Jeżeli wierzyć historii podanej przez Vanderberga, kopernikowska księga „De astro minante” czyli dosłownie „O groźnej gwieździe”, było niebezpiecznym dziełem, które po rozprzestrzenieniu go w Europie mogło zatrząść odwiecznym porządkiem średniowiecznego i renesansowego świata, kierowanego przez autorytety Ojców Kościoła katolickiego. Kopernikowski tekst miał się składać z 22 rozdziałów, których ilość odpowiada ilości ustępów Apokalipsy wg św. Jana - też 22. Manuskrypt ten wydrukowano - w największej tajemnicy w roku śmierci autora, a kierował tym opat klasztoru oo. Benedyktynów w Bursfeld - w nakładzie 101 egzemplarzy, z których po jednym dostało każde opactwo z tzw. Unii Bursfeldzkiej, która pracowała nad przywróceniem pierwotnej czystości posłania Kościoła chrześcijańskiego. Najciekawszą i najbardziej niesamowitą była treść tej księgi, która zaczynała się słowami mogącymi zaniepokoić każdego: Aristotelis divini universum nec Iulii Caesaris calendarium protegere nos non possunt ab astro minante... - co znaczy - Ani kosmos wzniesiony przez Arystotelesa, ani kalendarz Juliusza Cezara nie uchronią nas przed groźną gwiazdą. Ziemi, którą według biblijnej księgi Genezis Bóg stworzył na początku świata, pozostało już niewiele czasu do straszliwej Apokalipsy. Ta miała nadejść w sposób taki, że Dzień Sądu Ostatecznego - o którym tekst Księgi Ksiąg mówi z taką żarliwością - odegra się, ale nie tak, jak to się opisuje w Ewangeliach. A to dlatego, że to, co opisał św. Jan w rzeczywistości nie jest Sądem Bożym, ale uderzeniem - impaktem - groźnej gwiazdy, która według wyliczeń Kopernika nieubłaganie zbliża się ku Ziemi, i wskutek zderzenia z nią wygubi na niej wszelkie życie. Nie będzie żadnego zmartwychwstania zmarłych błogosławionych, nie będzie żadnego Nowego Jeruzalem, żadnej nowej Ziemi - będzie za to definitywny i nieodwracalny koniec, nie dający się opanować kataklizm Natury, którego nie przeżyje ani jeden człowiek. A kiedy nie będzie Sądu, tedy nie będzie także osądzonych, nie będzie oddzielenia sprawiedliwych od grzeszników, kara nie będzie następować po grzechu, a w czasie ślepego katakliktycznego zniszczenia Ziemi nie będą już obowiązywały żadne, ani Boskie, ani ludzkie prawa... Poza Kopernikiem i kilkoma wtajemniczonymi wiedzieli o tym także niektórzy papieże, co wyjaśniałoby, dlaczego - marność nad marnościami - niektóre pomazane głowy Kościoła rzuciły się w wir wyuzdanego i niemoralnego życia, niegodnego namiestnika i lokatora Stolicy Piotrowej. Finis mundi - jak wyliczył Kopernik - miał nastąpić w dniu 8 października 1582 roku, co znaczy już po jego śmierci, i kiedy z prasy drukarskiej spłynęły pierwsze karty jego traktatu drukowanego w Bursfeld, światu pozostawało tylko mniej niż 40 lat grzesznej i poniżającej egzystencji. Jest łatwo przewidzieć, jakie implikacje wynikłyby z opublikowania tego faktu przed tamtejszym, ówczesnym społeczeństwem: ekonomiczne, społeczne i ideologiczne wstrząsy wynikające z takiej wiedzy, spowodowałyby ogólnoświatową zapaść, w porównaniu z którą kryzys chrześcijańskiej Europy na przełomie lat 999/1000 był jedynie śmiesznym epizodem...
Fatalna przepowiednia nikomu wtedy nieznanego fromborskiego kanonika stała się na długie lata najpilniej strzeżoną tajemnicą rzymskiej kurii. Kiedy autor skrył się przed nią na wieki pod ciężką płytą kościelnej krypty, emisariusze Świętego Officium polowali przy pomocy mieszka pełnego złotych talarów, tortur czy trucizny na każdy egzemplarz „De astro minante”, zaś wybranym astronomom z zakonu oo. Jezuitów[1], którym powierzono zestawienie nowego kalendarza, do oporu sprawdzali i kontrolowali obserwacyjnie wyliczenia Kopernika. Dramatyczne rozwiązanie przyniosło wydarzenie, które Phillip Vanderberg komentuje w swej książce słowami:
Nie trzeba dodawać, że w dniu, który wyliczył Kopernik - świat nie zginął. Jednakże zostanie tajemnicą, czy dlatego papież Grzegorz XIII wykreślił na wieki sądny dzień z kalendarza tylko dlatego, że się Kopernik pomylił. Po zniszczeniu ostatniej kopii książki Kopernika zapomniano o wszystkich liczbach i rachunkach. Wydarzenia roku 1582 - a właściwie wydarzenia pomiędzy 4 a 15 października tamtego roku, które nie mogły zajść, bo te dziesięć dni było z nowego kalendarza wymazane - jedni uważają za cud i dowód swej wiary, wedle której papież jest nieomylnym, a zaś dla innych jest to nieustannie powracający dowód na to, że wiedza i postęp już niejednokrotnie przyniosły ludziom nieszczęścia.
Co można dodać na koniec? Nie jest trudnym przedstawić prawdziwość ukazanej hipotezy, która w sposób niekonwencjonalny ukazuje, dlaczego po 4 października nastąpił 15 październik 1582 roku, dzięki czemu ze zbiorowej pamięci Ludzkości wymazano całych 10 dni. Nie trzeba na to zbyt wielkiej dozy wyobraźni, byśmy sobie skojarzyli fakt istnienia ostatniego egzemplarza kopernikowskiego kacerskiego dzieła z nagłą ucieczką jego wiernego ucznia do protestanckiego azylu we wschodniej Słowacji. Najbardziej niepokojącym aspektem tej historii nie jest możliwość znalezienia na Słowacji ostatniego egzemplarza „De astro minante” w Koszycach, ale to, że ta groźna gwiazda może w najmniej oczekiwanym momencie wynurzyć się z mroków w którymś kwadrancie nieboskłonu i spełni się kopernikowska klątwa o cierpieniu silniejszym niż miliard boleści, impaktu po którym już nikt się nie narodzi i Bóg osierocieje...
* * *
Przyznaję, że kiedy Miloš referował mi sprawę „klątwy Kopernika”, to czułem lodowate mrówki spacerujące mi po grzbiecie. Nie dlatego, żebym się bał nagłego końca świata, na to już jestem za stary - ale dlatego, że zdałem sobie sprawę z tego, jak mało jeszcze wiemy o życiu tych słynnych Europejczyków, których badania otworzyły nową epokę, której ukoronowaniem stały się loty kosmiczne! No cóż - ale pasjonująca tajemnica niepokoi i trudno się jest oprzeć jej złowrogiemu urokowi - chodząc po śladach ludzi sprzed niemal połowy tysiąclecia mamy wrażenie, ze ocieramy się co krok o Nieznane i tajemnicze coś, co może mieć ważki wpływ na naszą teraźniejszość, mimo tego, że kości tych ludzi rozsypały się już na proch, a pamięć o nich przechowują biblioteki... W historii roi się od słynnych postaci, o których - jak się nam wydaje - wiemy wszystko. Ale to pozór. Tak nam się to właśnie wydaje. Naprawdę jest tak, że osoby te są nieuchwytne, bo otacza je nimb sławy, ale o ich życiu prywatnym wiemy niewiele, lub zgoła nic, a przecież to byli ludzie z krwi i kości, tacy jak my. Tak jak my jedli, pili, spali, kochali i nienawidzili, mieli swe mocne i słabe strony... I to nas intryguje. Jedną z jaśniejszych kart PRL, to była właśnie harcerska akcja Frombork 2000 z początków lat 70. ubiegłego stulecia, która przybliżyła młodzieży postać najsłynniejszego polskiego astronoma. Dzięki temu także nakręcono w Polsce film fabularny o Koperniku, ze świetną kreacją Andrzeja Kopiczyńskiego w roli tytułowej.
Czy Kopernik mógł przewidzieć impakt komety i jego skutki? W świecie naukowym panuje przekonanie, że Kopernik nie zajmował się kometami, bowiem ich ruchy nie pasowały do żadnej teorii budowy Układu Słonecznego. Nieprawda - jest udowodnione, że zajmował się kometami - bo zakładamy, że chodzi tutaj właśnie o kometę, a nie o asteroid - te zostały odkryte dopiero od 1801 roku przy pomocy teleskopów, których Kopernik nie znał i nie mógł zastosować - a zatem mogło chodzić tylko o „ogoniastą gwiazdę”. W jednej z tych dysput brał on udział jako Nicolaus Copernicus Vratislaviensis - Mikołaj Kopernik Wrocławianin. Ale czy tak było naprawdę? W latach 1503-1538 Kopernik był scholastykiem kościoła Świętego Krzyża we Wrocławiu - stąd ten Vratislaviensis...
No właśnie - znany polski astronom dr Andrzej Marks w książce „Pod znakiem komety” (Katowice 1985) pisze tak oto:
Mikołaj Kopernik [...] w swym wiekopomnym dziele „De revolutionibus...” wydanym w 1543 roku w Norymberdze pisze też o kometach. Wzmianka jest krótka: >>[...] powiadają, że najwyższa warstwa powietrza postępuje za ruchem nieba, co wskazują owe nagle pojawiające się gwiazdy, a mianowicie komety.<< Czyżby więc Kopernik był wyznawcą poglądu, że komety są zjawiskiem atmosferycznym? Nie, on wszakże tylko przytacza opinie innych. On sam miał o kometach pogląd odmienny; niestety nie wiemy jednak dokładnie, jaki. Współczesne badania wykazują bowiem, że nie cały dorobek piśmienniczy Kopernika się zachował. W dorobku tym była też rozprawa o kometach, napisana u schyłku życia w formie listu wysłanego prawdopodobnie z Wrocławia. Otóż w latach 1531, 1532 i 1533[2] ukazały się na niebie trzy niezwykle jasne, okazałe komety. Oczywiście >>Wielki samotnik z Fromborka<< widział je i obserwował. Komety te wywołały panikę w Europie i dla uspokojenia przerażonych ludzi zorganizowano wielką międzynarodową dysputę na temat komet. Wzmianka o tym znajduje się w wydanym w 1559 roku dziele Gulielmusa Zenocara opisującym życie Karola V w rozdziale pod tytułem >>Tercius Cometa<<. Wzmianka owa brzmi dokładnie tak: >>Hinc magna inter Vratislavensem[3] Copernicum et Ingolstadtiensem Appianum, et Hieronimem Scalam, et Cardatum Mediolanensem, et Gemma Frisium fuit decoratio.<<
I dalej dr Marks pisze, że list Kopernika - a dysputy takie przeprowadzało się przy pomocy listów, które publikowano później - w sprawie komet znaleziono w Wiedniu i następnie przekazano do Londynu, ale nie jest on tego pewien. Nikt nie jest tego pewien. Jedno jest pewne - Retyk doskonale wiedział, że Kopernik interesował się kometami i wiedział, że jego mistrz wraz z innym astronomem krakowskim - Mikołajem z Szadka - obserwowali kometę z 1533 roku i na podstawie obliczeń trygonometrycznych przeprowadzonych przez nich w oparciu o bazę, którą stanowiła odległość z Krakowa do Fromborka o długości około 500 km i na niemal tym samym południku, wypadło im, że kometa ta znajdowała się poza sferą Księżyca. Wykonując ten pomiar, Kopernik uprzedził duńskiego astronoma Tycho de Brache (1546-1601). A zatem kometa nie mogła być produktem atmosfery ziemskiej. A stąd już tylko jeden krok do wyciągnięcia wniosku, że komety mogą potencjalnie zagrozić Ziemi i innym planetom Układu Słonecznego. Być może to właśnie ta kometa była ową stella minanta, przed którą ostrzegał Kopernik. NB, ciekawy jestem, czy o całej sprawie wiedział drugi znakomity polski astronom Jan Heweliusz (1611-1687), który wraz ze swą żoną Elżbietą obserwował także komety. W tym zakresie współpracował z innym polskim astronomem - Stanisławem Rolą-Lubienieckim (1623-1675) i znakomitym matematykiem niemieckim Gottfriedem Leibnitzem (1646-1716). A co mają wspólnego ze sobą Retyk i Heweliusz? Otóż obaj odmówili objęcia katedry na paryskiej Sorbonie!
Nie tak dawno Polską wstrząsnął skandal związany z kradzieżą pierwodruku „De revolutionibus...” z Biblioteki UJ w Krakowie. Oczywiście dzieło to ma wartość materialną i bezcenną wartość kolekcjonerską. Roztrząsając ten problem z dr Jesenským doszedłem do wniosku, że nieznany złodziej mógł rzeczywiście działać na zlecenie któregoś z niemieckich kolekcjonerów. Łatwość z jaką starodruki mogą przenikać przez granicę Polski znam z własnego doświadczenia. Pewnego letniego dnia 1993 roku w przejściu granicznym Łysa Polana celnicy zakwestionowali turyście amerykańskiemu i towarzyszącej mu obywatelce Austrii sześć pierwodruków książek z XVI i XVII wieku, które ponoć kupili na aukcji staroci w Krakowie. Oczywiście nie zezwolono im na wyjazd z kraju z tymi książkami, ale nie znaczy to, że te książki znajdują się w Polsce - wystarczyło, że wywiózł je ktoś inny za granicę, kto nie podpadł celnikom w czasie przekraczania granicy przez inne przejście graniczne... Jestem w tym przypadku pewien tego, że rękopis Kopernika i inne zrabowane w polskich bibliotekach bezcenne woluminy znajdują się już poza granicami Polski. Po prostu nie są one do upilnowania, zaś niezrozumiała polityka resortu kultury RP zezwalająca na handel tymi księgami i inkunabułami jest zbrodnią na polskiej kulturze. Inaczej tego nazwać nie sposób.
Pytanie jednak pozostaje, bo manuskrypt „De revolutionibus...” mógł zawierać informacje przeznaczone tylko dla wąskiego kręgu wtajemniczonych - np. klucz szyfru do słynnego „Manuskryptu Voynicha” czy ksiąg enocheńskich dr Johna Dee?... A dlaczego nie? Kopernik był człowiekiem Renesansu, a to zobowiązuje. Zgodnie z panującą wtedy modą, ważne czy niebezpieczne odkrycia ukrywano w zaszyfrowanych inskrypcjach, a zatem „De revolutionibus...” mógł ukrywać klucz do jakiegoś ważnego odkrycia, które nawet po latach mogłoby być groźne dla np. Kościoła katolickiego, który był wrogiem wszelkiej postępowej myśli w ciągu swej ponad dwutysiącletniej historii. Mogli to być także członkowie różnych tajnych stowarzyszeń ezoterycznych, poszukujących świętego Graala czy innych artefaktów religijnych, tego się nie da wykluczyć. Wypadki opisane w powieści Umberta Eco „Wahadło Foucaulta” nie są wcale taką fikcją literacką, jak zapewnia o tym autor. Szyfry, to głównie, tylko i wyłącznie czysta matematyka, a Kopernik i jego uczeń byli na matematycznym topie swych czasów!
Nie bez kozery trzeba tutaj wspomnieć, że Retyk zmarł w mieście, w którym znaleziono w 1996 roku tajemniczy radioartefakt, pokryty niezrozumiałymi napisami.[4] Powstaje kolejne pytanie: czy Retyk mógł mieć coś wspólnego z tą tajemniczą skrzynką? Był - podobnie jak jego mistrz - lekarzem i mógł znać skutki działania promieniowania jonizującego. Oczywiście nie miał pojęcia o fizycznym mechanizmie jego powstania, ale skutki mógł znać. Dlatego to on być może ukrył ten radioartefakt w podziemiach Koszyc tak, by nikt niepowołany nie miał doń dostępu? A dlaczego nie wyrzucił do rzeki czy nie zakopał go w jakiejś jaskini, których w Słowacji niemało? Po prostu dlatego, że ją badał lub jej używał do swoich celów - a jakich, to możemy się tylko domyślać...
Takie zagadki można by mnożyć bez końca. W trakcie naszej dyskusji dr Jesenský wymienił mi przynajmniej dziesięć następnych tajemnic historii, które proszą się o ich nagłośnienie: tajemnica Paracelsusa, święty Graal, skarb Nibelungów, Arka Przymierza, itd. itp.
Jak to się stało, ze Kopernik popełnił błąd i gwiazda śmierci nie uderzyła w Ziemię w przewidzianym przezeń terminie? No cóż - matematyka matematyką, ale wszystkie rachunki bazują na danych wyjściowych i brzegowych, a te nie były dostatecznie precyzyjne, z winy dostarczających je przyrządów obserwacyjnych. O ile planety można było obserwować przez wiele, wiele lat - a zasadą jest, że ilość obserwacji może skompensować niedokładności technik pomiarowych, czego najlepszym przykładem są mistrzowskie w swej dokładności kalendarze Indian środkowo- i południowoamerykańskich - to komety są tworami, które krótko goszczą na naszym niebie i można je tylko obserwować w okolicach peryhelium. Kopernik nie miał możliwości dokonania dokładnych obserwacji i pomiarów trajektorii tych komet - stąd jego obliczenia mogły być obarczone znacznym błędem. To wyjaśnia tą kwestię w sposób zadowalający.
Hipoteza na o kopernikowskim błędzie w obliczeniach i jego konsekwencjach jest o tyle interesująca i aktualna, bowiem nawet my - ludzie XXI wieku - wyposażeni w wiedzę pięciu tysięcy lat istnienia naszej cywilizacji i najnowocześniejszy osprzęt techniczny, do dziś dnia nie potrafimy wyjaśnić takiego fenomenu, jak np. Meteoryt Tunguski czy nie potrafiliśmy przewidzieć bliskiego przelotu asteroidy oznaczonej 2002EM7, którą odkryto w dwa dni po przeleceniu przez nią perygeum! Gdyby miała ona uderzyć w Ziemię, to nie zostałaby ona w ogóle wykryta, a to dlatego, że nadlatywała od strony Słońca - dokładnie jak Tunguski Fenomen!!! Energia jej impaktu mogłaby zmieść z powierzchni Ziemi miasto wielkości Warszawy...
Jak więc widać z powyższego, klątwa Kopernika może w każdej chwili nas dosięgnąć, materializując się w postaci asteroidy czy komety, która znienacka spadnie nam na głowy i wykończy nas, jak dinozaury sprzed 65 milionów lat na granicy Kredy i Paleogenu.
I historia potoczy się od nowa...
[1] Zespołem tym kierował astronom Ch. Clavius - przyp. tłum.
[2] Kometa z 1531 roku to była słynna kometa P/Halley, zaś komety z roku 1532 i 1533 to było jedno i to samo zjawisko przedzielone okresem niewidzialności tego ciała niebieskiego, spowodowaną jego przejściem przez peryhelium - uwaga A. M.
[3] Podkreślenie A. M.
[4] Na ten temat traktuje artykuł dr Miloša Jesenský’ego zamieszczony w „Nieznanym Świecie” nr 4,97.