Miloš Jesenský, Robert K. Leśniakiewicz
Jest to kolejny odcinek „Dziewiętnastowiecznego Archiwum X” z książki dr Miloša Jesenský’ego pt. „Zahády devatenáctého století” (Ústi nad Labem, 2000), w którym postaramy się przedstawić jedną z najbardziej tajemniczych postaci na świeczniku tamtych czasów - cesarzową c.k. Monarchii Austrowęgierskiej - Elżbietę - żonę Franciszka Józefa I, znaną bardziej jako Sissi, którą odtwarzały w filmach słynne z urody aktorki: Romy Schneider („Sissi”) i Ava Gardner („Mayerling”). Jak bardzo tajemniczą była ta postać, pokażemy Czytelnikowi w tym materiale. Wiążą się z nią dwie tajemnicze zbrodnie polityczne: w Mayerlingu i Genewie - ona sama padła ofiarą tej drugiej. Dlaczego? Postaramy się odpowiedzieć i na to pytanie.
* * *
Nabrzeże Quai du Mont Blanc
Genewa
10 października 1898 roku,
godzina 12:30. CET
Z westybulu hotelu „Beau Rivage” wyszły o godzinie 12:30 dwie damy, z których jedna była ubrana w gęsty kir. Obydwie kobiety przeszły obok gnącego się przed nimi w pas wygalowanego mężczyzny, znalazły się na ulicy i udały się w kierunku statku, który stał przy molo jeziora Genewskiego. W tej samej chwili, umundurowany mężczyzna z obsługi hotelu zauważył młodego człowieka z wielkimi czarnymi wąsami, który wybiegł z zaułka i pognał w stronę kobiet. Dopadłszy do nich pchnął ostrym narzędziem tą w czerni. Cios powala ją na ziemię. Potem świadkowie zeznawali, że człowiek ów szybko oddalił się biegiem w głąb ulicy. Zbiegają się ludzie, ktoś pomaga czarnej damie wstać - ot, zwyczajnie, jak to bywa w takich przypadkach. Obie damy wsiadają na statek, który o godzinie 12:35 daje sygnał syreną i odpływa. Czarna dama siada na ławeczce i przyciskając dłonie do lewej strony klatki piersiowej osuwa się ponownie bezwładnie na pokład. Druga dama wzywa pomocy. Kapitan Roux zawraca statek do brzegu, wzywają lekarza. Ktoś pomaga rozpiąć jej ubranie, ktoś podaje eter... Jakaś kobieta rozpina jej ubranie i widzi na staniku czerwoną plamę. Druga dama krzyczy przeraźliwie: Krew! Na Boga! - on zabił Madame! I hrabina Szataryi zanim straciła przytomność z emocji, zdążyła jeszcze krzyknąć: Zabito cesarzową Austrii!!!
Magiczne oczy
Księżniczka Elżbieta, którą miliony ludzi znało jako cesarzową Sissi, urodziła się w roku 1837, w rodzinie bawarskiego księcia Maximiliana i siostry króla Bawarii - księżniczki Ludwiki. Dorastała wraz z siedmiorgiem rodzeństwa w rodowym zamku Possenhoffen.
W dniu 16 sierpnia 1853 doszło do pierwszego spotkania Sissi z Franciszkiem - Józefem. I właśnie wtedy padają słowa władcy imperium austrowęgierskiego: Oczy Sissi dosłownie urzekły mnie... No i stało się - dwudziestoczteroletni Franciszek - Józef I zakochał się w szesnastolatce. A potem był huczny ślub i życie, jak w holywoodzkiej bajce.
No tak, te oczy... Na filmach widać je wyraźnie - i Romy Schneider i Ava Gardner podkreślały je przy pomocy odpowiedniego makijażu. Dzisiejsi badacze twierdzą, że oczy te miały paranormalne właściwości, co stanowi jedną z największych tajemnic jej życia. Wszyscy ówcześni biografowie Sissi unisono punktują ten szczegół jej urody - „magiczne oczy”, „cudowne oczy”, „magnetyczne oczy”... Ciemne, niezgłębione. Dwa portrety Elżbiety: Antona Romaka z 1884 roku i Fridricha von Kaulbacha z 1898 roku ukazują cesarzową jako 47- i 60-letnią damę, która na obu płótnach ma niewiarygodnie sugestywne, wprost magiczne spojrzenie swych czarnych oczu. Pisze tak o tym psychiatra dr Frank P. Jones w swej książce „Magic Eyes” (Nowy Jork, 1994):
Cesarza doprawdy oczarowały żywe oczy Sissi, od czasu, kiedy je ujrzał po raz pierwszy w 1853 roku, aż do śmierci. Czy była to tylko miłość? Czy były w to wplątane jakieś inne, nieziemskie, paranormalne siły, niewyjaśnione do dziś dnia?
Sprawa hipnotyzerskich właściwości oczu Elżbiety nie dawała spokoju także jej współczesnym. Podobnie pisał o niej słynny kompozytor węgierski Ferenc List (1811-1866) w liście do swego przyjaciela Karoly’ego:
Jej oczy mnie fascynują, dosłownie mnie inspirują do niezliczonych muzycznych pomysłów i wariacji. Kiedykolwiek cesarzowa na mnie spojrzy, czuję się jak zahipnotyzowany...
Hmmm... - jeżeli idzie o Lista, to mówiło się, że tylko diabeł mógł skomponować jego arcydzieła...
Austriacki arcyksiążę i marszałek polny Albrecht, cesarski najbliższy doradca i bohater bitwy z Włochami pod Custozzą w roku 1866, w swych memuarach napisał tak:
Nie mogłem się w żaden sposób obronić przed spojrzeniem jej oczu. Kiedy w jej obecności chciałem zaoponować, to nie mogłem spojrzeć w jej oczy, bo z mego oporu nie byłoby niczego. Ta kobieta była obdarzona nieprawdopodobna siłą duchową, która przejawiała się obezwładniającym spojrzeniem jej magicznych oczu...
Czymś takim dysponowała rosyjska władczyni, szczecinianka - Sophia Augusta Anhalt-Zerbst znana potem jako Katarzyna II, złowroga caryca Rosji...
Pewien major o nazwisku High, który towarzyszył jej w Anglii, tak opisał swe wrażenia z jej wyczynów w szkółce jeździeckiej:
Cesarzowa nie bała się wsiąść na żadnego, nawet najdzikszego konia. Ostrzegaliśmy ją przed ich dzikością, ale na próżno. Ona zawsze postawiła na swoim. Po prostu patrzyła koniowi w oczy, pogłaskała czy poklepała po szyi czy pysku - a koń miękł jak wosk. Kogoś innego by skopał czy pogryzł, jej nie odważył się uczynić krzywdy. Jej wzrok miał magiczna siłę, która działała nie tylko na zwierzęta.
I tak dalej, i temu podobnie... Świadectwa te można mnożyć, a wszystkie wskazują na to, że cesarzowa dysponowała ogromną mocą sugestii, która umożliwiała jej osiąganie wielu celów. I kto wie, czy to właśnie ona, a nie Franciszek - Józef I n a p r a w d ę rządziła imperium...
Niektóre jej popisy wskazywały także na możliwość posługiwania się psychokinezą - co opisała jej córka księżniczka Maria Waleria w swym pamiętniku, na początku roku 1892.
Elżbieta dużo podróżowała i częściej przebywała za granicą, niż w kraju. Nasiliło się to w roku 1889, po tajemniczej śmierci jej syna - arcyksięcia Rudolfa.
Nostradamus to przewidział...
... i w swych „Centuriach” opisał to tak:
Widzę człowieka urodzonego przez kobietę żyjącą,
Jak zakonnica, którego ojciec straci przy pomocy broni.
W Austrii wszystko zostanie pokryte milczeniem.
Do siebie strzeli kulą w głowę, zabiwszy kochankę.
Nostradamus, Cen. VIII,79
Znany polski astrolog i ezoteryk dr Leszek Szuman ze Szczecina w swej pracy „Astrologia i polityka” (Warszawa, 1985)[1] pisze, że z całą pewnością rzecz dotyczy tragedii w podwiedeńskim zameczku myśliwskim Mayerling, gdzie w dniu 30 stycznia 1889 roku doszło do zagadkowej tragedii. Wedle władz, popełnił tam samobójstwo następca tronu austrowęgierskiego, wspomniany już tutaj arcyksiążę Rudolf. Zginął on wraz ze swą kochanką - 17-letnią baronówną Marią Vetserą. Do dziś dnia nikt nie wie, co stało się owej fatalnej dla kochanków nocy 29/30 stycznia 1889 roku. Pewne jest jedno - władze austriackie założyły absolutny knebel na wszystko, co ma związek z tym wydarzeniem! Zebrano i spalono wszelkie dokumenty śledcze, sądowe i policyjne. Spalono całą korespondencję Rudolfa i Marii. Czapa ścisłej tajemnicy stanu nakryła dokładnie wszystko, co mogło dać możliwość przeniknięcia tej zagadki. Rodzi się uzasadnione pytanie - dlaczego?
Arcyksiążę nie był postacią świetlaną i kryształową - hulaka, narkoman-morfinista, birbant, paliwoda i szaławił, znany uwodziciel kobiet oraz bohater wielu skandali i plotek. Obraz niezbyt ciekawy. Zawiódł zaufanie swego potężnego ojca nie idąc w jego ślady - drogą władzy. Lekkoduch i lekkomyślny marzyciel, który wspierał - przynajmniej werbalnie - ruchy niepodległościowe Węgrów, spotykał się z socjalistami i stanowił zagrożenie dla całości Imperium, podminowanego przez narodowe antagonizmy, któremu coup de gràce zadała I Wojna Światowa.
Ale to wszystko było jeszcze do zniesienia i wybaczenia. Jeżeli to, co pisał Nostradamus pokrywa się z prawdą, to nie jego prowadzenie się było przyczyną śmierci jego i baronówny Vetsery. Przyczyna była znacznie głębsza. Czy była nią...
Zdrada stanu?
Fakt spotykania się z węgierskimi konspiratorami był znany Franciszkowi - Józefowi I chociażby dlatego, że znając nieprzewidywalność swego syna kazał go śledzić swej tajnej policji. Realizatorom filmu „Mayerling” udało się wyeksponować dziwny stosunek Rudolfa do cesarzowej Elżbiety. I to właśnie - jak uważamy - jest kluczem do tajemnicy Mayerlingu.
Sissi ślepo kochała swego syna, i to nie tylko matczyną miłością, co skrzętnie ukrywano. Póki na drodze nie stanęła konkurencja ze strony drugiej potencjalnej żony Rudolfa, (pierwszą była belgijska księżniczka), wszystko było w miarę OK. i pozory zostawały zachowane. W momencie, kiedy Sissi zorientowała się, że sprawy zaszły za daleko, postanowiła usunąć kochankę swego syna. Sprawą zajęła się tajna policja cesarza, która korzystając z nieobecności Rudolfa w zameczku myśliwskim najpierw zlikwidowała Marię Vetserę strzałem w ciemię z wielkokalibrowego rewolweru - użyto broni o kalibrze 11,43 mm (czyli .45 według standardów amerykańskich[2]) z pociskami grzybkującymi (dum-dum). Bardzo humanitarna broń - zabija na miejscu bez względu na miejsce trafienia... Potem funkcjonariusze poczekali na Rudolfa, a kiedy ten się zjawił - zastrzelili go także. Rudolfa zabito strzałem w tył głowy, celując w potylicę, skierowując lufę rewolweru lekko w górę, dzięki czemu pocisk wniknął w głowę Rudolfa tuż za lewym uchem, przeszedł przez czaszkę i wyszedł przez prawą skroń, wyrywając niemal cały policzek i wybijając fragment kości skroniowej. Obrażenia te dowodzą, że użyto broni wielkokalibrowej o małej prędkości początkowej i grzybkujących pociskach, których uderzenie jest w stanie spowodować takie spustoszenia. NB, takiej broni używają brygady antyterrorystyczne na całym świecie. Pocisk wystrzelony z takiej broni zostaje w ciele terrorysty, a nie przeszywa go raniąc czy zabijając po drodze kilku Bogu ducha winnych osób...
Rudolf n i e m ó g ł strzelić sobie w tył głowy z potężnego naganta, bo takie coś jest po prostu niewykonalne. Strzał w potylicę oddany lewą ręką nie zawsze może spowodować natychmiastową śmierć, ofiara postrzału może żyć jeszcze jakiś czas, czego dowiedli hitlerowscy i stalinowscy kaci w czasie II Wojny Światowej w obozach zagłady i piwnicach egzekucyjnych NKWD.[3] A zatem ktoś strzelał do Rudolfa tak, by mieć pewność, że strzał położy go trupem na miejscu, stojąc za nim i trzymając broń oburącz. Strzelano z bezpośredniej bliskości. Dlatego użyto tej, a nie innej broni, np. naganta o kalibrze 7,63 mm (kaliber .30), który miał słabszy odrzut i podrzut przy strzale... W opisywanym przypadku broń Rudolfa zostałaby mu wyrwana z dłoni po wystrzale, a nie wypadła z bezwładnej dłoni, jak to pokazano w amerykańskim filmie z 1969 roku... Takich nieścisłości jest więcej, a każda z nich wskazuje na morderstwo, a nie samobójstwo.
Zeznania stangreta i pokojowca nie wnoszą niczego, ale nie zapominajmy, że obaj byli także powiązani z Sissi - byli jej oczami i uszami. I nie tylko jej. Na pewno zostali pozyskani do współpracy a tajną policją i śpiewali w śledztwie to, co im kazano.
No, a potem zaczęło się to, co opisuje Nostradamus - nakładanie „czapy” i „knebla” na wszystko, co miało związek ze sprawą. Franciszek - Józef I postąpił dokładnie tak, jak Borys Godunow po śmierci Dymitra Samozwańca, tylko robił to w znacznie bardziej cywilizowany sposób - zniszczył dowody i dokumenty, a nie ludzi...
Motywem jego działania była urażona duma cesarza i mężczyzny. Myśl, że jego własny syn ma „niewłaściwe stosunki” z jego własną żoną musiała być na dłuższą metę nie do zniesienia, i wreszcie musiało to się skończyć definitywnie i ostatecznie - śmiercią Rudolfa, który i tak był diabła wart. Zabito trzy różne zające dwoma strzałami:
v Zdławiono możliwość wybuchu kolejnego powstania w granicach Imperium Habsburgów;
v Pozbyto się Rudolfa, którego nieobliczalne posunięcia wystawiały na szwank reputację dworu cesarskiego;
v Zdławiono w zarodku dojrzewający skandal obyczajowy na cesarskim dworze, który w arcykatolickiej Austrii odbiłby się potężną czkawką... Nie mówiąc już o tym, że dwór wiedeński miał w Watykanie potężne „tyły” za rozwód Rudolfa z belgijską żoną! Lepsze już było samobójstwo od kolejnego skandalu, które uderzało w osobę panującego imperatora!
Można powiedzieć, że romans Rudolfa z Marią Vetsera stał się przyczyną wydania nań wyroku skazującego, który wykonano. „Ojciec stracił syna przy pomocy broni” – co przewidział Nostradamus…
* * *
Warto tutaj przypomnieć film pt. „Arcyksiążę Rudolf” w reżyserii Roberta Dornhelma (2006). Pełna rozmachu, dwuczęściowa opowieść o życiu arcyksięcia Rudolfa (Max von Thun), syna cesarza Franciszka Józefa (Klaus Maria Brandauer) i cesarzowej Elżbiety vel Sissi (Sandra Ceccarelli) oraz o jego głośnym romansie z młodziutką baronówną Marią Vetserą (Vittoria Puccini). Tytułowy bohater miał opinię lekkoducha spędzającego czas na kolejnych flirtach i zabawach w towarzystwie przypadkowych kobiet. Z drugiej strony uważa się, że dyscyplina i dworski dryl, w jakich był wychowywany spowodowały jedynie nadwrażliwość chłopca. W rezultacie wyrósł on na młodego idealistę, zwolennika liberalizmu, próbującego naprawiać świat i szczerze przejętego losem poddanych. Do końca swego krótkiego, zaledwie 31-letniego życia był skonfliktowany z konserwatywnym, surowym ojcem. Rudolf i Maria zginęli śmiercią samobójczą dnia 30 stycznia 1889 roku w majątku arcyksięcia, Mayerling.
Wiedeń. Cesarz Franciszek Józef (Klaus Maria Brandauer) i premier Edward Taafee (Christian Clavier) postanawiają wysłać młodego Rudolfa (Max von Thun), wbrew jego woli, do Pragi. Następca tronu ma tu odbyć żołnierską służbę w 36. regimencie piechoty. Zbuntowany młodzieniec popada w konflikt z arcybiskupem Schwarzenbergiem (Wolfgang Hübsch), na każdym kroku ingerującym w jego życie. Nieszczęśliwy arcyksiążę próbuje znaleźć pocieszenie w ramionach praskich prostytutek. Za namową przyjaciela, malarza Canona (Omar Sharif), Rudolf poznaje też codzienne życie zwykłych obywateli. Wkrótce spotyka piękną Żydówkę, Sarę (Julia Jentsch), jednak ojciec dziewczyny rozdziela kochanków. Arcyksiążę dowiaduje się także, że rodzina zaplanowała już jego ślub z belgijską księżniczką, Stefanią (Daniela Golpashin).[4]
Co jest najciekawsze w tym filmie poza gwiazdorską obsadą? Zakończenie. Kiedy w Mayeringu padają dwa strzały kładące kres życiu płomiennych kochanków, stojący przed zameczkiem dwaj mężczyźni: lokaj i stangret wygłaszają dwa zdania, które potwierdzają tylko to, że to nie było samobójstwo tylko egzekucja.
Egzekucja, której się spodziewali. Ale powróćmy do śmierci Sissi.
* * *
Śmierć Sissi
Czy zamachowiec mógł być związany z Rudolfem i go po prostu pomścił? Niemożliwe, chociaż...
Po śmierci syna, Sissi podróżowała po świecie i mieszkała poza Austrią. Wszyscy twierdzą, że podróżowała incognito, podając fałszywe nazwiska w hotelach, w których stawała. Czyż to nie jest dziwne? Kobieta, którą znała cała Europa pragnęła być anonimową i „żyła jak zakonnica”... Bez ojczyzny, domu, należnych jej splendorów... - ciekawe, nieprawdaż?
Oczywiście, że to jest ciekawe, ale zarazem łatwe do wyjaśnienia. Cesarz nie mogąc jej zastrzelić, jak Rudolfa, po prostu skazał ją na wygnanie. Być może pomogły jej w ocaleniu życia jej magiczne oczy... - do czasu.
Zamordował ją anarchista Luigi Lucheni. Motywował to tym, że chciał zabić jakąś znaczącą osobę i wtedy nawinęła mu się Elżbieta. Resztę znamy. Pchnięcie pilnikiem i śmierć. Sekcja zwłok stwierdziła przyczynę zgonu jako: cios zadany trójgrannym ostrym narzędziem 4 cm nad prawą brodawką sutkową i 14 cm od mostka. Narzędzie zbrodni przebiło czwarte żebro i wniknęło w lewą komorę serca na głębokość 8,5 cm w ciało denatki. Rana była wąska i nie spowodowała większego krwawienia, co pozwoliło jej na przejście 120 kroków na pokład statku, zanim straciła przytomność.
Zatrzymano mordercę - był nim 23-letni Włoch Luigi Luccheni. Zważ Czytelniku jeden fakt, do dziś dnia nie wyjaśniono, dlaczego wybrał on na cel swego zamachu właśnie cesarzową Austrii. Osobiście jej ponoć nie znał, ale kilka lat przedtem widział ją w B u d a p e s z c i e . A zatem mogli w tym mieszać palce węgierscy przyjaciele arcyksiecia... Sissi podróżowała incognito, więc nie mógł wiedzieć o jej pobycie w hotelu „Beau Rivage”. Logiczne, tyle że w takie przypadki już dawno przestaliśmy wierzyć... Podejrzewamy, że o miejscu pobytu Elżbiety ktoś go bardzo dokładnie poinformował. I zainspirował - zresztą fanatyka jakiejś poronionej idei jest bardzo łatwo zainspirować do dokonania jakiegoś czynu. Tak zatem korzenie tej zbrodni tkwią nie nad Lac Leman, ale nad Dunajem, w Budapeszcie. Ale wydaje się jeszcze bardziej prawdopodobne, że była robota służb specjalnych Franciszka-Józefa I, który kazał zamordować swą niewierną żonę o magnetycznym spojrzeniu.
I tak może wyglądać zaskakująca prawda o tym wydarzeniu. W końcu skandale obyczajowe zdarzają się zawsze na szczytach władzy, że wspomnę wpadkę prezydenta Billa Clintona z Moniką Levinsky czy ostatni skandal z abp Paetzem. Takie sprawy w XIX wieku załatwiało się po cichu, boż cierpiał na tym autorytet monarchii i rodów. No i nie było jeszcze wolnej prasy, mediów i Internetu! Te dwa morderstwa mają związek ze sobą i nasze uzasadnienie wyjaśnia je w stu procentach, a w szczególności tak szczelną zasłonę tajemnicy wokół śmierci arcyksięcia Rudolfa i jego kochanki.
W kilka lat później śmierć innego arcyksięcia o imieniu Ferdynand i jego żony w Sarajewie rzuci żagiew wojny, w której spłonęło i rozsypało się c.k. Imperium Austrowęgierskie. Świetnie pokazał to Janusz Majewski w międzynarodowej superprodukcji pt. „C.K. Dezerterzy” (1985), którego bohaterowie przeczuwają kres monarchii Habsburgów. I pomyśleć, że w tych czasach podróżowało się z Krakowa do Dubrownika czy Konstancy via Bratysława, Budapeszt czy Wiedeń bez wiz i paszportów, a wszystko w granicach jednego państwa! I komu to przeszkadzało?