Ziemia w Górnym Permie. Być może uderzenie ogromnego meteoroidu w północny obszar Laurazji spowodował rozpad superkontynentu Pangei na znane nam kontynenty?
Igor Wołozniew
W roku 1801, astronom D. Piazzi w Pasie Planetoid odkrył nową planetę – Cererę (Ceres). Początkowo sądzono, że znaleziono dziewiątą planetę Układu Słonecznego, potem uznano ją za asteroidę, a w końcu zaszeregowano ją do planet karłowatych – jak Plutona…
My żyjemy i nie zastanawiamy się nad tym, że nasza planeta wraz z nami leci poprzez przestrzeń z ogromną prędkością wynoszącą 95.000 km/h (czyli prawie 26,39 km/s – przyp. tłum.) i w tym locie oczekują na nas różne nieoczekiwane wydarzenia nie tylko w postaci asteroidów i komet…
250 MA temu
W czasach istnienia Ludzkości, nie było wielkich katastrof spowodowanych przez nieznane nam a groźne siły Kosmosu, jeżeli nie liczyć Katastrofy Tunguskiej (praktycznie nie wyrządziła nam zbyt wielkiej szkody). Tym niemniej, badając otaczającą nas przestrzeń kosmiczną i relief naszej własnej planety, uczeni coraz bardziej utwierdzają się w tym, że Ziemia dostawała straszliwe „niespodzianki” z Kosmosu.
Najstraszniejszą katastrofą należałoby nazwać impakt ogromnego asteroidu w miejsce znajdujące się w rejonie ówczesnego Bieguna Północnego, 250 mln lat temu, w Górnym Permie (na granicy Permu i Triasu – P/T – przyp. tłum.). Impakt był straszliwie silny i wybił ogromny astroblem, na miejscu którego dzisiaj znajduje się Północny Ocean Lodowaty. Zaś potężna fala uderzeniowa, która wstrząsnęła skorupą ziemską, skumulowała się na przeciwległym obszarze kuli ziemskiej – na Biegunie Południowym, tworząc wszystkim znaną Antarktydę.
Uczeni przypuszczają, że impakt tej asteroidy stał się przyczyną globalnej permskiej katastrofy (Permski Epizod Wielkiego Wymierania – przyp. tłum.), dzięki której na całej planecie pojawiły się pęknięcia i płyty tektoniczne i doszło do powstania erupcji wulkanów. Osobliwie te ostatnie były w rejonie Syberii. Tutaj lawa wypływała nie z kraterów wulkanicznych, ale z ogromnych szczelin w skorupie ziemskiej i pokryła grubą warstwą powierzchnię 4 mln km², od mórz dzisiejszej Dalekiej Północy do Bajkału. Jak oceniają to uczeni, w czasie permskiej katastrofy, ilość dwutlenku węgla (CO2) w ziemskiej atmosferze zwiększyła się 10 razy wywołując efekt cieplarniany i powodując jednocześnie masowe wyginiecie 80% wszystkich gatunków zwierząt i roślin. Jeszcze większą masakrę impakt spowodował wśród mieszkańców Wszechoceanu. W jego wodach pojawiły się podwodne wulkany powodujące skażenie wody siarkowodorem (H2S) i unicestwienie 90% wszystkich ówczesnych gatunków morskich. (Inna wersja mówi o tym, że pod Syberią znajdował się gigantyczny superwulkan, który w pewnym momencie eksplodował zalewając lawą obszar równy powierzchniowo Stanom Zjednoczonym na głębokość 1,5 km. Jednak głównym czynnikiem rażącym tej supererupcji był wyrzut dwutlenku siarki [SO2], który spowodował skażenie atmosfery i kwaśne deszcze oraz efekt cieplarniany a potem gwałtowne ochłodzenie. Synergiczne działanie tych czynników doprowadziło do wyginięcia 95% gatunków zwierząt i roślin. Śladem tego superkataklizmu są tzw. lawowe trapy wulkaniczne na Tunguskim Plateau – przyp. tłum.)
Po tym wszystkim przez dłuższy czas roślinność Ziemi składała się z głównie z grzybów, które rozkładały wszelką martwą materię organiczną. Następnie życie na planecie odrodziło się i nastał Trias – pierwszy okres geologiczny Ery Dinozaurów. I tak samo giganty te wyginęły jednocześnie wskutek impaktu dużego asteroidu.
Tajemnica tunguskiej eksplozji nadal nierozwiązana
Można się pocieszać tylko tym, że wydarzenia te miały miejsce w dalekiej Przeszłości. Według statystyk, zderzenie Ziemi z asteroidami o średnicy powyżej 1,5 km – tj. takimi, które są w stanie wywołać katastrofę w planetarnej skali – zdarza się raz na 300.000 lat. To wyjaśnia, dlaczego asteroidy o mniejszych rozmiarach, ale mogących zniszczyć życie na całym kontynencie uderzają w Ziemię raz na 50-60 tys. lat.
Na zdjęciach satelitarnych Ziemi znaleziono około 4000 kolistych struktur o średnicach od dziesiątków do nawet tysięcy kilometrów. To nic innego, jak tylko ślady po uderzeniach „kosmicznych bomb”. Większość z nich nie była zbyt groźna i nie wyrządziła większych szkód, ale znalazły się także i „kamloty”, które – jak ten w Arizonie – pozostawiły po sobie krater o średnicy 1,5 km i o głębokości 170 m.
Błądzące w przestrzeni kosmicznej kamienne bałwany to miecz Damoklesa wiszący nad naszą planetą. Astronomowie wciąż informują nas o ogromnych asteroidach i meteorytach, które nieoczekiwanie wyskakują z otaczającej nas przestrzeni i niemal ocierając się o Ziemię znikają na powrót w niej. I tak np. w maju 1996 roku, całkiem niedaleko (oczywiście w skali kosmicznej) obok naszej planety przeleciała półtorakilometrowa asteroida. Jego prędkość była tak duża, że w przypadku impaktu wyzwoliłaby się energia wybuchu rzędu 3 Gt TNT. Po takim kataklizmie, istnienie człowieka na Ziemi stałoby się co najmniej problematyczne.
Mamy po prostu szczęście, bo w czasie istnienia naszej cywilizacji nie mieliśmy takich przypadków. Katakliktyczne zderzenia z „kosmicznymi pociskami” jakoś ją omijały. Jest jednak małe ale – bowiem im dłużej świat żyje spokojnie, tym większe prawdopodobieństwo impaktu czai się w Przyszłości. A niebezpieczeństwo to już jest ante portas, a jego pierwszym dzwonkiem alarmowym był impakt Tunguskiego Ciała Kosmicznego w rejonie Podkamiennej Tunguskiej, w dniu 30 czerwca 1908 roku, o godzinie 07:17.11 IRKT (czyli 23:17.11 GMT dnia poprzedniego, 00:17.11 CET – czasu warszawskiego – przyp. tłum.). Cudem jest, że miało to miejsce w syberyjskiej tajdze, a nie w gęsto zaludnionej Europie.
Pytanie o to, co tam właściwie się zdarzyło do dziś dnia pozostaje otwarte. Ekspedycje poszukiwawczo-badawcze odkryły całe kilometry powalonej i spalonej tajgi, które świadczyły o niewiarygodnie silnym wybuchu. Jednakże nie znalezienie śladów spadłego meteorytu czy komety zaowocowało stworzeniem kilkudziesięciu – już ponad 100 – hipotez: od awaryjnego lądowania statku kosmicznego z innej planety, do uderzenia w Ziemię plazmoidu słonecznego, zgęstkiem antymaterii czy hipotetyczną „czarną dziurą”. No, ale niezależnie od tego, co zaszło nad Podkamienną Tunguską na początku XX wieku, było to dla nas ostrzeżeniem z Kosmosu: Ziemi na jej bezkresnej drodze poprzez Kosmos grożą nie tylko mordercze asteroidy i komety, ale także coś nieznanego i zagadkowego.
Wirusowe obłoki i epidemia „hiszpanki”
Niektórzy uczeni uważają, że Układ Słoneczny w swej drodze przez Galaktykę wszedł w bardzo niebezpieczny odcinek Drogi Mlecznej. Nasza planeta jest co chwilę wystawiona na różnego rodzaju niebezpieczeństwa, niż w czasie jej całego istnienia.
Kilka lat temu, astronomowie mówili o odkryciu rozmieszczonych w Kosmosie gigantycznych obłokach zawierających gazy trujące i/albo śmiertelnie niebezpieczne wirusy. Niektórzy twierdzą, że poprzez jeden taki obłok Ziemia przeszła na początku XX stulecia, co stało się powodem pojawienia się na naszej planecie epidemii grypy „hiszpanki” (wirus szczepu H1N1 – przyp. tłum.), która wyprawiła na tamten świat 20 mln ludzi. Do dziś dnia uczeni gubią się w domysłach, co to była za choroba. W okresie jej pojawienia się, wirusologia dopiero raczkowała i nie była w stanie wykryć sprawców tej choroby. W niektórych laboratoriach świata znajdują się próbki tkanek ofiar „hiszpanki”, ale ich badania nie wykazały jakichkolwiek śladów chorobotwórczych mikrobów.
Jednakże główne niebezpieczeństwo przedstawiają sobą asteroidy. Obserwacje wskazują na to, że ich ilość w okolicach Ziemi znacznie wzrosła. A wśród nich są i takie, których trajektorie zmierzają wprost w kierunku Ziemi… I tak np. w nocy 5 lipca 2002 roku, astronomowie NASA odkryli asteroidę, która wedle wstępnych obliczeń może zderzyć się z naszą planetą w dniu 1 lutego 2019 roku. Został on oznaczony jako 2002 NT7 (LINEAR). Jego średnica wynosi około 2 km, a to oznacza że jego impakt nie tylko rozniesie w pył cały kontynent, ale spowoduje zmiany klimatyczne zagrażające życiu na naszej planecie.
Jeszcze bardziej niebezpieczna jest asteroida 2004 MN4 czyli 99942 Apophis, która 13 kwietnia 2029 roku przejdzie obok Ziemi w odległości tylko 35.000 km, czyli około 10 razy mniej niż odległość z Ziemi do Księżyca (384.400 km). (Początkowo NASA szacowała energię tego impaktu na 1,48 Gt TNT, które potem zniżono do 880 Mt, a teraz szacuje się na jedyne 510 Mt. A zatem nie jest tak źle, bowiem dla przykładu podaję, że impakt asteroidy Chicxulub wyzwolił energię rzędu 100 Tt – dla porównania dodam, że energia trzęsienia ziemi, które wywołało tsunami 26.XII.2004 w Azji Południowo-Wschodniej wynosiła jedynie 9,56 Tt, a trzęsienie ziemi w Japonii z dnia 11.III.2011 r. tylko 9,32 Tt TNT! – i nie unicestwił życia na Ziemi, ale zmiótłby na pył naszą cywilizację, gdyby takowa istniała 64,8 MA temu – uwaga tłum.)
Złowroga planeta Nibiru
Aktualnie obawy niektórych astronomów wiążą się z gigantyczna planetą Nibiru, która porusza się nie po kolistej orbicie, ale po wydłużonej, kometarnej orbicie. Nibiru cyklicznie zbliża się do Słońca a potem oddala przechodząc przez wypełniony asteroidami i kometami tzw. Pas Kuipera, który znajduje się za orbitą Plutona. Potężna planeta swoim polem grawitacyjnym wyrzuca je ze swych orbit i kieruje je ku Słońcu, a co za tym idzie także ku Ziemi (NB., w najbliższym czasie spodziewany jest przylot planety Nibiru w okolice Ziemi. Niektórzy ufolodzy, jak np. dr Ahmad Jamaludin z Malezji uważają, że Nibiru nadleci od strony Bieguna Północnego naszego nieba i przeleci obok Słońca, by zniknąć w okolicach Bieguna Południowego nieba, bowiem jej kąt nachylenia do ekliptyki ma wynosić ≤90°, rzecz została opisana na łamach „Czasu UFO” nr 7/1998, ss. 23-30, co postaram się przypomnieć Czytelnikowi w następnych postach - uwaga tłum.)
Nie można powiedzieć, że Ludzkość jest bezbronna wobec tego niebezpieczeństwa. Istnieją już odpowiednie technologie i bojowe rakiety pozwalają w czasie dolotu do Ziemi przechwycić i rozwalić każde zagrażające jej ciało niebieskie o średnicy 1 km. Jednakże powstanie zintegrowanego systemu obrony przeciw-meteorytowej wymaga czasu i ogromnych środków, a mordercze „kosmiczne bomby” mogą pojawić się znienacka. Niektóre asteroidy astronomowie odkrywają na 2-3 miesiące przed perygeum. (To stwierdzenie jest optymistyczne i na wyrost, jako że kilka lat temu jedną z planetoid odkryto na 3 dni już PO przejściu perygeum! – przyp. tłum.)
A póki co pozostaje nam mieć nadzieję, że będzie się nam tak farciło jak dotychczas, jak przez te ostatnie 50.000 lat…
Źródło – „Tajny XX wieka” nr 34/2011, ss. 4-5.
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©