogodczina


Wiele lat temu, student Moskiewskiego Instytutu Zwiadu Geologicznego, a potem redaktor gazety „Moskowskij Komsomolec” Paweł Gusiew opublikował opowiadanie o swej podróży po lesistej rzece w Wołogodzkiej Obłasti. Idąc w górę rzeki, studenci zobaczyli na wysokim i stromym w tym miejscu brzegu rzeki porzucony chutor. Duży dom mieszkalny i stojąca obok wody szopa się doskonale zachowały. Miejsce było idealne dla postoju. Turyści się rozdzielili – dwóch zdecydowało się na dalszą drogę, a Paweł i jego przyjaciel Michaił postanowili odpocząć na biwaku w porzuconym chutorze.

O dniach spędzonych w chutorze Paweł i Michaił opowiadali później ze strachem. Prześladowało ich wrażenie, że ktoś ich ciągle obserwuje i dwie noce spędzili oni… na brzegu rzeki. Obaj byli przekonani, że jest to najbezpieczniejsze miejsce. Paweł pisał: Tam na górze, w szeleszczącym listowiu narodził się nam plan. Jutro natychmiast opuścić to miejsce, bo więcej nie byliśmy w stanie wytrzymać ciągłego uczucia strachu. On nas sparaliżował do tego stopnia, że czuliśmy się jak jakbyśmy zamienili się w mumie.
Rankiem następnego dnia, zabrawszy swoje rzeczy i zjadłszy cośkolwiek, uciekliśmy co sił w nogach z tego miejsca. W szopie pozostał namiot, śpiwory, menażki i większa część żywności. I notatka, w której napisaliśmy przyjaciołom, że zdecydowaliśmy się na powrót do domu…

Podróż Pawła Gusiewa zakończyło się nie całkiem szczęśliwie. Ale w tajdze, w tzw. „strefach anomalnych” zdarzają się jeszcze dziwniejsze i niesamowite rzeczy.


Ural: Jaskinia Niedźwiedzia


Północny Ural – to kraina w której bardzo często spotyka się nieprawdopodobnie dziwne miejsca i zjawiska. Jedno z nich znajduje się w górnym biegu rzeki Peczory, w którym Ural przechodzi w podgórze. To tam właśnie znajduje się znana wszystkim archeologom Miedwieżaja Pieszcziera – Jaskinia Niedźwiedzia. Zaczyna się ona ogromną, skierowaną na południe grotą. Jest w niej zawsze cieplej, niż w niewielkim wąwozie, na dnie którego znajduje się ta jaskinia, dlatego właśnie ta grota była ulubionym miejscem zamieszkania przez ludzi pierwotnych. To właśnie tutaj zostało odkryte najbardziej na północ stanowisko ludzi z Epoki Kamiennej.

Ale mnie nie przywiodły do tej jaskini archeologiczne znaleziska, ale jej niecodzienna forma. Owalne, idealnie gładkie tunele przecinały się w niej z wąskimi szczelinami i dużymi uskokami. Żeby się zorientować w tym labiryncie korytarzy, popełzłem nimi wraz z dwoma studentami. Do tego czasu miałem okazję przebywać w setkach jaskiń na Krymie, Kaukazu, Tiań-Szanu, Kopet-dagu, i zbadanie tak „prostej” jakby się to wydawało na pierwszy rzut oka jaskini, wydawało się być spacerkiem po trudnych geologicznych trasach. Do Niedźwiedziej jaskini weszliśmy wczesnym rankiem, nie zdecydowaliśmy się wyjść na obiad, a przekąsić coś na dole. Po przekąsce postanowiliśmy nieco odpocząć. Zgasiliśmy latarki… i w absolutnych ciemnościach bardzo dokładnie zobaczyłem swoje ręce. Obok mnie jeden ze studentów wydał cichy okrzyk. Okazało się, że on także widział swe ręce w absolutnej ciemności. Upłynęło jeszcze trochę czasu i wszyscy trzej poczuliśmy, że nie jesteśmy tutaj sami. Odczucie było takie, jakby ktoś stał nam za plecami i patrzył ciężkim wzrokiem w potylicę… Zdecydowaliśmy się przerwać pracę i wyjść na zewnątrz.

Doskonale pamiętałem plan chodników. Weszliśmy do Galerii Archeologów, przez 10 minut szliśmy owalnym korytarzem i… znaleźliśmy się z powrotem w miejscu naszego odpoczynku. Ponownie ruszyliśmy w kierunku wyjścia z jaskini i ponownie znaleźliśmy się na tym samym miejscu! Nasz stan psychiczny zbliżał się do stanu paniki, światło latarek zaczęło słabnąć, psychiczny nacisk się zwiększał coraz bardziej…

Udało się nam wyjść z tej galerii w trakcie trzeciej próby!


Góra Śmierci – Otorten


Góra Otorten to najwyższy punkt Północnego Uralu. Pod koniec stycznia 1959 roku tam właśnie zginęła doskonale przygotowana grupa narciarzy z Uralskiego Instytutu Politechnicznego.
Jej kierownikiem był doświadczony turysta, doskonały narciarz wielokrotnie prowadzący długotrwałe zimowe wycieczki Igor Diatłow. Dzieciaki poszły w góry, minął czas ich powrotu, ale grupa na punkt końcowy trasy – nie doszła.

Ratownicy, którzy zostali posłani na pomoc turystom, znaleźli namiot z rozciętą tylną ścianką i ciała uczestników wycieczki, leżące w głębokim śniegu. Na twarzach zmarłych zastygł grymas potwornego strachu. Wedle danych z obdukcji sądowo-medycznej jedni turyści zmarli z wychłodzenia organizmu, inni wskutek pęknięcia serca. (!!!)

Istnieje kilka hipotez mówiących, od czego mogli oni zginąć. Swego czasu najbardziej popularną była hipoteza szamańska. Zgodnie z nią, turyści zostali ukarani za to, że weszli oni na świętą ziemię, teren objęty tabu. Szamani jakoby wykłuli turystom oczy i pozostawili ich umierających na śniegu.

Druga, bardziej popularna hipoteza – hipoteza nuklearno-radiacyjna. Głosi ona, że turystów nakrył radioaktywny obłok, który został tam przywleczony po teście jądrowym na Nowej Ziemi.

Trzecie wersja – hipoteza rakietowa – sprowadza się do przelotu nad grzbietem Uralu w chwili przebywania tam turystyczno-narciarskiej grupy, potężnej rakiety wojskowej, która zeszła z planowej trajektorii. Jej przelot spowodował potężny puls infradźwiękowy (dźwięki poniżej 20 Hz – przyp. tłum.), który najpierw spowodował u ludzi nieprzytomny strach, a potem – wzrastając swoją głośność – krwotoki wewnętrzne i w rezultacie śmierć. Jej stronnicy opowiadają, że w 10 lat po tym incydencie znaleziono pasy zwęglonego lasu powstałe wskutek działania silnego infradźwięku (raczej ultradźwięku, który jest w stanie zwęglić materiał palny – przyp. tłum.) na rosnące tam drzewa.

W latach 1969-73 pracowałem w ekipie geologów sporządzającej dokładną mapę geofizyczną górnej Peczory. W centrum badanego obszaru znajdowała się góra Otorten. Nie znaleźliśmy niczego – ani pasów zwęglonego lasu, ani śladu radioaktywności.
[W uwagach do powołanych tutaj powyżej materiałów podałem wyjaśnienie, które stanowi kolejną wersję hipotezy rakietowej i które jest bardziej logiczne, od dwóch pozostałych – uwaga tłum.]

Według słów mansyjskich myśliwych, którzy nierzadko przychodzili do naszego ogniska, żadnych napadów szamanów na turystów czy geologów w tym rejonie góry Otorten nigdy nie było…


„Mrugające” strefy


A co to było? Co się mogło stać przyczyną zagłady Grupy Diatłowa? Wszyscy słyszeli o strefach geopatycznych. To właśnie w nich ludzie czasami spotykają się z niezwykłymi zjawiskami. Ogarnia ich uczucie strachu, następuje utrata pamięci, pojawiają się halucynacje. Przypomnijmy sobie odczucia, które przeżyli uczestnicy wycieczki Gusiewa czy nieoczekiwany strach w Jaskini Niedźwiedzia.

Patrząc na wskazania kompasów, ludzie w tych miejscach znajdują się pod działaniami silnych, szybko się zmieniających pól siłowych – przede wszystkim magnetycznego i elektromagnetycznego. O tym, że w skorupie ziemskiej znajdują się struktury mogące zmieniać pola siłowe, geolodzy wiedzieli już od dawna. Znany uczony, dr n. geologiczno-mineralogicznych G. Wartanian badając takie strefy nazwał je „migocącymi strukturami”.

W odróżnieniu od otaczających je rejonów, te „migocące struktury” przedłużają „życie” i wpływają na właściwości materii ożywionej, a człowiek jak wiadomo, niemal w 90% składa się z wody

W czasie pracy na Północnym Uralu przy pomocy aerofotografii znajdowano rozliczne struktury, które – sadząc po wypływających tam ciekach wodnych – mogłyby być „mrugającymi”. Z taka własnie strukturą spotkaliśmy się w Jaskini Niedźwiedzia, zaś Grupa Diatłowa – na górze Otorten. Utrata orientacji i bezsensowna chęć ucieczki – szczególnie kiedy pojawiły się w nocy – mogły doprowadzić uczestników wycieczki na stromy, urwisty stok i do śmierci.


Moje 3 grosze


Nie trzeba jechać do Rosji czy na Syberię, by przeżyć to, co opisuje autor tego artykułu. Z podobnymi incydentami – na szczęście bez letalnego efektu – spotkałem się także w Polsce, a dokładniej w lasach Śląska i Beskidów. Opisałem to na łamach „Czasu UFO” i w książce „Projekt Tatry”, a także wzmiankowałem w przyczynku pt. „Niezwykłe fenomeny nad Jordanowem” (Jordanów 2014) do monografii „Jordanów – monografia miasta” (Bielsko-Biała 2014). Opisałem w nim serię dziwnych wypadków zabłądzeń w pozornie łatwych i bezpiecznych górach jak Beskid Wysoki czy Beskid Makowski.

Na tych terenach też występują fenomeny związane z jakimiś dziwnymi efektami czasoprzestrzennymi (np. las zmieniający wygląd, nagle zmieniająca się pogoda) utrata orientacji przestrzennej, zaburzenia fizjologiczne (nagłe skoki ciśnienia krwi, tachykardia, zasłabnięcia, a nawet utrata świadomości) a także obserwowane dziwne zjawiska przypominające bajkowe stwory – widzialne i niewidzialne – „wodzące” ludzi po lasach i uroczyskach a kojarzące się z wiłłami, mamunami, południcami, dziwożonami i innymi istotami ze słowiańskiej mitologii. Słowiańskiej właśnie, a nie germańskiej czy greckiej, a chrześcijańskiej to już w ogóle!  Poza nimi są właśnie Oni: Perkun, Trzygław, Weles, Światowid… - albo mieszkańcy Agharty czy – jak chcą tego niektórzy badacze Nieznanego - Kosmici…

Osobiście jestem zdania, że mamy do czynienia ze zjawiskami natury biofizycznej, które są jeszcze słabo zbadane przez oficjalną naukę. Nieoficjalnie bada się je w laboratoriach wojskowych i może to wyglądać tak, jak opisał to Krzysztof Boruń w swej kapitalnej powieści „Małe zielone ludziki” (Warszawa 1985), której akcja rozgrywa się w Afryce, gdzie eksperyment nad bronią PSI wymknął się naukowcom spod kontroli z fatalnymi skutkami. 

Wracając do polskich przypadków – nie kończyły się tak fatalnie, jak przypadek Grupy Diatłowa, ale ludzie zazwyczaj najadali się porządnie strachu. Pod takie incydenty można by było od biedy podciągnąć niektóre przypadki zniknięć ludzi w Tatrach, co byłoby tłumaczeniem bardziej logicznym, niż działanie UFO, ale z drugiej strony takie „wytłumaczenie” byłoby klasycznym błędem ignotum per ignotum – tłumaczenie nieznanego przez nieznane, objaśnieniem iksa przez igrek. Problem polega na tym, że nikt nie badał terenu w Tatrach i Beskidach pod kątem występowania takich właśnie stref anomalnych, więc z tego względu ewentualnym badaczom daje podpowiedź: pierwsza strefa znajduje się na południe i zachód od Morskiego Oka, druga na grzbiecie Czerwonych Wierchów i Kominiarskim Wierchu. Może rzeczywiście dzieje się tam coś naprawdę anomalnego, co da się zmierzyć i zbadać przy użyciu przyrządów i instrumentów współczesnej nauki. Kto wie…?


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 34/2013, ss.36-37

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©