Powered By Blogger

piątek, 7 października 2022

Zstąpiła z niebios ognista żmija…

 


Oleg Borisow

 

30 czerwca 1908 roku o godzinie 07:11.17 KRAT na Syberii w dorzeczu rzeki Podkamienna Tunguska będącej dopływem rzeki Jenisiej, miała miejsce niezwykła katastrofa. Jak twierdzą naoczni świadkowie (którzy znajdowali się w odległości setek kilometrów od miejsca wydarzenia): Nagle na niebie ukazało się przeraźliwie jaskrawe ciało niebieskie, która w ciągu bardzo krótkiego czasu przebiegło ogromny obszar nieba z północnego-wschodu ku zachodowi, po czym jakby eksplodowało po zetknięciu się z Ziemią. Detonację podobno słychać było w promieniu 1200 km. Falę sejsmiczną, która dwukrotnie obiegła naszą planetę, zarejestrowały wszystkie stacje sejsmiczne na naszym globie.

Naukowcy zainteresowali się miejscem upadku Meteorytu Tunguskiego dopiero po Rewolucji Październikowej. Pierwsza wyprawa naukowa wyruszyła na Syberię w 1927 roku. Grupa naukowców pod kierownictwem Leonida Kulika nie znalazła najmniejszego śladu, które świadczyłyby o tym, że na Ziemię spadł olbrzymi meteoryt. Wówczas powstała śmiała hipoteza, że nad Ziemią rozbił się statek kosmiczny należący do pozaziemskiej cywilizacji. Późniejsze ekspedycje i badania naukowe nie potwierdziły tej teorii.

A może rozwiązania tej zagadki należy szukać nie na Ziemi ale w Kosmosie? Takie właśnie pytanie zadał niedawno członek AN ZSRR Gieorgij Pietrow występując w Domu Uczonego w Moskwie na wieczorku zorganizowanym dla uczczenia pamięci Jurija Gagarina. Piękna legenda starożytnych Greków o Faetonie opisuje m.in. przerażające zjawisko, które ongiś miało miejsce na Kaukazie. W kronikach z tego okresu czytamy: Płonęło niebo, kipiało morze, palił się las… W starej ruskiej kronice o księciu Wsiewołodzie podaje się, że podczas jego polowania pod Wyszogradem …zstąpiła z nieba ognista żmija i swym grzmotem wielkim doprowadziła wszystkich do śmiertelnego przerażenia.

Czym naprawdę były owe zauważone na niebie „ogniste żmije”? aby wyjaśnić powstanie takiego zjawiska, najbardziej odpowiednie będzie właśnie zjawisko tunguskie. Obecnie wiemy tylko jedno: Tunguskiego Meteorytu nigdy nie było, jako że meteorytem nazywamy ciało kosmiczne, które dotarło do powierzchni naszej Ziemi. Tymczasem w rejonie wybuchu, wskutek którego zostały powyrywane (i połamane) drzewa na 2000 km², do dziś dnia nie znaleziono ani jednego odłamka, nawet wielkości paznokcia. Ogromny rozżarzony bolid, który zbliżał się do Ziemi, na wysokości ok. 6 km wybuchł ze strasznym łoskotem, a następnie… wyparował. Hipoteza, że w 1908 roku nad Centralną Syberią nastąpiła katastrofa statku kosmicznego nieznanej cywilizacji (którego paliwem – zdaniem niektórych – była antymateria) obaliły wyniki badań naukowych. Bardzo nęcąco wygląda inne wyjaśnienie – mianowicie takie, że nad tajgą nastąpił wybuch jądrowy. Oceniając skutki wybuchu stwierdzono, że energia, która się wydzieliła, odpowiadała wybuchowi bomby wodorowej (H) o mocy 20 Mt. Jednak analizy gleby w tym rejonie, przeprowadzone przez zespół naukowców pod kierownictwem prof. Awgusty Dawriuchinej z Instytutu Chemii i Geochemii Analitycznej AN ZSRR obaliły także i to stwierdzenia.

Tak to mogło wyglądać... 

W jaki sposób ciało o masie miliona ton mogło zostać całkowicie zatrzymane przez atmosferę? Mając tak olbrzymią masę, meteoroid musiałby dolecieć do powierzchni Ziemi i wyżłobić w niej ogromny krater.

Obecnie coraz częściej mówi się o tym, że na swej drodze na orbicie wokół Słońca, Ziemia napotkała jądro niewielkiej komety. Jądro to weszło w atmosferę. Wg. obliczeń G. Pietrowa z szybkością 30-40 km/s, przy czym cała energia kinetyczna tego ciała przekształciła się w falę uderzeniową i cieplną (termiczną). Korzystając z zasad balistyki udało się stwierdzić, że tak masywne ciało mogło całkowicie wyhamować w atmosferze wyłącznie w przypadku, jeśli miało niezwykle małą gęstość rzędu setnych do tysięcznych części g/cm³. Tak więc wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z zagadkowym fenomenem kosmicznym.

- Najprawdopodobniej – twierdzi G. Pietrow rzekomy Meteoryt Tunguski był wyjątkowo kruchą grudą śniegu, składającą się z ażurowych kryształków lodowych. Jednakże według współczesnych wyobrażeń w skład jądra komety oprócz lodu, powinny wchodzić także „kropelki” pyłu kosmicznego, w tym także cząsteczki trudno topliwych substancji. Jeśli udałoby się odkryć w rejonie wybuchu te substancje, wówczas hipoteza o jądrze komety zostałaby potwierdzona.

I oto zupełnie niedawno ukazało się oświadczenie naukowców z Akademii Nauk Ukraińskiej SRR uznane za sensacyjne. Ekspedycja badaczy ukraińskich postanowiła dokładnie zbadać maleńkie kuleczki krzemowe, które niejednokrotnie znajdowane były przez kolejne ekspedycje naukowe. W kuleczkach pochodzących z warstw z 1908 roku udało się odnaleźć wzbogacony węgiel aktywny 14C.

Czy jest to rezultat oddziaływania promieni kosmicznych, gdy meteoryt „wędrował” jeszcze w Kosmosie? Być może, chociaż niewykluczone jest także ziemskie pochodzenie takiego węgla.

Jednak inne twarde cząstki naprawdę zbulwersowały naukowców. Analiza rentgenograficzna wykazała w nich obecność trzech rodzajów grafitu. Przy powiększeniu tych cząstek 19.000 x odkryto złącza diamentowo-grafitowe. Specjaliści doskonale wiedzą, że takie złącza charakteryzujące się takim właśnie składem chemicznym, związane są z substancjami pochodzenia meteorytowego.

Członkowie ukraińskiej ekspedycji stwierdzili ponadto, że w rejonie wybuchu, ok. 150 mln lat temu był prawdopodobnie czynny wulkan. Być może znalezione złącza diamentowo-grafitowe są produktem jego wybuchu.[1] 

Być może następne lata już nie przyniosą badaczom Tunguskiego Meteorytu żadnych rewelacji. Jak więc można rozwiązać zagadkę tego „czegoś”, co dotarło do nas z Kosmosu 72 lata temu?

Gieorgij Pietrow proponuje zorganizowanie kosmicznej ekspedycji w celu ostatecznego wyjaśnienia tego fascynującego zjawiska. Proponuje on, aby w określonym czasie wysłać na spotkanie ze zbliżającą się do Słońca kometą sondę kosmiczną. Obliczenia (wykonane wraz z Mikołajem Krupienką) wykazały, że w czasie od 1984 do 1990 roku można zorganizować wiele takich „spotkań” z kometami z rodziny Jowisza przy użyciu posiadanych już rakiet. Ot chociażby z kometą Tempel-2.[2]

Jakie możliwości daje taki lot? Przede wszystkim można by pierwszy raz wykonać zdjęcia jądra komety i tym samym dowiedzieć się czegoś więcej na temat jego rozmiarów. Zagadkę tą można rozwiązać przy pomocy zainstalowanego na sondzie radiolokatora. Niezależnie od tego wysyłane przezeń impulsy radiowe (na falach o czterech częstotliwościach) mogłyby także po raz pierwszy zmierzyć gęstość ciała centralnego. Warto dodać, że badanie można by przeprowadzić za pomocą anteny typu KRT-10 (o średnicy 10-metrowej), która została z powodzeniem wypróbowana przez W. Lachowa i W. Riumina na pokładzie stacji orbitalnej Salut-6. (APN)

 

Źródło – „Dunajec” nr 13 z 29.III.1981 r.  



[2] Czyli kometą 10P/Tempel. Do roku 2022 faktycznie miało miejsce kilka lotów sond kosmicznych do komet, w tym także do 9P/Tempel, 103P/Hartley, 81P/Wild.